wtorek, 8 grudnia 2015

Rozdział 44: "Urodziny."

Witajcie Najwspanialsi.
Obiecałam rozdział jakiś czas temu. Nie przewidziałam, że najbliższa mi osoba mnie zrani. Tak, że nie będę potrafiła się pozbierać i sobie z tym poradzić. Wszystko przestało mieć znaczenie.
Rozdział taki jak mój nastrój.
Przepraszam, że tyle czekaliście.
Przepraszam, że jest niedopracowany.
Przepraszam za błędy.
Dziękuję, że Wy jesteście.
Rogata
☆☆☆
          Lily zamrugała z niedowierzania oczami. Potter kazał się pocałować, aby udowodnić czy mówi prawdę. W jej głowie toczyła się zażarta bitwa. Pocałować go i sprawdzić? Czy nie dać się podpuścić? Już prawie była zdecydowana, by zaraz się rozmyślić.
Tchórzysz, Evans?- Ironiczny ton Pottera wyrwał ją z rozmyślań.
Nie odparła buńczucznie.
To na co czekasz? spytał z filuternym uśmiechem. Całuj! Złożył usta do pocałunku.
Chyba śnisz.
Kotku, gdybym śnił to na pocałunku, by się nie skończyło zauważył.
Coraz więcej osób w pokoju przysłuchiwało się z zaciekawieniem rozmowie dwójki Gryfonów.
Jesteś zboczony! I dlatego się nie chce z tobą umówić!
A ja myślałem, że dlatego, że mnie nie lubisz zauważył chytrze. Czyli jednak mnie lubisz?
Lily zaniemówiła i westchnęła ze zrezygnowaniem. Ta rozmowa przybrała zupełnie inny obrót, niż by tego chciała.
Nie lubię zaprotestowała.
Nic a nic? spytał ze smutną miną.
No dobra. Troszkę przyznała.
Łapa dostał histerycznego napadu śmiechu i złapał się za brzuch. Po chwili dołączyli do niego Remus i Peter. James spojrzał przyjaciół, a potem na dziewczynę, która pokazywała niewielką odległość między palcem wskazującym a kciukiem. Od razu połączył fakty, myśląc, że nawiązuje do ich dzisiejszego spotkania w łazience. Warknął coś nieartykułowanego i odszedł, zostawiając osłupiałą Evans, dobrowolnie rezygnując z ewentualnego droczenia się z nią dalej. W tym momencie jego urażona męska duma była ważniejsza.
Zrobiłam coś nie tak? spytała Huncwotów, którzy ponownie wybuchnęli śmiechem.
★★★
          Syriusz przez resztę dnia podśmiewał się z Jamesa, na co ten obruszył się i oznajmił, że na żadne urodziny nie idzie. Black potraktował to jako swoistego rodzaju obrazę i mamrocząc coś o „nieznających się na żartach łosiach” wymaszerował również obrażony do Pokoju Wspólnego, w którym trwały ostatnie poprawki przed imprezą. Remus postanowił interweniować. Tłumaczył, że Lily na pewno nie nawiązała do jego przyrodzenia, a po prostu był to zbieg okoliczności. Stwierdził również, że Łapa ma specyficzny humor. Nie powinien pokazywać, że ruszają go takie przytyki, co skutecznie zniechęciłoby arystokratę. Ostatecznie żaden argument nie przemówił do rozsądku szukającego i Lupin dał sobie spokój.
          Trójka z Huncwotów szykowała się na urodziny. Potter leżał na łóżku i czytał gazetę. W rzeczywistości jednym okiem śledził poczynania jego przyjaciół i zaczął żałować, że postanowił nie iść. Syriusz z uniesiona dumnie głową przed lustrem dopinał ostatnie guziki w czarnej koszuli. On również zerkał na okularnika. Przeczesał włosy i podszedł do przyjaciela. W geście zgody wyciągnął dłoń.
Wybacz stary bąknął. Przyszło mu to z dużym trudem, gdyż rzadko, wręcz nigdy nie przepraszał.
Opuścił rękę, widząc, że szukający nie reaguje i wzruszył ramionami. Odwrócił się, gdy poczuł, że coś ciężkiego rzuca się na niego i targa mu włosy, niszcząc tak misternie przygotowywaną fryzurę.
Rogacz!
James wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Nie mógłbym przegapić możliwości schlania się za twoje zdrowie! I pogapienia się na tyłek Evans w mini. Dodał po chwili namysłu.
Cała czwórką wyszli z dormitorium.
★★★
          Siedemnaste urodziny najprzystojniejszego, według hogwarckiej gazetki „Co w zamku piszczy?” zainicjowanej przez drugoklasistkę Ritę Skeeter, chłopaka zaczęły się niezwykle spokojnie. Było to najgłośniejsze i najbardziej wyczekiwane wydarzenie przez społeczność uczniowską. W Wieży Gryffindoru pojawili się wszyscy Gryfoni oraz co najmniej trzy czwarte Puchonów oraz Krukonów. Domowe skrzaty ubrane w fartuszki rozdawały szampana zgromadzonym gościom. Pierwszy toast za jubilata został wzniesiony przez jego najlepszego przyjaciela, Jamesa Pottera. Po symbolicznym „sto lat” odśpiewanym przez gości przyszedł czas na tory. Ogromny, okazały wypiek wjechał przez dziurę w portrecie. Siedem, brązowych pięter przyozdobionych było białymi, marcepanowymi śladami psich łap. Na szczycie ciasta, wokół świeczek symbolizujących liczbę „siedemnaście” mieniącej się wszelkimi kolorami tęczy jeździł miniaturowy motocykl. Na widok jednośladu Łapa parsknął śmiechem. Kiedy skrzat pstryknął palcami siedemnaście rac się rozpaliło. Syriusz odczekał, aż zgasną, a potem myśląc życzenie, zdmuchnął świeczki. Rozległy się brawa, wiwaty i gwizdy.
Teraz czas na prezent! Rogacz uciszył towarzystwo. Złożyło się na niego mnóstwo osób Zwrócił się do Blacka. Mamy nadzieję, że ci się spodoba. Kiwnął na skrzata, który usłużnie się skłonił.
          Motocykl jeżdżący do tej pory po torcie się zatrzymał. Powoli został przelewitowany na środek sali, a potem zaczął przybierać swój naturalny kształt. Syriusz przetarł oczy z niedowierzaniem i spojrzał zdziwiony na Huncwotów. Jakby chciał się upewnić czy to wszystko mu się nie śni.
Jest twój oznajmił z uśmiechem Remus, widząc jak przyjacielowi błyszczą się oczy z ekscytacji.
Mój?
Przytaknęli.
Dopadł do pojazdu i delikatnie dotknął skórzanego siedzenia oraz chromowanych ram. Z największą czcią usiadł i rozejrzał się po ludziach.
Jak wyglądam?- spytał
Jak kretyn na mugolskim motorze odparł James wywołując śmiech wśród zgromadzonych.
Blackowi zakręciła się łza w oku, choć wiedział, że wiele osób złożyło się na prezent to pomysł i jego realizację zawdzięcza Jamesowi, Remusowi i Peterowi. Powstrzymując uczucie dotąd mu nieznane, jakim było wzruszenie, poderwał się i serdecznie uściskał przyjaciół. Potem zaczął odbierać urodzinowe życzenia od wszystkich, drobniejsze prezenty od kilku osób oraz buziaki, od tej żeńskiej części.
          Muzyka popłynęła z głośników i zabawa rozpoczęła się na całego. Ognista lała się strumieniami i było pewne, że nikt trzeźwy nie pójdzie spać. Lily i Lupin starali się pilnować porządku. Jednak chłopak popłynął, gdy Syriusz przybiegł dwudziesty raz, tłumacząc, że jeszcze dziś z nim nie pił. Cała czwórka Huncwotów trzymając się pod ramiona, zaczęła wywijać nieskoordynowane figury. Nikomu jednak nie przeszkadzało, że potykają się, przewracają i co chwilę depczą przypadkowo tańczące osoby. Wszyscy byli w stanie wybaczyć im pijackie wybryki.
Łapa dopadł przemykająca w tłumie Dorcas i ze śmiechem szaleńca pociągnął ją na parkiet.
Ty to chyba dzisiaj ze mną nie tańczyłaś stwierdził i porwał ją w ramiona.
Dziewczyn się roześmiała i pozwoliła poprowadzić, lecz szybko zorientowała, że to ona musi zadbać, aby nie wpadać na pozostałe pary. Piosenka ucichła, Syriusz skłonił się, jak na dżentelmena przystało i pocałował ją w dłoń, zostawiając na niej mokry ślad śliny. A potem pognał do polewającego Pottera. Spojrzała zniesmaczona na swoją zaślinioną rękę i szybko wytarła ją o obrusek. Rozejrzała się po pokoju i ukradkiem wymknęła do dormitorium.
          Grupka nietrzeźwych nastolatków otoczyła Pottera, Blacka, Pettigriewa, Olsena i Hunta. Każdy z nich dzierżył w ręku piwo, a swoich przeciwników mierzył nieprzychylnym spojrzeniem. Na komendę Remusa wypili swój trunek. Potem po kolejki bekali. Wygrywał ten najgłośniejszy. Choć tematyka zawodów obrzydzała dziewczęta, te bardziej zalane kibicowały swoim faworytom. Zwycięzcą został Peter. Lupin wręczył mu ze wszelkimi honorami nagrodę główną w postaci butelki Ognistej.
Ej! Ja powinienem wygrać! To moje urodziny! Zaprotestował Syriusz i wyrwał alkohol przyjacielowi. Zaczęli się szarpać i wyrywać sobie butelkę popijając jej zawartość jeden przez drugiego.
         Rozejrzała się, wypiła potężnego łyka miodu pitnego, obciągnęła bluzkę, aby lepiej widać było dekolt i ruszyła pewnym krokiem w stronę chłopaka.
Witaj Syriuszu zagaiła zalotnie.
Znamy się? spytał i zmierzył ją wzrokiem. Była ładna.
Dałam ci kiedyś spisać prace domową.
Może i dałaś. Ale na pewno nie spisać odparł i sam roześmiał się ze swojego żartu.
Poczuła się urażona, ale to nic w porównaniu z możliwością pochwalenia się koleżankom spędzoną nocą z Syriuszem Blackiem.
★★★
          Dotarła do pokoju, sprawnie omijając przyjaciół, sprawdzając jak się bawią. Rosario była w stanie upojenia alkoholowego i szalała na parkiecie, Alicja również nie oszczędzała się, jednak wypiła nieco mniej niż blondynka. Ostatni raz widziała ją, jak siedziała w gronie adoratorów. Cóż ładna, zgrabna i bogata córka prawej ręki Ministra Magii była potencjalnie idealną kandydatką na żonę. Tylko Lily pozostała trzeźwa, nie licząc kilku piw kremowych, które i tak były bezalkoholowe. Jednak o nią nie musiała się martwić, wiedziała, że na dole ma sporo pracy przy pilnowaniu imprezowiczów.
          Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Skuliła się na dywaniku koło wanny i wyciągnęła różdżkę. Przyłożyła ją do lewej ręki i wyszeptała zaklęcie. Na nadgarstku dziewczyny pojawiło się rozcięcie, syknęła z bólu i obserwowała, jak ciepła krew wypływa z rany. Z oczy poleciały słone łzy. Nie chciała tego robić, nienawidziła się za to, lecz ból przynosił ukojenie. Odciągał myśli od przeszłości. Od niego. Tak bardzo go kochała, a on próbował ją skrzywdzić. „Takiego bydlaka nie warto kochać” - podszeptywał rozsadek.
Wiedziała to, doskonale zdawała sobie sprawę, jednak nie zawsze serce trzyma ten sam front co rozum. Zwłaszcza że ma ono zawsze wielki sentyment do pierwszej miłości. Pierwszej rozmowy, pierwszego spotkania, pierwszego muśnięcia rąk, pierwszego pocałunku. A to właśnie z nim to wszystko przeżyła. Gdyby nie był tak nachalny i niecierpliwy pewnie oddałaby mu cała siebie. Może wtedy byliby razem do tej pory?
          Spojrzała oczami mokrymi od łez na rękę. Rana się zasklepiła i już prawie nie bolała. Znów przyłożyła różdżkę do niej i wyszeptała magiczna formułę. Po rozcięciu nie został nawet ślad. Umiejętności uzdrowiciela bardzo się przydawały. Po raz kolejny tej nocy okaleczyła się.
Westchnęła ze zrezygnowaniem. Znów uległa, choć obiecała sobie nie dalej tydzień temu, że to ostatni raz. Przyglądała się jak szkarłatna ciecz, coraz szybciej ulatuje z jej ręki. Zaklęła i złapała za najbliżej wiszący ręcznik, docisnęła go. Będzie musiała iść po maść do Pomfrey. Choć może poprosi Lily, bo pielęgniarka i tak już bacznie ją obserwuje. Odrzuciła materiał, wyszeptała kilka zaklęć, jednak ślad pozostał. Oczyściła ręcznik i odłożyła na miejsce. Puściła wodę do wanny i zaczęła rozbierać się, nucąc wesołą piosenkę. Zawsze po miała dobry humor.
★★★
         Bones wtuliła się w Jacka, kiedy muzyka zwolniła. Alkohol buzował jej w żyłach, przez co była jeszcze bardziej opryskliwa i szczera. Właśnie opowiadała chłopakowi, jaki ma beznadziejny kolor włosów, co on traktował jako żarty pijanej dziewczyny. Kiedy skończyła swój wywód roześmiał się, i przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie. Jego ręce z tali niebezpiecznie zjechały w dół i zatrzymały się cal nad pośladkami Alicji, na co ona nie zwracała specjalnie uwagi przyglądając się, nad jego ramieniem Frankowi rozmawiającemu z Katrin. Rozochocony Krukon zjechał dłońmi jeszcze niżej i delikatnie uszczypnął swoja towarzyszkę.
Jak nie zabierzesz łap, to dopilnuje, żeby ci odpadły syknęła.
Podniósł ręce w geście rezygnacji, gdy ona przyciągnęła go do siebie i pocałowała, mimo zdezorientowania nie pozostał bierny. Frank przewrócił oczami i odpowiedział Adams na pytanie, ta roześmiała się serdecznie i walnęła go lekko w łokieć. Bones oderwawszy się od chłopaka wbiła spojrzenie w Longbottoma, który nic sobie nie zrobił z jej poczynań. Prychnęła i odeszła od osłupiałego Thomasa.
Ej, ej laleczko! krzyknął za nią.
Odwal się, idioto burknęła i zmierzyła go takim wzrokiem, który skutecznie odstraszył natręta.
Pociągnęła łyk soku dyniowego i rozejrzała się po sali.
Zatańczysz?
Nie.
Obiecuje, że nie będę cię łapać za tyłek.
Odczep się, Longbottom.
Trudno. Mrugnął do niej i odszedł.
Po chwili namysłu ruszyła za nim i nim zdążył usiąść znów koło Adams pociągnęła go za rękę na parkiet. Posłał jej pytające spojrzenie.
Skoro tak ładnie prosiłeś.
Zaczęli tańczyć. Alicja zauważyła, że Frank jest dobrym tancerzem, nie mylił kroków, nie szarpał się z nią, wręcz płynnie prowadził od jednej figury do drugiej, mimo że piosenka do najwolniejszych nie należała.
Nasze wyjście aktualnie? spytał
Nie.
Zasępił się, ale nie dał tego po sobie poznać. W sumie to było zbyt piękne, aby było prawdziwe.
Czyli mogę zaprosić Katrin odparł, siląc się na wesoły ton.
No wiesz co! Żartowałam, a ty już o innej mówisz.
To nie wyglądało jak żart.
Może się nie znasz? zironizowała.
A może to ty zachowujesz się jak pies ogrodnika! warknął.
Co? Zdziwiła się.
Sama nie chcesz, ale drugiej nie dasz wytłumaczył i odszedł.
Poczuła się jakby uderzył ją w twarz. Wściekłość rozsadzały ją od środka. Wyminęła wołająca ją na parker Ros i wpadła jak burza do dormitorium. Dorcas leżała pod kołdrą i czytała książkę.
Stało się coś?
Czy ja jestem psem ogrodnika? Zapytała przyjaciółki.
Meadowes parsknęła śmiechem.
Ko ci takich głupot naopowiadał?
Ten kretyn burknęła, przysiadając na łóżku.
Idziecie jutro na randkę, jeśli uznasz, że naprawdę nic ci do niego, to powinnaś dać wolną drogę Katrin wytłumaczyła ciepłym, spokojnym głosem.
Chyba nie idziemy.
Dlaczego?
Bones wzruszyła ramionami.
Tak wyszło.
Będzie dobrze. Pocieszyła ją.
Alicja weszła do łazienki. Dorcas potarła nadgarstek, który zaczął swędzieć. Przyjrzała się czerwonej prędze i mocniej naciągnęła rękaw koszulki nocnej. Chyba nigdy nie będzie tak dobrze, jakbyśmy chcieli.
★★★
          Sobota była ciężkim dniem dla prawie całego Hogwartu. Większość z uczniów biorących udział w urodzinach Syriusza obudziła się dopiero koło południa. Nim doprowadzili się do stanu umożliwiającego pokazanie na obiedzie i pokonaniu batalii z żołądkiem, wmuszając w niego odrobinę ciepłej zupy dochodziła czternasta. Nikt nie mógł zrozumieć, jakim cudem uciekło im pół wolnego, cennego dnia. Z wielkim kacem próbowali nadrobić zaległości w nauce, choć wyniki były marne. Pokój Wspólny przeważnie gwarny i pełen życia dziś gościł u siebie wpółżywych, wpół śpiących Gryfonów. Lily ze złośliwym uśmieszkiem przyglądał się Albertini leżącej na kanapie z kompresem na czole. Co chwile dziewczyna uciszała rozbieganych pierwszoklasistów, rzucając w nich zaklęciem „Silencio”, które Evans zaraz zdejmowała.
Mogłabyś jako prefekt kazać im się zamknąć?
Maja takie samo prawo tu przebywać jak ty. Idź do nas i się połóż.
Czekam na Remusa. Ma mi przynieść eliksir.
Myślę, że jest w stanie gorszym niż ty zauważyła Lily.
          Na schodach prowadzących do męskich dormitoriów pojawiła się czwórka uczniów. Huncwoci. Każdy z nich, bez wyjątku, wyglądał jak nowo narodzony. Świeży, pachnący, w niedopiętych pod szyją koszulach i zawadiacko przerzuconymi krawatami wyglądali idealnie. Wszyscy w pomieszczeniu zaniemówili i zaczęli zazdrościć, że naczelni rozrabiacy zamku mają zawsze ostatnie słowo.
Jak to jest, że wczoraj schlaliście się jak świnie, a dzisiaj wyglądacie lepiej ode mnie, choć nie wypiłam łyka ognistej? spytała.
Mamy swoje huncwockie sposoby, Evans odparł James.
Luniu, ratuj!
Remus uśmiechnął się i podał Ros lekarstwo. Wypiła je łapczywie i padła z powrotem na kanapę. Powoli czuła jak ból głowy ustępuje.
Moi mili, ja spadam. Mam trening oznajmił Potter.
Trening? A ktoś poza tobą nadaje się, żeby wsiąść na miotłę? Zdziwiła się Lily.
Chodź to się przekonasz.
Nigdzie z tobą nie idę! Znowu zaciągniesz mnie do jakiejś komórki.
Nie udowodniono, że to ja. Podniósł ręce w obronnym geście. Z twojej winy w sumie. Zamyślił się.
Mojej?! Lily podniosłą się.
Nie chciałaś mnie pocałować, tchórzu.
To ty wyszedłeś! Broniła się.
Bo mnie obraziłaś!
Ja?!
Nie no, gnom ogrodowy. Evans, pomyśl zironizował.
Ciszej ludzie poprosiła Albertini.
Nie muszę! To ty masz IQ gnoma ogrodowego! Obrażać się za nic!
Ja się obrażam za nic?! A kto od sześciu lat warczy na mnie i nie chce się umówić?
A co ma piernik do wiatraka, Potter?
Mąkę? spytała Ros. Remus wybuchnął śmiechem.
To, że jesteś zarozumiała i uparta! oznajmił.
Bo nie latam za tobą ja te wszystkie głupie dziewczyny?! spytała z ironią.
Bo nie znasz mnie, a osądzasz.
No zupełnie cię nie znam! Pewnie. Niszczysz mi życie przez ostanie sześć lat, ale pewnie nie mogę cię osądzać! Głupi jesteś!
A ty głupsza! warknął i odszedł.
A ty jeszcze głupszy, Potter! krzyknęła za nim. Odwróciła się napięcie i poszła do dormitorium.
-Czy ktoś wie, o co oni się znów pokłócili? spytał oniemiały Syriusz.
Remus rozłożył bezradnie ręce, Peter wzruszył ramionami, a Ros mruknęła, że nareszcie jest cicho.
★★★
          Nastała niedziela. Wyczekiwana, nie tylko z powodu braku zajęć, lecz także w ten dzień można było odwiedzić wioskę czarodziejów. Podekscytowani trzecioklasiści większością pojawili się na śniadaniu, aby zaraz móc wyjść do Hogsmeade. Starsi muszący odrobić prace domowe, po bezproduktywnej sobocie postanowili odpuścić sobie to jedno wyjście. W przyszłym miesiącu będą mogli uzupełnić zapasy słodyczy. Ci bardziej w potrzebie kierowali swe prośby do Huncwotów, którzy dziwnym trafem zawsze mogli skołować ulubione słodycze, kremowe piwo czy coś mocniejszego. Oczywiście za odpowiednią dopłata, ale kto by się tam przejmował kilkoma dodatkowymi knutami.
          Alicja nie stroiła się. Założyła prostą, czarną spódnicę przed kolano i biały sweterek z dekoltem w serek oraz długim rękawem, podkreślający jej ciemne włosy. Może makijaż i fryzura były odrobinę staranniejsze niż gdyby wychodziła z przyjaciółkami, lecz nie miała pewności, że Frank na nią czeka. Zwłaszcza po ostatniej rozmowie. Postanowiła, że wyjdzie z wieży wraz z dziewczynami, gdy Longbottom będzie na nią czekał przy wyjściu pójdzie z nim, jeśli nie, zostanie z Lily, Dorcas i Ros. Przemyślała sobie kilka rzeczy i przyznała, że wbrew wszystkiemu chłopak miał rację. Do tego roku jasno dawała mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana. Od początku września robiła wszystko, aby jego uwaga wciąż kręciła się wokół niej, choć było to świństwem z jej strony. Dawała mu nadzieję, żeby zaraz ją zdeptać. Każdy by się zirytował. Wyszła ostatnia z łazienki i uśmiechnęła się do pozostałych mieszkanek dormitorium.
Idziemy?
Pokiwały głowami, chwyciły torebki i wyszły. Bones rozmawiała z Rosario, choć tylko jednym uchem słuchała, to w zakamarku jej głowy zrodziła się myśl, że on nie przyjdzie. Serce zabiło jej mocniej i stanęło, gdy okazało się, że go nie ma. Westchnęła i ukrywając rozczarowanie, podreptała za Lily w stronę kolejki. Rozejrzała się ostatni raz, upewniając, że Longbottom nie przyszedł.
Szukasz kogoś? Usłyszała szept przy uchu.
Nieeeee.
A jednak.
Przed nią pojawiła się czerwona róża.
Dziękuję. Odwróciła się i delikatnie uśmiechnęła.
          Szli w ciszy drogą prowadzącą do wioski. Kilka razy Frank próbował zacząć rozmowę, ale odpowiadała monosylabami lub całkiem go zbywała. W końcu dał sobie spokój. W Alicji trwała wewnętrzna walka. Zachowywać się normalnie i spróbować poznać go czy pokazać, że to nie ma sensu? Przecież zarzekała się, że oni nigdy. Spojrzała na jego zasępiony profil. Widziała, że jest rozczarowany. Poczuł, że jest obserwowany.
To gdzie idziemy? spytał, nie siląc się na uprzejmy ton.
Nie zaplanowałeś nic? zdziwiła się.
W końcu to ty mnie zaprosiłaś odparł oschle.
Już chciała zaprotestować, jednak miał rację. To ona wplątała go w spędzenie z nią czasu. Westchnęła.
Frank! Frank! Głos Katrin stawał się coraz głośniejszy.
Gryfon zatrzymał się i poczekał na koleżankę, Alicja chcąc nie chcąc musiała zrobić to samo. Poczuła, jak Adams odpycha ją od chłopaka.
Co się stało Kat?
Czy ja już skończysz z tą... Urwała i wskazała ręką na Bones. Ala zagotowała się w środku. Z nią. To mogę cię porwać w jedno miejsce? spytała przymilnie.
Wybacz, ale Frank ma zarezerwowany cały dzień odezwała się.
Doprawdy?
Tak. Więc kiedy indziej, a może nigdy, ci pomoże. Idziemy? zwróciła się do Longbottoma.
Przykro mi. Porozmawiamy innym razem Kat. Do zobaczenia.
Tak, mi też przykro Kat. Przedrzeźniała Bones.
A tobie z jakiego powodu niby? spytała.
Z powodu twojej fryzury. Uśmiechnęła się złośliwie i pociągnęła Franka za ramie.
Okropna jesteś mruknął.
Alicja machnęła ręką. Nieświadomie podjęła decyzję. Pierwsza opcja, ta bardziej niedorzeczna, wgrała.
         Okazało się, że mają wspólne zainteresowanie takie jak pływanie. I uwielbiają morze. Opowiedziała o swojej siostrze i przyznała, jaką batalię stoczyła z siostrą o imię – Frank. Longbottom nie był tym zniesmaczony, wręcz rozbawiła go dziecinność dziewczyny w takich sprawach. Dotarli do Trzech Mioteł. Weszli, a gwar panujący w pubie w nich uderzył.
Wolę spokojniejsze miejsca przyznał.
Ja też.
To chodź.
Pociągnął ją za rękę i weszli w wąską uliczkę. Stała tam mała kawiarnia. Weszli i zajęli miejsce przy oknie, którego widok rozchodził się na wzgórza.
Lubię tu przychodzić wyznała.
Znasz to miejsce?
Znalazłam w trzeciej klasie. Pokażę ci coś. Pogrzebała w torbie i wyjęła swój nieodłączny szkicownik. Przerzuciła kilka stron i odwróciła zeszyt.
Piękne oznajmił.
Siedziałam przy tym stoliku i rysowałam.
Frank zabrał jej zeszyt i zaczął oglądać. Obrazy przeważnie przedstawiały zamek, błonia i zakazany las. Pojawiło się kilka portretów dziewczyn.
Potter nie męczył cię o to? spytał, wskazując na rysunek przedstawiający Lily na plaży.
Potter nie wie, że to mam odparła chytrze.
Parsknął śmiechem. Zamówili po kawie i słodkich rogalikach. Tematów do rozmów nie brakowało. Zaczynając od szkoły, przedmiotów, których się uczą przez plany na przyszłość aż do rodziny. Ojciec Franka pracował jako auror, matka zajmowała się przypadkami niewłaściwego użycia czarów. Często w wakacje po pracy opowiadała, jak ktoś napełnił swój dom wodą aż po sufit lub zaczarował niechcący sztućce, które go atakowały. Słuchała z uśmiechem.
          Trzy kawy i dwa ciastka później postanowili wracać do zamku. Kelnerka przyniosła rachunek, a Frank jak na dżentelmena przystało, wyciągnął po niego rękę.
Ja cię zaprosiłam, ja płacę.
Prychnął i wyciągnął portfel.
Ale później ja ciebie zaprosiłem, więc nie dyskutuj.
Przewróciła oczami. Obserwowała, jak wyciąga pieniądze i rozlicza się z obsługą kawiarni. Jej uwagę przykuła mała kartka za przezroczystym okienkiem na zdjęcia. Wyrwała mu go z rąk i przyjrzała się rysunkowi.
Skąd to masz?
Zarumienił się i podrapał po karku z zakłopotaniem.
Znalazłem kiedyś na błoniach.
Powinieneś oddać.
Nie mogłem się oprzeć. Musiałem go mieć.
Zmierzyła go surowym spojrzeniem, a potem uśmiechnęła się promiennie. Nikt nigdy nie nosił jej portretu w portfelu.
Pozwolisz mi go zatrzymać? spytał
Jak zasłużysz.
Myślę, że już zasłużyłem odparł z błyskiem w oku.
Może przyznała i nachyliła się w jego kierunku.
Ich usta dzieliły cale.