poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 25: "Dwa nabazgrane potwory i serce między nimi?"

Hej!
Spięłam tyłek i oto jest! Moje jedno z najdłuższych ( o ile na najdłuższe) dzieło :D
Starałam się dodać wcześniej, bo nigdy nic nie wiadomo. Zawsze może spaść śnieg w Gdańsku i dlatego nie będzie internetu na moim podwarszawski zadupiu :/
Za miesiąc Święta! Czaicie to?!
Ja już nie mogę się doczekać, tego biegania, kupowania, pakowania, gotowania, pieczenia, sprzątania, mojego ulubionego (powiało ironią) mycia okien i całego tego rozgardiaszu, żeby można było dwa dni poleżeć do góry pępkiem:)
Ale przecież Boże Narodzenie to taki cudny i magiczny czas! :)
Rozgadałam się, wybaczcie:)
Wasza, wyglądająca śniegu, Rogata!
☆☆☆

          — Mam szlaban przez dwa tygodnie i dożywotni zakaz zbliżania się do Działu Ksiąg Zakazanych.
— Wiesz co Rogacz, mogłeś nam powiedzieć co planujesz — stwierdził Syriusz.
— Samo tak wyszło. — Wzruszył ramionami. — Najważniejsze, że Evans mi pomogła.
Remus pokręcił głową na słowa przyjaciela, tylko on z całej czwórki zdawał się rozumieć jak groźne w skutkach mogło być użyte przez Jamesa zaklęcie. Z drugiej strony, właśnie zmierzali do jednej z nieużywanych klas na szóstym piętrze, żeby ćwiczyć animagię. To akurat, też do najbezpieczniejszych zajęć nie należało. Kiedy weszli do sali, Remus pozapalał pochodnie i zamknął drzwi kilkoma zaklęciami.
— No to, do dzieła panowie. — Potter zatarł ręce i już chciał rzucić zaklęcie gdy Lupin mu przerwał.
— Ty dzisiaj nie.
— Niby czemu?
— Dopiero wyszedłeś ze Szpitalnego.
— Nic mi nie jest. Zaczął zapewniać.
— Była umowa, ja decyduje kiedy, gdzie i kto —  stwierdził Lunatyk głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Potter prychnął i założył ręce na piersi. Z obrażoną miną usiadł na ławce i zaczął obserwować przyjaciół.
     Syriusz spróbował kilka razy, ale nie udało mu się, choć przez chwile miał wrażenie, że zmienił się. Opadł wyczerpany na miejsce obok Rogacza, zaraz znalazł się przy nim Remus. Zadał kilka kontrolnych pytań i obejrzał go z każdej strony. Robił to bardzo dokładnie i skrupulatnie, na sam koniec wetknął mu w rękę kilka kawałków czekolady i nie odszedł dopóki wszystko nie zniknęło w ustach Huncwota.
— Wiesz, Luniu — zaczął Łapa.
Wyżej wspomniany spojrzał na niego pytająco.
— Ta cała animagia to przykrywka, tak naprawdę robimy to po to, żeby móc bezkarnie wyżerać twoje zapasy czekolady. — Zakończył i wyszczerzył, ubrudzone brązową mazią, zęby w uśmiechu. W końcu i na twarzy blondyna wystąpił delikatny uśmiech.
— Wiedziałem, że nie robicie tego bezinteresownie — mruknął i odwrócił się w stronę Petera. — A ty dziś próbujesz? — spytał.
— No pewnie! — krzyknął za Pettigriewa Potter, 
Lupin zmierzył go karcącym spojrzeniem i odwrócił się z łagodną miną do Petera,
— Wiesz, że jak nie chcesz to nie musisz — zapewnił go.
        Za jego plecami Syriusz i James robili głupie miny, w końcu zeskoczyli z ławki, zaczęli machać rękami i grzebać nogami udając kurczaki. Peter przyglądał się temu z przestrachem. Remus odwrócił się i zobaczył, co też wyczyniali jego przyjaciele.
— Spokój! — zagrzmiał, a Rogacz i Łapa posłusznie usiedli na ławce, jednak na ustach wciąż mieli perfidne uśmiechy, którymi obrzucali Glizdogona.
— Czyli na dziś koniec — stwierdził Lunatyk i zaczął zbierać różne eliksiry i bandaże do swojej torby, które przyniósł na wszelki wypadek.
— Ko ko ko. Zaczęło wydobywać się z ust Pottera, po chwili dołączył do niego Syriusz.
Remus zmroził ich spojrzeniem, ale gdy tylko się odwrócić znów usłyszał gdakanie.
— Może jednak spróbuje — mruknął cicho i niewyraźnie Peter.
— No i tak trzymaj, Glizdek!
James uderzył go z całej siły w plecy tak, że niski chłopak niebezpiecznie się zachwiał i na pewno by się przewrócił gdyby nie pomoc Lupina.
— Nikt cię nie zmusza, nie zwracaj na nich uwagi — powiedział Remus i wskazał na dwójkę Huncwotów.
— Nie, nie. Chcę spróbować — odparł głośniej i bardziej zdecydowanie.
        Lupin pokiwał ze zrozumieniem i odszedł zostawiając pole dla Glizdogona. Ten zamknął oczy, chwycił mocniej różdżkę i wyszeptał „Animagus”. Jednak po kilku próbach nic się nie wydarzyło.
— Wystarczy. —  podszedł do niego i podał czekoladę oraz chusteczkę, aby mógł obetrzeć krew, która popłynęła mu z nosa przez nadmierny wysiłek.
— To teraz ja! — Ucieszył się Rogacz i wykorzystał chwilę nieuwagi Lupina.
Staną na środku i wypowiedział zaklęcie, jednak nic się nie wydarzyło.
Blondyn widząc, że starania Huncwota nie przynoszą zamierzonych efektów przestał na niego zwracać uwagę.
— Na Gacie Merlina! — wykrzyknął Syriusz.
Remus i Peter odwrócili się, ich oczom ukazał się duży, brązowy jeleń z okazałym porożem. Po chwili w miejscu zwierzęcia zobaczyli czarnowłosego chłopaka w okularach, który upadł na kolana. Wszyscy trzej natychmiast znaleźli się koło niego.
— James?
— Udało się — stwierdził i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Jak się czujesz? — spytał z troską Remus i pomógł z pomocą Syriusza mu się podnieść.
— Super.
— A tak poważnie?
— Super — powtórzył.
— Masz. — Wcisnął mu w rękę czekoladę, którą James pochłoną w zastraszającym tempie.
— Uwielbiamy Twoją czekoladę. — Wyszczerzył się do blondyna, na co ten przewrócił oczami.
— No Rogaczu, trzeba to opić! — zawołał Syriusz i nie zważając na protesty prefekta skierowali się do Hogsmeade.
★★★
        — Chodźcie już — marudziła Lily.
Od dwudziestu minut poganiała swoje przyjaciółki, które zbierały się, w jej mniemaniu, bardzo wolno. 
— Śniadanie zaczyna się za dwadzieścia minut, gdzie Ci się tak spieszy?
— Chce zająć dobre miejsca.
— Na śniadaniu? — zdziwiła się Dorcas.
Lily posłała jej porozumiewawcze spojrzenie i pokazała na kalendarz.
        Czternasty lutego był zaznaczony na czerwono przez Alicję. Meadowes uśmiechnęła się i z pobłażaniem pokręciła głową, jednak przyspieszyła aby wesprzeć przyjaciółkę. To było jasne, że Lily chce jak najszybciej wyjść, przed poranną pocztą, z Wielkiej Sali. Od samego rana była niezwykle drażliwa, zanim weszła do łazienki sprawdzała trzy razy, czy nie wyskoczy nagle jakaś magiczna walentynka od Pottera albo co gorsza, on we własnej osobie. Odkąd zaklęcie przestało na niego działać, każdą wolną chwilę spędzał na denerwowaniu Lily. A to wrzucał jej żaby do torby, a to zaczarował jej puchar aby oblał ją, gdy będzie chciała się napić, za co potraktowała go upiorogackiem i do końca dnia miała spokój. Choć przez chwilę brakował jej nachalstwa okularnika, to teraz oddała by wszystko, aby wróciły te dni gdy umawiał się z innymi, a nie latał bez przerwy za nią.
— No chodźmy.
Głos Alicji wyrwał rudowłosą z rozmyślań i wszystkie cztery opuściły dormitorium. Lily szła bardzo blisko Dorcas i nerwowo rozglądała się po korytarzu.
       Zza rogu wyłoniła się postać trzymająca coś w ręku, Lily natychmiast skryła się za Meadowes. Rosario na ten widok westchnęła i pokręciła głową z rozbawieniem. Postać zbliżała się coraz bardziej, z cienia wyłonił się jakiś młodszy Krukon z różą w ręku. Podszedł szybko do Alicji, mruknął coś niezrozumiałego, jednak brzmiało to jak „Wesołych Walentynek”, wcisnął jej kwiatka w dłoń i szybkim krokiem odszedł. Wszystkie roześmiały się na widok zdezorientowanej miny Rudej, po tym incydencie Evans odrobinę się uspokoiła.
★★★
        — Wstawaj, dzisiaj walentynki!
— A, co one mają do mnie, spokojnego człowieka? — spytał i zakrył się kołdrą nie czekając na odpowiedź.
— No Luniu chodź, będzie fajnie! Te wszystkie rozchichotane fanki wciskające kartki i słodycze zapiszczał James, udając ekscytację.
Lupin westchnął i wstał, pełnia zbliżała się wielkimi krokami, jednak nie chciał się nad sobą użalać. Szybko ubrał się i wyszedł z reszta Huncwotów w stronę Wielkiej Sali.
— Hej Jimmy, myślisz, że ktoś nas zaprosi do Hogsmeade? — spytał nienaturalnie wysokim głosem Syriusz i trzepocząc rzęsami spojrzał na Rogacza.
— Nie wiem! — odparł również piskliwie. — Mam nadzieję, że ten przystojniak Lunio, mnie poderwie! — powiedział i zbliżył się do roześmianego Lupina.
— Chyba śnisz! Lunio zaprosi mnie!
— Woli mnie! Ty masz krzywe nogi.
— Tak!? A ty masz rozczochrane siano na głowie!
— Wcale nie!
— Wcale tak!
— Luniu! — Zwrócili się obydwaj do Lupina, który krztusił się ze śmiechu.
— Tak?
— Którego wolisz?
— Cóż moje drogie panie, zaproszę was obydwie! — odparł Remus, poważnym barytonem.
– Ach Luniu, ty zwierzaku. — James podszedł do niego i zaczął bawić się jego krawatem. 
Syriusz parsknął śmiechem. 
— Proponujesz nam trójkącik? — spytał przymilnie.
— Wam zawsze, to po kremowym w Miotłach?
— Oczywiście! – zapiszczał Łapa. — Ale ty stawiasz! Nie możemy — tu wskazał na siebie i Jamesa — być aż tacy łatwi.
★★★
        Wielka Sala była udekorowana we wściekłym różu. Za stołem nauczycieli na tle czterech sztandarów każdego z domów wisiało ogromne, różowe serce z napisem „Wesołych Walentynek!”, nad stołami uczniów w powietrzu unosiło się pełno serduszek i aniołków. Ze sklepienia sypało się różowe konfetti w kształcie, czego? Oczywiście, że serduszek! Tak, tak! Brawa dla pani siedzącej w dziesiątym rzędzie! Było tak pięknie i romantycznie, że nawet zakochanych mdliło na widok tych dekoracji. Wszystko za przyczyną Klubu Różowych Landrynek, jak zwykle mawiali na nie uczniowie. Była top grupka dziewcząt z rożnych roczników i domów, które kochały kolor różowy. Lily zastanawiała się kto normalny pozwolił im robić dekoracje. Usiadła przy stole i nałożyła sobie jajecznicę, popatrzyła na Rosario i jęknęła.
— Musiałaś? — mruknęła zrezygnowana.
Albertini pokiwała głową z entuzjazmem, jej długie włosy podskakiwały we wściekle różowym kolorze.
— Zainspirowały mnie — odparła z uśmiechem i zaczęła się zajadać.
        Dziewczęta nie zdążył zacząć jeść, gdy do pomieszczenia wpadła chmara sów. Jedna wylądowała przed Dorcas, kilka przed Alicją, a jeszcze więcej przed Lily. Rudowłosa przełknęła ślinę i zaczęła odbierać listy, od każdej po kolei. Meadowes przyglądał się temu z uśmiechem, potem przeniosła wzrok na swoją kopertę. Odwróciła i zamarła. Wąskie, staranne pismo, lekko pochyłe mogło należeć tylko do jednej osoby, ostatnio zajmowała się usuwaniem go ze swoich notatek, bo wtedy wspomnienia powracały. Wpatrywała się w swoje nazwisko i nie potrafiła się zmusić, aby cokolwiek zrobić. Wiedziała, że on obserwuje każdy jej ruch, czuła to. W końcu przełamała się i szybkimi ruchem przedarła list na pół, na stół wypadł łańcuszek z serduszkiem. Zaniemówiła. Tego było za wiele. Wymamrotała przeprosiny i szybko odeszła od stołu, zostawiając osłupiałe dziewczyny, po drodze przy drzwiach cisnęła prezent do kosza. Została odprowadzona spojrzeniem Puchona.
        Rosario zajrzała przez ramie Lily, która otwierała dziesiątą walentynkę, wszystkie były takie same i na każdej widniało „Evans, umów się ze mną.”
— Mówiłam mu, że to jest kiepskie — stwierdziła.
— Tak w ogóle, to co to ma być? — spytała ją Lily wskazując na obrazek. — Dwa nabazgrane potwory i serce między nimi?
— To ty — Rosario wskazała na pierwsze straszydło — to James — pokazała na drugie. — Albo odwrotnie, ciężko odróżnić. — Posłała jej przepraszające spojrzenie.
— Ja i Potter?!
— Tłumaczyłam, że furory tym nie zrobi — mruknęła rozbawiona blondynka.
— Tragedia – jęknęła Alicja, widząc kartki skierowane do Lily. — Ale się starał.
Evans zmierzyła ją zrezygnowanym spojrzeniem.
★★★
        — Ale oczojebne!
— Syriusz!
— Wybacz, Luniu.
Usiedli przy stole. James niepostrzeżenie machnął różdżką, a tam gdzie wisiało wielkie serce pojawił się napis „ Evans, umówisz się ze mną?”. Zadowolony ze swojego dzieła zaczął się zajadać walentynkowymi przysmakami.
— Potter!
— Tak, słoneczko?
— Nie mów na mnie słoneczko!
— Dobrze cukiereczku — odparł.
Policzyła w myślach do dziesięciu.
— Co to jest? — Wskazała na stos kartek.
— Moje walentynki do ciebie, skarbie.
— Są okropne — wyznała.
— No wiesz co! Oburzył się. — Rysowałem ją cały wieczór!
— Ją?
— Potem rzucił zaklęcie powielające — wytłumaczył Syriusz.
James zmierzył przyjaciela ostrzegawczym spojrzeniem.
— Choć, tak naprawdę, to rzucił je Lunio — dodał po chwili i pokazał język zdenerwowanemu Jamesowi.
— Mogłeś się bardziej wysilić – stwierdziła Evans.
— Dobrze, to w ramach rekompensaty zapraszam cię do wioski.
— Nie!
— No umów się ze mną, są walentynki!
— Nie!
tak nie masz z kim iść — stwierdził pewnym siebie głosem.
— Mam!
— Z kim?
— Z.... guzik Cę to obchodzi!
— Nie znam takiego, mówiłem, że nie masz z kim iść! — zawołał tryumfalnie.
— Mam! — warknęła zirytowana.
— Udowodnij!
— Widzisz Remusie, tak to jest, umawiasz się z kimś, oddajesz mu serce a on działa na dwa fronty — konspiracyjnym szeptem zaczął Syriusz.
Huncwoci wybuchnęli śmiechem, wspominając poranną rozmowę w drodze do Wielkiej Sali a Lily popatrzyła na nich podejrzliwym wzrokiem.
— Wiedziałam! wykrzyknęła rudowłosa. — Umówiłeś się już z jakąś, a teraz ze mną! Jesteś dwulicową świnią, Potter. Nie umówię się z Tobą! — odparła i odeszła.
— Dzięki, Łapo — mruknął posępnie James.
— Zawsze do usług, stary. — Zaśmiał się.
★★★
       Magiczne zwierzęta mające niewiele ponad stopę wzrostu, bardzo szczupłe z cienkimi, patyczkowatymi rękami i nogami, o jaskrawym ubarwieniu, przypominające chochliki panoszyły się po całym zamku. Biegały ubrane w jaskraworóżowe ubranka, miały doczepione skrzydełka, jednak nie latały, gdyż żadna z organizatorek nie wpadła na pomysł zaczarowania ich oraz małe, spiczaste, święcące czapeczki z ogromnym sercem na końcu zamiast pompona. W rękach dumnie dzierżyły łuk ze strzałą mając przypominać greckiego Erosa. Topki, bo tak nazywały się te zwierzaki, zostały zatrudnione w roli kupidynów, aby wręczać kartki walentynkowe. Każdy z uczniów był mile zaskoczony gdy do niego podchodziły, skrzekliwym, cienkim, głosikiem wołały przewodnie hasło: „Wesołych Walentynek” i wręczały kolorową kartkę.
       — Z kim idziesz do wioski? spytał James swojego przyjaciela, kiedy razem siedzieli znudzeni na kanapie w Pokoju Wspólnym.
— Z uroczym Luniem — odparł brunet. — Przecież idziesz z nami.
— Myślałem, że żartujesz i umówiłeś się z jakąś laską.
— W sumie mógłbym, zawsze może się to bardzooo miło skończyć w jakiejś opuszczonej sali stwierdził i zaczął wzrokiem przeczesywać pomieszczenie.
— Potter!
       Przez dziurę za obrazem Grubej Damy wpadła zdenerwowana osóbka, prześlizgnęła wzrokiem po zgromadzonych Gryfonach i zatrzymała się na okularniku. Śmiało ruszyła w jego stronę.
— Potter! Ty tępy, irytujący, rozczochrany ghulu! Zabierz je ode mnie! — Wskazała palem w stronę grupki topków, które podskakiwały z walentynkami w ręku, kilka z nich nuciło dość głośno:
Ładny tyłek masz, czy mi go dasz? A jeśli nie, to z Potterem umów się.”.
— A co z tego będę miał? — Zmierzył ją pytającym spojrzeniem, a potem w widowiskowy sposób złapał znicz, nawet nie patrząc na skrzydlatą piłeczkę.
Kilka dziewczyn wydało dźwięczne ochhhhh a następnie achhhhh.
Evans przewróciła oczami.
— Nie dostaniesz szlabanu.
— Oj Evans, Evans. Ja już mam obiecany u Ciebie — podkreślił to słowo — szlaban.
Zmarszczyła brwi i głęboko się nad czymś zamyśliła. Po chwili pacnęła się w czoło.
— Jutro o osiemnastej!
— Proponujesz mi randkę, Evans? — Wyszczerzył się.
— Nie! Odrobisz szlaban, a potem wlepię Ci następny!
— Evans, nie wiedziałem, że aaaaż tak jesteś spragniona mojego towarzystwa.
— Wcale nie! I tym razem się nie wywiniesz od kary! — warknęła.
James podniósł się i zbliżył, na niebezpieczną w mniemaniu Lily, odległość.
— Wcale nie mam zamiaru — szepnął jej do ucha.
Poczerwieniała. Widząc to uśmiechnął się i odszedł w stronę schodów do męskich dormitoriów.
— Tylko nie zapomnij, Potter!
— Tak, tak. Załóż jakąś seksowną bieliznę! — krzyknął i szybko czmychnął zanim sens słów dotarł do Lily.
Prychnęła i opadła na miejsce, z którego poniósł się James. Otoczył ją wianuszek „amorków”. Warknęła i cisnęła w nich zaklęciem, wystraszone zwierzątka rozpierzchły się po pomieszczeniu.
— Czyżby okres Ci się zbliżał?
Zmierzyła Syriusza lodowatym spojrzeniem, a z jej oczu zaczęły ciska pioruny. 
Poniósł ręce w obronnym geście i odszedł.
★★★
Za PRZECZYTANIE należy się KOMENTOWANIE!
To nie wiele ;)






poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 24: "Jakieś małe tête-à-tête."

No hej, moje mole, oczywiście te blogowe:)
Najpierw chciałam przeprosić Gabrielę Black, za usunięcie komentarza!
Naprawdę nie mam pojęcia jak to zrobiłam:(
Ten rozdział powstał dzięki Wam, czytelnikom, tyle pochlebnych i motywujących komentarzy, więc pisało mi się naprawdę przyjemnie:)
Dodatkowym docenieniem było przybycie 7 nowych obserwatorów!
Wasze domysły co się stało Jamesowi, że przestał interesować się Rudą były bardzo ciekawe i większość osób obstawiało wkład osób trzecich.
Chyba Was zaskoczę:D
Nie zanudzam!
Buziaki, Loffki, Kochki
(jak mawia moja młodsza siostra)
Rogata
P.S. Po prawej dodałam notatki, czy jak to się tam nazywa, będę tam umieszczać przybliżony termin nowego rozdziału:)


☆☆☆
-Czy ktoś wie, co mogło mu się stać?
Wszyscy zaprzeczyli. Pani Pomfrey westchnęła i dotknęła rozpalonego czoła Huncwota.
-Może eliksir miłosny?
-Eliksir miłosny, spowodowałby, że uganiałby się za jedna dziewczyną a nie za wszystkimi- natychmiast wytłumaczyła Lily.
Całą siódemką usilnie zastanawiali się czy nie został ugodzony jakimś zaklęciem, jedyne co im przychodziło na myśl, to nieudolna próba zatrzymania go przy sobie przez którąś z dziewczyn, z którymi spotykał się ostatnio. Ale było ich dość sporo, więc znalezienie sprawczyni graniczyło z cudem, choć nie było niemożliwe, zwłaszcza dla Huncwotów.
-No lećcie dzieciaki na zajęcia. Gdyby się obudził wyślę wam sowę.
Pielęgniarka wygoniła ich.
★★★
James nie budził się od dwóch dni, nikt, nawet szkolna pielęgniarka, przez ten czas nie znalazła przyczyny złego stanu zdrowia bruneta. Posłała po dyrektora ale i jemu wyczerpały się pomysły. Poppy miała wypróbować jeszcze dwa eliksiry, jeśliby nie pomogły, James miał zostać przeniesiony do Świętego Munga.
-Ciekawe co mu jest- zastanawiała się na głos Rosario, najbardziej z dziewczyn przeżywała chorobę Jamesa, choć reszcie nie był obojętny dla niej był jak brat, którego nigdy nie miała. Wszyscy wzruszyli bezradnie ramionami i skierowali się na błonia, mimo zimnej aury lekcje z zielarstwa odbywały się w szklarniach.
-To są ziarna magicznej fasoli- zaczęła profesor Sprout, której widać, zimno nie przeszkadzało. Z uśmiechem demonstrowała magiczną roślinę, która wyglądem nie odbiegała od tej mugolskiej.
-Żeby ujawniła i zachowała swoje właściwości, musicie bardzo ostrożnie obrać ją ze skorupki- tłumaczyła. Każdy uczeń wziął z woreczka po ziarnku i zabrał się do pracy.
Bones, która stała między Lily a Rosario, wciąż nie wychodziło, ponadto miała wrażenie, że cały czas ktoś ją obserwuje, jednak gdy się rozglądała wszyscy pochłonięci byli zadaniem.
-Czemu Frank się na nas dziwnie patrzy?- Usłyszała głos Rudowłosej przy uchu. Westchnęła ze zrezygnowaniem, mogła się wcześniej domyślić, że to ten uparty Longbottom.
-Sprawdza czy jesteśmy parą- odmruknęła i zniszczyła, czwartą z rzędu, fasolkę.
-My? Parą?- zdziwiła się Evans.
Spojrzała na Lily i lekko się zarumieniła, co nie było codziennym widokiem w przypadku szatynki.
-Chciał się umówić- zaczęła ostrożnie, sprawdzając reakcję Rudej na tą informacje, po jej twarzy przeszedł cień ale się nie odezwała.- A, że nie umiałam wymyślić nic sensownego, żeby go spławić to powiedziałam, że wolę dziewczyny.
-Co?!- krzyknęła Evansówna, na co wszyscy w szklarni zwrócili na nią uwagę.
-Panno Evans?
-Przepraszam, skaleczyłam się- wyjaśniła, dodatkowo pokazując na nożyk. Sprout pokiwała ze zrozumieniem i wróciła do pomocy Ślizgonce.
-Trzeba mu wyjaśnić! Nie może myśleć, że wolę dziewczyny.- Zaczęła panikować.
-Przestań, za parę dni zapomni.
Jednak Lily nie dała spokoju, do końca zielarstwa usilnie zastanawiała się co powiedzieć Frankowi, nie mogła wysiedzieć na miejscu i wciąż się kręciła, denerwując tym Alicję i Dorcas.
Kiedy mogli już opuścić szklarnię numer pięć, chwyciła torbę i pognała za Gryfonem.
-Frank?
-Hej Lily, co tam?
-Nie wolę dziewczyn- wypaliła zanim ugryzła się w język. Popatrzył na nią i powoli zaczęło docierać do niego, o co jej chodzi.
-To chyba dobrze- odparł.
-Nie chce żebyś myślał, że jest inaczej.
-Nie pomyślałem ale miło, że wyjaśniłaś. A Alicja?
-Ona...- zawiesiła głos, sama nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Zaczęła żałować, że w ogóle porwała się na tą rozmowę.
-Ona też nie- dokończył za nią.
-No wiesz....
-Spokojnie Lily, wiem kiedy ktoś nie chce ze mną rozmawiać.- Przyznał i posmutniał.
-To ja już pójdę- stwierdziła i zaczęła się wycofywać.
-Jak James?
-Wciąż bez zmian, nie wiemy co mu jest. To na razie.
-Lily!
Odwróciła się.
-Może poszlibyśmy na spacer?
Pokiwała głową i z wielkim uśmiechem na ustach pognała do Wielkiej Sali na kolację.
★★★
-Umówiłam się z nim!- pisnęła podekscytowana.
-James się obudził?
-Co?
-To z kim się umówiłaś?- zdziwiła się Rosario.
-Z Frankiem.
-Tak?!- Wszystkie trzy spytały chórem.
Pokiwała głową.
-Dzięki- szepnęła i szturchnęła delikatnie Alicję.
-Za co?
-Że mi go nie odbiłaś- przyznała. Wiedziała, że z Bones nie ma szans.
-Jesteś moją przyjaciółką, poza tym on nie jest w moim typie. A skoro będzie spotykał się z tobą to mi da spokój.
-Powiedziałam, że ty też nie wolisz dziewczyn.
Alicja skwitowała to wzruszeniem ramion.
★★★
Syriusz chodził po Pokoju Wspólnym i zawzięcie nad czymś myślał. Remus i Peter przyglądali się temu, lecz nie zadawali zbędnych pytań. Każdy z nich martwił się o przyjaciela i nie mieli pomysłu jak mu pomóc. Wykluczyli wiele ewentualności, między innymi atak Ślizgonów i eliksir miłosny oraz przepytali z tuzin dziewczyn, z którymi ostatnio się spotykał.
-Jak tam?
Rosario oparła głowę o ramię Remusa i spojrzała na Syriusza.
-Wymyśliłeś coś?
-Nie- burknął.
-No chodź.- Poklepała miejsce obok siebie, niechętnie usiadł.
-Co tak siedzicie?- spytała Lily i zajęła fotel naprzeciw Huncwotów i Albertini, na jej ustach błąkał się uśmiech.
-Myślimy- mruknął w odpowiedzi Black.
-Nad sprawą Pottera?
Pokiwali.
-Trzeba się zastanowić, może gdzieś był. Nie szlajaliście się po Lesie?
-Nie- odparł Remus.
-Zachowywał się dziwnie?
-Och Evans!- wybuchnął Syriusz.- Doskonale wiesz, że uganiał się za wszystkimi tylko nie za tobą!
-Może mu się odwidziało- szepnęła zaskoczona jego oschłym tonem.
Prychnął.
-Łapo, Lily chce pomóc- zganiła go blondynka.
Mruknął coś niezrozumiałego na słowa Rosario i z założonymi rękami opadł na kanapę.
-Pomyślmy... Od kiedy się dziwnie zachowuje?
-Od kilku dni.
-Dokładniej!- zarządziła Evans.
Wszyscy zamyślili się.
-Co robicie robaczki?- spytała Alicja i usiadła koło Rudej.
-Myślimy, od kiedy Potter dziwnie się zachowywał.
-Od Twoich urodzin- stwierdziła natychmiast.
-Jesteś pewna?
-Yhm. Śpiewaliśmy Ci „sto lat”, potem tort wybuchnął a na drugi dzień nie było już „Umówisz się ze mną, Evans.”
-”Evans, umówisz się ze mną.”- automatycznie poprawiła Ruda. Wszyscy spojrzeli się na nią zdziwieni. Lily zarumieniła się a jej wzrok padł na bransoletkę. -Muszę iść do Dumbledore`a!
-Po co?- spytała się Alicja.
-Potter dał mi bransoletkę a potem się odczepił! On ją zaczarował- pisnęła przejęta.
-Zaprowadzę cię- oznajmił Syriusz i również się poniósł.
★★★
Po gabinecie rozniosło się echo pukania, feniks niespokojnie się poruszył ale pogłaskany przez dyrektora, znów zapadł w spokojny sen.
-Proszę!
-Dobry wieczór, profesorze.
-O panna Evans, co panią sprowadza?
-James Potter.
Dyrektor zmierzył ją wzrokiem znad okularów i wskazał gestem, aby usiadła naprzeciw jego biurka.
-Dropsa?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
-Może jednak, cytrynowe.
Uśmiechnęła się i sięgnęła po cukierka.
-No więc?- zachęcił ją.
Nie odpowiedziała tylko zdjęła bransoletkę i położyła na dębowym blacie.
-Myślę, że Po... znaczy James ją zaczarował. Po tym jak mi ją dał zaczął się dziwnie zachowywać.
Dumbledore zmierzył przedmiot wzrokiem, potem wziął go w szczupłe palce i zaczął oglądać. Odłożył i stuknął kilka razy różdżką w błyskotkę, jednak nic się nie wydarzyło.
-Przykro mi, Lily- stwierdził oddając jej własność- To zwykła bransoletka.
Evans westchnęła z rezygnacją i dziękując za poświęcony czas zaczęła wychodzić. Pewna myśl zaświtała jej w głowie.
-Panie profesorze- zaczęła, odwracając się od drzwi.
-Tak?
-Czy życzenia urodzinowe mogą się spełniać?
-Niektóre na pewno- odparł.
-Nie, chodzi o to, że moje życzenie się spełniło.
-To chyba dobrze.- Uśmiechnął się dobrodusznie.
-Nie do końca.
-To znaczy?
Zarumieniła się, ale odetchnęła i kontynuowała.
-Pomyślałam, żeby moja przyjaźń z dziewczynami była niezniszczalna. Ale, kiedy zobaczyłam szczerzącego się Jamesa, przed zdmuchnięciem tortu, chciałam żeby dał mi spokój... I to się stało.
-Dziękuję Lily. Idź do wieży, jest już późno a ja pomyślę nad tym co mi powiedziałaś.
Pokiwała głową i wyszła.
Albus Dumbledore jeszcze chwilę wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęła rudowłosa Gryfonka.
-Słyszałeś, Armandzie?- spytał portretu poprzedniego dyrektora, który wisiał najbliżej.
-Tak, myślę, że mamy do czynienia z bardzo potężnym zaklęciem. Ale można znaleźć je tylko w Dziale Ksiąg Zakazanych- odparł.
-Chyba nie doceniam tych chłopców- stwierdził Dumbledore i potarł zmęczone oczy wcześniej zdejmując okulary.
-Musisz nałożyć więcej zaklęć zabezpieczających.
-Najpierw pójdę do Poppy, trzeba uleczyć Jamesa.
Postać z obrazu mu przytaknęła i patrzyła zmartwionym wzrokiem za oddalającą się sylwetką jego następcy. Wiedział, że bycie dyrektorem, nie jest łatwym zadaniem.
★★★
Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i stanął w nich James Potter we własnej osobie. Uśmiechał się do wszystkich i skierował na swoje ulubione miejsce, czyli naprzeciwko Rudowłosej.
-Cześć Jim.- Rosario cmoknęła go w policzek.- Wyglądasz dużo lepiej niż wczoraj.
-Dzięki. Hej, Evans. Tęskniłaś?- spytał i zmierzwił sobie włosy.
-Wcale- mruknęła w odpowiedzi i zajęła się swoim śniadaniem.
-Ja i tak wiem, że Ci mnie brakowało.
-Niby skąd?
-Bo przyszłaś do Dumbla żeby mi pomóc.
Osoby siedzące najbliżej zwróciły zaciekawiony wzrok na rudowłosą. Evans pomagająca Potterowi? A to Ci heca dopiero.
-Sam jesteś sobie winien. Ale odkąd Cię zobaczyłam, to już żałuje.
-A tam.- Machnął ręką.- Wiedziałem, że w razie coś mi pomożesz, bo będziesz czuć się winna.
Zmierzyła go spojrzeniem i zastanowiła się czy tak było faktycznie? Czy podświadomie czuła, że śpiączka Pottera to jej wina?
-Akurat. Jestem Prefektem to mój obowiązek. Po za tym, tylko taki kretyn jak ty, mógł wpaść na taki beznadziejny pomysł, żeby zaczarować tort.
-Oj Evans, myślałem, że wybierzesz mniej problemowe życzenie. Na przykład żebym Cię pocałował albo coś więcej.- Wyszczerzył się w bezczelnym uśmiechu.
Lily uniosła brew.
-Coś więcej?- wypaliła.
-No wiesz, jakieś małe tête-à-tête.
-Zapomnij zboczeńcu!- Podniosła głos.
-Nie udawaj takiej niedostępnej, mała.
Policzki jej poczerwieniały a oddech przyspieszył. Chwyciła dzbanek z sokiem dyniowym i wylała jego zawartość na głowę okularnika.
-Może to ostudzi Twoje zapędy- skwitowała i odeszła.
-Wszystko nareszcie wróciło do normy- podsumował roześmiany Remus.
★★★

Kto PRZECZYTAŁ ten KOMENTUJE!