Witajcie kochani!
Zakończyliśmy piątą klasę, a
poprzedni rozdział bardzo przypadł Wam do gustu:) Bardzo się z
tego powodu cieszę i dziękuję za każdy komentarz, który
pozostawiliście pod poprzednią notką:)
Rozpoczynamy cykl „WAKACJE” zgodnie
z Lunatykiem ustaliłyśmy, że każdemu z głównych bohaterów
poświęcę jeden rozdział. Po przemyśleniu wszystkiego doszłam do
wniosku, że biorąc pod uwagę częstotliwość pojawiania się
notek ( co 2- 3 tygodnie) będę ich łączyć w pary, a każda notka
wtedy będzie dwa razy dłuższa niż przeciętna, ponieważ opis
wakacji wstawiałabym jakieś 4 miesiące, co jest stanowczo za
długo.
Czekam na Wasze opinie!
Buziaki :*
Rogata
P.S. Mam 32 obserwatorów! Jesteście WIELCY!
☆☆☆
Wysiadła z pociągu, wytaszczyła
kufer i poczekała, aż zrobi to reszta. Uściskała każdego po
kolei, na koniec zostawiła sobie Lily.
— Nie
martw się, mała. Dasz radę! —
Szeptała jej, tuląc do siebie.
— Wiem,
przecież jestem duża i silna —
przytaknęła.
— No!
Sama sobie wiążesz buty i w ogóle —
stwierdziła z uśmiechem Rosario.
Pomachała rozchodzącej się grupce
przyjaciół i przeszła przez barierkę do świata mugoli. W tłumie
spostrzegła wyglądających jej dziadków, podeszła i została
porwana w wątłe ramiona babki, po niej uściskał ją dziadek.
Chwyciła swoje rzeczy i zaczęła kierować się w stronę pociągu,
którym zawsze wracali do domu.
— Dziś
mamy powózkę. — Pani
Johnson uśmiechnęła się do wnuczki.
Rosario została poprowadzona do
samochodu za kierownicą, którego siedział uśmiechnięty chłopka.
— Thomas?
— spytała.
Kiwną.
— Witaj,
Ros.
— Nie
wiedziałam, że macie samochód. —
Zagadnęła
Rosa dziadków podczas podróży.
— To
samochód Toma, zaoferował się, że nas podwiezie.
— Bardzo
miło z twojej strony —
zwróciła się do kierowcy.
— Nie
ma sprawy. Jak tam w szkole?
— W
tym roku mieliśmy Su.... —
urwała —
to znaczy Standardowe Umiejętności, wiesz takie
egzaminy podsumowujący pięć lat —
wytłumaczyła.
— Dużo
tych testów?
— Ja
pisałam prawie ze wszystkiego, bo jeszcze nie zdecydowałam, co będę
robić po szkole. A co u ciebie?
— Dobrze,
dostałem prace. Jako spawacz w fabryce samochodów —
oznajmił dumny z siebie.
— Gratuluje
— odparła.
Podróż minęła im na miłej
pogawędce.
★★★
Dni upragnionych wakacji mijały
bardzo powoli, może powodem było mało zajęć, które miała do
roboty Rosario, a może fakt, że wyczekiwała siódmego lipca. Tegoż
to dnia miał ją odwiedzić Derek wraz ze swoim ojcem. Pan Jenkins
wyraził ogromne zdumienie, że jego syn zakolegował się z córką
jego zmarłego kolegi, nie mniej jednak uważał to za cudowny
pomysł, aby się spotkać. Obiecał, w liście, który przyszedł
dwa dni po pamiętnej sprzeczce Ros i Dereka, która tak naprawdę
była wybuchem złości dziewczyny, na niczego nieświadomego
Krukona, że pojawią się w porze obiadu. Albertini, aby zająć
czymś myśli, usiadła w salonie i złapała pierwszą z brzegu
gazetę, leżącą na idealnie ułożonym stosiku, przez panią domu.
Dziewczyna przerzucała bezmyślnie kartki magazynu, zupełnie nie
zwracając uwagi na ich zawartość. Otrząsnęła się z myśli i
stwierdziła, że nie może dać się zwariować, ostatecznie jutro
przemagluje biednego pana Jenkinsa. Wróciła do wertowania
czasopisma.
„Bądź szczupła tego lata!”
Głosił krzykliwy, wściekle czerwony
napis na jednej ze stron magazynu.
— Nudy.
„Najlepsze kremy do opalania!”
— Magiczne
są lepsze — mruknęła
pod nosem.
„Wakacyjna miłość? Wszystko w
Twoich rękach!”
— Zapewne.
Wystarczy poświecić cyckami albo tyłkiem, a facet już jest twój.
Całe te psychologiczne bzdety są guzik warte.
„Najmodniejsze kostiumy!”
— W
końcu coś wartego uwagi —
stwierdziła i zabrała się za przeglądanie.
Przez chwilę przyglądała się czerwonemu bikini w białe
kropeczki, by zastygnąć w bezruchu przy następnej propozycji na
lato. Kostium był zjawiskowy, głęboki błękit idealnie
podkreślałby jej oczy, jednak to nie strój modelki, przykuł jej
uwagę, a właśnie jego posiadaczka. Patrzyła na swój pierwowzór.
Idealne ciało, smukłe nogi, niesamowicie błękitne oczy i
delikatnie rozwiane, długie blond włosy. Poczuła ukucie, to chyba
była tęsknota, której dawno nie odczuwała, albo starała się ją
zagłuszyć milionem innych uczuć, które gościły w jej sercu.
Cholernie za nią tęskniła, w życiu by się do tego nie przyznała,
nawet podczas ciężkich tortur, ale brakowało jej matczynego
ciepła. Została pozbawiona obojga rodziców, a nic nikomu nie
zrobiła, nie zawiniła. Jak była młodsza zawsze myślała, że to
przez to, że nie chce jeść mama odeszła, dlatego potem zjadał
wszystko, nawet ten okropny szpinak, do którego ma urazę do
dzisiaj. Potem zaczęła rozumieć, że choćby zjadła tonę
szpinaku matka nie wróci. A teraz wolała o niej nie myśleć, żeby
nie czuć tej pustki.
★★★
—
Witamy, zapraszamy. —
Pani Amelia zachęciła gości, aby weszli do
środka, poprowadziła do salonu, w którym siedziała już spięta
Ros i dziadek, który starał się ze wszystkich sił wspierać
wnuczkę.
— Wyglądasz
jak Daisy! — zawołał
pan Jenkins po uprzednim przywitaniu się i przedstawieniu żony oraz
syna.
— Wiem
— przyznała.
Gilbert Jenkins był wysokim, dobrze
zbudowanym mężczyzną, posiadał blond włosy i czarne, jak smoła
oczy. Bił od niego spokój i opanowanie, jego żona Christina,
drobna brunetka o piwnych oczach. Rosa od razu zauważyła, po kim
Derek odziedziczył, swój talent, gdyż Pani Jenkins rozlała
herbatę, gdy tylko dotknęła szklanki. Jej mąż posłał jej
ciepłe spojrzenie i machnięciem różdżki naprawił szkody.
— Nie
przeciągając, co chciałabyś wiedzieć? —
spytał.
— Wszystko
— wypaliła.
Przybysz roześmiał się. Machnął
różdżką, a na stoliku pojawiła się książka oprawiona w skórę.
— To
nasz prywatny album z czasów szkoły.
Albertini wpatrywała się w niego
łakomym spojrzeniem i tylko czekała, aż Jenkins pozwoli jej
dotknąć zdjęć.
— Śmiało
—
zachęcił.
Dziewczyna niewiele myśląc, porwała
zdobycz w ręce. Przyglądała się zdjęciom, wypytała o każdą
osobę, która się na nich znalazła. Pan Gilbert okazał się
bardzo cierpliwym człowiekiem, bo ze stoickim spokojem odpowiadał
na bardzo wiele pytań.
Rosario dowiedziała się, jaki był
ulubiony kolor ojca – niebieski, jak
oczy jej matki, że grał w szkolnej drużynie jako pałkarz. Był
wesoły, zawsze uśmiechnięty, lubił OPCM raz zaklęcia, a po
Hogwarcie poszedł na kurs aurora. Jego stosunki z rodziną nie były
najlepsze, gdyż był skłócony z rodzicami, bo nie akceptowali jego
związku z Daisy, która jest mugolaczką, a wydziedziczyli go po
potajemnym ślubie. Podobno bardzo się kochali i nie wyobrażali
sobie życia bez siebie, a gdy dowiedział się, że zostanie ojcem,
był bardzo szczęśliwy.
—
Wyczekiwał twoich narodzin, a o Daisy bardzo dbał.
Gwiazdkę by jej dał z nieba, gdyby tylko mógł —
przyznał Gilbert.
— To
dlaczego poszedł w góry?
— Niestety
tego nie wiem, wiele razy z nim rozmawiałem, ale mówił tylko, że
to ściśle tajna misja dla ministerstwa.
Rosario zasępiła się, dowiedziała
się wiele, ale nie najważniejszego.
— Wydaję
mi się, że mógł to zrobić dla pieniędzy.
Dla kasy? —
Zdziwiła
się.
— Wiesz,
utrzymanie rodziny było na jego głowie, a rodzice odcięli go od
wszelkich środków. Te najtrudniejsze misje, zawsze były hojnie
wynagradzane przez ministra.
— Och,
no tak.
— A
co u Daisy?
— Pracuje
jako modelka. —
odparła do tej pory milcząca pani Johnson.
— Doprawdy?
Tak zdolna czarownica, no nic. Na nas już czas.
Jenkinsowie podnieśli się z kanap.
— Dziękuję
za poświęcony mi czas.
— Nie
ma sprawy, gdybyś miała jeszcze jakieś pytania, pisz. Chętnie
odpowiem.
— Naprawdę,
dziękuję —
powiedziała i uścisnęła mężczyznę.
★★★
Mimo zaspokojenia, no może nie w
pełni, jednak zawsze to było coś, swojej ciekawości Rosario
zaczęła wątpić, czy kiedykolwiek dowie się, dlaczego straciła
ojca. W ostateczności mogła napisać list do matki, jednak nie
wiedziała, czy kobieta nawet na niego odpisze. Ponadto żal, jaki
nosiła w sercu dziewczyna, nie pozwalał jej na zrobienie pierwszego
kroku, na wyciągniecie ręki. Była co prawda jeszcze opcja rozmowy
z Ministrem Magii, ale na wstępie ją odrzuciła, wątpiłaby głowa
czarodziejów, miał ochotę i czas marnować go na smarkulę w
dodatku mógł nie chcieć ujawniać spraw czarodziejskiej
społeczności, może ta misja faktycznie była tajna. Z rozmyślań
wyrwało ją pukanie w szybę, rozpoznała puchacza, który przyniósł
jej rok temu list od dziadków. Z westchnieniem wstała i odebrała
kopertę od sowy. Ta, nie czekając na smakołyk czy przyjazny gest
ze strony dziewczyny, wyleciała dostojnie przez okno.
— Co
tam masz? —
Zainteresował się dziadek Ros, rozstawiając
szachy w nadziei na partyjkę.
— Kłopoty
— odparła,
rozrywając kopertę.
— Co
ty mówisz wnusiu. —
Podszedł do niej zmartwiony.
— Moim
dziadkowie. — Zrobiła
cudzysłów palcami. —
Przysłali zaproszenie na wesele.
— Musisz
iść?
— Skoro
przysłali zaproszenie to tak, pójdę do babci powiedzieć, że
jedziemy na zakupy.
Cyprian pokiwał głową i westchnął
zrezygnowany, a potem zaczął chować pionki z powrotem do pudełka.
★★★
Kilka dni później Rosario wraz z
babcią wybrały się na zakupy. Po spędzeniu wielu godzin na
chodzeniu po sklepach i przymierzaniu sterty ubrań wybór padł na
szafirową, szyfonową, długą suknię. Miała idealnie dopasowany
gorset, który podkreślał jędrne piersi dziewczyny, pod biustem
małe poziome marszczenie, dół sukni był z koła, który pięknie
wirował przy każdym, nawet najmniejszym ruchu.
Dotarcie do domu zajęło im niecałe
pół godziny, w świetnych nastrojach weszły do kuchni gdzie przy
partyjce szachów zastały Cypriana i Toma.
— Witajcie
piękne panie. Jak się udały zakupy? —
zagadnął Thomas.
— Świetnie,
gdybyś mnie zobaczył, padł byś z zachwytu —
odpowiedziała
z uśmiechem Rosario.
— Nie
wątpię — mruknął
pod nosem, nie odrywając wzroku od pionków.
— Zapraszam
na świeżą lemoniadę na taras —
zawołała pani domu, która już wynosiła tacę
z napojami i kierowała się na dwór.
— Ha!
Wygrałem — krzyknął
dziadek Rose i wyszczerzył się w
uśmiechu.
— Z
panem to nie ma równych! —
powiedział ze śmiechem Tom.
— Należy
mi się nagroda! Amelio! —
Wyszedł
z domu za
żoną.
— Twój
dziadek jest niesamowity, powinien grać zawodowo.
— Dla
niego to przyjemność —
odparła i zbladła, gdy zobaczyła sowę, która
usiadła na parapecie i zaczęła pukać dziobem w szybę. —
Na stanik Morgany —
szepnęła. —
Tom, może dołączyć do dziadków, ja wezmę
tylko ciastka i zaraz przyjdę.
— Wyganiasz
mnie?
— Tak,
to znaczy nie! —
Dodała szybko. —
Taki piękny dzień, warto go wykorzystać.
— Popatrz!
Sowa. — Z
zainteresowaniem podszedł do okna. —
Chyba coś przyniosła.
Albertini szybko zaczęła myśleć jak
wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.
— Moja
koleżanka wytresowała swoją, żeby przynosiła listy.
Chłopak otworzył okno i odebrał list
od ptaka, który szybko odleciał. Spojrzał na zestresowaną
dziewczynę.
— Twoja
koleżanka mieszka w Hogwarcie?
— Nie,
no co ty! — Machnęła
lekceważącą ręką. —
Co?! —
krzyknęła po chwili, zdając sobie sprawę z
sensu słów Toma.
— Mój
brat jest na czwartym roku —
wyjaśnił.
— A
ty, też? — spytała
zszokowana.
— Nie.
Tylko on z całej rodziny dostał taki list.
— Przykro
mi. — Przyznała
ze szczerym żalem.
— No
nie ważne! Co to?
Ros odebrała kopertę i szybko
otworzyła, przebiegła wzrokiem po ocenach i spojrzała zadowolona
na przyjaciela.
— Wyniku
SUMów.
— Coś
ci kiepsko poszła opieka nad magicznymi stworzeniami i zielarstwo.
Nędzne?
Prychnęła.
— Jak
na mugola, strasznie się mądrzysz.
Parsknął śmiechem.
— Skąd
tyle wiesz?
— Ethan
jak wraca na wakacje albo święta to buzia mu się nie zamyka.
— Grałeś
kiedyś w czarodziejskie szachy? —
zapytała.
Zaprzeczył ruchem głowa, a w oczach
rozbłysły ogniki ciekawości.
☆☆☆
Starożytny i szlachetny ród Blacków
był jednym z najbardziej szanowanych rodzin, jakie istniały w
czarodziejskiej społeczności. Prestiż i poważanie, jakim ich
obdarzano można spokojnie porównać z nazwiskami takimi jak Rosier,
Lestrange, Crabbe czy Malfoy. Od wieków wiadomo, że rody te są ze
sobą w różnych liniach spokrewnione przez licznie zawierane
małżeństwa, najczęściej swatane z rozsądku, przez rodziców
państwa młodych. Tak było i tym razem. W związku ze zbliżającą
się ceremonią zaślubin bratanicy Walburgi, dom Blacków przy
Grimmuld Place 12 odwiedziła najlepsza krawcowa, jaka mieszkała w
Anglii.
Syriusz ze znudzeniem siedział, na
kanapie ze smoczej skóry, w ogromny salonie swojego rodzinnego domu
i przyglądał się, jak pulchna staruszka uwija się przy jego
bracie. Mała, zwinna miarka owijała się wokół młodszego Blacka,
Madam Malkin mruczała pod nosem wyniki, a samonotujące piór
zapisywało wszystko, co dyktowała jego właścicielka. Pani domu
przyglądała się temu z jawną aprobatą, lubiła ludzi dokładnych
i skrupulatnych, przeszkodą było tylko to, że kobieta nie miała
sprecyzowanych wartości. Ubierała każdego, kto zawitał w jej
sklepie, włącznie ze szlamami i zdrajcami krwi. Walburga mogła
zwrócić się o szaty, do polecanych przez Narcyzę, „Twilfitta i
Tattinga”, jednak wiedziała, że obecna tu kobieta jest lepsza w
swoim kunszcie niż wspomniana wcześniej dwójka. W dodatku słynęli
oni z ekstrawagancji, a tak eleganckiej i statecznej osobie, jak ona,
nie przystoi ubierać się jak choinka. Po wymierzeniu Regulusa,
przyszła kolej na Syriusza.
Podszedł do kobiety i rozłożył
ręce. Miarka natychmiast ożyła i zaczęła swój taniec wokół
chłopaka. Kiedy wszystkie wymiary zostały poznane, kobieta miłym
głosem spytała:
— Jaki
kolor sobie życzysz?
— Czarny
— odparł.
Madame Malkin, zanim zanotowała
spojrzała na Walburgę, ta przytaknęła.
— Teraz
szanowna pani. —
Krawcowa zaprosiła gestem panią Black.
Podeszła wolnym, pełnym gracji
krokiem i tak jak jej pierworodny rozłożyła ręce. Kiedy czynności
mające na celu poznanie jej wymiarów zostały zakończone. Walburga
zaprosiła kobietę gestem, aby usiadła na kanapie.
— Madam
— zaczęła
— moja
szata ma być w odcieniu zieleni, aby podkreślała moje oczy oraz
wykończona złotymi zdobieniami. Życzę sobie by został użyty
wyłącznie jedwab, na jej produkcję. Dla Oriona czarna szata
wyjściowa z zielonymi zdobieniami, idealnie pasującymi do mojej
kreacji, stuprocentowa wełna. Dla synów również. Szaty mają być
gotowe na przyszłą sobotę.
— Ależ
szanowna pani! Sprowadzenie tych materiałów potrwa kilka dni, nie
zdążę uszyć tego na czas! —
zaoponowała Malkin.
— W
takim razie dziękuje za świadczenie pani usług. Proszę również
nie przysyłać szkolnych szat dla moich synów, zlecę to komuś
kompetentnemu.
— Ale...
ale...
Walburga uniosła dłoń, aby uciszyć
kobietę.
— To
wszystko. Stworku.
Skrzat podszedł i wręczył swojej
pani sakiewkę.
— To
za fatygę. — Rzuciła
ją na stolik naprzeciw krawcowej.
— Szaty
będą dostarczone w sobotę rano. —
Podsumowała
Malkin i wstała z zamiarem wyjścia.
— W
piątek wieczorem —
poprawiła ją Black.
Przez chwilę mierzyły się
spojrzeniami.
— W
piątek wieczorem. —
Szwaczka przytaknęła. Pożegnała się z
Syriuszem i Regulusem i wyszła za Stworkiem.
— Możecie
iść — zwróciła
się do synów.
Sama usiadła na fotelu obok kominka i
poleciła przynieść sobie lampkę czerwonego wina. Uśmiechnęła
się zsatysfakcją, wiedziała, że groźba rezygnacji z usług
zmobilizuję Malkin do roboty. Wielce uszczęśliwiona z potęgi,
jaką jej daje nazwisko Black, rozsiadła się wygodniej i zagłębiła
we własnych rozmyślaniach.
★★★
Syriusz nienawidził, gdy matka
traktowała ludzi jak śmieci, pocieszała go tylko myśl, że Madame
Malkin słono każe sobie zapłacić za stroje wyjściowe. Walburga
nie zaoponuje ceny, gdyż nigdy nie pozwoliłaby na to, aby ktoś
pomyślał, że jej nie stać na tak wytworne ubrania. W normalnej
sytuacji zareagowałby, jednak musiał być cicho, jeśli chciał
wrócić do zamku. Pierwsza rozmowa, tuż po jego powrocie nie
należała do najmilszych. Ostatecznie skończyła się awanturą,
kilkunastoma siniakami, rozciętym łukiem brwiowym oraz
zapamiętaniem ogromnego bólu po Cruciatusie. Zagrozili mu, że
jeśli dalej będzie się tak zachowywała to odeślą go do Cyngusa,
który zajmie się nim należycie. Syriusz nie wierzył, że wróciłby
od wuja w jednym, nienaruszonym kawałku i nie wierzył, że
zobaczyłby jeszcze Jamesa czy któregokolwiek z chłopaków. Ta
więc, nie zostawało mu nic jak siedzieć z podkulonym ogonem, co
był trudne dla człowieka, z jego charakterem, nie kontaktować się
z nikim i wyczekiwać pierwszego września.
★★★
Od samego rana trwały gorączkowe
przygotowania, ubrania, które zostały zgodnie z życzeniem
dostarczone poprzedniego wieczoru, spoczywały na łóżku chłopaka.
Założył czarną jak smoła koszulę, a na to narzucił szatę
wyjściową. Pod szyja zawiązał zielony krawat, na głowę wdział
czarną tiarę, która posiadała dopełniające całość zielone
wstawki. Wyszedł z pokoju, na korytarzu spotkał Regulusa, którego
strój był niemal bliźniaczy z jego własnym. Ramię w ramię
zeszli ze schodów i udali się do salonu, w którym to wystrojona
Walburga poprawiała krawat Oriona. Odwróciła się i zlustrowała
synów spojrzeniem, podeszła do Regulusa i poprawiła mu węzeł,
potem swój wzrok przeniosła na pierworodnego. Skinęła nieznacznie
głową, co oznaczało w jej przypadku aprobatę dla jego wyglądu.
— Najpierw
Regulus, potem Syriusz, Walurga i ja na końcu. —
Zarządził Black i poczekał aż Stworek poda
proszek Fiuu jego najmłodszemu synowi. Zielone płomienie
pochłaniały po kolei każdego członka rodziny, aby przenieść ich
do salonu w domu Malfoyów.
Rezydencja była ogromna i pękała od
przepychu. Każdy nawet najdrobniejszy szczegół domy pokazywał jak
zamożna rodzina w nim mieszka. Gości na weselu nie było wielu,
zaproszeni zostali tylko ci, którzy liczyli się w kręgach. Zdrajcy
krwi czy rodziny, w których zawierano małżeństwa ze szlamami, nie
były brane pod uwagę, dlatego Potterowie zostali pominięci na
liście gości.
Panna młody miała skromną,
aczkolwiek piękną szatę, w odcieniach kremu i złota, na ten dzień
zrezygnowała z tiary, a we włosy wpięła białą różę, która
podkreślała jej urodę oraz niewinność. Witała z nikłym
uśmiechem przybyłych gości i odbierała gratulacje, odpowiedniego
wyboru męża.
Walburga, która dawno nie widziała
się z rodziną, była bardzo zaciekawiona, dlaczego wybór padł na
młodszą latorośl jej brata, kiedy jej starsza siostra również
już była gotowa do ożenku. Korzystając z okazji, że ceremonia
zaślubin jeszcze nie została rozpoczęta a goście rozpierzchli się
po rezydencji i ogrodzie, pani Black odszukała swojego brata.
— Witaj
Cygnusie. — Przywitała
się.
— Walburgo
pięknie wyglądasz, doprawdy, cudownie dobrane kolory.
— Dziękuję,
ty również prezentujesz się godnie. Jak się miewa Durella?
—
Wyśmienicie, zaraz do mnie dołączy —
odparł z niewielkim uśmiechem, lecz widać było,
że nieobecność żony u jego boku wprawia go w zdenerwowanie.
— Cóż
ma mnóstwo pracy, nie co dzień wydaje się córkę za mąż.
— Istotnie
— przyznał,
a jego gniew jakby zelżał.
— Nurtuje
mnie jednak jedna sprawa —
zaczęła niepewnie.
Cygnus Black był jedną z niewielu
osób, które wzbudzały respekty w niej.
— Mów,
moja droga. — Zachęcił
ją.
— Dlaczego
Narcyza, czyż Bellatrix nie ma prawa pierwszeństwa jako starsza?
— Też
początkowo myśleliśmy o Belli, kiedy Malfoy pojawił się u nas ze
swoim synem. Zresztą sama wiesz, jaki jest Abraxas, Lucjusz to jego
jedyny syn i dziedzic fortuny, zależy mu na przedłużeniu rodu i
nazwiska. Kiedy zaproponowaliśmy rękę Belli, stanowczo odmówił i
stwierdził, że jego syna interesuje tylko Narcyza.
— A
co na to Bellatriks?
—
Powiedziała, że jej jest wszystko jedno i poślubi,
kogo jej wskażemy.
— Taka
córka to skarb. —
Westchnęła, myśląc o jej niepokornym
pierworodnym.
— Muszę
się z tobą zgodzić. Wybacz, ceremonia się zaczyna.
★★★
Po ceremonii młodzi zostali chwilę,
aby potowarzyszyć gościom, jednak około dwudziestej mieli udać
się na świstoklik i wyruszyć w podróż poślubną. Syriusz był
wielce rad, że na weselu u kuzynki spotkał Rosario. Dziewczyna
wyglądała na podnieconą wszystkim, co się działo. Podszedł i
poprosił ją do tańca. Wirowali w takt piosenki i rozmawiali.
— Pierwszy
raz jest na weselu czarodziejów —
zdradziła z ekscytacją w głosie.
— Nie
szczerz się tak, bo będziemy następni —
zrugał
ją.
— Chcesz
powiedzieć, że oni są do tego zmuszeni?
— Myślę,
że poniekąd.
— To
straszne, nie móc wyjść za kogoś, kogo się kocha.
Black na te słowa wzruszył tylko
ramionami. Odprowadził Ros do stołu, a sam ruszył w stronę panny
młodej.
— Jeden
taniec dla kuzyna? —
zapytał ze sztucznym uśmiechem.
Nowa pani Malfoy przytaknęła i podała
rękę Syriuszowi. Zatańczył dziś z każdą osobą, z którą
powinien. Starał się zachowywać nienagannie, nawet wypił tylko
kieliszek szampana, przy pierwszym toaście, bojąc się, że po
kilku głębszych nabierze odwagi i wygarnie wszystkim, co o nich
myśli. Rozniósł się huk i spod stołu, przy którym siedział,
wyleciało stado chochlików. Oswobodzone zwierzęta zaczęły
demolować przyjęcie. Cygnus, który jako jeden z nielicznych
zachował spokój, natychmiast pozbył się problemu.
— Ty
zakało mej rodziny, mego łona! Wynocha! Natychmiast! —
wrzeszczała Walburga, która była przekonana, że
to sprawka jej syna.
— Ale
ja nie ja — bronił
się Syriusz.
— WON!
Black wbiegł do domu, złapał
odrobinę proszku i przeniósł się za pomocą sieci Fiuu na Grimuld
Place. Wiedział, że choć to nie jego pomysł, wina spadnie na
niego. Szybko spakował najpotrzebniejsze rzeczy, niedbale wrzucając
je do kufra, spod obluzowanej deski w podłodze wyjął sakiewkę, w
której zbierał pieniądze na czarną godzinę, która właśnie
nadeszła. W pośpiechu zrzucił z siebie uroczyste ubranie i zaczął
naciągać mugolskie spodnie, koszulkę i bluzę. Łomotanie w drzwi,
które przezornie zamknął, zdekoncentrowało go na chwilę.
—
Natychmiast otwieraj! —
Donośny głos matki dochodził zza drzwi.
Nie miał jak uciec, mógł odlecieć
na miotle, jednak skonfiskowana leżała w składziku na dole, do
którego klucz miał tylko Stworek. Jedyna droga ucieczki była przez
frontowe drzwi, aby się do nich dostać, musiał pokonać
rozwścieczoną matkę, ojca i skrzata domowego. Wyciągnął
różdżkę, chwycił kufer i odblokował skobel. Do pokoju wpadła
Walburga, wyprowadzona z równowagi do granic możliwości. Syriusz
wykorzystał moment zaskoczenia i zbiegł po schodach, rozwścieczona
matka miotała w niego zaklęciami, niektóre mijały go o cale, był
pewien, że kilka z nich były Avadą. Wypadł na dwór i zamachał
różdżką, wpadł do Błędnego Rycerza i krzyknął, aby kierowca
dodał gazu. Przez szybę zobaczył matkę, który wybiegła na
ulicę, po chwili byli daleko.
★★★
Wysiadł z autobusu, spojrzał na
druga stronę drogi gdzie stałą niepozorna, rozwalająca się
kamienica. Ciągnąc kufer, wszedł niepewnie po schodach i zapukał
kołatką. Po trzecim razie zwątpił, że ktokolwiek jest w domu.
— Szukasz
czegoś chłoptasiu?
— Dzień
dobry, szukam wuja Alpharda. —
Przywitał się grzecznie.
— Wyjechał
kilka dni temu.
— Mówił
może dokąd?
— On
nigdy nie mówi, ale zawsze jak wyjeżdża, to szybko nie wraca.
Powiem mu, że byłeś —
obiecała.
— Dziękuję
— odparł
i rozejrzał się bezradnie.
Miał nadzieję, że zatrzyma się u
wuja, a potem pojedzie do szkoły Westchnął, został mu jeszcze
miesiąc wakacji. Taszcząc kufer, przeszedł kilka przecznic i udał
się do Dziurawego Kotła. Wszedł, a barman zmierzył go
zaciekawionym spojrzeniem.
— Chciałem
wynająć pokój na kilka nocy.
Tom przytaknął i zaprowadził
Syriusza na drugie piętro.
— Czym
chata bogata. —
Zarechotał i zostawił chłopaka samego.
Pokój nie należał do
najwygodniejszych, ale na kilka nocy mógł być, najważniejsze, że
Black miał gdzie się schronić.
Pieniądze, jak to mają w swoim
zwyczaju, szybko znikały. Po kilku dniach Syriusz musiał wynieść
się z motelu, gdyż Tom zaczął uważniej mu się przyglądać oraz
dlatego, że brakowało mu funduszy. Przeliczył, że starczy mu
jeszcze na dzień mieszkania w barze, a potem? Nie miał pojęcia.
Dom wuja odwiedzał codziennie, ale zaczął tracić nadzieję, że
się pojawi. Zaburczało mu w brzuchu, sięgnął po suchą bułkę i
ugryzł tylko raz. Resztę odłożył do szkolnej torby. Usłyszał
łomotanie w drzwi, podszedł i je lekko uchylił.
— Płacisz
czy się wyprowadzasz?
—
Wyprowadzam. —
Zadecydował szybko.
— Masz
czas do dwunastej. —
Poinformował go barman i odszedł.
Syriusz spojrzał na zegarek, zostało
mu pół godziny. Chwycił kufer, torbę i wyszedł. Pogoda była
iście angielska, od kilku dni lało. Naciągnął na głowę kaptur
od bluzy i postanowił udać się znów pod kamienicę Alpharda. Tym
razem podszedł od tyłu i znalazł małą kanciapkę, która bez
problemu się otworzyła. W środku było zimno, śmierdziało
wilgocią, a dach przeciekał. Postawił rzeczy w miejscu, które
uznał za najsuchsze, zdjął przemoczone ubrania i wyjął świeże,
a tamte rozwiesił na znalezionym kawałku sznurka, jednak nie
liczył, że wyschną. Zatrząsł się z zimna, wyciągnął szkolną
szatę, przykrył się nią, a z torby wygrzebał resztę bułki i
zjadł.
Obudził go przeraźliwy chłód, na
dworze lało jeszcze bardziej niż za dnia, słychać było grzmoty,
a przez dziury widać było błyskawice. W brzuchu burczało
niemiłosiernie, głód bardzo mu dokuczał, tak, że aż nie mógł
się na niczym innych skupić, mimo że usilnie próbował. Na myśl
przyszedł mu James, który był mile od niego. Jego ostatnia deska
ratunku, jednak na pieszo nie było szans, aby się tam dostać, a
pieniędzy praktycznie już nie miał. Schował twarz w wychudzonych
dłoniach i natrafił na złoty zegarek. Nadzieja w nim odżyła.
Zgarnął wszystko do kufra i wyszedł w ulewę. Staną na poboczu i
machnął różdżką, zanim przyjechał autobus, był już cały
przemoczony.
— Chłopie
wsiadaj! — zawołał
Henry.
— Nie
mam pieniędzy.
— To
daleko nie zajedziesz, przykro mi. —
Wzruszył ramionami bileter.
— Weźmiesz
w zastaw to? — Pokazał
na zegarek. — I
zawieziesz mnie do doliny Godryka? —
spytał błagalnym głosem.
— Tylko
gotówka, żadnych fantów.
— Henry
ulituj się nad nim. —
Starszy mężczyzna, który siedział jako pasażer
na pierwszym miejscu, wstawił się za Blackiem.
— No
dobra wskakuj.
★★★
Dorea przebudziła się wystraszona,
zapaliła światło i zaczęła szarpać męża.
— Co?
— zapytał
zaspanym głosem Charlues.
— Kto
puka do drzwi —
wyjaśniła.
— Wydaje
ci się — odparł
i przekręcił na drugi bok.
Chwyciła różdżkę i zeszła na dół.
Pukanie nie ustawało. Niepewnie podeszła do drzwi i zapytała:
— Kto
tam?
— Syriusz.
Natychmiast otworzyła drzwi i wpuściła
do środka chłopca. Zmierzyła go matczynym spojrzeniem i uścisnęła.
Skrzywiła się, gdy poczuła, jaki jest zimny i mokry.
— Wejdź.
— Nie
chcę przeszkadzać, ale nie mam się gdzie podziać, rano mnie nie
będzie, obiecuję —
zaczął nieskładnie tłumaczyć.
— Już,
już, spokojnie. Usiądź. —
Zaprowadziła go do salonu, machnęła różdżką,
a ogień w kominku zapłonął. Natychmiast przy niej pojawiła się
skrzata.
— Zrób
mu gorącej czekolady, coś do jedzenia i przynieś jakieś czyste
ubrania, mogą być Jima.
—
Oczywiście przepani.
—
Opowiadaj. —
Zachęciła, gdy wysuszony popijał gorący napój.
— Uciekłem
z domu, po tej aferze na weselu Malfoyów.
— Nie
musiałeś tego robić —
przyznała, wchodząc mu w słowo.
— Ciociu
to nie ja, przyrzekam. Tobie bym nie skłamał. Ktoś mnie wrobił.
Dorea pokiwała głową na znak, że
zrozumiała.
— Matka
dostałą szału, rzucała we mnie zaklęciami, ledwo uciekłem.
Mieszkałem w Dziurawym Kotle, ale skończyły mi się pieniądze,
nie miałem gdzie pójść. Wujek Alphart wyjechał.
— Już
spokojnie. Chodź, położysz się.
Zaprowadziła go do pokoju gościnnego.
Odwrócił się, spojrzała na niego z wyczekiwaniem.
— Dziękuje
— szepnął
i wtulił się w kobietę.
Zaszokowana, jednak szczęśliwa
przytuliła go do siebie i pogłaskał czule po głowie. Właśnie
zyskała drugiego, tak wyczekiwanego syna.