czwartek, 29 maja 2014

Rozdział 10: "Prefekt."

Lily była prze szczęśliwa, że wraca do Hogwartu. Sprawdzała po raz ostatni czy wszystko spakowała, na samym wierzchu ułożyła starannie szatę z wyszytym godłem Gryffindoru z przypiętą do piersi odznaką Prefekta. Była z siebie taka dumna, nie mogła się doczekać kiedy pochwali się przyjaciółkom. Popatrzyła na kołdrę na której spała ruda, puchata kulka. Pogłaskała kocicę po głowie i uśmiechnęła się do swojego prezentu. Nagrodą od rodziców, za dobre oceny i za uzyskanie tytułu prefekta. Chwyciła przygotowane ubrania i zamknęła się w łazience.
★★★
-Hej James.
-Witaj Saro- odparł. Oboje byli zmieszani, no może Sara trochę bardziej niż James. Wcześniej po prostu by go przytuliła, teraz wydawało jej się to głupie, niewłaściwe. On też nie starał się jako zbliżyć, rozładować napiętej atmosfery.
-Pisałam do Ciebie- rzekła, w końcu się przełamując.
-Tak? Wiesz ja byłem u ciotki, taka stara wariatka, czarownica żyjąca bez magii i w ogóle. Może sowy tam nie dolatywały, straszne zadupie- tłumaczył niezdarnie. Rue pokiwała głową na znak, że rozumie.
-Potter!
Usłyszeli i odwrócili się.
-O cześć, Evans- powiedział i poczochrał włosy. Lily na ten gest przewróciła oczami.
-Czy mógłbyś na przyszłość nie zasypywać mojego domu listami? Nie życzę sobie takiego nagabywania o randkę!
-Oj Evans, dramatyzujesz- mruknął.
-Daj mi spokój, tak po prostu- warknęła i odeszła.
-Zadupie powiadasz?
Na dźwięk ostrego jak sztylet, głosu Sary James spuścił głowę. Nie wiedział co powiedzieć, w głowie kołatały mu myśli o przeprosinach ale czy ona zrozumie. Tego nie był pewien. Podniósł wzrok ze swoich butów i spojrzał w błękitne oczy dziewczyny, nie potrafił wydusić słowa.
-No co? Wielki Pan Potter nagle zaniemówił?
-Saro, to nie tak. Ja...- zawiesił głos, żadna z wymówek, które miał w zanadrzu nie były wystarczająco dobre.
-Ty co?
Nie doczekała się jednak odpowiedzi. Prychnęła. W oczach zalśniły łzy.
-Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi- rzuciła na odchodnym.
Złapał ją za rękę, ale ją wyrwała.
-Saro...- poprosił, sam nie wiedząc o co.
-Odwal się, Potter.
Odeszła, zostawiając go na peronie. Jego wzrok odprowadził ją do pociągu. Jakoś to załatwi, kupi jej paczkę lodowych myszy i będzie po sprawie, ewentualnie skrzynkę. Zamyślił się, przecież są przyjaciółmi.
Jak wiele może skomplikować jeden pocałunek- westchnął.
Powiódł spojrzeniem po witających się uczniach. Zobaczył Evans stojącą w tłumie i rozmawiającą z Dorcas, Remus pomagał im włożyć kufry do wagonu. Wcześniej nie poświęcił jej tyle uwagi ale teraz bardzo dokładnie się przyjrzał. Nie urosła dużo, jednak przyjemnie się zaokrągliła tu i ówdzie, nabrała bardziej kobiecych kształtów, jej włosy w słońcu mieniły się miedzią i złotem, były krótsze niż w czerwcu, wydawało mu się, że przybyło kilka piegów na jej twarzy, choć może mu się tylko wydawało.
Czyżby aż tak bardzo w ostatnim czasie zwracał na nią uwagę, że zapamiętał tyle istotnych szczegółów?
Potrząsnął głową, żeby odgonić tą niedorzeczną myśl. Przecież to był tylko zakład.
★★★
-Cześć!- pisnęła Dorcas i rzuciła się na szyję Alicji.
Powitaniom nie było końca. Dziewczyny zanim jeszcze wsiadły do pociągu już zaczęły sobie opowiadać o wakacjach. Remus bardzo usłużnie pomógł wszystkim czterem z bagażami. Kiedy rozsiadły się w przedziale Alicja zachwycała się chłopcami w gorącej Hiszpanii, pięknymi, ciepłymi i niezwykle czystymi plażami morza Egejskiego w Grecji i koloseum w Rzymie. Zwiedziła mnóstwo miejsc a wszystko uwieczniła, swoją własną ręką, więc pokazywała małe obrazki i dokładnie tłumaczyła kiedy i gdzie dany narysowała.
-Żałuję tylko, że nie byliśmy w Paryżu, podobno wieża Eiffla jest wspaniała- westchnęła.
Przyjaciółki pokiwały zgodnie głową, po cichu każda zazdrościła takiej wycieczki. Drzwi przedziału otworzyły się i zajrzała do nich głowa Remusa.
-Lily nie zapomniałaś o czymś?
Evans pisnęła i zaczęła grzebać w kufrze, po chwili wyciągnęła odznakę i pokazała dziewczynom. Wszystkie cztery zaczęły wydawać nieartykułowane dźwięki. Lupin popatrzył na tą scenę i wyobraził sobie jak James i Syriusz podskakują w miejscu i piszczą w ramach gratulacji, parsknął śmiechem.
-Oj no, już idę- odparła zarumieniona Lily, opatrznie rozumiejąc jego powód radości. Przypięła sobie do piersi odznakę i powędrowała za nim do przedziału, w którym miało odbyć się zebranie.
★★★
-Jakieś pomysły na powitanie nowego roku szkolnego?
-Ja mam jeden, ale trzeba poczekać na Remusa.
-A co powiecie na to, żeby zobaczyć jak się mają nasze koleżanki?- spytał Syriusz.
Jamesowi zaświeciły się oczy na ten pomysł, Peter mruknął tylko na znak zgody. Całą trójka wybrali się na poszukiwania.
-O cześć, Rue.- Syriusz zajrzał do przedziału, w którym siedziała ścigająca drużyny wraz z Amelią i kilkoma Puchonkami. Ta jednak nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem i ostentacyjnie odwróciła głowę w stronę okna.
-A tej co?- spytał Jamesa, kiedy mijali kolejne przedziały.
-Nie pytaj- odparł tamten.
Black wzruszył ramionami.
-Depulso- powiedział.
Ktoś z całej siły uderzył w ścianę wagonu. Kilka głów powychylało się z przedziałów, zaciekawił ich dźwięki na korytarzu.
-Cześć Smarkerusie- krzyknął James.- Vingardium Leviosa.
Snape zaczął szybować nad głowami uczniów.
-Wygląda jak nietoperz- zauważył ktoś z gapiącego się tłumu.
-Faktycznie- przyznał mu rację Syriusz. Po chwili Severus latał wraz z wyczarowanymi uszami jak u gacka.
-Zostawcie go!
-No proszę, znalazła się i panna Evans.- James wyszczerzył zęby w uśmiechu na widok zdenerwowanej twarzy dziewczyny.
-Puśćcie go! Gryffindor traci po 20 punktów i macie tygodniowy szlaban u Filcha!
-Phy. Tylko Prefekci mogą dawać szlabany, Evans.- zakpił Black.
-Tak się składa, że jestem Prefektem- odparła z dumą i wskazała na odznakę.
Obaj spojrzeli pytająco na Remusa, który stał z boku i przyglądał się całemu zajściu. Pokiwał w odpowiedzi.
-No, masz szczęście Smarku. Spadaj.
Potter opuścił Ślizgona i popatrzył ja ten szybko odchodzi, przepychając jakiś pierwszorocznych.
-Rozejść się, albo też dostaniecie szlaban- warknęła Evans, a głowy uczniów pochowały się w przedziałach.
-Dzięki za pomoc, Remusie- zakpiła i skierowała się w stronę przyjaciółek. Remus poczerwieniał. W duchu przyznał jej rację, powinien zaingerować w takich wypadkach. Ciężko mu będzie pogodzić obowiązki prefekta z obowiązkami Huncwota.
★★★
-Skreet Rita.
Kiedy dziewczynka została przydzielona do Ravenclawu, a dyrektor wygłosił swoją mowę powitalną.
-Amciu!- krzyknął Syriusz, kiedy pojawiły się na stołach półmiski z jedzeniem.
Kilka osób zachichotało. James uświadomił sobie, że Syriusz czasem ma dobre pomysły, kiedy tak się ucieszył na widok jedzenia. Jemu samemu zaczynało już burczeć w brzuchu.
Po uczcie powitalnej, kiedy wszyscy nowi i starsi uczniowie napełnili brzuchy jedzeniem, prefekci zebrali pierwszorocznych i odprowadzili do Pokojów Wspólnych. Remus bardzo się starał i próbował odpracować wcześniejszą wpadkę w pociągu. Lily przyglądała mu się podejrzliwie, ale nie zauważyła nic niepokojącego. Kiedy tylko zniknęła na schodach prowadzących do dormitoriów dziewcząt, Remus pognał ile sił w umówione miejsce.
★★★
-Myślicie, że przyjdzie?
-Przecież Evans go nie uwiąże na smyczy- odparł James.
Siedzieli pod gobelinem i czekali na Remusa, mieli do wykonania kilka zadań i rzucenie zaklęć aby jutro rano Hogwart został należycie powitany przez Huncwotów. Syriusz oparł się o ścianę i obracał w dłoni różdżkę.
-Co z Evans?- skierował pytanie do przyjaciela.
-A co ma być?- zdziwił się czarnowłosy. Poprawił okulary na nosie i wpatrywał się w nową wersję mapy, dużo elementów na niej brakowało. Żaden jednak już nie ośmielił się niczego na nią nanosić, pozostawili to w rękach Remusa.
-Dajesz sobie z nią spokój?
-No co ty, umówi się ze mną- odparł z pewnością w głosie. Syriusz przytaknął, jednak nie był aż tak przekonany jak James. Rozmowę przerwało przybiegnięcie Lupina, który ledwo łapał oddech.
-To, co trzy zaklątka i spać?- ucieszył się Syriusz
-Cztery i musimy zrobić to jednocześnie- poprawił go Remus.
-Czyli ja też?- zająknął się Peter.
-Tak ty też- potwierdził jego największe obawy Remus.
-Luniu dawaj- ponaglał go Syriusz. Ziewnął ostentacyjnie.
-Już, już, trochę cierpliwości. No Peter, nie łam się na trzy cztery!
Śmignęły cztery różnokolorowe strugi światła i nic szczególnego się nie wydarzyło.
-Peter! Co znów spartoliłeś!?- krzyknął James, na wystraszonego Pettigriewa.
-Ni...ni..nicccc- jęknął kuląc się w sobie.
-Cicho! Udało się, musimy poczekać zanim ożyją- uspokoił go Lupin. Zawrócili w stronę wieży Gryfonów.
★★★
Dzięki tajemnym przejściom znaleźli się pod portretem Grubej Damy w kilka minut. Po drodze spotkali Rose, która wracała z sowiarni.
-Podajcie hasło- zagrzmiała kobieta i spojrzała z oczekiwaniem na uczniów. Popatrzyli na siebie. Do tej pory nikt jakoś specjalnie nie przejmował się, że nie znają hasła.
-Ale zaraz zaraz, nie wszyscy naraz!
Alberini udała, że ich uciszał.
-Czyli, że nie mamy wejściówki?- spytała.
-Nooooooooooo- Jamesa przeciągnął ostatnie i pierwsze słowo swojej długiej wypowiedzi.
-Przecież jesteś prefektem!- zaprotestował Syriusz, spojrzał w stronę Remusa.
-Lily się dowiadywała, miała mi potem powiedzieć ale wyleciało mi z głowy- odparł zmieszany swoją niewiedzą.
-Trudno. Czyli biwakujemy na skwerze?- Rosario nie wyglądała na zmartwiona, wyczarowała koc i usadowiła się wygodnie na podłodze. Huncwoci przysiedli koło niej.
-To, co robimy?
-Czekamy- stwierdził Remus.
-Kto gra w durnia?- Blondynka wyciągnęła kart, Huncwotom pozostało przyłączyć się. Gruba Dama zniknęła z obrazu, poszła zawiadomić Godryka, którego portret wisiał w Pokoju Wspólnym, aby jakoś pomógł biednym uczniom zwłaszcza, że wśród nich był ten przystojny, przesympatyczny brunet.


poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 9: "Złudne nadzieje."

Zapraszam do czytania i komentowania.
☆☆☆
-Babciu?- szepnęła.
Kobieta sącząca wino, do której skierowane było to słowo, nawet nie zaszczyciła jej spojrzeniem.
-Babciu- powtórzyła głośniej w złudnej nadziei, że nie usłyszała.
-Jesteś już gotowa na wieczór?-spytała.
-No tak, ale chciałam zapytać, kiedy wracam do mamy?
-Kiedy przyjdzie czas, Rudolf dostarczy Cię do Johansonów. Za dziesięć minut kolacja.
Pokiwała głową na znak, że zrozumiała i wycofał się z salonu. Myślała, że dowie się czegoś o ojcu, mimo wszystko cieszyła się na poznanie rodziny. Rozczarowanie przyszło już pierwszego dnia, gdy rozmawiała z dziadkiem. Nikogo tu nie obchodziło, czego chciała ona, miała tylko pokazać co potrafi, na ile ją stać, czy się nadaje na „Czarownice ze Szlachetnego Rodu”, nie wolno jej było zmieniać wyglądu, swoją umiejętność miała ukrywać przed gośćmi, których całe tłumy odwiedzały jej dziadków, a które chciały zobaczyć „zaginioną wnuczkę”. Prychnęła. Ona i zaginiona. I jeszcze te kolacje. Nienawidziła ich. Nie dość, że podawali wykwintne potrawy, które były okropne, to jeszcze musiała zakradać się w nocy do kuchni, gdyż strasznie jej burczało w brzuchu. No, bo jak miała zjeść taką krewetkę, która patrzyła na nią tymi swoimi, czarnymi oczami? Albo kawior? Kto normalny jada dzieci ryby? No kto?! Oddała by wiele za choć jednego pasztecika dyniowego. Dotarła pod drzwi jadalni, które same się przed nią otworzyły. Wygładziła sukienkę, którą miała obowiązek zakładać, włosy nienagannie zaplątane były w wytwornego koka. W duchu pogratulowała sobie, że spędzone godziny na podglądaniu Alicji, kiedy ta wyczarowywała nowe fryzury, nie poszły na marne. Przywitała się ze wszystkimi, dygała przed osobistościami z Ministerstwa i uśmiechała do ich żon. Posłuchała pochwał, jaka to jest : „Śliczna” i w końcu zasiedli do stołu. Ze zrezygnowaniem popatrzyła na zastawę przed sobą. Trzy widelce po lewej, trzy łyżki po prawej, trzy kieliszki przed talerzem. Westchnęła.
-Dobrze, że nóż jest chociaż jeden- mruknęła.
Kobieta siedząca o bok posłała jej zgorszone spojrzenie, babka Tamara ostrzegawczo zmarszczyła brwi. Uśmiechnęła się przepraszająco. Powiodła spojrzeniem po talerzach. Krewetki, małże, homary, langusty, ostrygi, jakaś biedna ryba, która patrzyła na nią wystraszonym wzrokiem i nieszczęsny kawior.
-Wino? Białe? Czerwone?- spytał kelner.
-John, nalej jej wody, jest za młoda- odparł ze śmiechem pan Albertini. Kelner usłużnie spełnił polecenie, dzięki temu przynajmniej wiedziała, z którego kieliszka powinna się napić. Podczas jedzenia goście wymieniali uwagi, kobiety prawiły sobie nawzajem komplementy, mężczyźni dyskutowali o polityce.
Rosario przeczuwała, że zapowiada się kolejny, długi, nudny wieczór.
★★★
-Ciociu, jak ma mi pomóc w dalszym życiu sprzątanie klatek po sowach pocztowych?- zapytał. Siedział w sowiarni i czyścił chyba setną żerdź. W dodatku bez użycia magii, przypominały mu się szlabany odpracowywane u Filcha.
-Jimmy musisz poznać, prędzej czy później, smak ciężkiej pracy.
Nie nawiedził zdrobniania swojego imienia.
-Wolałbym później- mruknął.
-Nikt nie powiedział, że się będziesz tu obijać aczkolwiek wyjdzie ci to na dobre- odparła.
-Aczkolwiek to se na pralkę przylep a wyjść to mi może najwyżej garb.
Ziewnął, wydając odgłos jelenia na rykowisku w okresie godowym.
-Nie ziewaj! Bo sobie szczękę zwichniesz.
-Ale się nie wyspałem- marudził.
-Co ty gadasz, spałeś bite pięć godzin- odparła z niedowierzaniem.
-W moim wieku powinienem spać przynajmniej dziewięć.
Skapitulowała.
-No, idź już-powiedziała.
Jemu nie trzeba było powtarzać dwa razy.
-To nygus potargany- mruknęła niezadowolona, ale po chwili na jej twarzy zagościł uśmiech.
Lubiła go i to nawet bardzo, przypominał jej tak bardzo Charlusa. Swojego czasu Gertruda opiekował się dziećmi u swoich znajomych, wtedy nie tresowała jeszcze sów. Mimo podeszłego wieku nadal miała pełno sił i uwielbiała to, co robi. Opieka nad Jimem przypomniała jej stare czasy. James był synem jej podopiecznego z lat młodości. Cieszyła się, że może mu pomóc, wiedziała, że wraz z żoną robią wiele dobrego dla świata magii. Miała nadzieję, że w ten weekend odwiedzą syna, który choć tego nie okazywał, bardzo za nimi tęsknił. Do końca sierpnia został tydzień, wiedziała, że będzie jej brakować młodego Pottera. Jej rozmyślania przerwał ogromny huk.
Oby to nie były moje filiżanki.
Pełna obaw ruszyła w stronę źródła hałasu.
★★★
Siedziała zamyślona obserwując Julię, która bawiła się na dywanie. Po burzliwej wymianie, do której doszło między lalka a lalką finał był taki, że jedna z nich została odrzucona kilka cali od bawiącej się dziewczynki a druga bez ceregieli właśnie była pozbawiana głowy.
-Zostaw to, szkoda la....- Niestety nie zdążyła zganić siostry za psucie zabawki, gdyż głowa ofiary została odłączona od tułowia.
-Popsuła się. Kupisz drugą?
-Sama się nie popsuła- fuknęła, ale widząc łzy w oczach małej dodała- kupię.
-Kiedy?
-Za tydzień.
Usatysfakcjonowana dziewięciolatka straciła zainteresowanie lalkami i zajęła się demolowaniem pokoju starszej siostry. Dorcas wzniosła oczy ku niebu i pochyliła się nad kawałkiem pergaminu. Miała wraz z dziewczynami udać się na Pokątną po nowe podręczniki i niezbędne przybory. Jednak w ten dzień musiała zając się siostrą, bo jej matka jechała na rozmowę kwalifikacyjną. Westchnęła i założyła włosy za ucho szybko bazgrając kilka słów wyjaśnień i przeprosin, że się nie zjawi.
-Mogę to?- Usłyszała pytanie i bezwiednie zgodziła się. Kończyła list, gdy usłyszała dźwięk rozbitego szkła, na pergaminie momentalnie powstał ogromny kleks zamazujący połowę listu, co oznaczało przepisywanie wszystkiego od nowa.
-I co żeś zrobiła?- warknęła.
-Przepraszam- bąknęła nieśmiało Julia.
-Zbiłaś lusterko i teraz będziesz mieć siedem lat nieszczęścia, mimo że to było akurat moje. Ja i tak gorszego pecha mieć nie będę.- Dor uporała się z rozbitym szkłem i postanowiła przepisać list. Julia uparcie próbowała pomóc starszej siostrze, która bardzo jej imponowała, mimo że nie robiła nic nadzwyczajnego. Dla małej było to coś nowego, ona miała do dyspozycji tylko kartkę i kredki, natomiast Dorcas piękne pióro i atrament, który robił zabawne kleksy.
-Dor skarbie!
-Idę- odpowiedziała głosowi dochodzącemu z kuchni.
-Masz listę i idź do sklepu.
-Dobra.- Meadowes chwyciła torbę i już zawiązywała buty, gdy w drzwiach salonu mrugnął jej czarny warkoczyk. Westchnęła i powiedziała w stronę futryny.
-Przynieś buty.
Uradowana mała wbiegła do przedpokoju już gotowa. Dorcas miała nadzieję, że samotnie wybierze się po zakupy, ale los chciał żeby mama urodziła tego małego potwora. Wiedziała, że kocha Julię i często była w stanie wybronić ja przed paskiem matki obrywając niechcący sama, ale miała jej dość. Mama opiekowała się nią cały rok dwadzieścia cztery na dobę i była tym najwyraźniej zmęczona. Postanowiła jej pomóc i dlatego zrezygnowała z jakiegokolwiek wyjazdu, aby zaopiekować się siostrą, która zachowywała się jak tornado, tsunami, burza piaskowa i powódź w jednym. Zupełnie jak Huncwoci. Z rozmyślań wyrwał ją znajomy głos.
-O panna Meadowes. Gdzie panna była?
-Spadaj Freddy.
-A jak nie spadnę?
Nie odpowiedziała, postanowiła go ignorować.
-Wkurzona jak zawsze.- Uśmiechnął się złośliwie.
Prychnęła. I przyspieszyła kroku, ciągnął za rękę wyraźnie zainteresowaną przybyszem siostrę.
-Gdzie byłaś cały rok szkolny?
-W szkole!
-Jakiej?
-Takiej, do której Ciebie by nie wpuścili.
Wyminęła go nie mając ochoty na dalszą, tak bezmyślną konwersację i wkroczyła do samu wraz z Julią, którą interesowało wszystko oprócz zrobienia sprawnie zakupów.
-Kto to?- zapytała mała taszcząc koszyk ogromny koszyk.
-Nikt.
-No powiedz- Nie dawała za wygraną.
-Wyrośnięty szympans w obcisłych spodniach.
-Aha- zamruczała dziewczynka i pognała do stoiska z napojami.
Kilka godzin później, kiedy Meadowes kończyła pisać wypracowanie na transmutację, usłyszała ciche pukanie.
-Znasz bajkę o złotowłosej?
Usłyszała pytanie.
-Zaraz do Ciebie przyjdę- odparła czarnowłosa i zakręciła atrament.
Zrezygnowana Dorcas poszła do pokoju siostry, która leżała już szczelnie okryta kołdrą, i wyczekiwała na bajkę.
-Opowiedz!
-Śpij.
-No opowiedz.
Uległa, ale specjalnie przekręcała opowiadanie.
-Dawno ,dawno temu, za dwoma stawami i pięcioma górkami.
-Dorcas!- oburzyła się dziewięciolatka, gdy słyszała coś nowego.
-Cicho! Była złotowłosa, która wkurzyła rodziców i wygonili ją do lasu. Szła sobie i znalazła chatkę, w której były trzy krzesełka, trzy łyżeczki i trzy talerzyki, w których znajdowała się owsianka.
-Trzy noże i trzy widelce- dorzuciła mała.
-A po co im do owsianki nóż i widelec?
-A co to owsianka?
-To kaszka.
-Z mlekiem?
-Tak i płatkami.
-Jakimi?
-Bo nie będę opowiadać- zastrzegła.
Julia sypała pytaniami jak z worka, gdy tylko jej się na to pozwoliło.
-Złotowłosa wypiła wszystkim kaszkę i zsunęła łóżka, żeby mieć jedno, duże do spania. Przyszły misie i zaczęły awanturę, że ktoś zjadł im kaszę i śpi w ich łóżeczkach.
-Jakie misie?
-Niedźwiedzie.
-Z czego?
-Z cukru- odparła poirytowana.
-To można je lizać?
-Jul nie zaczynaj. Więc misie zrobiły jej łóżeczko, talerzyk i łyżeczkę.
-I nóż.
-Taa, żeby mogła kroić owsiankę- zironizowała Dorcas.
-A widelec?
-Też.
-Po co?
-Żeby zabić mamę misia.
-Dor!- pisnęła mała.
Roześmiała się widząc oburzenie na twarzy siostry.
-Koniec.
-Koniec bajki?- zdziwiła się.
-Tak.
-I, co było dalej?
-Nie wiem, jak napiszą to ci opowiem.
-Dobrze- uradowała się nie do końca rozumiejąc sarkastyczny ton siostry.
Kiedy Julia w końcu zasnęła, Dorcas popatrzyła na obraz wiszący nad łóżkiem dziewczynki. Przedstawiał pasące się kuce. Poczuła tęsknotę za zamkiem, dziewczynami, nauką a nawet żartami Huncwotów. Uśmiechnęła się, do powrotu został tylko tydzień.
★★★
Remus okupował zawzięcie okoliczną bibliotekę lub przeglądał podręczniki, które niedawno kupił z matką na Pokątnej. Teraz jednak siedział na balkonie i łapał ostatnie płomienie sierpniowego słońca na swoją, lekko zaróżowioną, twarz. W dłoniach obracał odznakę Prefekta, którą otrzymał.
Czy podoła obowiązkom? Czy nie zawiedzie dyrektora? Czy to znak, że ma zapobiegać wybrykom Huncwotów?
Wydawało mu się, że dyrektor lubi ich żarty. Sam już nie wiedział, co ma o tym sądzić. Jego rozmyślania przerwało coś, co kurczowo uczepiło się jego nogi, z wrodzoną zwinnością wspięło się po spodniach na kolana i miało zamiar wskoczyć na parapet.
-Skakanie na bańkę nie jest wskazane- pouczył kujonowatym tonem kota, którego kilka dni temu tata przyniósł pod kurtką. Zwierze było szaro- bure, miało zielone oczy. Początkowo nieufnie przyglądało się domownikom ale gdy się przyzwyczaił, odezwała się w nim kocia, psotna natura. Lupin podniósł go na wysokość swojego wzroku.
-No i co powiesz?
Kociak zamiast „rozmawiać” z Remusem, łapał łapkami jego nos.
-Leć.- Postawił go na ziemi i wepchnął do domu, niestety był zmuszony podnieść się, gdyż Ancymon właśnie umieszczał się w doniczce.
-O nie kolego, siusiu robimy tutaj.- Włożył kota do kuwety a sam gwiżdżąc powędrował do kuchni, puszysta kulka podążyła za nim polując na jego kapeć.
★★★
Peter siedział nad książką do eliksirów i powtarzał cały materiał. Tak wyglądały jego wakacje. Na dodatek, jego matka zaczęła kłócić się, coraz częściej ze swoim mężem o bzdury, a George wracał do domu pijany. Pettigriew był tym faktem uradowany, liczył, że matka rozstanie się z mężem
i w końcu uwolni się od jego wychowania w myśl zasady „silnej ręki”, liczył, że wraz z ojczymem znikną Adam i Chloe. Po kilku nieocenzurowanych epitetach, Peter usłyszał huk zamykanych drzwi.
A gdyby tak ich skłócić na dobre?
Przemknęła mu myśl przez pulchną i krągłą głowę. Zaczął obmyślać plan, jednak po chwili przyszły wątpliwości, a z upływem czasu, było ich coraz więcej.
Nie zrobi tego matce, może ona go kocha!?
Wredny głosik w głowie się odezwał:
Tchórz
Westchnął i położył się na łóżku.

-James albo Syriusz by nie stchórzyli, ale ja nie jestem taki jak oni- mruknął i zapadł w niespokojny sen. Śniło mu się, że to on jest na miejscu Jamesa, jest przystojny, wysportowany, a przede wszystkim ma to „coś” co powoduje, że każdy go lubi, że każdy chce spędzać czas w jego towarzystwie, że żadna dziewczyna, nawet ta najbrzydsza nie patrzy na niego jak na karalucha. Przebudził się, podniósł się z łóżka i podszedł do lustra, które wisiało na szafie, poświata księżyca wpadała przez okno i oświetlała jego twarz, przez myśl mu przemknął Remus. Tylko on jedyny go wspierał, pomagał w lekcjach, tylko on był jego przyjacielem i tylko dla niego powinien starać się bardziej zostać animagiem. Dla Remusa i może trochę dlatego, że chciał zaimponować Blackowi i Potterowi.  

środa, 7 maja 2014

Rozdział 8: "Wakacje."

Przykro mi, że nie komentujecie. Nie wiem nawet czy to co piszę komukolwiek się podoba, czy nie.
☆☆☆
-James! Zrób nam zdjęcie.- Alicja pomachała ręką, w której dzierżyła aparat do okularnika. Wszyscy uczniowie stali na błoniach w oczekiwaniu na powozy. Z entuzjazmem podszedł do dziewczyn i poczekał aż się ustawią.
-Na trzy! Raz, dwa, trzy!-krzyknął. Flesz rozbłysł, a na kliszy pojawił się wizerunek czterech roześmianych dziewczyn.
-Dzięki- odparła Alicja, odbierając swoją własność z rąk James.
-Zrobicie nam?- wskazał na Huncwotów. Bones ochoczo pokiwała głową. Po chwili flesz błysnął ponownie.
-A może, zrobimy sobie wszyscy razem?- spytała Rosario.
-Longbottom!
-Co tam, Łapo?- spytał blondyn, podchodząc do grupy kolegów.
-Pstryknij fotkę. No ludziska, ustawiać się.
Huncwoci stanęli za ławką, na niej usadowiły się dziewczyny. James nachylił się i objął jednym ramieniem Dorcas, a drugim Lily. Evans popatrzyła na niego zniesmaczonym wzrokiem, ale nie skomentowała jego zachowania. Brunetka uśmiechnęła się do niego promiennie i potargała mu włosy. Syriusz przyprawił rogi Alicji, za którą stał. Uśmiechał się z nonszalancją. Dwa górne guziki koszuli zostawił rozpięte, jego krawat jak zwykle niedbale wisiał wokół szyi. Rosario nie mogła się zdecydować jaki kolor włosów wybrać do zdjęcia, w efekcie każdy kosmyk miał inny kolor. Remus wygładzał zawzięcie wgniecenia na ubraniu i poprawiał kołnierzyk koszuli, a Peter starał się wytrzeć ręce ubrudzone w czekoladzie o skrawek szaty.
-Uwaga!- krzyknął Frank.
-Wszyscy mówią: Śmierdzące skarpetki Filcha!- zaintonował Rogacz. Parsknęli śmiechem, ale zgodnie powtórzyli. Flesz błysnął po raz kolejny.
★★★
Z Ekspresu Hogwart-Londyn wysypało się na peron kilkaset osób. Sowy pohukiwały, szczury popiskiwały, a koty miauczały, wszelkie rozmowy zlewały się w jeden, ogromy harmider. Każdy żegnał się z przyjaciółmi, a witał z dawno nie widzianą rodziną. Pożegnania nie miały końca. Dziewczyny obcałowywały się wylewnie, obiecując, że będą pisać do siebie bardzo często. Chłopcy ściskali sobie dłonie i życzyli udanych wakacji. Syriusz oddalił się od przyjaciół, gdyż zauważył matkę przeszywającą go zirytowanym spojrzeniem. Kiwnął głową na znak powitania, złapał za jej szatę i całą trójką teleportowali się na Grimmauld Place 12. Przeszli przez furtkę a Stworek otworzył przed swoją panią wielkie, drewniane drzwi.
-Do salonu- rozkazała Walburgia synom.
Syriusz pośpiesznie wszedł do pokoju, za nim z kpiącym uśmiechem na ustach maszerował Regulus. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nic się nie zmieniło. Meble ze smoczej skóry stały koło kominka, dywan z włosia jednorożca leżał na podłodze. Co z tego, że te zwierzęta były pod ochroną? Blackowie musieli mieć to co najlepsze. Wypalona dziura przypomniała, jak wraz z Regulusem podpalili go niechcący różdżką matki. Była na nich wściekła, uśmiechnął się pod nosem. Oczekiwał na matkę wpatrując się w swoje buty. Kiedyś wierzył, że rodzice go zrozumieją, zaakceptują jego stosunek do czarodziejów z rodzin niemagicznych, teraz był pewien, że jego nadzieje były płonne. Jednak nie przejmował się tym, miał przyjaciół, oni mu wystarczyli.
★★★
Razem minęli barierkę dzielącą świat czarodziejów od świata mugoli.
-Na razie Evans, będę tęsknił!- wydarł się James.
-Witaj James- przywitała się ciotka Gertruda.
-Cześć- mruknął i powlókł się za nią.
Rudowłosa kobieta przypatrywała się z zainteresowaniem oddalającemu się chłopcu, zaintrygowały ją jego słowa.
-Lily, co to za młodzieniec?- spytała.
-Nie ważne.
-Kochanie! Ona się zaczerwieniła.- Pani Evans z podekscytowaniem przyglądała się jak na policzkach jej córki wykwitły dwie czerwone plamy. Postanowiła dowiedzieć się o tym rozczochrańcu czegoś więcej. Z wyczekiwaniem posyłała swojej młodszej córce ponaglające spojrzenia. W tym momencie marzeniem Lily było zabicie Pottera, ze wszelkimi okrucieństwami.
-MAMO! Daj już spokój! Ten osobnik nazywa się idiota i mieszka w Pacanowie.
-Ależ Lily, nie wolno tak mówić o kolegach.
-To nie jest mój kolega. Koniec tematu!- warknęła rudowłosa.
-Liluś, no proszę. Pochwal się mamusi czy masz chłopaka.
Na szczęście panny Evans, właśnie dotarli do domu i wszyscy zajęli się wypakowywaniem bagaży i ogólnym powitaniem młodej czarownicy w domu.
★★★
-Nie wsiądę tam!
James awanturował się na środku ulicy pod dworcem King Cross, jego ciotka chciała wepchnąć go siłą do „pudełka na czterech kołach”, jak raczył zauważyć.
-Łaskę mi tu będziesz robić!
Machnęła różdżką i po chwili siedział zamknięty w samochodzie. Zaczął walić pięścią w okno.
-Nie rób mi tego! Czy to w ogóle jest bezpieczne? Jestem za młody żeby tak umierać! Miałem skończyć Hogwart, zostać najlepszym szukającym na świecie i jeszcze....- Słowa przestały wydobywać się z jego gardła, choć poruszał ustami. Popatrzył zdezorientowany na ciotkę. Opadł na siedzenie, skrzyżował ręce na piersi i siedział obrażony na cały świat.
-Tak lepiej- mruknęła.
Młodemu czarodziejowi czas dłużył się niemiłosiernie podczas podróży. W końcu, ku uldze Pottera, dojechali na przedmieścia Londynu. Jego oczom ukazała się mały parterowy domek z niedużym a na dodatek zaniedbanym ogródkiem. Był prawie pewien, że to jemu w zaszczycie przypadnie posprzątanie tego bałaganu.
-Chodź- zaprosiła go.
-I się zaczęło- stwierdził cicho po nosem. Ile by dał, żeby teraz znaleźć się w swoim domu.
-Co ty tam mruczysz pod nosem?
-Nic- odpowiedział. Taszcząc kufer powlókł się do wskazanego przez ciotkę pokoju.
★★★
Peron powoli się wyludniał. Jej przyjaciele dawno zostali odebrani przez swoich rodziców. Została praktycznie sama, rozejrzała się bezradnie i usiadła na kufrze, Sali Moon cicho pohukiwała w klatce.
-Rosario Milagros Albertini?
Usłyszała nad swoją głową. Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie, surowych piwnych oczu. Pokiwała głową onieśmielona.
-Rudolf Lestrange- przedstawił się. Nazwisko wydało się Rosi znajome ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie je wcześniej usłyszała. Popatrzyła na mężczyznę z wyczekiwaniem. Brunet odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, nie zwracając uwagi na swoją podopieczną. Blondynka wystraszyła się, że zostawi ją na peronie. Chwyciła w rękę klatkę z sową, w drugą złapała rączkę kufra i wytężając wszystkie siły podążyła za mężczyzną.
-Złap mnie za rękę- odparł. Popatrzył jak nieudolnie próbuje w jednej dłoni zmieścić wszystko, żeby drugą mieć wolną. Na jego twarzy wykwitł pogardliwy uśmiech. Tamara i Ludwik na pewno się nią rozczarują. Machnął różdżką a jej rzeczy znikł. Zawstydziła się, co zdradzał szkarłatny rumieniec na jej policzkach, podała rękę Rudolfowi. Po chwili zniknęli z cichym pyknięciem.
Wylądowali przed mosiężną bramą wielkiej, okazałej posesji. Po bokach widniały dwa, wysokie na kilka stóp, posągi hipogryfów. Wrota zaskrzypiały, wskazał dłonią żeby weszła. Powoli, niepewnie przekroczyła próg posiadłości dziadków. Ogród był imponujący, kwiaty ze wszystkich zakątków świata ozdabiały każdy zakamarek. Po środku, tuż przed głównym wejściem, stała ogromna, marmurowa fontanna z wizerunkiem trytona z którego ust wypływała krystalicznie czysta woda. Kiedy podeszła do drzwi, otworzyły się same czym zaskoczyły dziewczynę. Lestrange podążał za nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Podziwiała renesansową przeszkloną kopułę, zastępującą zwykły sufit, promienie słońca oświetlały cały hol. Rozejrzała się bezradnie po pomieszczeniu, napotkała wzrok swojego opiekuna.
-Zapraszam na górę.- Wskazał schody. Nie czekając na jej odpowiedź, zaczął się po nich wspinać, podążyła za nim. Kiedy pokonała ostatni stopień, zobaczyła, że on już czeka pod drzwiami. Szybko podeszła, strach mieszał się z podekscytowaniem. Zapukała.
-Wejść.- Zza drzwi dobiegł ich zachrypnięty męski głos.
-Dziękuję Rudolfie. Możesz odejść.
Lastrange wycofał się, zamykając za sobą cicho drzwi. Rosario rozejrzała się po gabinecie. Stare drewniane meble, obite skórą, za fotelem wisiały pokaźnych rozmiarów rogi, nie była znawcą ale wydawało jej się, że to poroże Daniela. Fotel obrócił się, czym przykuł uwagę dziewczyny. Rosario wciągnęła za świstem powietrze. Miała wrażenie, że widzi ducha. Zrobiło jej się słabo. Patrzył na nią jej ojciec, którego znała tylko z tego jednego, jedynego zdjęcia, które stoi zawsze na jej szafce nocnej a teraz spoczywa głęboko schowane w kufrze. Czyżby jej ojciec żył? Przemknęło jej przez myśl.
-Tak, Thomas był bardzo do mnie podobny.
Usłyszała w odpowiedzi na swoje nieme pytanie.
★★★
Wysłuchawszy kazania, jak to plugawi cały Szlachetny Ród swoim zachowaniem, głupimi kawałami i zadawaniem się ze szlamami i zdrajcami krwi, młody Black nie wytrzymał i wywołał awanturę. Skutkiem czego miał rozcięte ramię i napuchniętą wargę, gdyż Walburgia nie oszczędzała w zaklęciach, mających na celu resocjalizację syna. Biegł na oślep. Ten duży dom teraz bardziej przypominał mu wiezienie niż jego własny kąt. Nogi same powiodły go do jego pokoju, a łzy żalu napływały, mimo woli, do stalowych oczu. Uderzył pięścią w gustowną lampę, która tak idealnie pasowała do wystroju sypialni. Klosz rozsypał się na milion małych kawałków, w każdym odbijała się załamana i bezsilna twarz Syriusza. Rozległo się pukanie, drzwi otworzyły się, mimo iż właściciel pokoju nie wyraził zgody na wejście.
-Pani kazała siedzieć Paniczowi w pokoju i z niego nie wychodzić. Jedzenie będę przynosił na każde Panicza zawołanie.
-Zrozumiałem Stworku.
-Biedna Pani, teraz leży i serce jej pęka z żalu. Ten wybryk natury doprowadził, biedną Panią, do takiego stanu.- Wyszedł mrucząc pod nosem.
Pomimo wczesnej pory Syriusz zasnął, nawet nie licząc na lepsze jutro.
★★★
Remus właśnie zajadał się wspaniałymi potrawami przygotowanymi przez jego matkę miedzy innymi zapiekanką, którą uwielbiał. Pani Lupin z zachwytem przyglądała się dziecku, które pochłaniało kolejną porcję.
-Jak dobrze, że już jesteś. Tak się stęskniłam.
-Wiem mamo.- Remus uśmiechnął się.
-I w dodatku zdałeś wszystkie egzaminy na Wybitny.- Pani Lupin pokraśniała z dumy.
-Żadna nowość- wtrącił jej mąż, wracający właśnie z pracy. Remus rzucił mu się na szyję. Po kolacji, wspólnie usiedli w salonie a Remus opowiadał o szkole, przyjaciołach i tłumaczył się z licznych szlabanów i kar. Państwo Lupin wpatrywali się z uśmiechami na twarzach, w rozentuzjazmowanego syna, któremu aż oczy świeciły gdy opowiadał jak udało mu się jako jedynemu w klasie rzucić zaklęcie kameleona. Cieszyli się, że Dumbledore dał szansę ich dziecku. I tylko jedna myśl ich przygnębiała. Za kilka dni była pełnia.
★★★
Jamesowi czas płynął bardzo wolno. Lista zakazów, co może a czego nie powinien robić gwałtownie zmalała, gdy zagroził, że potłucze kolekcję porcelanowych filiżanek ciotki, bardzo starych, bardzo cennych i jeszcze bardziej delikatnych. Ciotka Gertruda poza nałogowym zbieraniem porcelany ma obsesję na punkcje mugoli, bardzo rzadko czaruje i większość prac domowych zlecała swojemu podopiecznemu. Młody Potter nie był tym zbyt zadowolony. Jedyne co przykuwało uwagę Jamesa to hodowla sów, które starsza kobieta tresuje żeby prawidłowo dostarczały listy. Kilka razy byli na Pokątnej, żeby sprzedać już odpowiednio przygotowane ptaki do sklepu z Magicznymi Zwierzętami oraz na poczcie, z którą kobieta współpracuje od kilkunastu lat. James testował sowy i właśnie przyleciała jedna z nich od Syriusza. Wysłał przez nią paczkę, w której było kilka jego rzeczy, na przykład bokserki z napisem „Sexi” oraz koszulka z najnowszym modelem Harleya Davidsona.
-Myślałem, że je zgubiłem!- wykrzyknął Rogacz i zaczął skakać z radości, kiedy w paczce zobaczył swoje ukochane bokserki w złote znicze. -Zatłukę go!- dodał. Prawie pusta butelka po jego ulubionych perfumach widniała na dnie kartonika.
★★★
Kilka dni później słodki głosik ciotki Gertrudy dotarł do uszu zaspanego szukającego.
-Wstawaj leniu!
-Ale jest szósta rano!- zaprotestował. Nakrył głowę kołdrą.
-Nie ja kazałam ci do późna siedzieć. Podnoś się, za 5 minut śniadanie.
Takiego widoku jego oczęta nie spodziewały się i nie o takiej porze. Przez myśl mu przemknęło, że ta chuda szkapa opatulona w puchowy, różowy szlafrok i papiloty na głowie chce znów z nim zadrzeć.
-Masz.- Podsunęła mu talerz pod nos, kiedy pół godziny później siedział przy stole w kuchni a oczy mu się same zamykały. Podpierał się łokciem, żeby jego ociężała głowa nie wpadła mu do talerza z jedzeniem, które w żaden sposób nie przypominało jajecznicy.
-Dziękuje ciociu- mruknął. Jednak zamiast zająć się jedzeniem zasnął nad talerzem.
-Weź te łokcie ze stołu!- Ciotka brutalnie zrzuciła jego rękę z blatu a głowa nie podpierana niczym stabilnym wyładowała w jajkach.
-Skaranie boskie z tobą!- warknęła.