wtorek, 23 września 2014

Rozdział 20: " Balowe problemy."

★★★
Wieść o tym, że dwaj najprzystojniejsi i najbardziej pożądani piątoklasiści są wciąż wolni, rozeszła się szybciej po zamku niż świeże bułeczki na piątkowym śniadaniu. Sami zainteresowani byli osaczani i obserwowani od rana wszelkimi kolorami tęczówek przedstawicielek płci, powszechnie nazywanej, piękną. Syriusz Black lubił być adorowany, doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich atutów jakimi była przystojna twarz i wyrzeźbione ciało, choć nie spędzał nad nim wiele czasu. Mógł umówić się z każdą dziewczyną, lecz proszące a niekiedy desperackie spojrzenia odbierały mu ochotę na zaproszenie której kolwiek na bal. Co nie oznaczało, iż jego próżne ego nie było mile połechtane. Miał niewielkie wymagania, potencjalna kandydatka na towarzyszkę musiała być ładna i względnie zgrabna, a takich w Hogwarcie nie brakowało. Z kolei James Potter doskonale wiedział kogo chciałby widzieć u swojego boku, niestety rudowłosa odmawiała mu za każdym razem, nawet wtedy gdy nie zdążył spytać. Starał się znaleźć na jej miejsce zastępstwo, ale kiepsko mu to wychodziło, każda była „nietaka”. Rosario obśmiała ich twierdząc, że zostaną bez osoby towarzyszącej na bal jednak miało ich to obeszło, każdy po cichu liczył, że odpowiednia partnerka pojawi się jak królik za kapelusza. Przełom nastąpił koło godziny piętnastej, kiedy to po obiedzie Syriusz spotkał Krukonkę Emily i ostatecznie to ją zaprosił, Jamesowi przypadła w udziale jej siostra bliźniaczka Samanta.
★★★
-Twoja siostra naprawdę jest w ciąży?
Przytaknęła i powróciła do malowania oczu. Wszystkie cztery Gryfonki szykowały się na bal, jednak ani Alicja ani Lily nie miały zbytniej ochoty na niego iść z powodu braku partnerów.
-To znaczy, że będziesz ciocią- zachichotała Rosario, kiedy Dorcas niechcący załaskotała ją podczas rozczesywania włosów.
-Nie da się ukryć, najśmieszniejsze, że ojcem jest wróg numer jeden ojca a właściwie jego syn.
Wszystkie trzy wytrzeszczyły oczy na Alicję i jak na komendę otoczyły toaletkę przy, której malowała się dziewczyna. Bones przewróciła oczami i zaczęła opowiadać.
-Wiecie doskonale, że mój ojciec robi karierę w Ministerstwie, chce być Ministrem Magii ale wątpię, ze mu się uda- prychnęła- Ale to nie ważne, jego konkurentem jest Fryderyk Oldman, walczą o każde stanowisko, jak ojciec został szefem Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów on został szefem Departamentu Międzynarodowej Współpracy i tak dalej. Podsumowując każdy z nich chce być jak najbliżej ministra, a jak przyjdzie odpowiedni moment to go zastąpić. A mojej kochanej siostrze dzieciaka zrobił jego syn Kevin. I teraz ona nie może nikomu powiedzieć.
-Tobie powiedziała- zauważyła Lily.
-Nie, sama się domyśliłam.
-A może wasz tata by zrozumiał?
-No coś ty, Lizzi jest strasznie głupia. Nie wiem na co liczyła, przecież ojciec jak się dowie to ja wydziedziczy i zostanie sama z dzieckiem na ulicy.
-Nikt nie jest tak okrutny, żeby wyrzucić córkę i wnuka na bruk- powiedziała Lily.
-Mylisz się. W świecie gdzie rządzą konwenanse nic nie jest za okrutne.
-Jesteś nie czuła. A gdyby to tobie się przydarzyło?
-Na pewno nie wskoczę do łóżka pierwszemu lepszemu- prychnęła.
-A może oni się kochają?- zasugerowała Dorcas.
-Trochę jak Romeo i Julia.- Alicja pokręciła z politowaniem głową na uwagę Rosario.
★★★
-Hej Lily, zatańczysz?- Pokiwała głową na znak zgody i wtuliła się w tors chłopaka. Piosenka za szybko się skończyła, mogłaby z nim przetańczyć całą noc. Usiedli przy stoliku dziewczyny a Frank nalał im po szklance soku.
-Muszę cię o coś spytać- zaczął, zachęciła go gestem nie przerywając picia.
-Z kim przyszła Alicja?
-Yyyyy miała przyjść z jakimś Puchonem, ale się rozchorował, jakaś grypa czy coś- skłamała. Brunet zamyślił się.
-Myślisz, że mnie nie lubi?
-Dlaczego?
-Bo byłem pewien, że nie ma partnera na bal a mi odmówiła, teraz jest sama. No ale ty byś mi nie skłamała.- Posłał jej uśmiech.
-Podoba ci się?- spytała zanim ugryzła się w język, tak naprawdę nie chciała usłyszeć prawdy.
-Jest najpiękniejsza na świecie- odparł z mocą w głosie.
★★★
-Łapo nigdy więcej.
-Definitywnie.
-Kończymy z takimi podwójnymi randkami.
-A to była randka?
-W sumie nie.
James podrapał się po głowie.
-W każdym razie koniec.
-Zdecydowanie.
-Za starzy na to jesteśmy.
-Chyba ty.
-Na Merlina, ile my je razy dzisiaj pomyliliśmy.
-Chyba ze dwadzieścia.
-Raczej ze sto- mruknął Peter, który wlókł się za przyjaciółmi do Pokoju Wspólnego.
-Nie przesadzaj Glizda, stu nie było.
-Co najmniej pięćdziesiąt- wtrącił Łapa.
-Bynajmniej.
-Nie znasz się!- stwierdził w końcu Syriusz kończąc dyskusję.
Prawdą było, że Huncwoci mieli ogromny problem z odróżnieniem od siebie sióstr, z którymi przyszli w parze na bal. Zaczęło się od tego, że już na wstępie James przywitał pocałunkiem w policzek Emily, na co ta wielce zdziwiona odeszła do Syriusza, który stał z ogłupiała miną, bo był pewny, że jego przyjaciel podszedł do odpowiedniej z dziewcząt. Samanta natomiast pogniewała się i zażądała przeprosin na kolanach, czego James nie zamierzał robić. Po piętnastu minutach kłótni, dziesięciu rozmowy i pięciu milczenia oraz pomocy dwójki dzielnych negocjatorów, czyli Syriusza i Emily, James i Sam w końcu doszli do konsensusu i cała czwórka wyruszyła na bal. Jednak na sali wcale nie było lepiej. Nie dość, że dziewczyny były jak dwie krople wody, to ubrały się w jednakowe sukienki i tak samo uczesały. Z pomocą przyszła Rosario, która wytłumaczyła brunetom, że Emily ma sukienkę w kolorze pudrowego różu a Samanta w kolorze brudnego różu. Po wielu tłumaczeniach obaj i tak nie wiedzieli, który kolor jest który. Ba, nawet nie widzieli minimalne różnicy, wtedy nawet Ros poddała się i zostawiła ich samych sobie. Następnie wpadli na genialny pomysł naznaczenia którejś z dziewczyn. James zaproponował aby oblać Emily ponczem, Syriusz zaoponował twierdząc, iż nie będzie tańczył z kobietą w brudnej sukience, Potter po chwili namysłu przyznał mu rację. W tym wypadku, również nieoceniona przydała się pomoc Albertini. Blondynka kazała przetransmutować cokolwiek w kwiat i podarować jednej z dziewcząt aby ta wpięła go sobie we włosy. Syriusz w podskokach zamienił widelec siedzącego z nimi przy stoliku Lupina w białą różę i poszedł szukać Emily. Kiedy już ją znalazł i upewnił się, że to ona, dokonał dzieła. Mogłoby się wydawać, że kłopoty dwójki Huncwotów dobiegły końca. Otóż nie! Samanta widząc prezent siostry zażądała takiego samego. Biedny James chcąc nie chcąc zabrał tym razem nóż Remusa i podarował swojej towarzyszce różę, jednak w kolorze czerwonym. Usatysfakcjonowana piętnastolatka oznajmiła, że idzie przypudrować nosek i wraz z siostrą wymaszerowały z Wielkiej Sali. Huncwoci odetchnęli z ulgą. Kiedy zawzięcie dyskutowali o nowym kawale i oczekiwali na swoje partnerki przyszedł Remus, który tańczył z McGonagall, przerwał im pytając o swoje sztućce jednak obaj zarzekali się, że ich nie widzieli. Na horyzoncie pojawiła się też Alicja dłubiąca smętnie widelcem w sałatce i Lily wtulona w Longbottoma, co popsuło humor Rogacza. Już chciał iść zrobić odbijanego, ale przerwała mu zdenerwowana Sam, która zażądała zmiany koloru róży z czerwonego na biały, gdyż taki „ nie pasowała jej do sukienki”. Takim oto sposobem Huncwoci mieli znów jednakowe partnerki. I nawet Rosario pomysły się skończyły.
★★★
Weszła do dormitorium i machnęła różdżką, świecie zapłonęły a w pomieszczeniu zrobiło się przyjemnie jasno. Rozejrzała się po pomieszczeniu i na pierwszy rzut oka wydawało się, że jest sama, tylko kotary na łóżku Lily były zasłonięte. Podeszła do nich bliżej i delikatnie rozsunęła, pod kołdrą coś się poruszyło. Odsłoniła pościel i ujrzała rudowłosą, oczy miała zaczerwienione a na policzkach zaschnięte czarne smugi, pozostałości po tuszu do rzęs.
-Co się stało?
-Schowałam się.
-Przed czym?
-Przed muchami.
Szatynka rozejrzała się po pomieszczeniu ale nie dostrzegła żadnych owadów.
-Na pewno?
-Yhym i trochę przed światem.
-Oj Lilka.- Dorcas przytuliła rudowłosą, która wtuliła się w przyjaciółkę.
-Ona mu się podoba, nie ja. Tylko ona. Zawsze wszystkim się ona podoba! A ja nikomu. Dlaczego? Dlaczego, akurat jemu!? Nie mogła się podobać Potterowi!? Dorcas!- załkała a łzy zaczęły moczyć sukienkę Meadowes.
-Cicho mała.
Lily zanosiła się szlochem a Dorcas głaskała ją uspokajająca i szeptała słowa ukojenia. Było jej przykro, że Evans tak przeżywa rozczarowanie i wyrzucała sobie, że nie zadziałała kiedy miała na to okazję, mogła delikatnie zasugerować Lily, że Alicja podoba się Frankowi. Tylko czy to coś by dało? Ruda była tak zapatrzona w Longbottona, że mogłaby nie uwierzyć w słowa przyjaciółki a wręcz się pogniewać. Brunetka spostrzegła, że dziewczyna w końcu zasnęła, delikatnie ją ułożyła i przykryła kołdrą. Następnie zasunęła kotary, była pewna, że przyjaciółka nie chciałaby się nikomu w takim stanie pokazywać.
★★★
Rudowłosa obudziła się dość późno, oczy piekły ją od niezmytego makijażu. Jej pierwszą czynnością była solidna kąpiel, aby doprowadzić swoją osobę do stanu używalności. Kiedy wyszła z toalety zobaczyła, że Dorcas i Rosario śpią w najlepsze, brakowało Alicji. Niewiele myśląc ubrała się, uczesała włosy i poszła do Wielkiej Sali, w której trwało śniadanie.
-Witaj Lily.
-Oh, Severusie! Aleś mnie wystraszył- powiedziała dziewczyna, gdyż Ślizgon pojawił się znikąd.
-Co u Ciebie słychać?
-A wszystko po staremu.
-Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać.
-To może dziś?- Chłopak rozpromienił się i ochoczo pokiwał głową, tylko ona wywoływała uśmiech na jego twarzy i tylko dla niej był gotów wszystko poświęcić.
-Co się wczoraj stało?
-Kiedy?
-Tak szybko wyszłaś z balu, chyba po rozmowie z Longbottomem- zauważył Snape.
-Śledzisz mnie?- spytała ostro i przybrała surowy wyraz twarzy. Po miłej i przyjaznej atmosferze nie było ani śladu.
-Oczywiście, że nie!- zapewnił szybko.- Chciałem Cię zaprosić do tańca a ty nagle wyszłaś- skłamał gładko, nigdy nie ośmieliłby się tańczyć z Lily wśród tylu ludzi. Prawdą było, że przyszedł na bal tylko po to, aby sprawdzić czy uległa namowom Pottera, był mile zaskoczony kiedy okazało się, iż przyszła sama.
Twarz dziewczyny złagodniała. Umówili się po kolacji w ich stałej klasie, gdyż już doszli do Wielkiej Sali. Ruda rozejrzała się po pomieszczeniu, przez nieduże chmury przebijały się promyki słońca. Przy stole Gryfonów siedziała samotnie Bones i jadła śniadanie, dziewczyna podeszła do przyjaciółki i wypaliła.
-Podoba Ci się Frank?- Alicja zakrztusiła się jajecznicą i zaczęła głośno kaszleć. Evans stała na nią czekając aż szatynce przejdzie. Bones przetarła usta serwetką i spojrzała na rudowłosą.
-Mówiłam, że Potter i Black są przystojniejsi- odparła. Lily przez chwilę przyglądała się przyjaciółce jakby chciała ocenić, czy to co mówi, jest prawdą.
-Pytam czy Ci się podoba.
-Na gacie Merlina, nie!- zirytowała się.
-Na pewno?
-O co ci chodzi?!- Ruda skuliła się pod groźnym wzrokiem Alicji, spuściła wzrok dając znać, że poddaje się i nie będzie drążyć więcej tematu. Bones prychnęła i wymaszerowała dumnym krokiem z Wielkiej Sali. Odprowadziło ją skruszone spojrzenie zielonych oczu i zranione błękitne tęczówki pewnego bruneta.
☆☆☆

CZYTAM=KOMENTUJĘ


środa, 10 września 2014

Rozdział 19: " Widzę, że pomyliliście Pana Młodego."

★★★
W domu państwa Potter od rana trwały gorączkowe przygotowania. Dorea biegała po kuchni i dyrygowała różdżką, co i raz sprawdzając czy potrawy przez nią przygotowywane smakują idealnie, pomagała jej przy tym usłużna i oddana skrzatka Figa. Obie nie wpuszczały do swoje królestwa żadnego z mężczyzn. Wszyscy domownicy oczekiwali przyjścia gości, dlatego James, Syriusz i Charlues zostali oddelegowani do salonu aby otwierać drzwi i widać resztę przybyłej rodziny. Jak na razie cała trójka nie miała za wiele do roboty, więc znudzeni przesiadywali na kanapach. Pan Potter popijał kawę i czytał gazetę a dwójka Huncwotów starała się zabić czas gra w eksplodującego durnia. Kiedy James po raz piąty został obsmarowany, rzucił kartami i zaczął ze złością gonić Syriusza, który wyśmiewał się z niego. Kiedy przebiegali koło choinki, zwadzili o jej gałęzie, niebezpiecznie się zachwiała a pan Potter poderwał się ratować drzewko, które przechyliło się na prawą stronę.
-Chłopcy!- krzyknął. Już gotował się do reprymendy, w której to miał zaznaczyć, że cały gniew jego żony za ewentualne zniszczenie drzewka spadnie na niego, gdyż to on miał ich pilnować ale nie dane mu było nic powiedzieć, bo rozległ się dzwonek obwieszczający przybycie pierwszych gości. Charlues machnął magicznym patykiem a choinka się wyprostowała, poprawił szatę i to samo kazał zrobić Huncwotom. Potem całą trójka udali się w stronę drzwi.
-Charlues, synku.- Czarnowłosy mężczyzna zniknął w uścisku kościstej, niskiej kobiety, prawie osiemdziesięcioletniej Eileen Potter. Za nią z grobową miną stał senior rodu, Luthias, który zmierzył spojrzeniem najpierw syna, potem synową, która przyszła powitać teściów a na końcu Jamesa, którego rozpoznał i kiwnął mu głową, jego wzrok zatrzymał się na Syriuszu.
-A to kto?
-Syriusz Black, proszę pana- odparł.
-Black?- zaciekawił się staruszek.
-Syn Walburgi.- Pospiesznie wyjaśniła Dorea, teść zawsze ją onieśmielał.
-Syriusz nie popiera rodziny i jest najlepszym przyjacielem Jima, ojcze. Jest w Gryffindorze- dodał jakby to wszystko zmieniało.
-Ah tak, witaj chłopcze.- Zdanie to równało się z aprobatą. Starszy mężczyzna wziął żonę pod rękę i poprowadził do salonu. Cała czwórka odetchnęła z ulgą. Potem poszło już gadko, drzwi tylko się otwierały i zamykały. Przybyli braci Charlusa: Carrick z żoną Kasidy i synami Timothym, Brandonem i Johnem, Logan z drugą żoną Berthą i córkami Cari i Dee oraz Owen z żoną Isleen i ich córką Amandą wraz synem Filipem i jego narzeczoną Annie. Na końcu przybyła ciotka Charlusa Ariana, wdowa z synem Troyem i jego żoną Gabriell. Dorea przyglądała się rodzinie męża i próbowała powstrzymać łzy, mimo zaproszenia Cyngus i Violleta nie pojawili się, jej rodzice nawet nie odpowiedzieli, na Polluxa i Mariusa też nie liczyła, jedyną odpowiedź przysłała jej siostra Cassiopeia, że się nie zjawi ale życzy wesołych świąt. Westchnęła i wzięła się w garść, miała mnóstwo pracy przy takiej ilości ludzi.
★★★
Po otwarciu podarków, które gospodarze przygotowali dla rodziny, całe towarzystwo zgromadziło się przy stole. Znalazły się na nim tradycyjne potrawy świąteczne takie jak pieczony indyk z nadzieniem bakaliowym, ziemniaki pieczone ale również w wersji puree, duszone i zapiekane w ciście warzywa, do wszystkiego sosy żurawinowy i porzeczkowy oraz chlebowy i świąteczne babeczki. Każdy również wyczekiwał puddingu z odrobiną brandy i bakalii. Najwięcej radości przysparzały krakersy. James i Syriusz złapali za ostatniego i każdy zaczął ciągnąć za swój koniec, krakers pękł, obsypał ich konfetti i na dywan wypadła mała figurka czarodzieja na miotle, która po chwili poderwała się i zaczęła latać nad głowami brunetów. Roześmiali się i zgodnie opadli na kanapy po bokach Brandona, który zaczytywał się w książce otrzymaną w prezencie gwiazdkowym. Przy stole siedzieli jeszcze wszyscy dorośli oraz Cari, Filip i Annie, jako że już cała trójka była pełnoletnia. Dee z Johnem biegali na około nich robiąc przy tym ogromny harmider. Timothy, bliźniak Brandona, zabrał różdżkę z szaty ojca i lewitował na nieświadomego brata porcję soku dyniowego. James z Syriuszem przyglądali się temu z kamiennymi minami, by wybuchnąć serdecznym śmiechem kiedy dwunastolatek został oblany.
-Mamooooooooooooooo!- wykrzyknął i zaniósł się płaczem. Kasidy uśmiechnęła się przepraszająco, zabrała różdżkę jednemu synowi i wysłała go do konta jednocześnie starając się uspokoić drugiego, rozhisteryzowanego.
-A jak się poznaliście?- Luthias zwrócił się do swojego najstarszego wnuka.
-W kawiarni- odparła szybko Annie za narzeczonego.
Senior rodu zmierzył ja uważnym spojrzeniem, brunetka, włosy spięła w koka jednak kilka pasm wymknęło się, Całkiem przystojna, pomyślał i gestem zachęcił aby mówiła dalej. Nie trzeba było jej dwa razy prosić. Prawie natychmiast słowa zaczęły z niej wypadać jak z karabinu maszynowego.
Opowiedziała jak to pochodzi z domu mugoli gdzie nie przelewa się i jako piętnastolatka dorabiała na podręczniki do Hogwartu, w wieku dwudziestu lat pracowała w kawiarni na Pokątnej, tam też poznała Filipa, podając mu kawę, zwrócił na nią uwagę i zaprosił na randkę, zgodziła się od razu.
-To musicie się bardzo kochać.- Zauważyła ironicznym tonem Eileen Potter.
-Mamo- syknął Carric a Filip zaczerwienił się po same czubki uszu. Dorea chrząknęła a Charlues poderwał się pytając kto ma ochotę na szklaneczkę czegoś mocniejszego. Pani Potter zaoferowała się, że przyrządzi herbatę dla pań.
-Czy powiedziałam coś nie tak?- szepnęła Annie do Filipa. Objął ją ramieniem i cmoknął w czoło, była taka bezpośrednia.
★★★
-Nie będę z nią siedzieć przy jednym stole- syknęła i skrzyżowała ręce na piersi.
-Tuniu, są święta.
-Niech wraca do tego zamku dla dziwolągów- burknęła siedemnastolatka.
-Petunia!
-Daj spokój mamo, zostaw ją, nie chce to nie- powiedziała Lily.
-Nie wtrącaj się! Nikt Cię tu nie zapraszał!
-To też dom Lily, nie możecie się pogodzić?
-NIE!- krzyknęła starsza Evansówna i opuściła kuchnię. Mary Evans posłała córce przepraszające spojrzenie, Lily wzruszyła ramionami i wyszła do salonu gdzie ojciec oglądał przemówienie królowej.
-Coś ciekawego?
-Mówi to samo od lat- odparł i uśmiechnął się.
-Jutro przychodzi ten Velon?
-Vernon- poprawił córkę- A ty kiedy kogoś przyprowadzisz?
-Nigdy- mruknęła przypominając sobie niedawny zawód.
-A ten chłopiec, który przysyła Ci tyle listów?
-Jest głupi i nie nadaje się na zięcia, uwierz mi.
-Aha.
Lily uznała temat za zamknięty i zaczęła przerzucać kanały. Jej rodzice wymienili uśmiechy i oznajmili, że idą na spacer. Lily przytaknęła i zauważyła, że odzwyczaiła się od telewizji, wszystko wydawało jej się nudne i bez sensu, w końcu zdecydowała się na komedie romantyczną.
★★★
Z wielkim trudem toczyła ogromną, śnieżną kulę, ile by dała żeby móc użyć różdżki. Jakby na jej życzenie średnia kula przelewitowała się na największą, a najmniejsza na średnią.
-Dziękuję- krzyknęła nawet się nie oglądając. Zajęła się wpychaniem marchewki w miejsce gdzie miał znaleźć się nos bałwana. Po chwili dołączyła do niej szatynka odrobinę od niej wyższa, była jej starszą wersją, i bez słowa powkładała węgielki, w miejsca oczu. Alicja uśmiechnęła się do starszej siostry i spojrzała na jej brzuch, już całkiem spory.
-Który to miesiąc?
-Prawie siódmy- odparła i pogłaskała się po brzuchu. Ala przeliczyła szybko w myślach na kiedy wypada poród. Nie rozmawiały od wakacji a kiedy młodsza Bones przyjechała do domu zobaczyła od razu dlaczego jej rodzice nie chcą rozmawiać z najstarszą z córek.
-Nie do wiary, że to akurat tobie się przytrafiło- stwierdziła szatynka obwiązując szyję bałwana swoim starym szalikiem w barwach Gryffindoru.
-Dlaczego?
-Liz, jesteś najbardziej rozsądna i najbardziej uwielbiana przez rodziców. Ich idealna córka- prychnęła.
-Tak mnie postrzegacie?- spytała ze smutkiem w głosie.
-Nie trudno było- mruknęła. Elizabeth spuściła głowę, nie była tak wygadana i bezpośrednia jak Alicja ani tak beztroska i buntownicza jak Caroline. Zawsze była stawiana jako wzór dla młodszych sióstr jednak nie przypuszczała, że nie lubią jej przez to.
-Ej no, nie łam się- pocieszyła ją delikatnie przytulając.- Wyrosłyśmy z tego, teraz mamy w nosie ileż to wybitnych miałaś na Sumach i Owutemach.
Uśmiechnęła się i obdarowała młodszą Bonesównę wdzięcznym spojrzeniem.
-Chodź na czekoladę, nie możesz się przeziębić.
Skierowały się w stronę domu.
-Dziwi mnie tylko jak to się stało, że nie znasz ojca.- Siostra spojrzała na nią z pobłażliwym uśmiechem. Oczy Alicji się rozszerzyły.
-Ty wiesz kto nim jest!- wykrzyknęła a Lizzy zatkała jej usta ręką.
-Cicho!-syknęła rozglądając się.
-A on wie?
Pokiwała w odpowiedzi.
-To czemu z tobą nie przyjechał?
-Bo rodzice by go nie wpuścili do domu- wyjaśniła.
-Akurat. Ojca swego wnuka- prychnęła.
-Ala, wiem co mówię nie drąż tematu- burknęła Elizabeth i otworzyła drzwi.
W głowie Alicji szalała burza, zastanawiała się kogo jej rodzice aż tak nie lubią i nikt nie przychodził jej do głosy. Ostatecznie państwo Bones mimo tego, że mieli swoje fanaberie nie były one aż takie aby mieć wrogów wśród sąsiadów czy rodziny. Chyba, że... Brunetka wpadła do domu i nie zdejmując przemoczonych butów oraz kurtki wparowała do salonu. Została za to zganiona przez matkę ale nie przejmowała się tym. Wzorkiem odszukała Elizabeth, która popijała czekoladę, jedno spojrzenie wystarczyło aby w pełni potwierdziła swoje obawy.
★★★
-Witaj o Pani,
-Witaj- skłoniła się przybyszowi.
Przez chwilę przypatrywali się sobie, na jej policzkach wypłynął rumieniec, on speszył się i odchrząknął.
-Lilianno!
-Idę. Wybacz.-Lekko dygnęła i szybko odeszła do wołającej ją rodzicielki. Jednak kilka razy obejrzała się, stał wciąż w tym samym miejscu i odprowadzał ją wzrokiem. Uśmiechnęła się pod nosem. Kiedy dotarły do domu, ojciec wezwał ją do siebie.
-Wybrałem ci męża, To Lord Longford.
-Ale on jest stary!- zaprotestowała, jednak karcące spojrzenie matki przywróciło ja do porządku.
-Zapewni ci odpowiednią przyszłość, jutro odbędzie się ceremonia.
-Jutro?!
-Lord Longford wyjeżdża w sprawach ziem w Kornwalii, będziesz mu towarzyszyć już jako żona.
Ogłoszenie zaręczyn już jest w gazetach.
Odprawił ją gestem dłoni. Nie chciał nawet przemyśleć swojej decyzji, wierząc, że jest jedynie słuszna. Załamana Lilianna zamknęła się w swojej izbie i płakała, usłyszała uderzenie o okno. Wyjrzała i zobaczyła go.
-Wiesz już?
Przytaknął a w jego oczach dostrzegła ból. Nie chciał pozwolić aby wyszła za innego jednocześnie wiedział, że nie jest bogaty nawet w jednej czwartej tak jak Longford.
-Kiedy ślub?
-Jutro- załkała. Jedyne czego pragnął to ukoić jej ból, objąć i nie wypuszczać z ramion.
-Pamiętaj, jedno Twoje słowo- zaczął ale uciszyła go.
-Nie mogę tego zrobić rodzinie.
Przytaknął.
-Zawsze możesz na mnie liczyć.- Odszedł wiedząc, że jeśli zostanie tam dłużej nie pozwoli jej spełnić obowiązku. Patrzyła jak odchodzi a po jej policzkach sączyły się gorzkie łzy.
Całe społeczeństwo przyszło na zaślubiny Lorda z ich krajanką, byli dumni, że to panna z ich miasteczka jest barana przez niego za żonę, każdy po cichu liczył na względy, na największe ojciec Panny Młodej. Na tą okazję, mimo pośpiechu w przygotowaniach, zjechał również książę, co było dodatkową atrakcja dla ludu. Weszła do Katedry, ubrana w suknię z koronek, na głowie miała welon, we włosy wpiętą białą Lilię. Patrzył jak zbliża się do ołtarza prowadzona przez ojca, nigdy nie wydawała mu się tak piękna jak teraz, oddał by wszystko alby to on mógł na nią czekać. Zmierzył krytycznym wzrokiem jej przyszłego męża, stary, wąsaty, z ogromnym brzuchem i lubieżnym uśmiechem na ustach, taksował ją łakomym spojrzeniem, mógłby przysiąc że się oblizywał.
Ceremonia rozpoczęła się, Lilianna nie odwracała się, jednak wiedziała, że on jest. Na pewno przyszedł i liczy na gest z jej strony. Łzy piekły ją w oczy, starała się nie rozpłakać, choć wiedziała, iż mogła tłumaczyć się wzruszeniem. W gardle stanęła ogromna gula i gdy przyszła jej kolej, nie była w stanie wydusić słowa. Jej przyszły mąż roześmiał się, tłumacząc, ze to pewnie ze szczęścia dopiero ostre spojrzenie ojca pozwoliło jej wydukać ciche „tak”.
-Czy ty Lordzie Longforcie bierzesz tę o to kobietę
Słowa pastora przerwało głośne wejście starszej kobiety, straże próbowały jej przeszkodzić jednak ona głośno lamentowała czym zwróciła uwagę księcia.
-Ten człowiek ma żonę!- wskazała na Lorda, ten zbladł.- Zamknął ją w klasztorze!
-Czy to prawda? Jeśli skłamiesz każę cię skrócić o głowę.
-Tak Panie- niechętnie przytaknął.
-W takim razie ślub nie może się odbyć- zawyrokował książę. Lilianna nie posiadała się ze szczęścia, rozejrzała się zapłakanymi oczami po katerze i zobaczyła go. Stał opart o filar przy drzwiach wejściowych. Nie wiele myśląc pobiegła w jego stronę i rzuciła mu się na szyję, objął ją jak największy skarb.
-Widzę, że pomyliliście Pana Młodego- zwrócił się do ojca Lilianny.
-Macie moje błogosławieństwo dzieci, a tobie chłopcze dam ziemię abyś mógł godnie utrzymać rodzinę.
-Dziękuję Panie.- Skłonił się nisko a dziewczyna ponownie do niego przylgnęła. Popatrzyła w jego orzechowe oczy, wplotła dłonie w potargane włosy.
Zaraz, zaraz kogoś mi przypomina?!
-Potter?!- Wyszczerzył się do niej w tym irytującym uśmiechu.
Lily poderwała się i z wielkim hukiem spadła z kanapy. Rozejrzała po pokoju. Okazało się, że jest w salonie, w rodzinnym domu, na telewizorze leciały litery obwieszczające koniec filmu.
-Oj Evans, nie jedź więcej tyle puddingu- mruknęła sama do siebie.
☆☆☆

CZYTAM=KOMENTUJĘ

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 18: "Zaproszenie, święta i wanna."

Co tu dużo mówić, rozdział jak rozdział, chyba nie wyszedł nadzwyczajny. Chociaż podoba mi się pierwsza część, dopisana przed chwilą przed dodaniem notki.
Pozdrawiam Rogata
★★★
Otworzyła jedno, potem drugie szmaragdowe oko, malinowe, pełne usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Dziś wracała do domu, zobaczy rodziców, podręczy Petunie i odpocznie od Pottera. Raj na ziemi. Leniwie przewróciła się na lewy bok i wymacała budzik, który wskazywał szóstą dwadzieścia. Cicho odsunęła kotary swojego łóżka i rozejrzała się po dormitorium, jej przyjaciółki jeszcze smacznie spały. Podeszła do szafy i zaczęła wybierać ubrania na powrót do domu, po kilku minutach zastanowienia zdecydowała się na czarne spodnie i zielony golf. Nucąc najnowszą piosenkę Toniego Sparksa powędrowała do łazienki, zrzuciła szlafrok i została w króciutkich spodenkach, które opinały jej pośladki i bluzeczce na ramiączka z dość dużym dekoltem. Przejrzała się w lustrze i przygładziła odrobinę włosy, stojące we wszystkie strony, przez myśl jej przeszło, że teraz mogłaby konkurować z Potterem na najbardziej poczochraną osobę. Parsknęła śmiechem na tą wizję i stwierdziwszy, że ma jeszcze odrobinę czasu postanowiła wziąć szybką kąpiel. Odwróciła się do wanny z zamiarem odkręcenia wody. Zmarszczyła brwi a po wieży Gryffindoru rozniósł się dziewczęcy krzyk, który obudził wszystkich wychowanków Minerwy McGonagall.
-Jesteś imbecylem! Gumochłonem! Kretynem, który myśli, że jest cudowny i wszystko mu wolno! Otóż nie!
-Uważasz, że jestem cudowny?
-POTTER! Takiego pajaca jak ty świat jeszcze nie widział! Idiota!
James Potter posłusznie stał w wannie i wysłuchiwał litanii, którą zaserwowała mu z rana Pani Prefekt. Dziewczyny ze śmiechem przyglądały się całej sytuacji stojąc w bezpiecznej odległości od rozzłoszczonej Evans.
-Kretyn! Idiota!
-Kretyn i idiota już było. Powtarzasz się, Evans- wtrącił z uśmiechem. Co spowodowała, że Lily jeszcze bardziej się nakręciła i wymyślała coraz to barwniejsze określenia.
-Ty, Ty! Ty zgniła kupo hipogryfa.
Dorcas, Alicja i Rosario zachichotały lecz pod ostrym wzrokiem Rudej umilkły.
-Wymyślę Ci taki szlaban, że zapamiętasz go do końca życia! Wiem! Będziesz sprzątać swoją szczoteczka do zębów wszystkie damskie wanny w wieży! Osobiście dopilnuje, żebyś zrobił to baaaaardzo dokładnie- zawołała triumfalnie.
-Skoro nalegasz abym spędził z Tobą czas.- Wzruszyła ramionami i bezczelnie się uśmiechnął.
-Jak to ze mną?! Będziesz odbywać szlaban!
-Ale z Tobą, uwierz, że twoją wannę wysprzątam najdokładniej- odparł.
-WON! Wynocha! Chcę się wyszykować na śniadanie.- Wskazała w kierunku wyjścia. Dziewczyny czmychnęły do dormitorium ale z zaciekawieniem zaglądały czy Potter wyjdzie dobrowolnie.
-Nie krępuj się.
-Potter!
-Już idę, idę.- Jednak robił to bardzo powoli i ślamazarnie czym doprowadzał rudowłosą do szewskiej pasji. Podeszła do niego i z całych sił, które drzemały w jej filigranowym ciele zaczęła wypychać chłopaka. Kiedy już byli pod drzwiami odwrócił się niespodziewanie a Lily wpadła w jego ramiona.
-A jednak na mnie lecisz, Evans- stwierdził i zaśmiał się. Prychnęła i odsunęła się od bruneta, podnosząc jedną brew, kiedy stał dalej w tym samym miejscu.
-Wyjdziesz czy mam wezwać McGonagall?
-Chciałem Ci tylko powiedzieć, że masz bardzo ładną piżamkę, Evans. A Twój tyłek w niej.- Zacmokał z uznaniem.
Lily dopiero zorientowała się, że w całym tym zamieszaniu zapomniała założyć szlafrok. Zdjęła kapcia i z całych sił cisnęła nim w okularnika, jednak ten szybko uchylił się i wesoło roześmiał. Kiedy zobaczył, że dziewczyna sięga po różdżkę szybko wybiegł z pomieszczenia cały czas rechocząc.
-Ani słowa- warknęła do przyjaciółek i weszła do łazienki.
★★★
Wielka Sala była wypełniona po brzegi uczniami ostatni raz w tym roku, wiadomo było, że prawie wszyscy po śniadaniu udadzą się do powozów aby pojechać do domów i spędzić święta z rodziną. Głównym tematem rozmów podczas posiłku nie był jednak ani wyjazd ani plany na spędzenie wolnych dni, konwersacje uczniów całkowicie pochłaniał bal, który dyrektor Dumbledore ogłosił kilka dni temu. Uczniowie zgodnie ze zwyczajem wracali 2 stycznia do szkoły, w nowym roku dzień ten wypadał w czwartek, więc w piątek odwołano zajęcia i urządzano bal noworoczny dla uczniów wszystkich klas, dyrektor kiedy go ogłaszał sugerował aby każdy miał parę na ten dzień, jednak nie każdemu przypadł ten pomysł do gustu.
-Z kim idziesz na bal?
-Pomyśl czasem Albertini, oczywiście, że idzie z Colinem- burknęła zirytowana Alicja, która zazwyczaj roześmiana, dziś miała paskudny humor. Spowodowany tym, że do tej pory nikt jej nie zaprosił, choć miała nadzieję, że partner pojawi się już w dniu ogłoszenia.
-Ala, na pewno ktoś cię...- zaczęła Rosario, którą zaprosił Gideon Prewett, starszy o rok Gryfon.
-Zamilcz- warknęła i wgryzła się w kanapkę z dżemem wiśniowym.
-Nie dramatyzuj, ja też nie mam partnera- stwierdziła Lily i spojrzała tęsknym wzrokiem w stronę Franka Longbottona, który jakby zwabiony jej spojrzeniem odwrócił się i pomachał, wymusiła uśmiech na twarzy i odmachała.
-James się oferował jakieś pięćdziesiąt razy.
-Wole trolla górskiego.
-To może pójdziesz ze mną?
-Świetna myśl, Bones. Pójdziemy jako kto? Para niechcianych, starych panien?- zironizowała Ruda.
-Witam panie.- Odwróciły się i zobaczyły nad sobą przystojnego bruneta.
-Hej Frank- odparła Evans i zaczęła cieszyć się jak głupia na myśl, że jej marzenie właśnie się spełni. Longbottom usiadł koło niej i szepnął do ucha.
-Lily czy mogę...
-Tak?- przerwała z uroczym uśmiechem na ustach.
-Chciałbym zapytać...
-Yhymmm- mruknęła.
-Zapytać czy mogę przeszkodzić wam chwilę i zapytać o coś Alicję?
-Alicję?- spytała niedowierzająco.
-No tak- przyznał i odwrócił się w stronę brunetki.- Czy pójdziesz ze mną na bal?
Alicja zastygła z kanapką w ręku w pół drogi do ust, podniosła wzrok na Franka, następnie przeniosła go na Lily. Ten uśmiechnął się do niej widząc, że jest umazana dżemem, wziął serwetkę i delikatnie wytarł jej lewy kącik ust. Przełknęła ślinę.
-Frank ja.... bardzo bym chciała, serio.... ale nie mogę.
-Nie?- zdziwił się.
-Mam już partnera- skłamała gładko.
-Wydawało mi się, że mówiłaś, że nie- zauważył i zmarszczył brwi.
-Nie, nie. Ja mam, to Lily nie ma- wskazała na przyjaciółkę za jego plecami.
-Aha, w takim razie nie zawracam ci głowy.- Podniósł się i odszedł do swoich kolegów. Dziewczyny posłały Lily współczujące spojrzenie, wszystkie rozumiały, że Frank nie miał zamiaru, w przeciwieństwie do oczekiwań Rudej, jej zaprosić. W oczach Evans zaszkliły się łzy.
-Ja pójdę się spakować- odparła szybko i wyszła. Na korytarzu pozwoliła popłynąć łzom.
★★★
Nad Doliną Godryka Gryffindora świeciło słońce, które przyjemnie ogrzewało zziębnięte twarze, gdyż termometry wskazywały temperaturę poniżej zera a mroźny wiaterek potęgował odczuwanie zimna. Wszystko szczelni pokryte było białą pierzynką, której przybyło podczas nocy, jedynie ci najgorliwsi po odśnieżali chodniki przed swoimi domami. Każdy z budynków był ozdobiony przeróżnymi świecidełkami i ozdobami, które wskazywały dokładnie jakich świąt wyczekują mieszkańcy. Przed kawiarnią Jonatana Mendozy gruby mężczyzna z doczepioną białą brodą i w czerwonym ubraniu pozdrawiał wszystkich przechodniów mikołajowym „hoł hoł hoł”i zapraszał na filiżankę gorącej herbaty lub czekolady, dzieciakom natomiast wręczał długie mieniące się wszystkimi kolorami tęczy cukierki w kształcie sopelków. Na głównej ulicy gdzie nie gdzie można było zobaczyć przechodniów, którzy w pośpiechu załatwiali ostatnie sprawunki przed Bożym Narodzeniem. Pod numerem sto siedemdziesiąt siedem można było zobaczyć ogromną rezydencję, która liczyła sobie parter i dwa piętra oraz poddasze, duże okna i stare zabytkowe drzwi ozdobione ręcznie rzeźbionymi wzorami w kształcie gwiazdek w których środku były maleńkie kwiatuszki tylko nieliczne osoby dopatrywały się, że są to kwiaty hoi, które uwielbiała Pani Potter. W ogrodzie można było spotkać liczne odmiany tej rośliny, jak i wielu innych. Cały teren otoczony był wysokim żywopłotem starannie i dokładnie przystrzyżonym przez właścicielkę domu. Od mosiężnej bramy do schodów prowadzących do głównego wejścia w domu ciągnął się pas rabat, które teraz przykryte były śniegiem.
-Gdybym wiedział, został bym w Hogwarcie- stwierdził Syriusz i odrzucił koleją łopatę śniegu. Obaj z Jamesem odśnieżali już trzecią godzinę z kolei ogromny podjazd przed domem Potterów, każdy z nich miał zaczerwieniony nos i policzki od zimna, ręce choć schowane w rękawiczkach były skostniałe i zmęczone od ciągłego ruchu.
-Nie marudź, już prawie koniec.
-Sam powinieneś to robić- burknął i oparł się o narzędzie pracy.
James zmierzył go spojrzeniem ale nic nie powiedział. Skąd mógł wiedzieć, że ich bitwa na śnieżki skończy się zbitą szybą u państwa McCortnerów.
-Jim, Syriusz.- Usłyszeli, jak na komendę rzucili łopaty i pobiegli w stronę domu.- Widzę, że zmarzliście, proszę macie po kubku gorącej czekolady.- Dorea podała im naczynia, które z wdzięcznością przyjęli, ciepło bijące od kubka ogrzewało dłonie a napój smakował wyśmienicie.
-Dziękujemy- odparli jednocześnie.
-No koniec waszej kary.- Zlitowała się nad nimi kobieta, machnęła różdżką a podjazd sam odśnieżył się do końca. Popatrzyła na swoje dzieło, znów wykonała ruch a rabaty odsłoniły mizerne kwiaty, które przez srogą zimę zmarzły, jeszcze jedno zaklęcie a pojawiły się pąki rozkwitające w przyspieszonym tempie, pokiwała głową i schowała się do domu.
-Mogła od razu tak zrobić- zaczął marudzić James wchodząc do budynku za matką.
-Wszystko słyszę, idźcie ubrać choinkę.- Usłyszał głos z kuchni. Na twarzy obu chłopaków pojawił się uśmiech. Na środku salonu stało ogromne, rozłożyste, sięgające sufitu drugiego piętra, liczące sobie około dwudziestu pięciu stóp drzewko wigilijne. Było to nie lada wyzwanie dla Huncwotów, dlatego obaj zabrali się w ekspresowym tempie do ubierania, James zniósł swoją miotłę i razem z Syriuszem ubierali z niej choinkę w wyższych partiach. Nie żałowali niczego, bombki wszelkiego rodzaju i wzoru mieniły różnymi kolorami, długi łańcuch, który mrugał na srebrno został szczelnie obwiązany wokół gałęzi, drewniane zabawki, bardziej z sentymentu niż dla ozdoby zostały powieszone na honorowych miejscach, całość dopełniały cukrowe, czerwono-białe laski o smaku mięty, których kilka zniknęło podczas strojenia drzewka w brzuchach chłopców. Kiedy uporali się z choinką zaczęli rozwieszać girlandy na poręczach schodów, nad kominkiem powiesili około tuzina skarpet, mając nadzieję, że w ich będzie jak najwięcej podarków. James wparował do królestwa Pani Potter z miną cierpiętnika, który odwalił kawał roboty a nie dostał za to zapłaty, Syriuszowi też burczało w brzuchu ale stara się nie nadużywać gościnności gospodarzy, jednak Dorea jako wspaniała matka popatrzyła na twarze Huncwotów i od razu wiedziała co im potrzeba.
-Głodni?- Pokiwali zgodnie głowami, kobieta uśmiechnęła się i machnęła różdżką, przed nimi na stole pojawiły się pieczone udka i ziemniaki.
-Kochamy cię- obwieścił młody Potter między jednym a kolejnym kęsem jedzenia, Syriusz gorliwie przytaknął.
-Pudding dopiero jutro- odparła surowo, wiedząc do czego zmierzają pochlebstwa syna. James naburmuszył się jednak tylko na chwilę, w końcu były święta.
★★★
-Mama przyjedzie?
-Oczywiście.
-Oczywiście tak czy oczywiście nie?
-Ros, oczywiście, że tak- odparła pani Johnson i spojrzała na wnuczkę, siedziała przy stole i grzebała łyżką w płatka z mlekiem. Jej podopieczna była markotna i zamyślona, nie wiedziała jak spytać o wizytę w wakacje u rodziców jej ojca. Bała się, że odbiorą jej oni największy skarb jaki jej został. Prawda była taka, że jej córka w ogóle jej nie odwiedzała, nie dzwoniła, nie pisała, tylko co miesiąc na jej adres przychodził czek na pokaźną sumę, dzięki temu wyremontowali dom, mogli zatrudnić do pomocy gosposię a co kilka dni przychodził młody syn sąsiadów do pracy w ogrodzie. Nie wiedziała czy córka pojawi się na Boże Narodzenie, miała tylko nadzieje, że znów nie zawiedzie Rosario, która wyczekiwała jej z utęsknieniem.
-Pani Johnson?
-Tak?
-Odśnieżyłem wszystko i poprawiłem te zawiasy w drzwiach do schowka.
-Dziękuję, już momencik.- Zaczęła krzątać się po kuchni, nalała mu gorącej herbaty.- Siadaj a ja pójdę po pieniądze- uśmiechnęła się i odeszła. Chłopak popatrzył na Rosario, jednak gdy nic nie powiedziała usiadł naprzeciw niej. Przez chwilę przyglądali się sobie, w końcu nie wytrzymał.
-Thomas jestem- powiedział i wyciągnął do niej rękę.
-Rosario- odpowiedziała i uścisnęła jego dłoń.
-Miło poznać.- Uśmiechnął się.
-To ty pomagasz dziadkom?
-Yhym- mruknął popijając gorący napój.- A ty gdzie mieszkasz?
-Tutaj, chodzę do szkoły z internatem.- Przytaknął.
-O tutaj jesteście, może partyjkę szachów?- zaproponował pan Johnson.
-Ja już będę uciekał, cześć Ros!- odparł Thomas, uścisnął dłoń Cypriana i wyszedł.
-Miły chłopak- stwierdził i zaczął ustawiać figurki.
-Dziadku, mama przyjedzie?
-Nie wiem Rusałko, nie dawała znać.
Albertini przytaknęła i zaczęła grać, dziadek nigdy nie mydlił jej oczu, zawsze mówił prawdę. To w nim kochała, nie starał się pokazać jej matki w jak najlepszym świetle, nie starał się jej chronić przed wszystkim.
★★★
Otworzył oczy, głowa bolała go niemiłosiernie, jednak starał się podnieść. Syknął z bólu i spojrzał na swoje kolana. Całe pozdzierane, łokcie nie wyglądały lepiej. Rozejrzał się, zobaczył strzępki szmat, które zapewne kilka godzin temu były jego ubraniami. Nagle usłyszał skrzypienie drzwi a do pomieszczenia wdarły się nikłe promienie słońca.
-Remusie?
-Tato?
-Jak się czujesz?- spytał pan Lupin podchodząc do syna, podał mu szlafrok.
-Dobrze.- Zmierzył go uważnym spojrzeniem wiedząc, że kłamie ale nie chce go martwić, westchnął.
-Chodź wykąpiesz się a mama cię opatrzy.
-Przepraszam- bąknął nieśmiało zakładając z trudem ubranie. Mężczyzna spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem.- Miałem zostać w zamku, żeby nie robić kłopotu.
-Nie jesteś kłopotem! I nigdy nie będziesz!- wybuchnął. Jednak po chwili się zreflektował, odetchnął kilka razy alby się uspokoić i dodał- Rozumiesz? Jesteś najlepszym co nas spotkało, to ja nie potrafiłem cię uchronić.
-To nie prawda tato!- zaprotestował szybko.
-Obaj wiemy jak było synu.
I zanim Remus zdążył coś jeszcze dodać jego ojciec opuścił piwnicę, powoli powlókł się po schodach do łazienki. Powinien pokazać, że cieszy się ze spotkania z rodzicami a nie przysparzając im kłopotów. Było już po pełni, teraz mogło być już tylko lepiej, przynajmniej przez następne trzy fazy księżyca.
★★★

CZYTAM=KOMENTUJĘ