czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział 46: "Przemyślenia i trudne rozmowy."

Witam Was.
mała obsuwa, bo rozchorowałam się.
Podaję link do qizu, który znalazłam na Facebooku. Dla mnie jest banalny i dla Was pewnie też, ale może ktoś będzie chciał:) Pochwalcie się w komentarzach wynikiem:)

☆☆☆
          Remus wracał samotnie z gabinetu McGonagall. Syriusz od razu po opuszczenia królestwa nauczycielki transmutacji oznajmił, że ma umówione spotkanie. Peter mruknął coś o pracy dodatkowej i szybkim krokiem się oddalił. James natomiast dostał gratisowe zadanie przez swój niewyparzony język. Zdenerwowana Minerwa wygłosiła pół godzinne kazanie o braku możliwości ich resocjalizacji. Zagroziła całej czwórce, jak zawsze wydaleniem ze szkoły, a następnie tylko Potterowi wyrzuceniem z drużyny. Rezolutny Rogacz odparł z uśmiechem, że na pewno tego nie zrobi, bo zależy jej aby Puchar Quidditcha znów stał w gabinecie. Nie wiedzieć czemu, prawda ją zirytowała, a Rogaty został sortując kartoteki uczniów. Choć dostali dwutygodniowy szlaban, Lupinowi humor dopisywał. Postanowił, że przestanie tak bardzo się wszystkim przejmować. Nie mógł całe życie przepraszać za to, że istnieje. Choć gryzły go wyrzuty sumienia, że wybrykami z przyjaciółmi zawodzi zaufanie rodziców, Dumbledore`a i McGonagall, to nie potrafił zrezygnować z dowcipkowania.
          Postanowił, że odrobi prace domowe. Skierował swoje kroki w stronę wieży Gryfonów po potrzebne materiały, a następnie miał zamiar udać się do biblioteki. Tam mu się najlepiej uczyło, wśród zapachu książek i ciszy mąconej tylko przerzucaniem kartek lub skrobaniem piór po pergaminie. Idąc, mijało go wiele osób, co znaczyło, że dzisiejsze, ostatnie zajęcia dobiegły końca. Jego wzrok bezwiednie przyciągnęła brązowa czupryna. Wydała mu się dziwnie znajoma, układająca się w delikatne fale.
Czyżby?
Niemożliwe...
A może jednak? Zapatrzył się za oddalającą postacią. Nie wiedząc, co tak naprawdę go do tego skłoniło, ruszył za dziewczyną.
— Natalie! — krzyknął. Wydawało mu się, że lekko drgnęła, słysząc jego głos, ale na pewno się nie zatrzymała.
— Nat!
Tym razem żadnej, nawet najmniejsze reakcji. Przyspieszył jeszcze bardziej. Nie patrząc, gdzie idzie, wpadł na przypadkową osobę.
— Przepraszam — powiedział, miał zamiar nie zachować się po dżentelmeńsku i zostawić potraconą dziewczynę. Widząc jednak, że jest sporo młodsza, szybko pozbierał jej notatki, prawie siłą wepchnął w ręce i mamrocząc po raz kolejny przeprosiny, się rozejrzał. Po Natalie nie został nawet ślad. Nie wiedząc co począć ze sobą dalej, obrał poprzedni kierunek, który został przerwany nagłym pojawieniem się szatynki. Całą drogę do wieży rozglądał się uważnie, ale nie zobaczył nic interesującego. Wpadł tylko do dormitorium, chwycił torbę i ignorując Petera, mówiącego coś do niego, pognał do biblioteki. Przez cały czas po głowie krążyła mu myśl, że przecież jakieś spisy uczniów w zamku muszą być.
          Zawsze najpierw znajdował dogodne miejsce do nauki, potem szedł po potrzebne pomoce. Tym razem swoje kroki skierował wprost do Pani Pince. Bibliotekarka wytłumaczyła mu, że oczywiście są dostępne roczniki, ale tylko absolwentów, więc ta opcja odpadała. Spis wszystkich uczniów przebywających na terenie zamku obecnie ma Dumbledore, a poszczególnych domów opiekuni. Podziękował i przysiadł na najbliższym krzesełku zastanowić się co począć dalej.
          Do Gryffindoru na pewno nie należała, o ile to w ogóle była Natalie. Mógł zapytać Flitwicka, Sprout lub Slughorna czy w ich domach jest taka osoba, ale musiałby wyjaśnić, po co mu to. Jego zainteresowanie dziewczyną, wraz z opinią Huncwota nie wzbudziłoby zaufania wśród wychowawców. Pozostawał gabinet dyrektora. Oczywiście mógł poczekać do kolacji i uważnie przestudiować każdy stół, ale prawda była taka, że dzięki ich dowcipowi i ten posiłek mógł się nie odbyć według zwyczaju. Pół godziny temu był niezwykle dumny z ich wybryku, teraz żałował. Zaczął się zastanawiać czy Dumbledore uwierzy w całą historię. Skoro tak mu się podobała, to, czy jest szansa, że mógł ją mijać prawie miesiąc na korytarzu i nie zwrócić na nią uwagi?
Uderzył głową w blat ławki, za co został zganiony przez opiekunkę biblioteki.
A gdyby tak?!
Popukał się w czoło i zerwał z miejsca, drzwi za nim trzasnęły. Pince znów zasyczała, czego on już nie mógł usłyszeć.
★★★
          Lily szła spokojnym krokiem w stronę biblioteki. Zobaczyła Remusa biegnącego w jej stronę, dobrze się składało, bo chciała go zapytać o raport dla Minerwy.
— Remusie — zaczęła, ale on tylko wykonał nieartykułowany gest rękami i popędził dalej, prawie ją taranując. Stwierdziła, że przebywanie z Potterem i Blackiem mu zupełnie nie służy i zaczyna robić się tak samo dziwny, jak pozostała dwójka. Postanowiła, że zapyta go o to później, albo nawet jutro, kiedy odzyska w pełni władze umysłowe. Zrezygnowała z kontemplowania nad dziwnym zachowaniem Lupina i jej myśli przekierowały się na inny tor. Zatrzymała się i podejrzliwym wzrokiem zmierzyła drzwi na prawo od niej. Prowadziły one do pamiętnej komórki na miotły. Tej samej, w której nie tak dawno została pocałowana. Starała się nie chodzić tędy sama, ale nie mogła przecież pozwolić, aby paranoja nią rządziła. Wiele razy wieczorami zastanawiała się nad tym, co się tu wydarzyło. Kilka razy doszła do wniosku, że to jednak ten imbecyl, bo skąd wzięłaby się jej kotka. Innym razem twierdziła, że to musiał być ktoś inny, a Cleopatra zjawiła się tam przypadkowo. Przecież Rogacz mógł ją dopaść wcześniej i zaczarować. Jeśli jednak nie był to Potter, to pozostawało pytanie: Kto? Czasem myślała, że może jakiś chłopak czekał na inną dziewczynę, a ona niechcący się napatoczyła. Pocałunek był przypadkiem, zupełnie nieskierowanym do niej, a teraz ktoś chodzi ze świadomością, że całował się na przykład z Mary McDonald, notabene najładniejszą dziewczyna w szkole. A ona się tym zadręcza. Niepewnie przeszła koło drzwi, a gdy je minęła i nic się nie wydarzyło, odetchnęła z ulgą.
Widzisz idiotko, nie ma czego się bać - mruknęła sama do siebie. Delikatnie się uśmiechnęła.
           Jej radość była przedwczesna, ponieważ ktoś złapał ją od tyłu, zatka usta i znów wciągnął do schowka. Szarpała się i próbowała krzyczeć, ale miała to uniemożliwione. Napastnik podniósł jej ręce do góry i unieruchomił mocnym uściskiem. Czuła jego oddech na swoim policzku.
Czyżby się wahał? Zabrał rękę z jej ust, ale nie zrobił nic więcej. Evans stała sparaliżowana i czekała co będzie dalej. Poczuła delikatnie muśnięcie ust na swoich, które się pogłębiło. Nie wiedzieć czemu podobało jej się, oddała pocałunek, przecież nie musiała być zawsze taka zasadnicza, jakby powiedział Potter. Delikatnie przygryzł jej wargę, a potem chłopak ją puścił.
— Kim jesteś? — spytała w ciemność. Odpowiedziała jej głucha cisza.
Drżącą ręką wyciągnęła różdżkę z kieszeni szaty. Niepewnie wyszeptała „Lumos”. Z końca magicznego patyka rozbłysł blask. Dokładnie przeszukała pomieszczenie, które wydawało się puste, ale nikt nie wychodził, tego była pewna.
— Pokaż się — poprosiła delikatnie. Wciąż żadnej reakcji, o ile jeszcze tu był.
Powoli podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Wyszła bez problemu, nikt jej nie zatrzymywał. Chwiejnym krokiem doszła do najbliższej łazienki, ochlapała twarz zimną wodą i spojrzała w lustro na wypieki, które wcale nie ozdabiały uroczo jej policzków. Jednego była pewna. Nie była to pomyłka ani wtedy, ani teraz.
★★★
          Przestudiował mapę wszerz i wzdłuż. Nie znalazł kropki z nazwiskiem Natalie Swan. Wiedział, że mógł ją przeoczyć, bo była to pora, w której mnóstwo ludzi przemieszczało się między pokojami wspólnymi, wielką salą, a błoniami. Zrezygnowany postanowił przeczekać te pół godziny i pójść na kolację. Może tam uda mu się ją odnaleźć?
          Ani w drodze na kolację, ani podczas powrotu, ani nawet podczas posiłku, który jednak się odbył, nie udało mu się wypatrzeć dziewczyny o czekoladowych włosach. Zaczął planować wyprawę do gabinetu Dumbledore`a i ćwiczyć przemowę, którą miał go uraczyć. Prosił Merlina, aby ten okazał swoją łaskę, i dyrektor uwierzył w jego czysto koleżeńskie zamiary względem dziewczyny.
Zobaczył machająca rękę przed swoimi oczami i rozejrzał się, szybko mrugając.
— Łapa do Lunatyka! Odbiór!
— Co się stało? — zapytał zdziwiony.
— Zakochałeś się?
— Co pozwoliło ci wysnuć tak niedorzeczną teorię? — zapytał zmieszany.
— Gapisz się w tę mapę jak Rogaty w zdjęcie rudego diabła.
— Wypraszam sobie! — Usłyszeli głos Jamesa z łazienki.
Syriusz tylko przewrócił oczami i mruknął:
— Taaaa jasne. To jak? Wchodzisz w to?
— W co?
— W gacie Glizdy! Tłumaczę ci od piętnastu minut nowy plan! — zirytował się.
Lupin bezradnie popatrzył na Petera, szukając u niego wsparcia. Ten zaczął żywo gestykulować, jednak nic z tego nie mógł zrozumieć.
— Wybierasz się z nami do gabinetu Dumbla po tę książkę o animagach i legilimencji . Wiesz, żebyśmy mogli z chłopakami porozumiewać się podczas pełni bez potrzeby zamiany w człowieka.
Lunatykowi rozbłysły oczy.
— Pewnie! — powiedział szybko, stanowczo i niezwykle ucieszony.
— Ty się dobrze czujesz — zapytał zbity z tropu Black. Przyłożył rękę do czoła przyjaciela i udał, że go parzy. Był przygotowany na przynajmniej godzinne przekonywanie Lunatyka, o potrzebie zdobycia książki.
— Jak najbardziej — odparł. — To kiedy idziemy?
— Kiedy zechcesz! — krzyknął uradowany Łapa i zatarł ręce z uciechy.
Potter wyszedł z łazienki i rzucił się na swoje łóżko, zaczęli planować odwiedziny u dyrektora.
★★★
          Kiedy wyszli z dormitorium, Pokój Wspólny świecił pustkami, ogień w kominku dogasał, a zegar wskazywał prawie drugą godzinę. Otworzyli delikatnie portret, na którym pochrapywała Gruba Dama, tym razem im się upiekło, bo nie obudzili zrzędliwej staruszki. Peter pod postacią szczura podróżował na ramieniu Remusa, ten z kolei stłoczony był pod peleryną wraz z pozostałymi Huncwotami. Bez problemów, bo James cały czas patrolował korytarze na mapie, doszli do gabinetu dyrektora. Nie przemyśleli całego planu, bo żaden z nich nie znał hasła do jego pokoju.
— To, co wracamy? — szepnął Peter, który znów stał się mężczyzną.
— Ani mi się śni! — odpowiedział, ku wielkiemu zdziwieniu reszty, Remus.
— Cytrynowe dropsy.
Chimera ani drgnęła.
— Feniks.
— McGonagall to niezła laska.
— Łapo, opanuj się!
— Zawsze warto spróbować.
Pół godziny później skończyły się im pomysły. Innego wejścia nie było, a przynajmniej oni go nie znaleźli, choć wątpili, żeby Dumbledore był tak nierozważny i wybrał pomieszczenie z kilkorgiem drzwi.
— I co teraz?
— Podpytamy McGonagall jutro i wrócimy.
Remus zamyślił się, ale nie potrafił na ten moment wymyślić nic bardziej sensownego. Z ogromnym żalem zaczęli się wycofywać.
★★★
          Dni mijały powolnym, pełnym nauki tempem. Huncwotom nie udało dowiedzieć się hasła, a Remus nie zdobył się na odwagę, aby iść i zapytać wprost o jedną z uczennic. Zaczął myśleć, że miał zwykłe zwidy, a dziewczyna, którą widział, nie była w żadnym wypadku Natalie. Może to ktoś podobny, w końcu szatynek było na pęczki w szkole. Kilka razy próbował sobie dać z tym spokój i przestać rozglądać się na każdym posiłku. Zauważył, że zna lepiej rozkład siedzenia dziewczyn z innych domów niż ze swojego. Choć bardzo próbował, nie mógł wyrzucić z pamięci, jej zachowania, gdy pierwszy raz ją zawołał. Przysiągłby, że zareagowała na swoje imię.
          Podobnie Lily wciąż rozmyślała o wydarzeniach w schowku na miotły. Nikomu o tym nie powiedziała, ale wierzyła, że jeśli nie wygada się dziewczynom, jej głowa eksploduje od natłoku myśli. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jej się podobało i często łapała się na tym, że nie miałaby nic przeciwko, aby sytuacja powtórzyła się kolejny raz. Rozglądała się dyskretnie po Wielkiej Sali, ale oprócz Severusa posyłającego jej tęskne spojrzenie i Pottera głupkowato się szczerzącego nie znalazła nic interesującego ani niezwykłego. Zamieszała w budyniu, który wybrała jako posiłek na obiad i odstawiła od siebie talerz. Stwierdziła, że kolejny raz postara się przekierować myśli na prace domowe, tak jak to zawsze robiła, gdy miała problem.
★★★
         Rosario popatrzyła jak Derek macha do niej jak opętany. Wykonywał dziwne gesty, których pewnie nikt nie zrozumiał. Ona doskonale odczytała to jako: „Spotkajmy się na błoniach po zajęciach”. Przytaknęła w odpowiedzi. Na co Krukon wyszczerzył się i siadając, rozlał na siebie zupę. Westchnęła i przewróciła oczami, gdy obserwowała, jak podrywa się, przeprasza osoby najbliżej siedzące i stara się naprawić szkody. Wstała od stołu i wraz z resztą dziewczyn poszła do pokoju wspólnego. Rozsiadły się na kanapach, ona standardowo wyciągnęła nogi i położyła je na stoliku. Zignorowała zgorszone spojrzenie Lily i zrobiła ogromnego balona z gumy. Wyciągnęła podręcznik do zaklęć, w którym miała schowane czasopismo, zaczęła czytać.
         Zdecydował się raz na zawsze wyjaśnić, co między nimi jest, o ile według dziewczyny cokolwiek było. Byli na randce, całowali się, a potem oprócz wymiany kilku grzecznościowych „cześć” nie wydarzyło się nic, co wskazywałoby na relacje panujące między nimi. Alicja nie ułatwiała mu niczego, a on był zbyt nieśmiały, aby wprost zapytać, aż do dziś. Zależało mu na niej, wciąż o niej myślał, a odkąd ją pocałował, robił to dwa razy częściej. Jeśli nie miał u niej szans chciał to raz, a dobitnie usłyszeć i nie błaźnić się po raz kolejny. Poza tym wiedział, jak Katrin się stara, a on świadomie trzymał ją na dystans wzdychając do Bones. Oczywiście nigdy nie byłby zdolny do wykorzystania żadnej dziewczyny i nie traktował Adams jak zamiennik, ale gdyby wiedział, że nie ma na co liczyć od Ali, może wtedy spróbowałby wyleczyć się z miłości do niej. Wciąż żył nadzieją, czekał na znak, że i ona coś do niego czuje. Przeklinał w myślach swoja pierdołowatość, jak to nazwał Syriusz. Chłopak tłumaczył mu coś o byciu męskim i silnym oraz przytaczał anegdotę, jak to przodkowie łapali kobiety za włosy i zaciągali do jaskini. Jeśli się było Syriuszem Blackiem, można było pozwolić sobie i na to, natomiast przeciętniak taki jak on mógł co najwyższej pomarzyć, że taka dziewczyna jak Alicja zechce łaskawie wejść do jego jaskini. Odwlekał tę rozmowę, najdłużej jak się dało i wzdychał jak kretyn do jej portretu, który nadal tkwił w portfelu. Wiedział, że zachowuje się mało męsko, ale nic na to nie mógł poradzić. Zakochał się i już. Wyłamywał palce, patrząc jak Alicja wraz z dziewczynami odrabia lekcje. Raz kozie śmierć- pomyślał. Ruszył w ich stronę.
          Rosario nawijała długie, cienkie, czarnoniebieski pasemka na palec zatracając się w tekście ze świata mody i urody. Do ich stolika podszedł Longbottom, co oderwało jej wzrok od gazety.
— Zgubiłeś się? — spytała Alicja. Za co Lily kopnęła ją niezbyt dyskretnie pod stolikiem.
— Musimy porozmawiać — odparł śmiertelnie poważnie, co wywołało napad śmiechu u Bones. Tym razem dostała sójkę w bok od Dorcas.
— No dobra — odparła łaskawie. Popatrzył na nią wyczekująco. — Mów. — Zachęciła go.
— Na osobności.
Przewróciła oczami.
— Choć.
Złapała go za rękę i przenieśli się na stojące w koncie pufy. Idealne do prywatnych rozmów.
Długo się nie odzywał i Ala straciła nadzieje, że coś wypłynie z jego ust.
— Co jest między nami? — wydukał w końcu.
A jednak- pomyślała z ironią. Już myślała, że zejdzie się im do kolacji.
— A jesteśmy jacyś my?
— Myślałem, że po tej randce coś się zmieniło.
— No pewnie burknęła — zabrałeś mnie raz do Hogsmeade i mam paść przed tobą na kolana?
— Oczywiście, że nie. — Szybko ją zapewnił.
— To, czego oczekujesz?
— Chcę, żeby coś między nami było.
— I usiłujesz to osiągnąć, ignorując mnie? — wtrąciła.
— Nie ignoruję!
Prychnęła.
— Idziemy na randkę, całujesz mnie, a potem traktujesz jak Lily czy Dorcas. Tak okazujesz zainteresowanie? Czy nasłuchałeś się Blacka i jego teorii podrywu na głupka?
Zamyślił się. Znów przez swoja nieśmiałość zrobił dwa kroki do tyłu, mając tak wiele. Powinien kuć żelazo puki gorące.
— Tak myślałam — skwitowała i wstała.
Złapał ją za rękę i posadził z powrotem. Westchnęła. Zaczynał ją irytować. W myślach liczyła od stu do jednego, aby nie udusić go gołymi rękoma. Koło siedemdziesięciu dwóch Frank odezwał się, gromadząc w sobie całe pokłady odwagi, jakie był w stanie wykrzesać.
— Zostaniesz moją dziewczyną? — wyszeptał, zanim znów nieśmiałość i strach przed odrzuceniem wygrały z wolą walki.
Przez chwilę myślał, że nie usłyszała, jednak widząc jej zszokowaną minę, nie miał już wątpliwości co do kolejnego zbłaźnienia się w jej oczach. Czuł, jak coś w okolicach serca, pęka na pół.
— Przepraszam, nie powinienem — zaczął.
— Tak — odparła i obdarzyła go najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było ją stać.
Przez chwilę nie dowierzał w prawdziwość jej słów. Uszczypnął się jak zawsze, gdy działo się coś wspaniałego, a on nie był pewien czy to nie jego sny znów sobie żartują.
— Serio?! — spytał z niedowierzaniem.
— Tak — potwierdziła.
— Ale naprawdę?
— Longbottom, bo zaraz się rozmyślę.
Porwał ją w ramiona i okręcił się wokół własnej osi. Zapiszczała z uciechy, jego euforia szybko i jej się udzieliła.
— Ale jest parę warunków — zaznaczyła. Postawił ją i przyjrzał się z zainteresowaniem.
— Śmiało.
— Żadnego kontrolowania ani rozkazywania. Mogę spotykać się z kim chcę i kiedy chcę.
— Czy to tyczy się też facetów?
— Tak.
— Wykluczone — stwierdził. — Żadnych wolnych związków.
Parsknęła śmiechem.
— Gamoniu. Chodzi o to, że nie będziesz robił scen, bo rozmawiałam z kimś o pracy domowej.
— Dobra, rozmowy o pracy domowej odpuszczę.
— Ale nie o to...
Machnął ręką, żeby kontynuowała, zanim zaprotestowała
— Nie spędzam z tobą stu procent wolnego czasu.
— Okej, tylko dziewięćdziesiąt dziewięć.
— Ale! — Znów zaprotestowała.
— Kontynuuj, świetnie nam idą te negocjacje. — Ucieszył się i puścił jej oko. Teraz gdy usłyszał magiczne „tak” z ust ukochanej był o wile śmielszy i rozluźniony.
— Nie rozmawiasz z Adams. — Zaznaczyła dobitnie.
— I tak nigdy nie przepadałem za Mary. — Doskonale wiedział, że chodzi jej o Kat, ale przecież ona też nie grała czysto. — Jeszcze coś? — zapytał z miną niewiniątka.
Zmrużyła oczy. Chciała zobaczyć, jak dalece będzie mogła sobie pozwalać, a okazało się, że przegrała z kretesem.
— Codziennie kwiaty — warknęła obrażona.
— Na większe okazje — odparł spokojnie.
— Słuchaj, bo ja się rozmyśliłam... kiepski z ciebie kandydat.
— Za późno! — Roześmiał się i przyciągnął ją do siebie.
— To jak będzie z tą Adams? — spytała i odsunęła się, żeby nie dać mu się pocałować.
— Przy tobie nie ma najmniejszych szans. — Przyłożył prawą rękę do piersi, a lewą podniósł w geście przysięgi. Przewróciła oczami, ale się uśmiechnęła. Tym razem nie protestowała, gdy ich usta się zetknęły.
         Lily, Dor i Ros siedziały, starając się wychwycić jakikolwiek strzępek z rozmowy. Albertini kręciła na kanapie i ubolewała, że nikt nie wpadł na to, jak podsłuchiwać zakochane pary.
— Trzeba by było zrobić jakieś uszy na kablu czy coś. — Kombinowała.
— Które same będą skradać się do podsłuchiwanego — podszepnęła z ironią Lily.
— Dokładnie rudzielcu! Daję dziesięć galeonów temu, kto to opatentuje!
— Spróbuj sama, zaoszczędzisz — stwierdziła Meadowes.
Rosario zamyśliła się, by zaraz potrząsnąć głową i odegnać pomysły.
— Nieeeee. Niech ktoś mający więcej wolnego czasu się tym zajmie. — Zdecydowała i odwróciła się w stronę Franka i Alicji. — Patrzcie! — pisnęła — Całują się!
— Najwyższy czas — skwitowała Lily z uśmiechem.
★★★
         Słońce świeciło i ogrzewało błonia, wiał lekki, ciepły wiaterek. Liście na drzewach zaczęły tracić zieleń, ustępując miejsca odcieniom pomarańczu, czerwieni i brązu. Jesień tego roku była wyjątkowo łaskawa dla uczniów, pozwalała, aby jak najdłużej cieszyli się dobrodziejstwem, jakim było spędzanie wolnego czasu na świeżym powietrzu.
         Pogoda sprzyjała również lataniu na miotle. Zawodnicy ostro trenowali przed jutrzejszym meczem. Sara zgrabnie podała kafla do nowej zawodniczki, Annabeth. Była w czwartek klasie. Niezwykle silna i dobrze zbudowana dziewczyna pełna energii oraz uśmiechu od razu przypadła do gustu reszcie drużyny. Wraz z Rue po kilku treningach rozumiały się niemal bez słów, a wszelkie kombinacje wychodziły im perfekcyjnie. Po zdobyciu trzydziestego gola w godzinę obie stwierdził, że mają dosyć i jeśli kapitan chce, aby zagrały w jutrzejszym spotkaniu, to idą do szatni. Nigel niechętnie się zgodził, dzięki czemu trzygodzinny trening oficjalnie uznano za zakończony. Sara i Ann przybiły sobie piątkę, i ramię w ramię ruszyły do niewielkiego budynku znajdującego się koło stadionu. 
         Był on w kształcie kwadratu podzielony na cztery równe części, a każda z nich na część damską i męską. Czworo drzwi przyozdabiało to godło, do którego należała szatnia. Pchnęły te z lwem otoczonym szkarłatem oraz złotem i pognały pod prysznice, dalej dyskutując. W męskiej części James i reszta chłopaków przekomarzali się, żartowali i toczyli bitwę na mokre ręczniki. Mieli taką drużynową zasadę, że po każdym meczu i treningu razem wracają. Jak prawdziwy zespół. Kierując się do zamku omawiali taktykę na jutrzejszy mecz z Krukonami. Potter nieznacznie zwolnił i zrównał się z ociągającą Rue.
— Jak tam?
— Świetnie — odparła.
Zapanowała niezręczna cisza. Ona szła i wpatrywała się w swoje buty, on przyglądał się wszystkiemu wokół.
— Jim nie musimy rozmawiać na siłę.
— Ale ja wcale nie chcę na siłę — zaprotestował i podrapał się ręką po głowie w zakłopotaniu.
Zatrzymała się, więc i on zmuszony był zrobić to samo. Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie brązowych tęczówek Pottera.
— Wiesz, co do ciebie czuje, nie potrafię tego zmienić, choćbym bardzo chciała. Nie żyję złudzeniem, że któregoś dnia przyjdziesz i wyznasz mi miłość.
— Saro — wtrącił, jednak ona go uciszyła.
— Traktuj mnie jak dawniej, a ja nie będę wyobrażać sobie za wiele. Po prostu po przyjacielsku jak kiedyś. I nie wracajmy do tej rozmowy po raz enty.
— Skoro tak chcesz.
— Marzę o tym — mruknęła z ironią pod nosem. — No to jak tam z Evans?- zagaiła głośniej.
— Podoba mi się — stwierdził ostrożnie i kopnął kamień, który potoczył się po dróżce i wpadł w kępkę trawy.
— Tylko? — drążyła.
— No dobra, bardzo mi się podoba.
Kolejny kamyk potoczył się i znalazł niedaleko poprzedniego.
— To, czemu zachowujesz się jak kretyn? Nie można jakoś normalnie? Spróbuj ją poznać!
— Wiem, że jej ulubiony kolor to biały, używa perfum o zapachu konwalii, kompie się w czekoladowym płynie, nie lubi się malować, na śniadanie jada naleśniki z dżemem truskawkowym, uwielbia zaklęcia i kocha eliksiry. — Przerwał na wspomnienie buziaka, jakim go obdarzyła, gdy podarował jej bransoletkę. — Boi się wysokości, bo kiedyś spadła z drzewa, na które weszła, ma siostrę, która jej dokucza, bo zazdrości magicznych zdolności i do dzisiaj przeżywa, że Snape nazwał ją szlamą. — Wyrecytował na jednym tchu.
— Dość! Dość! Zwracam honor. Jesteś psychopatą. — Roześmiała się, jednak ukucie żalu pozostało.
         — ROGACZ! ROGATY! — Syriusz krzyczał znad jeziora, widząc przyjaciela.
— ZARAZ! — odkrzyknął i zanim zdążył się odezwać, Sara uprzedziła go.
— Leć, ale pijemy piwo wieczorem.
— Stoi.
Pobiegł do Blacka. Rue popatrzyła za oddalającą się sylwetką chłopaka, musiała przyznać, że nie przypuszczała, iż Potter tak zaangażował się w relacje z Evans. Westchnęła i ruszyła do zamku, kontynuując zabawę Jamesa. Kolejny kamień wylądował za dróżką, ten jednak był daleko od poprzednich.
James zmierzył Syriusza rozbawionym spojrzeniem. Black klękał przed nim, dzierżąc w rękach mini motor. Jego proszący wzrok mógłby zmiękczyć chyba nawet serce McGonagall.
— Ale przecież wiesz, że ja z tobą zawsze! — odparł Potter.
Arystokrata wyszczerzył się i podniósł z klęczek, otrzepując zapiaszczone spodnie.

— To na co czekamy? — spytał z błyskiem w oku. 

wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział 45: "Śniadaniowe dowcipy."

Witajcie Kochani:)
Przerwa niesamowicie długa i trochę wyszłam z wprawy pisania, ale mam nadzieję, że AŻ tak źle nie będzie. Jednak najpierw coś ważniejszego dla mnie.
Chciałam podziękować, że jesteście ze mną. Zaraz po dodaniu poprzedniego rozdziału odcięłam się od bloga, potrzebowałam odpoczynku, czasu na poukładanie swoich spraw, swoistego resetu.
Jednak prawie codziennie dostawałam od Was komentarze (przychodzą mi na maila:) ) i dokładnie przy każdym z nich łzy leciały mi ciurkiem z oczu. Otrzymałam od Was tyle wsparcia, zrozumienia i dobrych słów, jak od nikogo innego. Praktycznie się nie znamy, a daliście mi coś cenniejszego niż inni. Wiarę. Wiarę w moją siłę, mój talent, a przede wszystkim we mnie. Pokazaliście, że jestem najważniejsza, nie kolejna notka, ale właśnie ja. Za to PRZEOGROMNIE DZIĘKUJĘ:* Wam wszystkim i każdemu z osobna, kto poświęcił, choć chwilę na napisanie komentarza, jednak specjalne podziękowania należą się:
Kiwi, bo była, jest i mam nadzieję, że będzie. Bez Ciebie ani rusz!:*
Visennie, bo zawsze zachwyca się moimi wypocinami i chciała czekać nawet rok.:* Dzięki Merlinowi zeszło się szybciej:D
Łapie i Rogaczowi, bo miałyście rację. Zawsze wychodzi słońce. Może moje nieśmiało wychyla się dopiero zza chmur, ale to już coś:*
Eskarynie, bo Twój komentarz zwłaszcza ten drugi kopnął mnie w dupie i zaczęłam pisać nowy rozdział:*
Optimist, bo udało jej się wlać we mnie tonę optymizmu, a tego mi brakowało:*
Teoretycznej, bo również jest. I nazwała mojego De idiotą. Należało mu się! :*
Dedykuję rozdział właśnie Wam:)
☆☆☆


          Trzy przyjaciółki przemierzały ścieżki Hogsmeade. Dwie niezwykle znudzone powłóczyły nogami za trzecią, najbardziej ruchliwą. Blondynce głowa latała na wszystkie strony i można by stwierdzić z pewnością, że kogoś szuka. Pozostawiła dziewczyny na dworze i weszła do małego sklepiku na rogu kamienicy. Rozejrzała się z ciekawością, obdarzyła niezwykle szerokim oraz ciepłym uśmiechem sprzedawczynię, a następnie opuściła pomieszczenie z nietęgą miną. Pokręciła głową, a jej towarzyszkom nadzieja zniknęła z twarzy. Niewiele myśląc Albertini ruszyła dalej, w głąb drogi. Lily i Dorcas westchnęły, ale dzielnie ruszyły za koleżanką. W dwóch kolejnych butikach nie znalazły tego, czego od dobrych kilku godzin poszukiwały. Pierwsza nie wytrzymała Meadowes.
Ros czy możemy wreszcie przestać łazić bez celu po wiosce i iść na kremowe?
Wykluczone odparła kategorycznie i weszła do apteki.
Dor spojrzała błagalnie na Evans. Ta jedynie rozłożyła bezradnie ręce.
Tu też nie ma stwierdziła Rosario, wychodząc.
Czego ty właściwie szukasz? zapytała.
Chyba raczej kogo podszepnęła Lily. Chociaż może zwłoki Longbottoma podchodzą już pod rzecz. Zachichotała.
Nie wygłupiaj się! fuknęła na nią Albertini.
Na prawdę ich szukamy? spytała z niedowierzaniem.
Ros potaknęła.
Ty chyba chora jesteś. Idziemy na piwo.
Jeszcze koniec tej uliczki i obiecuje, że dam spokój.
Niechętnie przytaknęły i powlokły się za przyjaciółką.
Zobaczcie! pisnęła podekscytowana i wskazała na witrynę kawiarni, za którą siedzieli Frank i Alicja.
Zaraz się pocałują szepnęła z niedowierzaniem Lily i podeszła bliżej.
Mówiłam! Mówiłam! Ros podskakiwała i klaskała w ręce z uciechy jak mała dziewczynka.
★★★
          Huncwoci również skorzystali z możliwości wyjścia do wioski czarodziejów. Mogli to robić w każdy inny dzień nielegalnie, ale dziś z braku lepszych zajęć, wybrali się na kremowe piwo do Trzech Mioteł. W oczekiwaniu na trunek James zagadywał Rosmertę, a reszta bandy sprzeczała się, kiedy najlepiej wcielić w życie planowany żart. Prowodyrem dyskusji jak zwykle był Syriusz i to on najgłośniej wygłaszał swoją opinię. Co chwilę uciszał go Remus, widząc jak McGonagall, siedząca przy stoliku z dyrektorem i Slughornem, mierzy ich zaciekawionym, a jednocześnie ostrzegawczym spojrzeniem.
Glizda, no powiedz sam. Który posiłek jest ważniejszy: śniadanie czy kolacja?
Peter zamyślił się. Wybór był ciężki i niezwykle ważny, gdyż od tego zależało powodzenie kawału. Dla niego każdy posiłek był istotny, żadnego nie opuszczał, a gdy nie mógł uczestniczyć w którymś z nich, udawał się do kuchni w możliwie jak najszybszym czasie. Przecież stałe godziny jedzenia są niezwykle ważne, a przede wszystkim zdrowe dla organizmu. Syriusz mierzył go wzrokiem natarczywym i ponaglającym, Lupin z rozbawieniem obserwował kontemplującego kumpla.
Ciężki wybór. Westchnął w końcu. Black przewrócił oczami i stracił zainteresowaniem bezużytecznym kumplem.
Luniu zaczął, a Remus westchnął A według ciebie?
Wszystko mi jedno. Ja opuszczam i kolacje, i śniadania.
To może obiad? Podchwycił Łapa.
Potter wrócił do przyjaciół. Postawił przed każdym kufel z kremowym przysmakiem i zasiadł przy stoliku. Rozejrzał się, wyszczerzył, a nawet pomachał do Minerwy. Ta pogroziła mu palcem i odwróciła się do swoich towarzyszy.
Rogaczu, tylko ty i ja jesteśmy na tyle elokwentni, aby zdecydować.
Śniadanie odparł bez zastanowienia James i pociągnął łyk napoju. Nawet nie musiał czekać, aż Syriusz zada mu pytanie. Doskonale wiedział, o co chodzi jego przyjacielowi.
Dlaczego?
Żaden nauczyciel w nocy nie skontroluje, bo będzie spał. A jakby udało się przeciągnąć na obiad.
Black zamyślił się, argumentacja Jamesa nie do końca do niego trafiała.
Poza tym każdy najbardziej głodny jest rano, a śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Tak mówi Evans.
Syriusz ponownie przewrócił oczami.
Przekonałeś mnie tą opinią rudzielca stwierdził z ironią.
Remus parsknął w swoje piwo.
Czyli musimy dziś wieczorem zacząć operację. Łapa zatarł ręce i wzniósł kufle w geście toastu.
★★★
          Alicja przysunęła swoją twarz jeszcze bliżej Franka, jej usta prawie dotykały jego.
Nie całuje się na pierwszej randce szepnęła i z wielkim uśmiechem obserwowała, jak na jego twarzy maluje się rozczarowanie.
         Ros podskakiwała, aby lepiej widzieć.
Pocałowali się? Co? dopytywała.
Chyba nie mruknęła z niedowierzaniem Dorcas.
Idiotka. Westchnęła Lily. Czy możemy już iść?
Taaaaaa. Skapitulowała Albertini.
Nareszcie stwierdziła z ulgą.
Oddaliły się od kawiarni, pozostawiając parę samą sobie.
          Frank zamrugał kilkakrotnie, jakby Alicji nagle wyrosło trzecie oko.
To dobrze, bo ja też nie odparł i obdarzył ją uśmiechem. Odzyskał wewnętrzny spokój oraz stwierdził, że są dwie opcje.
Pierwsza: Ala chce się znów spotkać.
Druga: Ala daje do zrozumienia, że nic z tego nie będzie.
Wstali z puf i wyszli na zewnątrz. Przyjrzał się tej przewrotniej dziewczynie i stwierdził, że raz w życiu może być spontaniczny. Złapał ją za rękę, przyciągnął do siebie, zanim zdążyła zaprotestować i pocałował ją. Czekał, kiedy odepchnie go i wymierzy policzek, ale jego oczekiwania nie zostały spełnione. Bones zarzuciła mu ręce na szyję i oddała pocałunek.
          Było lepiej niż w jej najśmielszych snach. Całowała się tyle razy, ale nigdy nie czuła czegoś takiego. Miliony „motyli” w brzuch fruwało i rozsadzało ją od wewnątrz. Szczęście zaczęło wypełniać każdą komórkę ciała, a przyjemny dreszcz podniecenia spacerował wzdłuż pleców.
          Oderwali się od siebie wpatrując jeszcze w oczy, aby przedłużyć trwającą chwilę.
Tak pomyślałem, że w sumie to nie była randka odezwał się, chcąc w sten sposób rozładować napięcie. Obawiał się, że nieprzewidywalna panna teraz może zacząć swoja tyradę.
Parsknęła śmiechem.
W końcu zachowujesz się jak facet mruknęła. Dziękuję za randkę, było cudownie. Złożyła delikatny pocałunek na jego policzku i łapiąc za rękę, pociągnęła w stronę zamku.
          Co chwilę zerkał na nią, a potem na ich splecione dłonie. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Dyskretnie uszczypnął się, ale czując ból, stwierdził, że jednak nie śni.
★★★
          Uważnym, czujnym okiem obserwował uczniów wracających do zamku. Przez lata nauczył się w mig wychwycić dziwnie i podejrzanie zachowujących się gagatków. O jego nogi otarła się ukochana kotka, wziął ją na ręce, razem pilnowali hogwartczyków. Pani Norris miauknęła przeciągle, coś przykuło jej wzrok. Odstawił ją na krzesło, które postawił przy drzwiach wejściowych, a sam ruszył w stronę Huncwotów.
Muszę was przeszukać. Zarządził. Pod ścianę!
Cała czwórka zgodnie przewróciła oczami, jednak bez słowa sprzeciwu podeszli do ściany.
Filch zaczął od Remusa. Mimo dokładnych oględzin jego torby oraz kieszeni niczego nie znalazł. Zawiedziony zabrał się jeszcze gorliwiej do obszukania Petera. Kiedy pochylał się obmacując nawet pulchne kostki Glizdogona, rozległ się trzask pękającego materiału. Za sprawą Syriusza spodnie na tyłku woźnego miały teraz ogromną dziurę, przez którą było widać kalesony. Wszyscy powracający wycieczkowicze mieli niezły ubaw. Argus cały czerwony na twarzy, ale bardziej ze złości niż z zażenowania, warkną przeciągle, ale nie zaprzestał buszowania w torbie Petera. Zdenerwowany i zawiedziony, że tym razem nie znalazł niczego co znajdowało się na zakazanej liście przedmiotów chcąc nie chcąc puścił Gryfonów.
Kiedy ten stary pryk nauczy się, że my mamy od tego ludzi. Zaśmiał się Black. Ros kochanie, pozwól zwrócił się do rozwalonej na kanapie dziewczyny.
A a a a nie tak szybko przystojniaczku. Najpierw zapłata.
Potter wyciągnął paczkę Musów-Świrusów a Peter pudełko Cukrowych Piór.
Przyjemnie się robi z wami interesy panowie odparła i wręczyła im małe zawiniątko.
★★★
          Z ogromnym uśmiechem na twarzy i nieobecnym wzrokiem weszła do dormitorium. Padła na łóżko i przymknęła powieki.
Chyba nie-randka się udała zagaiła Dorcas.
To była randka przyznała Alicja i z pleców przekręciła się na brzuch, aby widzieć przyjaciółki.
A jednak? I jak wytrwałaś z tym głupim Longbottonem? dopytywała Lily.
Noooo jakoś poszło.
Całowaliście się?! wypaliła Rosario.
Przecież doskonale wiesz, że nie! Lily przewróciła oczami.
Właściwie to tak mruknęła Ala.
Kiedy?! zapytała Meadowes.
Przecież was śledziłyśmy! Oburzyła się Evans. Zraz jednak zakryła dłonią usta, rozumiejąc jaką gafę popełniła. Albertinni posłała jej zabójcze spojrzenie.
Śledziłyście mnie? spytała Alicja raczej rozbawiona niż zła.
Oj tam śledziłyśmy. Ros machnęła lekceważąco ręką.
Poszłyśmy zobaczyć czy go nie poćwiartowałaś dorzuciła Lily.
Lily! zganiła ją Dorcas.
Alicja przysłuchiwała się przekomarzaniom przyjaciółek. Nie mogła uwierzyć, że tak kibicował jej i Frankowi, zwłaszcza Lily, która swego czasu żywiła do niego głębsze uczucia.
Cofam wszystko, co powiedziałam na jego temat stwierdziła i mimo ogólnego gwaru wszystkie trzy ją usłyszały i zamilkły jak na komendę.
Serio?
Yhym. Jest miły, czarujący, szarmancki, zabawny, przystojny i nosi mój portret w portfelu wypowiedziała na jednym tchu i zakryła twarz poduszką. I cudownie całuje dodała przyciskając materiał do ust, licząc, że nie zrozumieją.
Zrozumiały. Rosario zaczęła skakać po jej łóżku i piszczeć z uciechy. Lily wyrwała jej poduszkę i stojąc nad Bones zaczęła prawić kazanie.
Jak to spartolisz, to osobiście ci nakopie!
Musimy to uczcić. Idę po kremowe do chłopaków! krzyknęła Rosario i już jej nie było.
Lily? spytała niepewnie Ala.
Tak?
Nie masz nic przeciwko? No wiesz, ty...
On nigdy nie był dla mnie odparła i obdarzyła ją ciepłym uśmiechem.
★★★
          Po kolacji odczekali dłuższy czas. Wiedzieli, że skrzaty nie są głupie, więc wybrali się do kuchni tuż przed ciszą nocna, aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. O dziesiątej mieli zamiar być z powrotem w wieży. Szli korytarzami zamku. James i Syriusz zaśmiewali się do rozpuku z żartów tego drugiego. Ulubioną zabawą Blacka było zaczepianie pierwszaków, kilkorgu z nich standardowo zasupłał buty, aby wyrżnęli przysłowiowego orła, robiąc krok do przodu, zaczytanemu blondynowi zaczarował książkę, by tekst w niej stał się niewidzialny. Mała dziewczynka zajadała się pasztecikami podwędzonymi z kolacji. Co chwilę wkładała rękę do torby i wyciągała przysmak, dowcipniś zamienił go w wijącego się robaka. Krzyknęła i przerażona pognała przed siebie, upuszczając torbę, z której wypełzło mnóstwo glizd.
Patrz Peter, rodzina przyjechała powiedział James i ponownie dało się słyszeć gromki śmiech dwóch chłopaków. Remus poklepał go przyjacielsko po plecach, no co ten wzruszył tylko ramionami. Przyzwyczaił się do ich docinek.
          Podeszli do obrazu z misą owoców, Remus połaskotał gruszkę. Ta cichutko zaśmiała się w odpowiedzi na pieszczotę i zamieniła w klamkę.
Panowie Huncwoci! W czym możemy pomóc! Zaoferował się jeden ze skrzatów.
Smakował panu tort, sir? Skrzatka zwróciła się do Syriusza.
Był wyborny. Pochwalił. Na co ona rozpromieniła się.
Mamy coś dla was w podzięce powiedział Potter.
Oczy stworzonek rozszerzyły się ze zdumienia, zaczęły z ciekawością przyglądać się czwórce chłopaków. Nikt nigdy nie dał im niczego w ramach podziękowania.
My nie chcemy ubrań. Nam tutaj dobrze! Dumbledore jest dobry! krzyknął jeden ze starszych zwierzątek. Zaraz jednak usłużnie się skłonił i nieśmiało przeprosił.
Nic z tych rzeczy. Mamy coś o wiele lepszego odparł z uśmiechem Syriusz.
Remus wyciągnął z kieszeni małą paczuszkę, którą kilka godzin wcześniej otrzymali od Albertini. Odpakował ją i postawił na podłodze, a potem machnął różdżką i wypowiedział zaklęcie. Paczka zaczęła rosnąć i nabierać prawdziwych kształtów.
Oooooooo wydobyło się z małych gardziołek.
Częstujcie się do woli. Syriusz zaprosił je gestem.
Powoli, bardzo niepewnie podeszły do stosiku pudełek.
Nie krępujcie się zachęcił James.
Długo namawiać ich nie musieli. Wymienili szerokie uśmiechy. Poszło sprawniej, niż by się spodziewali.
★★★
         Przy Grimmuld Place 12 rozległo się głuche pukanie w stare, dębowe drzwi. Po chwili lewe skrzydło otworzyło się i wyłoniła się głowa skrzata domowego. Widząc przybysza, szybko roztworzył na oścież i wpuścił gościa.
Co pana sprowadza, sir? zapytał, odbierając od niego płaszcz.
Ojciec mnie przysyła do Oriona.
Przytaknął i zaprowadził mężczyznę do salonu, proponując coś do picia i wychodząc powiadomić swojego pana.
Po chwili do pokoju wszedł Black, przywitał się uściśnięciem dłoni i poprowadził gościa do swojego gabinetu. Gestem zachęcił, aby usiadł, a sam szczelnie zamknął drzwi.
Co cię do mnie sprowadza Lucjuszu?
Ojciec poprosił o przekazanie tego, wuju. Malfoy sięgnął za pazuchę szaty i wyciągnął kopertę. Podał ją Orionowi. Gospodarz wstał, podszedł do szafki, wycelował w nią różdżką, a ona z cichym kliknięciem się otworzyła. Wyjął grubą książkę oprawioną w smoczą skórę i wrócił na fotel za biurkiem. Otworzył kopertę i przeliczył sprawnie jej zawartość. Uniósł nieznacznie brwi w wyrazie zdziwienia i przeliczył ponownie. Znów się nie zgadzało. Wtedy Lucjusz postanowił zabrać głos.
Jest więcej.
Dlaczego? Każdy miał przynieść określoną kwotę.
Tyle samo chciałbym i ja przekazać odparł, nie siląc się na wyjaśnienia.
Dasz tyle samo, ile wyznaczono ojcu powiedział stanowczo Orion.
Nie ty o tym decydujesz, wuju. Masz tylko zebrać pieniądze.
Wezmę tyle, ile wam wyznaczył Czarny Pan. Poinformuje go, że jesteście skłonni dać więcej.
Akurat prychnął.
Nie chcesz chyba, abym szepnął słówko twojemu teściowi o nieodpowiednim zachowaniu w moim domu.
Przez twarz Malfoya przebiegł cień zdezorientowania. O ile nad ojcem miał władzę, o tyle Cyngus Black nie znosił niesubordynacji ze strony dzieci, a on od wakacji do nich się zaliczał. Odchrząknął.
Nie, skąd. Wybacz, wuju.
Tak lepiej. Daj należytą kwotę i możesz wyjść.
Pośpiesznie wyjął drugą kopertę, odliczył sumę i podał ją Orionowi.
Tak lepiej. Przekaż Cyngusowi, że pragnę się z nim spotkać poprosił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Nie wiem, kiedy wraz z Narcyzą będziemy u nich. Lucjusz próbował ratować swoją pozycję w oczach Oriona. Nie da z siebie zrobić posłańca.
Trudno. W takim razie sam się z nim skontaktuję. Udał rozczarowanie, ale zrozumienie. Lodowaty głos sprawił, że Malfoyowi ciarki przebiegły po plecach.
Choć wracając, mogę do niego wstąpić zaczął, wiedząc, że to starcie przegrał.
Byłbym zobowiązany. Obdarzył go sztucznym uśmiechem. Żegnam.
          Malfoy opuścił rezydencje Blacków w pośpiechu. Orion zaczął współczuć Cyngusowi zięcia. Próbował grać ważną osobę, ale nie miał dość sprytu, ani odwagi, aby zając godnie miejsce Abraxasa a tym bardziej jego szwagra. Oby Belatrix trafił na lepszego męża.
Czego chciał Lucjusz? zapytała go Walburga, gdy siedział w salonie przed kominkiem i sączył Ognistą Ordona.
Moja droga, przyniósł pieniądze.
Tyle ile życzył sobie Czarny Pan?
Chciał dać więcej.
To chyba dobrze, nieprawdaż?
Nie! warknął, ale zaraz zreflektował się. To ja chcę zaoferować więcej pieniędzy, nie pozwolę, aby Malfoyowie byli lepsi od nas!
A Cyngus?
Dał tyle, ile mu kazano. Chyba szykuje posag dla Belli.
Myślisz, że mają kandydata?
Oby lepszego niż ten. Spotkaj się z Durellą na te wasze babskie plotki. Muszę wiedzieć, na czym stoimy. Wiem, że to twój brat, ale chcę, abyśmy to my byli najważniejsi w hierarchii u Czarnego Pana.
Oczywiście Orionie, jutro ją odwiedzę.
Zamknął oczy i rozkoszował się smakiem alkoholu.
★★★
          Mogłoby się wydawać, że poniedziałkowy ranek nie będzie zbyt gwarną porą. Wiele osób przysypiało podpartych na rękach lub podręcznikach. Sowia poczta pojawiła się punktualnie chwilę po ósmej i każdy, kto otrzymał list lub prenumeratę swojego ulubionego czasopisma, zagłębił się w lekturze. Byli również uczniowie, dyskutujący o dzisiejszym planie lekcji i zadanych pracach domowych. Najwięcej jednak wyglądało tęsknym wzrokiem za śniadaniem, które notabene powinno zacząć się dziesięć minut temu.
          Frank Longbottom stał w drzwiach Wielkiej Sali i obserwował stół Gryfonów. Nie wiedział jak powinien zachować się, względem jednej z przedstawicielek płci pięknej z jego domu. Wczoraj spędzili bardzo miły dzień i wydawało mu się, że w końcu udało mu się przekonać do siebie dziewczynę. Znał jednak jej nieprzewidywalność i mogła udawać, że niedziela się nie zdarzyła, a zbłaźnić się przed nią nie miał zamiaru po raz kolejny.
Wchodzisz czy dalej będziesz przytulał się do tych drzwi? Usłyszał znajomy głos i odwrócił się.
Oczywiście, że wchodzę odpowiedział Syriuszowi i wraz z całą czwórką Huncwotów wszedł do pomieszczenia.
Cześć wszystkim! krzyknął Black, obwieszczając całej sali, że oto pojawił się na posiłku i usiadł na swoim ulubionym miejscu. Pozostała trójka przywitała się nieco ciszej, a Potter standardowo, dodatkowo rzucił swoje: ”Cześć Evans, umówisz się ze mną?”. Po również standardowej odpowiedzią padającej z jej ust każdego ranka: ” Po moim trupie, Potter” każdy przechodził do konsumpcji. Frank przyglądał się Alicja, która dyskutowała o czymś z Dorcas. Lily czytała Proroka Codziennego, a Rosario wystawiła język i zawzięcie pisała po pergaminie. Mógłby założyć się o galeona, że znów zapomniała pracy domowej. Z jednej strony chciał do niej zagadać, zapytać o jakąkolwiek bzdurę, z drugiej nie chciał przeszkadzać w rozmowie.
Cześć Frankie. Usłyszał i poczuł ciepło ust Katrin na swoim policzku. Dzisiaj to musisz znaleźć dla mnie trochę czasu.
Oczywiście odparł i uśmiechnął się. Bardzo lubił Adams, mieli wspólne tematy, może była nieco męcząca, ale nikt nie był idealny.
Bones kontem oka obserwowała. jak do Franka przysiada się jej rywalka. Chciała jak najszybciej zwrócić jego uwagę na sobie i zaczęła rozglądać się po stole w poszukiwaniu wymówki, aby przerwać im. Umyśliła sobie, że poprosi go o podanie czegoś, co będzie stało na tyle daleko od niej, że nie może sięgnąć. Naturalne, a jednocześnie dające efekt. Z rozpaczą zauważyła, że prócz pergaminu Ros nie ma jeszcze nic do zjedzenia, spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że od trzydziestu minut powinno być śniadanie. Rozejrzała się po pozostałych stołach, które również świecił pustkami.
Gdzie śniadanie? spytała głośno, czym zwróciła uwagę osób najbliżej niej siedzących.
James i Syriusz wymienili zadowolone spojrzenia. Ich plan chyba się powiódł. Peter zajadał pod stołem paszteciki, które wczoraj zabrał z kuchni i w myślach gratulował sobie swojej przezorności. Pytanie Bones wywołało ogólne zamieszanie. Uczniowie rozglądali się na wszystkie strony z nadzieją, że jedzenie pojawi się przywołane siłą woli i burczącego brzucha. Przy stole nauczycielskim profesorzy wydawali się zaniepokojeni. Slughorn głośno komentował, że nie może dłużej czekać i musi przygotować się przed lekcją, w istocie pognał do swojego kantorku przy sali do eliksirów i zajadał się kandyzowanymi ananasami.
         Dumbledore bez słowa wstał i wyszedł bocznym wyjściem, McGonagall potruchtała za nim. W ciszy zmierzali w stronę kuchni.
Myślisz, że coś im się stało? spytała zaniepokojona.
Mam nadzieję, że nie odparł.
Dotarli pod drzwi królestwa skrzatów. Weszli, a ich oczom ukazał się opłakany widok. Wszystkie skrzaty leżały martwe. Minerwa pisnęła przerażona i podbiegła do jednego z nich, delikatnie przyłożyła głowę do jego torsu w poszukiwaniu charakterystycznego bicia serca. Wyczuwając tętno, odetchnęła z ulgą, uniosła mu głowę i pogłaskała po czole. Ten nieznacznie się poruszył i z całych sił beknął profesorce prosto w twarz. Odskoczyła zniesmaczona i spojrzała na Albusa, który powstrzymywał śmiech.
Są pijane obwieściła obrażonym tonem.
Dyrektor podszedł do stolika, pod którym walało się kilka butelek po kremowym piwie.
Tak myślałem przyznał. Dla ludzi alkohol jest praktycznie niewyczuwalny i trudno się nim upić. Natomiast na skrzaty działa jak whiskey Ordona w dużych ilościach.
Co teraz zrobimy? Nie ma śniadania spytała.
Idź do Horacego, żeby przyrządził eliksir na kaca dla skrzatów. Ja w międzyczasie odwołam pierwsze zajęcia i wyślę uczniów do pokojów. Prefekci pomogą mi w rozdzielaniu tego, co zostało z wczoraj.
Myślisz, że to Huncwoci, Albusie?
Och ja nie myślę, ja wiem. Ale czy mamy dowody?
Możesz być pewny, że gdy ten tutaj wstanie. Wskazała na śpiącego skrzata. Wyduszę z niego prawdę, a wtedy pożałują. Zatarła ręce.
Dumbledore pomyślał, że Minerwa potrafi być straszna i przerażająca. Zaczął nawet współczuć czwórce Gryfonów, bo wiedział, że jego zastępczyni tym razem nie odpuści.
★★★
          Uczniowie byli zadowoleni, bo przepadły im pierwsze poniedziałkowe lekcje. Dzięki temu głód nie był tak doskwierający i uciążliwy. Wczorajszy wypadł do Hogsemade sprawił, że większość osób miało uzupełnione zapasy słodyczy z Miodowego Królestwa, więc każdy korzystał z dodatkowej godziny wolnego. Pół godziny później prefekci przynieśli kanapki, które udało im się z dyrektorem przygotować. Lily łypała wściekła na zajadających się Huncwotów, wiedziała, że to ich sprawka. Chociaż Remus jako prefekt również musiał szykować posiłek dla całej wieży, wydawał się przygotowany na taką ewentualność i to utwierdzało ją w przekonaniu, że nie myli się co do winowajców.
Evans! zwołał Potter.
Czego? odparła zirytowana.
Chyba się z tobą ożenię! Pyszne te kanapki! Przyznał z uznaniem, czym wywołał wesołość Gryfonów.
Lily już chciała się odgryźć, ale do głowy wpadł jej lepszy pomysł.
Przekażę Kasjopei odparła słodkim głosem.
Komu? Potter przestał jeść i spojrzał na dziewczynę.
Kasjopei Blant. Twojej największej fance, poprosiła mnie, abym własnoręcznie dostarczyła ci kanapki przez nią zrobione wytłumaczyła i obdarzyła go uśmiechem.
Rogacz zaczął się krztusić i wypluwać resztki jedzenia z buzi. Potem pognał do dormitorium, zatykając usta, był pewny, że zwymiotuje wszystko, co zjadł. Evans wybuchnęła śmiechem. Wspomniana wcześniej dziewczyna znana była, z podkochiwała się w Jamesie odkąd sześć lat temu pojawili się w zamku. Puchonka była niezbyt urodziwa, krążył również plotki, że czuła niezwykłą awersję do utrzymywania higieny osobistej. Nikt nie wiedział, ile było w tym prawdy, nawet sama Lily, ale wzmianka o niej wystarczyła.
Lily zaczął niepewnie Syriusz.
Tak?
Ale tych nie robiła ona? spytał i wskazał na trzymaną w ręku kanapkę.
Pomyśl czasem Black. Ona nie jest przecież prefektem wytłumaczyła.
Dorcas, Ros i Alicja roześmiały się.
Syriusz odetchnął z ulgą i pochłonął posiłek.