piątek, 18 września 2015

Rozdział 41: "Blue moon."

           Witajcie Najdrożsi!
Ostatnio marudziliście, że rozdział za krótki, ten jest dwa razy dłuższy i mam nadzieję, że zostaniecie usatysfakcjonowani jego długością:)
W poprzednim dużo dziewczyn, w tym bardziej skupiłam się na Huncwotach. Chociaż nie mogło zabraknąć Lily i Jamesa:)
Dziękuję za komentarze:)
Rozdział dedykuje Teoretycznej, która miała urodziny:) Sto lat kochana jeszcze raz!:*
Rogata
☆☆☆
          Syriusz Black miał niezwykle pracowite życie w Hogwarcie. Oprócz przymusowego uczęszczania na zajęcia, z których większość uważał za bezsensowne i zbędne, zmagał się z tłumami fanek, obsesyjnie próbującymi się z nim umówić. Dzierżył również zaszczytny tytuł największego rozrabiaki w zamku, zobowiązujący do ciągłego wymyślania i realizowania dowcipów na skale szkolną.
          Dziś jednak miał w planach jeszcze jedno zadanie, jakim było towarzyszenie najlepszemu kumplowi w naborze do drużyny. Z niewielkim zainteresowaniem przyglądał się Gryfonom latającym na miotłach.
          Co roku w Gryffindorze drużyna wraz z nowymi rekrutami zbierała się, aby wybrać nowy, podstawowy skład oraz rezerwowych. Do tej pory zostali sprawdzeni pałkarze, obrońcy i ścigający. Przyszedł czas na szukających, prócz Jamesa zgłosiło się pięciu chłopców i trzy dziewczyny. Eliminacje powoli zbliżały się ku końcowi, a Syriusz zdarzył z nudów zaczarować znicza, aby stawał się co kilka minut niewidziany, wypuścił tłuczki na Annabeth Flint, kafel stał się niezwykle ciężki i żaden z zawodników nie mógł go podnieść, a co dopiero rzucić podczas lotu. Natomiast obręcze odpychały wszystkie piłki rzucone w ich stronę. Black miał niezły ubaw, podczas gdy kapitan zorientował się, dlaczego każdy z kandydatów na obrońcę nie przepuścił ani jednego gola. Zirytowany podleciał do Blacka i nawrzeszczał na niego, po czym wrócił do drużyny.
          Łapa rozejrzał się w poszukiwaniu nowego źródła rozrywki. Kiedy miał już podpalić miotłę Henry`ego przysiadł się do niego Terry. Starszy o rok Puchon, niezbyt rozgarnięty, jednak sympatyczny mięśniak.
— Cześć Syriusz — zagadnął.
— Hej — odparł i wrócił do przerwanej czynności nie, zwracając na niego uwagi.
— Mam sprawę.
— Nie mam ognistej na zbyciu. Niedługo moje urodziny i muszę zbierać zapasy — wytłumaczył automatycznie.
— Nieee. — Machnął lekceważąco ręką, jakby ognista w istocie nie miała tak wielkiej wartości, jak uważał Black. — Ja nie o tym. Chodzi o Jamesa, a raczej o Evans.
Huncwot oderwał wzrok od miotły Whitmana, która właśnie zaczęła płonąć. Przez co jej właściciel złapał za rączkę i uderzał o murawę, niszcząc przy tym jej witki.
— A możesz jaśniej? — Zainteresował się, co też chłopak może chcieć od jego najlepszego kumpla i rudego uparciucha.
— Czy Jim z nią tak na poważnie?
— Poważnie, czyli jak?
— No wiesz, bo nie chciałbym koledze wchodzić w paradę.
— Jaką paradę?
— Słyszałem, że podoba się też Willowi z Ravenclawu i jeśli Jamesowi na niej nie zależy jakoś szczególnie, to bym się z chęcią koło niej zakręcił, zanim zrobi to ktoś inny.
— Ale zaraz, zaraz. Ty mówisz o Lily Evans Gryfonce?
— No.
— Prefekt?
— Tak.
— Tej, za którą lata Rogacz ?
— O ile mi wiadomo, w zamku jest tylko jedna Lily Evans — stwierdził Terry. Jego ton nie spodobał się Łapie.
— Na brudne gacie Merlina z ćpaliście się wszyscy liśćmi odorosoku? Ona ma cycki o smaku ognistej czy co — warknął zirytowany.
— A ma?! Może faktycznie je czymś naciera. — Zamyślił się.
— Kretyn — fuknął. — Evans jest Jamesa, a jak któryś się zbliży, to będzie miał do czynienia z całą naszą czwórka — obwieścił.
— Dobra, dobra stary. Wolałem się upewnić — stwierdził i odszedł w momencie, gdy został obwieszczony koniec eliminacji.
— Powariowali — mruknął Syriusz, wstał z trybun i skierował się w stronę szatni.
★★★
          Szedł powoli, niezdarnie, potykał się o rąbek swojej przydługiej szaty. W oczach mu pociemniało, gdyby nie przytrzymał się zbroi, pewnie upadłby na zimną posadzkę. Może to byłoby lepsze rozwiązanie, wtedy ukoiłby rozgrzaną skórę. Wiedząc, że dalej nie da rady iść, usiadł na ławeczce i oparł się o ścianę, zaczął grzebać w kieszeni za odrobiną czekolady. Blond włosy pozlepiały mu się od potu, a grzywka przykleiła do czoła. Westchnął, czując słodki smak na języku. Mięśnie zaczęły się rozluźniać a obraz przed oczyma wyostrzać. Żałował, że nie posłuchał Jamesa i nie zgodził się na posiadanie dwukierunkowego lusterka, teraz byłoby idealne, aby wezwać go do pomocy. Pomimo kojącego działania kakaowego przysmaku ręce nadal mu drżały ze zdenerwowania. Czuł, że nie jest z nim dobrze, że dzieją się dziwne rzeczy, ale czy będąc wilkołakiem od tylu lat, kiedykolwiek mógł o sobie powiedzieć normalny? Nie przypuszczał, nie pomyślał nawet, że to znów go spotyka. Blue moon. Te dwa słowa wciąż kołatały mu się po głowie. Samo wyrażenie go przerażało, a co dopiero jego skutki. W swoim likantropicznym życiu tylko raz zdarzyło mu się doświadczyć tego zjawiska i szczerze prosił Merlina, aby nigdy więcej go nie spotkało. Bo jaka może być większa kara dla wilkołaka niż dwie pełnie w jednym miesiącu? Wzdrygnął się na sama myśli. Doskonale pamiętał, gdy dziesięć lat temu doświadczył Blue Moon. Niepokój, zdenerwowanie, złe samopoczucie, senność i obrzydliwa żądza, dominująca jego umysł przez cały czas, która dokuczała mu przeważnie kilka godzin przed pełnią. Nauczył się z nią funkcjonować, ujarzmiać, ale nie potrafił uciszyć jej, gdy była tak silna. Wtedy trzymał się z daleka od tłumów, czasem dzień przed pełnią rezygnował ze wspólnych posiłków, na zajęciach siadał jak najdalej od wszystkich. Kilka razy w obawie przed zrobieniem śpiącym przyjaciołom krzywdy wymykał się do Pokoju Życzeń i wracał nad ranem. Kiedyś przyłapał go James, ale mimo ogólnego wrażenia, luzaka i lekkoducha, jakże mylnego, od razu pojął, że Remus nie chce się wszystkim zwierzać ze swoich słabości. Pozwolił się wyżalić i nie drążył tematu ani w obecności reszty Huncwotów, ani gdy byli sami.
          Lupin starał się wymazać z pamięci męki tamtego miesiąca i dlatego nie od razu zrozumiał, co się dzieje, nie przestudiował dokładnie i wnikliwie map nieba. Chociaż może prawda była bardziej bolesna i brutalna. Doskonale zdawał sobie sprawę, co oznacza jego złe samopoczucie, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że będzie podwójnie przeżywał swoją prywatną tragedię. Aż do dziś. Dziś McGonagall, która była na bieżąca informowana przez profesor Purcell o dokładnej dacie pełni oraz wszelkich anomaliach jak Blue Moon. Dwóch pełniach w jednym miesiącu, oddzielonych od siebie tylko kilkoma dniami i niezwykle silne wpływającym księżycem na likantropów.
— Luniu! Tu jesteś! Dobrze, że mam mapę, bo jesteś nam potrzebny. Trzeba zaplanować urodziny Łapy i pójść po zgodę do McGonagall na przywiezienie prezentu, no i mamy nowy pomysł na kawał. Mówię ci, jest świetny... — Przestał nawijać jak katarynka, widząc bladego i roztrzęsionego przyjaciela. — Remus? Wszystko dobrze?
— Blue moon — odparł tylko Lupin. Przymknął oczy, czaszkę rozsadzał mu ogromny ból.
— Yyyyy ja wiem, że jako twój kumpel powinienem w minimalnym stopniu orientować się w fazach księżyca, ale przez ostatni rok astronomii moim jedynym zajęciem było gapienie się na Evans — przyznał skruszony Potter.
— Dwie pełnie w jednym miesiącu — wytłumaczył zbolałym, słabym głosem.
— Ja cię! Dwie wyprawy! — Oczy mu rozbłysły z podekscytowania. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyli, odkąd rozpoczęli swoje nocne eskapady z Lunatykiem.
— To nie takie wspaniale jak ci się wydaje.
— Porozmawiamy o tym w pokoju — odparł James obserwując zezujących na nich Ślizgonów — Chodź, pomogę ci.
Powoli dotarli do Wieży Gryfonów. Rogacz nalegał, ale uparty Lupin kategorycznie odmówił pójścia do Skrzydła Szpitalnego. Nie jest na tyle słaby, żeby dać się pokonać kaprysom księżyca.
★★★
          Lily biegała po Pokoju Wspólnym i pomstowała na wszystko, na czym stoi Hogwart. Odznaka prefekta, którą nosiła z dumą i zaangażowaniem w swoim obowiązkach, dziś niezwykle jej ciążyła. Pierwszoroczni padali ofiarami wspaniałomyślnych starszych kolegów, którzy urządzali kocowanie i temu podobne dyrdymały. Kilku chłopców zaprowadziła do Skrzydła, zarekwirowała mnóstwo nowych, nielegalnych gadżetów, z jednego sklepu dla żartownisiów na Pokątnej. Odrzuciła zaloty wyjątkowo chamskiego czwartoklasisty i ugasiła trzy pożary, jeden kanapy i dwa dywanu. Zmrużyła wściekle oczy, gdy spostrzegła Pottera i Remusa przechodzących przez portret.
— Może byś mi łaskawie pomógł, a nie szlajasz się z Potterem! — warknęła i założyła ręce na piersi, tupiąc przy tym nogą.
— Już Lily.
Twarz dziewczyny momentalnie złagodniała widząc zły stan zdrowia przyjaciela.
— Pełnia? — spytała niezwykle miękko i cicho.
— Dwie — wyjaśnił James i był już gotowy uraczyć Evans obszernym tłumaczeniem, co to oznacza, gdy spytała:
— Blue moon?
Przytaknął, nie dowierzając. Ta dziewczyna zaskakiwała go na każdym kroku. Swoją wiedzą, oczytaniem, zdolnością empatii. Obserwował, jak odprowadza Remusa do pokoju i szepce mu kojące słowa. Nie był o niego zazdrosny, przyjaciel nigdy nie zrobiłby mu świństwa. Nawet cieszył się, ze Lily odrobinę uspokoiła Lunatyka. Delikatny uśmiech zaczął błąkać się na jego twarzy. Była aniołem, rudowłosym dobrym duszkiem, z temperamentem, ale mimo to wiedział, że jest niezwykle opiekuńcza.
— Nasz dzieciak będzie mieć przerypane — mruknął i potargał włosy, bo właśnie Evans schodziła po schodach.
Na „dzień dobry” wdepnęła w rozpuszczoną czekoladę. Jęknęła i wyczyściła różdżką najpierw siebie, a potem podłogę.
— Nie matkuj mu. Nie lubi tego — stwierdził z uśmiechem.
— Nie matkuję, staram się pomóc — burknęła obrażonym tonem.
— Wolałby, żebyś go poklepała po plecach niż tłumaczyła, jaki jest biedny.
— Tak jak ty? — Uniosła jedna brew w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Chociażby. Dla nas jest równy, nie ma ulg, bo ma mały futerkowy problem.
— I dlatego Black zaatakował go o nowy kawał, jak tylko wszedł? — spytała z po wątpieniem.
— To odciąga jego umysł od problemów.
— Akurat — prychnęła.
— Wierz mi. Znam go sześć lat. Nie lubi użalania się nad nim.
— To, co mam zrobić?
— Zaproponuj partię szachów.
Posłała mu sceptyczne spojrzenie.
— Nie wierzysz mi?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
— To chodź!
Pociągnął ją za rękę i poprowadził do dormitorium, wepchnął siłą i zamknął drzwi, odgradzając jej drogę ucieczki. Pozostali Huncwoci przyglądali się temu ze zdziwieniem.
— Lily? — Remus posłał jej pytające spojrzenie.
— Noo... ten, bo ja — zaczęła się plątać.
— Evans chciała zagrać z tobą partyjkę, ale nie chciała przyjść do naszego pokoju, twierdząc, zupełnie nie wiem dlaczego, że będę ją nagabywać o randkę. — Black parsknął śmiechem, a James kontynuował. — Więc obiecałem, że na cały jej pobyt tutaj dam spokój.
— Serio? — zapytała zbita z tropu.
— Oczywiście — przytaknął Rogacz.
Remus doskonale zdawał sobie sprawę, jak było naprawdę, znał zarówno Evans, jak i Pottera, ale ucieszył się z takiego obrotu sprawy.
— Gramy? — spytał i nie czekając na odpowiedź dziewczyny, wyciągnął planszę i zaczął ustawiać pionki.
Lily posłała Jamesowi pełne uznania spojrzenie, które było dla niego wystarczającą nagrodą.
★★★
          Chodziła po całym zamku, a nawet przeszła już błonia, sowiarnię oraz odwiedziła Hagrida. Zostały lochy i Wielka Sala. Wątpiła, aby chłopak zaszył się w zimnych piwnicach, więc wybrała się do drugiego punktu.
— Cześć przystojniaku — zagaiła.
Nie zareagował, dalej zawzięcie notując.
— Powiedziałam cześć — burknęła, opadła na miejsce obok niego i szturchnęła go, nie będąc delikatną.
— Myślałem, że Black stoi koło mnie — przyznał z uśmiechem, za co znów zarobił sójkę.
— Kretyn.
— Jak wakacje? Widziałaś się z mamą? — spytał i spojrzał na Ros. Gdy się obracał, ręką potrącił kałamarz, wylewając jego zawartość na wypracowanie. Jęknął przeciągle i zaczął rękawem szaty wycierać atrament.
— Przestań! — Podniosła jego ramię. — Chłoszczyć — mruknęła. Ubranie znów stało się czyste. Potem zajęła się rozlanym tuszem. Usunęła go, nie niszcząc eseju.
— Wybawczyni — krzyknął i znów przewrócił buteleczkę, która była tym razem pusta.
— Tragedia — westchnęła z rozbawieniem.
— Jestem ci winny przysługę. Nie zniósłbym pisania tego drugi raz.
— Upomnę się — ostrzegła.
Sposępniała przypominając sobie o matce.
— Wnioskując po twoim humorze, nie odezwała się.
— Wiesz... pokazy, sesje, wywiady znów pokazy — odparła, siląc się na beztroski ton.
— Nie martw się. Jak będzie mogła, to na pewno się zobaczycie — pocieszył ją.
— Cóż myślę, że jak zamieni wakacje na Kanarach z przystojnym gachem na odwiedziny w Cardiff, to się zobaczymy.
— Na stringi Morgany muszę poprosić twoja babcię, aby nie kupowała tych tabloidów. — Podrapał się w zamyśleniu piórem po nosie, tworząc na nim kleksa. Albertini roześmiała się cicho i wytarła mu nos.
— Co ja bym bez ciebie zrobił? — spytał Derek.
— Zginał marnie — odparła z przekonaniem i zaczęła wpatrywać się w chłopaka.
— Co tak mrugasz? Wpadło ci coś do oka? — Zaniepokoił się.
— Taki tam gamoń ze skarpetkami... — Przychyliła się i zerknęła na jego nogi, a potem znów parsknęła śmiechem. — W bombki choinkowe, serio? We wrześniu?
Przewrócił oczami.
— Drugą dla odmiany mam w pisanki — odparł. — Nie mogłem znaleźć pary — przyznał.
Idealnie poprawiał jej humor, sprawiając, że uśmiech nie znikał z jej twarzy. Przyglądała się w ciszy, jak dopisuje kolejne zdania w pracy domowej.
— Kiedy przestaniesz gwałcić ten pergamin kretynizmami na temat praw Gampa? — spytała, zaglądając mu przez ramię.
— Co ci się tu niby nie podoba?
— Nie da się transmutować wszystkiego.
— Jaka maruda — fuknął — Prawo drugie, uwaga cytuję! — Podniósł palec do góry, aby ją uciszyć. — Każdy obiekt można dowolnie poddać działaniu transmutacji.
— Z wyjątkiem różdżki, duchów oraz jedzenia i picia, którego nie można stworzyć, a jedynie zamienić — odparła z wyrazem wyższości na twarzy.
Jenkinsowi mina zrzedła, gdyż przedmiot nauczany przez McGonagall był jedynym, z którego Rosario wszytko wiedziała i potrafiła. Oznaczało to, że będzie musiał wszystko pisać od nowa.
— Wiesz co, cofam swoją propozycję przysługi. I tak muszę je wyrzucić. — Przyznał z bólem, gniotąc pergamin.
— Napiszę to, jak ty... — zaczęła.
— O nie, nie, nie! — Podniósł ręce w obronnym geście. — Nie piszę znów twojego eseju na Opiekę. Zresztą, po jakiego grzyba to kontynuujesz, jesteś beznadziejna z tego przedmiotu.
— Lubię zwierzątka — oznajmiła beztrosko. Posłał jej sceptycznie spojrzenie. — No dobra wygrałeś. To wymówka, aby siedzieć z tobą w jednej ławce. — Poruszyła sugestywnie brwiami.
Westchnął zrezygnowany.
— Zołza — mruknął na tyle głośno, żeby usłyszała. — A mogłem nie próbować cię poderwać — przyznał już głośniej. — Na razie. — Pokazał jej język i wstał. Gdy się podnosił, usłyszeli charakterystyczny dźwięk przy rozpruwaniu materiału. Derek jęknął i posłał błagalne spojrzenie w stronę krztuszącej się ze śmiechu Ros.
— Kogo spodnie tym razem zabrałeś?
— Chyba Kenny`ego. Jest szczuplejszy. W sumie tak czułem, że mnie piją na tyłku. Mogłabyś?
— Mówiłeś coś o zołzach i tak dalej — odparła ze słodką miną.
— Będziesz mniejszą, gdy mi pomożesz — zaoferował.
Udała, że bardzo dogłębnie się zastanawia.
— Chyba wolę być większą — orzekła w końcu.
— Napiszę ci tę opiekę — obiecał ze zrezygnowaniem.
— I wreszcie gadasz z sensem.
Machnęła różdżką, a spodnie nie dość, że się zszyły, to jeszcze odrobinę rozluźniły.
— Kocham cię. — Pocałował ją w policzek i odszedł. Przed wyjściem z Wielkiej Sali jeszcze się potknął, gdy próbował jednocześnie iść tyłem i jej machać.
— Ja ciebie chyba też... — westchnęła zrezygnowana.
Czy to możliwe, że mimo bronienia się ten gapowaty ciamajda skradł jej serce?
I czy w jego sercu jest miejsce dla niej?
★★★
          — Nie musicie iść ze mną, będzie gorzej niż zazwyczaj — ostrzegał.
— Nie pitol Luniu — mruknął ze znudzeniem Syriusz.
— Ja jestem poważny, a ty stroisz sobie żarty — skrzyczał go.
— Remus to nie pierwsza nasza wspólna pełnia. — Uspokoił go James.
— Rogacz ma racje, ale nie! Ty zawsze musisz panikować jak baba — stwierdził Black.
— Nie chcę wam zrobić krzywdy — przyznał zbolałym tonem.
— Luniu parę blizn i siniaków doda mi męskości. Będę mógł opowiadać laskom, jak w heroiczny sposób pokonałem wilkołaka. Będą jadły mi z ręki. — Łapa zatarł ręce na samą myśl.
— Już wszystkie jedzą — zauważył Peter.
Remus tylko westchnął i spojrzał błagalnie na Rogatego.
— Będziemy grzeczni — obiecał — słowo skauta.
Lupin przewrócił oczami, ale nie drążył tematu. Założył bluzę i udał się do Skrzydła Szpitalnego gdzie czekała na niego Poppy. Wypił przygotowane przez nią eliksiry wzmacniające, uspokajające i przeciwbólowe. Taki sam zestaw otrzymał na czas po pełni. Chociaż pielęgniarka przychodziła do niego krótko po przemianie w ludzką postać, odkąd są z nim Huncwoci nalegał, aby zostawiała mu wywary. Wiedział, że James go ocuci, poda leki i pomoże się ubrać. Łatwiej mu było pokazać się jej w nieco lepszym stanie, niż takim, mogącym zaliczyć do opłakanego. Pomfrey machnęła różdżka, a drzewo znieruchomiało, wprowadziła chłopaka do Wrzeszczącej Chaty, poklepała pokrzepiająco po plecach i obiecała zjawić się nad ranem.
          Huncwoci czekali, kiedy oddali się na bezpieczna odległość. Peter pod postacią szczura unieruchomiło ponownie tej nocy Bijącą wierzbę i cała trójka pognała przez tunel. W momencie, kiedy znaleźli się w salonie, zaczęła się przemiana. Rogacz i Łapa wymienili zdziwione spojrzenia, nigdy tak szybko księżyc nie osiągnął pełnej postaci.
          Remus wił się. Ogromny, okropny ból rozsadzał go od środka, czuł jak każda kość w jego ciele łamie się, aby zrosnąć się ponownie, nadając sylwetce zwierzęcego kształtu. Twarz pokryła się sierścią jako pierwsza, następnie korpus, ręce i nogi. Resztkami świadomości marzył, aby ten koszmar się skończył, aby przestało boleć, a potem nie czuł już nic oprócz palącego, wszechogarniającego pragnienia krwi.
          Przemiana dobiegła końca. Lunatyk upadł, lecz zaraz się poderwał i zaatakował kredens. Syriusz, gdyby mógł, przewróciłby oczami, od miesięcy wychodząc, naprawiał mebel a Remus, gdy tylko się przeistoczył, go rozwalał. Wilkołak odwrócił się do animagów, najeżył, następnie zaczął warczeć i skradać się. Stojąc spokojnie, pozwolili się obwąchać, a kiedy Remus wyczuł znajome zapachy, uspokoił się i zawył. Po kilku pełniach nauczyli się odróżniać ton wycia. Ten oznaczał radość. Skierowali się do tunelu, Lupin podskakiwał koło nich jak mały wilkołaczek, który chce się bawić ze starszymi kolegami. Weszli do zakazanego Lasu i wędrowali przez gąszcz roślin spokojnym, równym tempem. Remus biegał od krzaka do krzaka, obwąchując i strasząc mniejsze, leśne stworzenia. Z krzaka jeżyn wyskoczyła mała, zwinna wiewiórka. Lupin natychmiast za nią pognał, a Huncwoci za nim. Potter widząc, że zbliżają się do skraju lasu, który znajdował się na uboczu Hogsmeade przyspieszył i gnał ile sił w kopytach, by nie dać Remusowi wyjść za obrąb drzew. Niestety wilkołak był szybszy, wpadł na polną dróżkę, która zapewne za kilka mil łączyła się z jedna z głównych dróg wioski czarodziejów, a którą z łatwością likantrop mógł pokonać w ekspresowym tempie. Lupina przestało interesować zwierzątko. Stanął i zaczął z uwagą oraz skupieniem nasłuchiwać, po chwili przeraźliwie zawył i ruszył w stronę światełka. Rogacz oraz Łapa od razu zorientowali się, że owy blask pochodzi z okna jednego z domów. Syriusz zamienił się w człowieka.
— Nie dogonimy go — wysapał z paniką w głosie.
Zamiast jelenia pojawił się rozczochrany okularnik.
— Cholera — zaklął. Myślał gorączkowo jak zawrócić przyjaciela i wtedy wpadł mu do głowy pomysł, który mógł okazać się jedyną deską ratunku.
— Staraj mu się mnie dać za bardzo do mnie zbliżyć — krzyknął do Blacka i zaczął grzebać w kieszeni.
— Rogacz, co ty robisz?!
James wyciągnął różdżkę i przyłożył do boku, wyszeptał zaklęcie, a z nowo powstałej rany powoli zaczęła sączyć się krew. Potter zasyczał z bólu, jednak umaczał rękę, w lepkiej cieszy i wysmarował nią drzewo.
— Remus — wydarł się. Ponownie zamienił w jelenia i ruszył na tyle, jak szybko pozwalała mu rana w stronę zamku. Łapa otrząsnął się z szoku, powrócił do animagicznej postaci i zaczął ujadać.
          Zatrzymał się i usłyszał krzyk, świadomość podpowiadała mu, że jest on ludzki. Zapach krwi potwierdził domysły i wyostrzył zmysły. Zawrócił i pognał za swoim nowym celem — krwawiącym człowiekiem.
          Otarł się o kolejne drzewo i przystanął, bolący bok coraz bardziej mu dokuczał, a utrata krwi osłabiła organizm. Przez zarośla widział zarys błoni i Bijącej Wierzby. Za sobą usłyszał łamanie gałęzi i wycie. Resztkami sił zmusił się do galopu. Wraz z Glizdogonem dotarli na skraj lasu i szczurek pognał do drzewa, aby je unieruchomić. Jeleń wpadł do tunelu, zostawiając już niespecjalnie, coraz większe plany krwi. Wycieńczony padł na podłogę we Wrzeszczącej Chacie i zmienił się w człowieka. Peter również to uczynił i podbiegł do przyjaciela.
— Wstawaj! — Rozpaczliwie próbował podnieść omdlałego Pottera.

Usłyszał rumor, a następnie warczenie. Z szalejącym w piersi sercem odwrócił się i zobaczył oszalałe z żądzy ślepia wilkołaka.

środa, 2 września 2015

Rozdział 40: "Znów w domu."

Witam Was w te wrześniowe, zimne południe:)
Pewnie większość jest w szkole i nadrabia zaległości z przyjaciółmi, a inni poznają nowych znajomych. Rozdział nawiązuje to tego odrobinę tematycznie, dlatego jest dziś. Wiele się w nim nie dzieje, mimo to i takie „przejściowe” posty są potrzebne.
Nie ględzę!
Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za komentarze:) Jesteście wspaniali, cudowni i jedyni w swoim rodzaju:*
Rogata
☆☆☆
           Cała drogę usta im się nie zamykały. W końcu musiały nadrobić dwa miesiące rozłąki. Między dziewczynami siedziała Julia i przysłuchiwała się z wielkim zainteresowaniem tematom, o których rozprawiała siostra i jej koleżanki. Niepewnie zerknęła na chłopaków po przeciwnej stronie przedziału. Grali w dziwną grę. Karty co jakiś czas wybuchały, osmalając twarz jednego z graczy, mimo to śmiechy i żarty nie ustawały. Choć była szczęśliwa, że jedzie do Hogwartu miała ogromne wątpliwości czy postąpiła słusznie. Oczywiście miała prawo wyboru i mogła zostać w świcie mugoli, jak nazwała ich Dorcas lub pojechać z nią do szkoły Magii i Czarodziejstwa. Wiele czasu spędziła na wypytywaniu jaki jest Hogwart, jacy są nauczyciele, przeczytała nawet stary podręcznik Dor do zaklęć dla pierwszoklasistów.
— Dor — zaczęła nieśmiało i pociągnęła za rękaw bluzki siostry.
— Tak? — spytała z uśmiechem. Widziała, jak mała się stresuje, postanowiła jej wszystko dokładnie tłumaczyć. Bardzo chciała, aby jej siostra trafiła do Gryffindoru, jednak obiecała sobie, że nawet gdyby przypadł jej Slytherin, w co bardzo wątpiła ze względu na ich status krwi, będzie ją zawsze wspierać i jej pomagać.
— Mówiłaś o czterech domach, a jak się te domy wybiera? Robi się jakiś test? Przecież ja nic nie umiem! — Spanikowała.
Meadowes rozczuliła się na słowa siostry. Zawsze była niezwykle pewna siebie i rezolutna, dziś wyglądała jak zagubiona dziewczynka.
— Siadasz na krześle a Tiara Przydziału, to taki mówiący kapelusz, wybiera ci dom. — Wytłumaczyła spokojnym głosem.
— A jak mi wybierze zły dom?
— Nigdy się jeszcze nie pomyliła. — Uspokoiła siostrę. — Umówmy się tak — zaczęła, widząc wahanie na twarzy Juli — jeśli nie będziesz się chciała uczyć w Hogwarcie pójdziemy do dyrektora, to bardzo miły i wyrozumiały mężczyzna, i poprosimy, żebyś wróciła do domu.
— Serio?
— Tak.
Na twarzy dziewczynki pojawił się nikły uśmiech, widocznie słowa starszej siostry odrobinę ją uspokoiły.
— Kto nie chciałby się tam uczyć! — wtrąciła się Alicja.
— Nooo mówię ci, jakie tam mają pyszne potrawy i nie trzeba sprzątać — dodała Rosario.
— I faceci, prawie same ciacha — dorzuciła Bones.
— Ala! — skarciła ją Dorcas — Ona ma dopiero jedenaście lat
— Ale oczy ma od zawsze, co nie? — Zwróciła się do nastolatki.
— Ja tam od pierwszej klasy wiedziałem, że Lily będzie moja — wtrącił się znienacka Potter.
Evans prychnęła.
— Akurat. Przyzywanie i wyśmiewanie to kiepski sposób na okazywanie sympatii.
— To idealny sposób na podryw — odparł i poczochrał włosy.
— Ta, podryw na głupka. — Przedrzeźniała go. — Uważaj na takich kretynów, jakby co wal śmiało do mnie, pokażę ci kilka przydatnych zaklęć — obiecała Julii.
— Uwielbiam twój cięty język, ciekawe jak się sprawuje w innych sytuacjach niż rozmowa. — Poruszył sugestywnie brwiami.
— Potter przypominam ci, że w przedziale jest dziecko, a ty wyjeżdżasz z jakimiś kosmatymi aluzjami. — zbeształa go.
— Evans przecież to ty mówisz o jakiś kosmatych aluzjach. Ja nie wspomniałem nic, a nic o naszych samotnych spotkaniach w składziku na miotły.
Lily poczerwieniała ze złości.
— Nie. Było. Żadnych. Spotkań. W. Składziku. Na. Mopy. Filcha. — wycedziła.
Machnął niedbale ręką.
— Ależ oczywiście — przyznał.— Nawet nie śmiem wspomnieć o tych kilku chwilach po SUMach. Radzę ci Evans jeść mniej mięsa, kiepsko wpływa na twoją pamięć — stwierdził z huncwockim uśmiechem.
— Radzę ci się zamknąć, jak chcesz dojechać w całości — warknęła.
— Oj nie ładnie, nie ładnie. — Zacmokał. — Pani prefekt tak się wyraża, a przecież w przedziale jest dziecko. — Zaakcentował ostatnie słowo.
— Widzisz — szepnęła Alicja w stronę Julii. — Tych dwoje dostarcza nam i reszcie zamku co dzień rozrywki. — Wskazała na kłócących się Lily i Jamesa.
Młodsza Meadowes uśmiechnęła się, może nowa szkoła nie będzie taka zła?
★★★
           Alicja wysiadła z pociągu, przeciągnęła się i zaciągnęła świeżym powietrzem.
— Wreszcie w domu — westchnęła z zadowoleniem.
— Co racja to racja. — Przytaknęła Lily.
— Moje drogie panie, widzę ciacho na jedenastej. Wybaczcie na chwilę, idę pobić rekord w umawianiu się na randkę — stwierdziła i kołysząc zachęcająco biodrami, ruszyła w stronę wskazanego chłopaka.
— Gdzie Ala? — spytała Rosario, która wysiadł dopiero z pociągu.
— Poszła no łowy — odparła Evans i wskazała stronę, w którą odeszła ich przyjaciółka.
— Zaraz, zaraz, czy to nie?
— Yhym. — Potwierdziła Lily z chytrym uśmiechem.
— Co się dzieje? — zapytała Dor, która dopiero do nich dołączyła.
— Bones w akcji — wytłumaczyła Lily.
Meadowes przeszukała wzrokiem stację, zmrużyła oczy, które były oślepione przez słońce i zamarła.
— Ej, ale to jest — zaczęła.
— Dokładnie.
— Trzeba ją powstrzymać. — Dorcas zaczęła iść w stronę przyjaciółki.
— Stop! — Ztrzymała ją Lily. — Da sobie radę.
Dorcas westchnęła ze zrezygnowaniem. Pozostało im obserwować poczynania Alicji.
★★★
           — Cześć, jestem Alicja. — Przywitała się i wyciągnęła rękę w stronę szatyna.
Parsknął śmiechem. Przysięgłaby, że już słyszała ten głos.
— Nie wydurniaj się Alicjo — odparł i błysnął białymi zębami.
Zaniemówiła.
— Lo... Lo...Lo... Longbotom?! — jęknęła zdziwiona.
— Do usług. — Skłonił się nisko.
— Ale co ci się stało, na brodę Merlina? — spytała zszokowana.
Podszedł blisko, tak, że doskonale czuła perfumy oraz ciepło jego ciała, przychylił się i szepnął jej na ucho:
— Magia, moja śliczna. — Mrugnął porozumiewawczo i odszedł, zostawiając, osłupiał dziewczynę.
Stała tam jak kretynka i wpatrywała się w plecy oddalającego się Franka, póki nie dołączyły do niej dziewczyny.        
          Lily z wielkim uśmiechem satysfakcji na ustach wyciągnęła rękę i zamknęła jej usta, które otworzyła bezwiednie.
— A myślałam, że nic nie jest w stanie cię zaskoczyć — zauważyła Lily.
— Widziałyście to? — dopytywała, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku. — Jak on wygląda? Nie, to nie możliwe, to nie mógł być Longbottom!
— Chodź do zamku. — Pociągnęły ją w stronę powozów.
           Bones długo nie mogła pogodzić się z nowym wyglądem Gryfona. Jego uroda była przeciętna i w porównaniu z Blackiem wypadał kiepsko. Aż dotąd. Nigdy nie była niska, miała ponad pięć i pół stopy, dlatego większości chłopakom dorównywała wzrostem. Obecnie musiał się do niej przychylić, więc podejrzewała, że ma grubo ponad sześć stóp. Oprócz tego zmężniał, nabrał mięśni a jego rysy twarzy przestały być chłopięce. Delikatny, kilkudniowy zarost dodał mu powagi i musiała przyznać, że wyglądał pociągająco. „Na gacie Merlina”- zaklęła w myślach i przełknęła ślinę, kiedy wsiadając do innego powozu, posłał jej czarujący uśmiech.
★★★
           — Powinniśmy wyciąć jakiś numer pierwszakom — stwierdził Syriusz do Jamesa.
— Ani się ważcie! Tam jest siostra Dorcas — warknęła Lily i wskazała na jedna z dziewczynek.
— No nic, co się odwlecze to nie uciecze — skwitował i wrócił do bawienia się różdżką. Popatrzył na sztywną jak struna, zresztą jak zawsze, McGonagall i wyszczerzył się w uśmiechu. Machnął magicznym patykiem i z błyskiem w oku czekał na konsekwencje swojego czynu.
           Dorcas stresowała się chyba bardziej niż sama Julia, z której nie spuszczała wzroku. Jej młodsza siostra od dłuższego czasu dyskutowała ożywiona z jakaś małą blondyneczką, stojąc w kolejce do Tiary.
           Zastępczyni dyrektora wytłumaczyła, na czym polega ceremonia przydziału i ruszyła w stronę listy z nowo przyjętymi uczniami, jednak po pierwszym kroku poczuła opór i się wywróciła. Spojrzała na swoje sznurówki, które ktoś związał, machnęła różdżka, a sznurki schludnie się zawiązały, każda na swoim bucie. Albus pospieszył jej z pomocą, jednak starając zachować się resztki godności, zrezygnowała z jego uprzejmości i rozejrzała się złowrogo po wszystkich stołach. Uczniowie starali się zachować kamienny wyraz twarzy, mimo to wielu z nich, próbującym powstrzymać śmiech, drżały kąciki ust, co doprowadziło Wicedyrektorkę do stanu wrzenia. Spojrzała na pokładających się na stole ze śmiechu Pottera i Blacka i była pewna, że to ich sprawka. Przyłożyła różdżkę do gardła i powiedziała:
— Black i Potter szlaban. Jutro o osiemnastej u mnie w gabinecie.
Dwaj żartownisie na moment zastygli, a następnie przybili sobie piątkę.
         McGonagall nie skomentowała ich zachowania i z dumą wróciła do swoich obowiązków, jakimi było przydzielenie nowych uczniów do domów.
— Meadowes Julia — rozbrzmiał głos profesorki.
Wszystkie dziewczyny wstrzymały oddech, Dorcas zacisnęła kciuki i zamknęła oczy.
— Ravenclawe!
Usłyszała krzyk Tiary.
Zrobiło jej się żal, że nie będą w jednym domu, mimo to uśmiechnęła się, podniosła oba kciuki do góry i zaczęła bić brawo wraz ze stołem Krukonów. Dziewczynka niepewnie usiadła na miejscu, przywitała się z kilkoma najbliżej siedzącymi jej osobami i odwróciła ze smutnym uśmiechem do Dorcas. Po chwili jednak przysiadła się do niej owa blondynka, z którą wcześniej rozmawiała i dziewczynki znów pogrążyły się w dyskusji. Meadowes już wiedziała, że to będzie najlepsza przyjaciółka jej siostry, ona i Lily też tak się poznały i do tej pory są nierozłączne.
— Da sobie radę — szepnęła Evans i ścisnęła jej dłoń pod stołem.
— Wiem — odparła i posłała wdzięczny uśmiech przyjaciółce.
          Po ceremonii i krótkiej przemowie Dumbledore`a na stole pojawiły się potrawy. Wszyscy zaczęli zajadać ze smakiem posiłek powitalny przygotowany przez skrzaty.
— Czym ci zawiniła ta marchewka? — zapytała rozbawiona Rosario.
— Nie wiem, o co ci chodzi — burknęła Alicja i szybko zjadła zmaltretowane widelcem warzywo.
— Przecież widzę.
Bones tylko prychnęła i dalej nie spuszczała wzroku z pewnego Gryfona, który przekomarzał się z Katrin Adams.
— Chyba ci się spodobał, inaczej nie byłabyś zazdrosna — kontynuowała Ros.
— Nie jestem zazdrosna! — warknęła i odłożyła widelec, mierząc zdenerwowanym wzrokiem dziewczynę.
— A ja myślę, że owszem, jesteś.
Alicja ku zaskoczeniu wszystkich westchnęła.
— Dziwnie się czuję jak nie wgapia we mnie tych swoich gał przez cały czas — przyznała.
— Czyli co? — spytała głupio Lily.
— Czyli to, gamoniu, że schlebiało mi jego zainteresowanie. Tak jak tobie schlebia uganianie się za tobą przez Pottera.
— Wcale nie! — zaprotestowała szybko Evans.
— A mi tu leci miotła. — Wskazała na swoje oko Alicja.
— Myślę, że on się zmienił dla ciebie — osądziła Dorcas
— Chcesz mi wmówić, że urósł i wyprzystojniał dla mnie? Nie miał chyba na to zbyt wielkiego wpływu — zironizowała Bones.
— Miałam na myśli zachowanie. Chociaż może pogadał sobie z matką naturą bardzo poważnie. — Meadowes puściła jej oko.
— Zachowuje się jak kretyn.
— Wcale nie.
— Ale oczywiście, że tak. Podrywa sobie taką Adams na moich oczach, a potem myśli, że jak przyjdzie, to ja się z nim umówię. Po moim trupie — odparła buńczucznie Alicja.
— Rok temu nie zwracałaś na niego uwagi przez cały czas, a dzisiaj gadasz, odkąd wysiadłyśmy z pociągu — zauważyła Lily.
— Jesteście wstrętnymi przyjaciółkami. Dobranoc. — Zakończyła rozmowę i podniosła się od stołu, aby udać się do dormitorium. Przechodząc koło pewnej Gryfonki „niechcący” potknęła się i wpadła na Katrin, której twarz wylądowała w talerzu.
— Wybacz. — Przeprosiła przesłodzonym głosem i odeszła kręcąc biodrami, co zawsze przykuwało uwagę mężczyzn.
Frank odprowadził ją wzrokiem i uśmiechnął się delikatnie, zupełnie zapominając o lamentującej Adams. 
☆☆☆
Jak Wam się podoba ?