Moi Najmilsi i Najdrożsi.
W końcu udało mi się coś napisać.
Mam nadzieję, że Was nie rozczaruję, bo większość wyczekiwała
właśnie Lily i Jamesa. Tym samym jest to ostatni rozdział
dotyczący wakacji i w następnym wracamy do Hogwartu. W końcu:)
Pewnie się cieszycie tak samo jak ja:)
Z góry przepraszam za błędy, bo
pewnie są mimo tego, że bardzo się starałam:(
Rozdział dla każdego, kto na niego
wyczekiwał:)
Czekam na Waszą opinię.
Wasza Rogata
☆☆☆
Dzwonek do drzwi oderwał ją od
książki do eliksirów na poziomie szóstym. Nie fatygowałaby się
otworzyć, przecież nie miała tu żadnych koleżanek, gdyby nie to,
że była sama w domu. Zbiegła po schodach, wdzięcznym ruchem
zeskakując z przedostatniego schodka, zawsze tak robiła. Podeszła
do drzwi i wyjrzała przez dziurkę. Mina momentalnie jej zrzedła,
postanowiła nie otwierać. Po chwili znów rozległo się pukanie, a
ona stała oparta plecami o drzwi wejściowe i nie wiedziała co
dalej. Serce chciało otworzyć, spotkać się, porozmawiać, rozum
miał wciąż w pamięci obraźliwe słowo.
— Wiem,
że tam jesteś! Otwórz!
Wąchała się, w końcu postanowiła
stawić czoła problemom. Szybkim, zamaszystym ruchem, aby się nie
rozmyślić, chwyciła klamkę i pociągnęła.
— Czego
chcesz Snape?
—
Porozmawiać — odparł ze skruchą.
— Nie
mamy o czym.
— Nie
mam nic na swoje usprawiedliwienie, ale chciałbym, żebyś mnie
wysłuchała.
— Masz
trzy minuty — stwierdziła i posłała
mu ponaglające spojrzenie.
— Nie
powinienem nazywać cię szla... —
urwał, widząc jej niedowierzający wzrok —
znaczy, nie powinienem cię obrażać —
zreflektował się.
—
Doprawdy? — spytała z powątpiewaniem.
— Wiesz,
że tego nie chciałem. Potter znów mnie sprowokował, musiałem się
na kimś wyżyć, trafiłaś się akurat ty —
wyjaśnił.
— To, że
Potter to skończony idiota, wie każdy. Coś jeszcze?
— Lily,
wybacz mi, to była pomyłka, mały błąd! —
zaczął dramatycznym, tak do niego nie pasującym, tonem.
—
Nazwałeś mnie szlamą przez pomyłkę?
— Nie
myślałem racjonalnie! Nie uważam cię za taką osobę.
—
Severusie, szlama, to ktoś, kto pochodzi z niemagicznej rodziny.
Moja taka właśnie jest i nie wstydzę się tego w przeciwieństwie
do niektórych — warknęła.
Wyczuł aluzję, przez co jeszcze
bardziej się speszył. Na ziemistych policzkach pojawił się
szkarłat.
— Skoro
ludzi mojego pochodzenia uważasz za gorszych, nie mamy o czym
rozmawiać. Tak samo, jak nasza przyjaźń nigdy nie miała znaczenia
— podsumowała gorzko. Starała się,
aby jej głos brzmiał obojętnie, jednak czuła, że jeszcze chwila
i się złamie, a łzy goryczy, tak niechciane, popłyną po
policzkach.
— Nasza
przyjaźń była szczera, dalej taka może być, jeśli tylko mi
wybaczysz — powiedział.
Pewna myśl błysnęła nagle w jej
głowie. Teraz lub nigdy.
—
Podałeś pierwszakom z Gryffindoru czarnoksięski eliksir?
Na jego twarzy odmalowało się ogromne
zaskoczenie. Nic nie powiedział, lecz jego wymowne milczenie było
odpowiedzią na wszystko. Posłała mu niedowierzające spojrzenie.
—
Wybacz, nie potrafię, za bardzo się różnimy. —
Zaczęła wycofywać się w głąb domu.
— Lily!
— Żegnaj
Severusie.
Chciał do niej podejść, ale
zaprzeczyła ruchem głowy. Zamknęła drzwi. Słyszała jego
nawoływanie, prośby. Przezwyciężyła wielką chęć wybiegnięcia
i wtulenia się w jego ramiona, powiedzenia, że to nie ma znaczenia.
Skłamałaby. Miało ogromne. Do dziś nie mogła się pozbierać,
wciąż słyszała te obraźliwe słowo, wypowiedziane jego pełnym
nienawiści i pogardy głosem. Gardził nią, pomiatał tak jak
każdym, kto urodził się wśród mugoli. Parsknęła cichym,
ironicznym śmiechem.
— Jesteś
hipokrytą Snape.
Leżała na łóżku i wpatrywała się
otępiałym wzrokiem w sufit. Album spoczywał koło jej głowy,
otwarty był na stronie ze zdjęciem jej i Severusa na karuzeli w
Lunaparku. Wtedy może i nie było dla niego ważne, jakie ma
pochodzenie, dziś jest inaczej. Potter jednak mówił rację, do
dziś łudziła się, że jak zwykle chciał oczernić Ślizgona.
Avery.
Mulciber.
Czarnoksięskie mikstury.
A może i zaklęcia?
Poderwała się nagle, zdecydowanym
ruchem zatrzasnęła klaser i schowała do szafki. Otarła policzki z
ostatnich łez, jakie wylała za chłopakiem.
Rozdział w życiu „Severus Snape”
uznała za zamknięty.
★★★
Podobno łatwiej powiedzieć niż
zrobić. Lily Evans miała okazję się o tym przekonać na własnej
skórze. Chociaż definitywnie zakończyła swoja przyjaźń z
Severusem, wiele razy przyłapywała się na tym, że o nim myślała.
Co robi? Gdzie jest? Jak wytrzymuje w
domu?
Tłumaczyła sobie, że to nie jest JUŻ
jej problem. Snape nigdy nie chciał jej pomocy ani w szkole ani w
domu. Wiele razy jednak była gotowa pobiec na plac zabaw i zobaczyć
czy czeka na nią na ich ulubionej huśtawce. Bezwiednie włożyła
buty i miała wychodzić, kiedy przyszło opamiętanie.
—
Uważaj, jak chodzisz dziwolągu.
Burknięcie Petunii przywołało ją do
porządku.
—
Przepraszam — mruknęła i zdjęła
tenisówki. Wróciła do kuchni i zaczęła zmywać naczynia.
— Nie
idziesz do tego swojego porypanego kumpla?
— Co? —
Odwróciła się na głos siostry.
— Do
tego dzieciaka Snape`ów —
wytłumaczyła.
—
Pokłóciliśmy się — odparła
zdawkowo.
— Nawet
ktoś taki jak on poznał się na tobie. —
Parsknęła ironicznym śmiechem.
Lily znów zebrało się na płacz,
choć od kilku dni radziła sobie coraz lepiej. A może tylko tłumiła
w sobie emocje? Załkała żałośnie i usiadła skulona na podłodze.
Petunia przyglądała się temu z przestrachem. Przykucnęła,
niezdarnie próbując objąć młodszą Evansównę. Siedziały tak
dobre pół godziny, gdy Lily udało się uspokoić, poszła do
swojego pokoju, nie zwracając uwagi na siostrę. Chciała zająć
czymś myśli, wybór padł na nie otwarte listy. Jeden od Dorcas,
jeden od Alicji i pięć od Pottera. Ostatnie wylądowały w koszu.
Szybko przeczytała dwa pozostałe, wyciągnęła nowy pergamin,
pióro oraz atrament i naskrobała, długą, obszerną wiadomość do
Meadowes. Odpowiedź na korespondencję Bones była nieco krótsza,
ale również wyczerpująca, poza tym dopytała jak radzi sobie
Elizabeth w nowej rodzinie. Zdecydowała, że najpierw sowa dostarczy
list do Dor, a gdy wróci poleci do Ali. Nie miała już nic do
roboty, przynajmniej do powrotu rodziców. Jej wzrok prześlizgiwał
się po pomieszczeniu i natrafił na nieotwarte koperty w śmietniku.
Sięgnęła po nie i przyjrzała się z uwagą, na każdej napisane
było niechlujnym, koślawym pismem jej imię oraz nazwisko. Nie
miała wątpliwości, od kogo są. Potter przysyłał jej takich
kilka dziennie, wszystkie tak jak każdy list, włączając te z
poprzednich lat, wyrzucała. Postanowiła, że tym razem zrobi
wyjątek i zobaczy, co ten kretyn znów wymyślił, przecież nie
miała zamiaru odpisywać. Położyła koperty na biurko, zamknęła
oczy i na chybił trafił, wylosowała jedną. Rozerwawszy pergamin,
wyciągnęła arkusz i zaczęła czytać. Jej oczy skakały między
wyrazami, a twarz wyrażała coraz większe zdziwienie. Zamiast
oczekiwanego beznadziejnego, tandetnego wiersza, zobaczyła normalny
list, nie było pytań o randkę, ani wyznań miłości.
Droga
Lily,
Jak
się czujesz? Przyznam, że martwię się o Ciebie. Może nie
powinienem tego robić, biorąc pod uwagę tylko i wyłącznie fakt,
że nie odpisujesz. Przecież nigdy tego nie robiłaś. Jednak wciąż
zastanawiam się jak uporałaś się ze Snape`m. Głupio mi, że to
wszystko wynikło przeze mnie. Nie o tym chciałem, wybacz. Bardziej
mnie interesuje, jak dajesz sobie radę z Petunią? Jak mijają
wakacje? Przyznam, że nie mogę się doczekać września, kiedy w
końcu Cię zobaczę. Na gacie Merlina, znów zaczynam, a ty tego nie
lubisz... ślę pozdrowienia.
James.
Musiała przyznać sama przed sobą, że
James Potter właśnie pozytywnie ją zaskoczył. Uśmiechnęła się
szczerze i prawdziwie. Pierwszy raz od kilku tygodni. Napisała
odpowiedź na odwrocie i postanowiła, że odeśle ją przed listem
do Alicji.
★★★
Wyjrzała przez okno. Wciąż tam
stał, od kilku godzin pośród magnolii pani Rynn. Wpatrywał się w
jej dom. Wiedziała, że on wie, że ona również go obserwuje przez
firanki. Kilka razy złapała się na tym, że prawię do niego
wyszła, jednak duma wygrywała i pozostawała w swoim pokoju. Wciąż
zastanawiała się, czy nie powinna mu wybaczyć, w końcu w każdej
przyjaźni zdarzają się zgrzyty, zwłaszcza że ich znajomość do
idealnych nigdy nie należała. Obawiała się, że gdy mu wybaczy,
straci swoją pozycję w jego oczach. Doskonale wiedział, że jest
silną osobą, która nie pozwala sobą pomiatać, gdyby wyciągnęła
do niego rękę po tym, jak ją obraził już nigdy nie otrzymałaby
należytego szacunku. Może jednak on żałuje? Może chciałby
cofnąć czas i sprawić, aby z jego ust nigdy nie padło słowo
„szlama”? Zganiła się za swoją głupotę. Czasu nie da się
cofnąć ani wypowiedzianych słów. Prawda była taka, że Potter,
który zawsze w jej mniemaniu był sto razy gorszy niż Snape, nigdy
jej tak nie uraził. W najgorszym wypadku nazwał ją „rudą
złośnicą” albo „zarozumiałym rudzielcem”, w porównaniu ze
„szlamą” było to niemal pieszczotliwe. Wyjrzała jeszcze raz,
wciąż tam był. Westchnęła i zeszła na dół do kuchni, zrobiła
herbatę w kubkach i poszła do saloniku, w którym leżała Petunia.
Telewizor pokazywał powtórki mugolskich kolumbijskich telenoweli,
dziewczyna przykryta była kocem mimo ponad trzydziestu stopni w
cieniu, które królowały od kilku dni, po przeszło dwóch
tygodniach ulew.
—
Herbata z sokiem malinowym — rzekła
Lily.
Petunia słysząc głos siostry,
otworzyła oczy i z wdzięcznością przyjęła napój, powoli
zaczęła go sączyć.
— Jak
się czujesz?
— Trochę
lepiej — burknęła zachrypniętym
głosem, jednak po chwili się zreflektowała i uśmiechnęła
krzywo. Musiała pamiętać, że pod nieobecność rodziców to Lily
jest jedyną osobą, która może podać jej jedzenie i picie.
— Co
powiedział lekarz?
— Z
wyjazdu nici — załkała starsza
Evansówna.
Ruda przewróciła oczami na
dramatyzowanie siostry. Z Vernonem przebywała może pięć minut,
gdy niechcący napatoczyła się, podczas jego wizyty, a zmuszona
Petunia musiała ich sobie przedstawić. Potem zarządziła
natychmiastowy spacer, na który chłopaka z całą pewnością nie
miał ochoty, mimo to nie śmiał zaprotestować. Jego postawa
wskazywała, że stroni od wszelkiej aktywności fizycznej, jednak
widać było, że życzenie ukochanej, wypowiedziane najbardziej
jadowitym tonem jest dla niego najważniejsze. Postanowiła, że póki
z nim nie porozmawia, nie będzie oceniać go na podstawie wyglądu.
Choć osobiście wolałaby spotykać się z takim Potterem niż
Dursleyem.
„Znów stwierdziłam, że wolałabym
Pottera” — pomyślała i
stwierdziła, że te wakacje wybitnie na nią dobrze nie wpływają.
Odgoniła od siebie niewygodne myśli i przeniosła zainteresowanie
na pochlipująca siostrę, zrobiło jej się żal. W końcu miały
być to jej pierwsze samodzielne wakacje bez rodziców, z
przyjaciółmi i Vernonem. Dziewczyna była wniebowzięta i od
tygodni o niczym innym nie mówiła. Niestety przewrotny los sprawił,
że Petunię, mimo upałów, dopadła angina. Lily popatrzyła na
zapłakaną siostrę i postanowiła zrobić coś dobrego dla świata,
czyli dla domowników. Nic nie mówiąc, wyszła odprowadzona
zbolałym wzrokiem Pet. Weszła do swojego pokoju i otworzyła
szafkę. Tę, w której trzymała wszystkie magiczne rzeczy, tę, do
której jej wredna siostra nie ośmieliła się nigdy zajrzeć mimo
wielkiej ciekawości i wrodzonego wścibstwa. Otworzyła skrzynkę,
notabene taka samą, jaką posiadał Snape. Przerwała poszukiwania i
podeszła do okna, wciąż tam był.
— Idź
sobie — stwierdziła głośno,
wyraźnie i niezwykle dobitnie.
Chłopaka tego nie mógł usłyszeć,
jednak poruszył się niespokojnie. Miała ochotę rzucić w niego
jakimś wyjątkowym wrednym upiorogackiem. Porzuciła myśli o
Ślizgonie i wróciła do przerwanej czynności. Mamrocząc do siebie
wszelkiego rodzaju nazwy, przeszukała skrzynkę.
— Jest —
krzyknęła triumfalnie. Szybko zbiegła do siostry.
Widząc z powrotem Lily w pokoju,
Petunia zmierzyła podejrzliwym wzrokiem menzurkę w jej prawej
dłoni. Młodsza Evans przelała eliksir do resztki przestudzonej
herbaty i wyciągnęła rękę w jej stronę.
— Wypij
to — nakazała Lily.
— Ani mi
się śni! Nie wypiję tych waszych świństw! —
burknęła.
— To
nie, najwyżej zostaniesz w domu. Vernon pojedzie sam. —
Wzruszyła ramionami i odwróciła się z zamiarem wyjścia.
— Nie,
nie, nie — zaskrzeczała. Wyrwała
kubek i opróżniła jego zawartość. —
Ale to obrzydliwe — poskarżyła się.
— Nie ma
być smaczne, tylko skuteczne —
odparła z pobłażliwym uśmiechem, jak matka rozczulająca się nad
swoim głupiutkim jeszcze dzieckiem. —
Połóż się, jeśli do wieczora ci się nie polepszy, w co wątpię,
dostaniesz drugą porcję, jutro będziesz zdrowa.
— Serio?
— Jak
to, że tu stoję. Magiczne leki są o wiele lepsze od mugolskich —
odparła rzeczowym, kujonowatym tonem zupełnie zapominając, że
użycie słowa „mugol” działa na Petunię, jak przysłowiowa
płachta na byka.
—
Zobaczymy — mruknęła wyniośle i
zakopała się pod kołdrą. Pogłośniła telewizor. Oznaczało to,
że limit rozmów między siostrami na dziś został wyczerpany.
— Zero
wdzięczności — prychnęła Lily.
Osobom, które znają doskonale
panujące relacje między siostrami Evans, mogłoby wydawać się, że
danie eliksiru przez Lily Petunii zbliży choć odrobinę do siebie.
Starsza z nich powinna być wdzięczna za pomoc i przestać wyzywać
od najgorszych młodszą. Również Lily zachowała się przyzwoicie,
gdyż mogła pozostawić Pet samą sobie. Nic bardziej mylnego. Każda
osoba znająca Rudą wiedziała, że nie zrobiła ona tego z iście
altruistycznych pobudek. Chciała ona, po prostu, najzwyczajniej w
świecie pozbyć się Petunii z domu choćby na tydzień. Jęcząca,
marudząca i prychająca jak rozjuszona kotka na każdego dziewczyna,
to nie najlepszy kompan do spędzania wspólnych wakacji. Pierwszy
miesiąc mijał im na dogryzaniu sobie, kłótniach, najgłośniejszych
i najbardziej brutalnych, gdy rodziców nie było. Przy nich
próbowały zachować resztki przyzwoitości i dobrego wychowania.
Zadowolona z siebie Ruda, że choć jedna rzecz w te wakacje jej
wyszła, założyła koronkowe baleriny i skierowała się w stronę
lodziarni.
Gratulując sobie w duchu świetnego
posunięcia, przy przekonywaniu, aby Petunia wypiła eliksir,
zajadała pyszne lody.
Wątpiłaby jakaś dziewczyna połasiła się
na podrywanie Vernona, ale równie tępym, jak i jej siostra,
przyjaciółkom mogła imponować ciapowatość i uległość,
podchodząca pod pantoflarstwo Dursleya.
Stwierdziła, że po powrocie Petunii,
będzie codziennie zabierać siostrę na lody, może znów się
rozchoruje i nie będzie mogła tyle gadać. Z lepszym humorem, po
solidnej porcji przysmaków, wracała do domu. Wciąż nie opuszczało
jej wrażenie, że jest obserwowana. Przez myśl jej przeszło, że
może Potter uaktywnił swoje szare komórki mózgowe, do tej pory
uśpione i zmaltretował biedną Rosario o jej adres lub go gorsze i
bardziej racjonalne leciał na swojej miotle za sową, która miała
dostarczyć jej list. Te przypuszczenia puściła w niepamięć, gdy
zobaczyła kościstego chłopaka o ziemistej cerze przed swoim domem.
—
Mówiłam, żebyś mi dał spokój —
warknęła, zanim zdążył się odezwać. Wyminęła go i ignorując
przybysza, wygrzebała z kieszeni klucz od zamka.
— Lily
wybacz mi — jęknął zbolałym głosem
i złapał ją za rękę.
Cofnęła szybko dłoń, jakby się go
brzydziła i odparła:
— Jesteś
gorzej męczący i namolny niż Potter.
— Co?! —
spytał zaszokowany, wyraz niedowierzania malował się na jego
twarzy.
— Pstro.
— Wolisz
jego niż mnie?! — krzyknął, a w
jego głosie brzmiała nutka furii.
— Wolę
— stwierdziła, zanim zdążyła
pomyśleć.
—
Świetnie, takie jak ty wolą zdrajców krwi —
warknął.
— Takie
jak ja? Czyli kto Severusie? Szlamy? —
spytała.
Zmieszał się, znów przyszedł się
pogodzić, prosić o wybaczenie, a nawiązał do je pochodzenia.
— Wynoś
się — mruknęła zbolałym głosem i
zniknęła w domu.
Odwrócił się, wiedząc, że spaprał
kolejną szansę. Samo wspomnienie o tym przeklętym idiocie
powodowało, że budziły się w nim instynkty obronne. Zabawne, że
zawsze przy Lily wyciszał się, odprężał, tylko z nią mógł w
spokoju podołać rozmowie o Potterze i jego bandzie. Z nią narzekał
na jego egoizm, prostactwo, popisy oraz durne pomysły. Aż do dziś.
Stracił swojego najważniejszego sojusznika. Stracił ukochaną
osobę, jedyną, która koiła jego gniew i ból. Postanowił nie
przyjmować do wiadomości, że stanęła po stronie jego
największego wroga, że ubliżyła mu, mówiąc, że jest gorszy od
Pottera. Chciała go zapewne zranić tak jak on ją. Udało się.
Skoro są kwita, da jej odetchnąć i ochłonąć, a potem wyzna jej
swoje uczucia. Nie ma możliwości, aby ich nie odwzajemniała.
A co jeśli...?
Nie! —
zganił sam siebie.
Zdobędzie Lily Evans. Ona musi być
jego.
☆☆☆
James przyglądał się z uśmiechem,
jak jego najlepszy przyjaciel flirtuje z barmanką. Prawdą jest, że
nie powinno ich tu być. Gdyby nie podrobione dowody osobiste, te,
które załatwił im Dave, syn sąsiadów, w ogóle by tu nie weszli.
Ochroniarz spojrzał na nich, co prawda, podejrzliwym wzrokiem, ale
ostatecznie machnął ręką i pozwolił młodym mężczyznom wejść.
Zerknął na zegarek na swoim nadgarstku, zwykły cyfro blat
wskazywał piętnaście po dwudziestej. Ten z herbem rodu Potterów,
miał otrzymać dopiero w marcu, gdy osiągnie pełnoletność, mimo
to obecny podarował mu ojciec, więc miał do niego ogromny
sentyment, znaczył tyle samo, co ten, na którego wyczekiwał.
Stwierdził, że powinni wracać do domu.
Potterowie przygarnęli Blacka pod
swój dach, tłumacząc, że może zostać do końca wakacji. Syriusz
jako osoba niezwykle dumna podziękował i obwieścił, że jak tylko
Alfard się pojawi, przestanie siedzieć wujostwu na głowie. Dlatego
też, przyjaciel Jamesa codziennie wysyłał sowę do wuja, a gdy
wracała i okazywało się, że Black jeszcze nie dotarł do domu,
chłopak niezmiernie się denerwował. Syriusz po kilku próbach
zaczął podejrzewać, że sowa źle kieruje swój lot i postanowił
osobiście się upewnić. W związku z tym, że dziś przypadał
dyżur Glizdogona w pomaganiu Remusowi z rozwożeniem gazet, James
postanowił towarzyszyć swojemu najlepszemu kumplowi. Takim o to
sposobem znaleźli się w londyńskim barze.
Odwiedziny w kamienicy wuja Alfarda
skończyły się tak, jak przewidywał Gryfon, brakiem jej
właściciela. Syriusz był przygnębiony zaistniałą sytuacją,
dlatego Potter postanowił go rozchmurzyć i zaproponował po kuflu
piwa. Rogacz niezmiernie się cieszył, że Łapa będzie nadal u
niech mieszkać. Przyzwyczaił się do jego obecności, nie nudził,
a gdy żartowali i dokazywali, widział uśmiech na twarzy matki,
która, choć starała się tego nie okazywać, marzyła o drugim
dziecku. Może zachowywał się samolubnie, ale wierzył i usilnie
prosił Merlina, żeby przez te trzy tygodnie, jakie im zostały do
powrotu do szkoły, wuj Syriusza się nie pojawił.
W zamku nigdy nie był samotny, czasem
chciał wręcz odpocząć, uciec od zgiełku i wszech obecnie
panującego rozgardiaszu. Natomiast w domu, sam się zanudzał jak
mops. Ileż czasu mógł spędzać u Amelii, która przygruchała
sobie chłopaka od Prewettów, czego James do końca nie mógł
pojąć. Gburowaty, nabzdyczony jak indor, wciąż pokazywał, kto ma
większe prawo do bałamucenia wolnego czasu dziewczyny. Przecież
jemu nie w głowie były związki, od kiedy miał Lily. „Ale nie
tak szybko” — poprawił się w
myślach. Nie miał Lily, mógł tylko pomarzyć, że Gryfonka zechce
się z nim umówić. Choć zaczął powoli tracić cierpliwość i
nadzieję. Syriusza obecność była nieoceniona, odciągał szare
myśli od Evans.
—
Poproszę whiskey — poprosił i
mrugnął zachęcająco do barmanki.
— Z
lodem? — spytała z niewymuszonym
uśmiechem. W końcu rzadko widywała kogoś w swoim wieku, w dodatku
tak przystojnego.
— Bez
loda. — Zarechotał rubasznie i
sugestywnie poruszył brwiami.
Dziewczynie uśmiech momentalnie zszedł
z twarzy.
„Kolejny buc”. —
pomyślała.
— A
słomkę podać czy wyciągnie pan sobie z butów? —
zapytała przesłodzonym głosem.
— Dobra
jesteś. — Roześmiał się i podał
jej dłoń. — Syriusz.
—
Ginger.
— A to
James. — Wskazał na przyjaciela parę
stolików od baru.
— Milusi
— stwierdziła i pomachała do
wyszczerzonego okularnika.
—
Dziewczyna go rzuciła. Oblewamy to —
skłamał.
— To
przykre.... zaraz, zaraz co? —
Zmierzyła go niedowierzającym spojrzeniem.
Jaką idiotką trzeba być, aby
dobrowolnie zrezygnować z takiego ciacha?
— Wiesz,
miała fioła na punkcie trzeźwości. Chłopaczyny nawet piwka nie
mógł się napić, nie mówiąc o niczym głębszym. —
Black dalej brnął w kłamstwa z chytrym uśmiechem. Ginger
przytakiwała na wszystko ze współczującą miną. —
Mimo wszystko, ładna była. Chcę biedaka jakoś rozerwać. —
Westchnął teatralnie.
— Kończę
za dwadzieścia minut. Gdybyście mieli ochotę...
—
Oczywiście! — Klasnął w dłonie. —
Poczekamy, słonko.
Chwycił kufle i wrócił do Pottera.
— Wujcio
Łapcio załatwił ci randkę.
— Co? Z
kim?!
— Z tą
barmanką. — Wskazał na szczerzącą
się jak głupia blondynkę.
—
Oszalałeś. Sam się z nią umów.
— Nie
mogę. Już jej nagadałem, że cierpisz po stracie laski. One lubią
takie bajery — stwierdził pewnym
siebie głosem.
— Skoro
Smark sam sobie strzelił w stopę, to moje szanse u Evans wzrosły.
Syriusz zmierzył go spojrzeniem jak
osobę wysoce niedorozwiniętą umysłowo.
— Nie
dotarłeś z nią nawet do pierwszej bazy, a zachowujesz się, jakbyś
jej przyrzekł miłość, wierność i resztę tych bzdetów.
Potter machnął ręką zbywając
przyjaciela.
— Ale
mam szansę, tylko nie mogę jej zmarnować.
— Każdą
marnujesz. A tutaj — wskazał na
dziewczynę za barem — szansa pcha ci
się sama do łóżka.
— Daj
spokój, Łapo. Może po prostu mnie nie kręci?
—
Każdego by kręciła! Ona Jest jak talerz zupy.
— Jak
talerz zupy? — zdziwił się James.
— Dmucha
się wtedy, gdy jest gorąca —
wytłumaczył usłużnie Black.
Rogaty parsknął śmiechem.
— No
może i masz rację, ale chyba nie skorzystam —
przyznał po chwili wahania.
—
Pewnie. Marz o tym wstrętnym rudzielcu, zimnym jak bryła lodu —
prychnął.
Syriusz nie skomentował już więcej
zachowania kumpla. Nie dowierzał jakim kretynem można być. Żeby
nie chcieć takiej laski, bo Evans. Owszem nie mógł odmówić
urody oraz zgrabnej figury dziewczynie, którą wybrał za cel James,
jednak nie rozumiał jego zachowania. Przecież czego oczy nie widzą,
tego sercu nie żal. A wątpiłby Lily przejmowała się tym, co
wyczyniał Potter w wakacje, przecież nawet go nie lubiła a co
dopiero mówić o głębszych uczuciach.
— Dobra,
spadamy — obwieścił okularnik,
dopijając duszkiem resztę trunku.
— Co?
Ale jak to? — zapytał zdziwiony.
—
Idziemy Łapo.
— Ale...
ale Ginger! — Wskazał w stronę baru,
jednak Pottera już nie było.
—
Oszaleje z tym idiotą — burknął i
pospiesznie wyszedł.
— Co ty
wyczyniasz?! — spytał z wyrzutem,
gdy doszedł do przyjaciela wzywającego Błędnego Rycerza.
— Wracam
do domu — odparł spokojnym głosem.
Black tylko prychnął i przepchał się
koło konduktora, który witał ich swoim standardowym powitaniem.
★★★
—
Chłopcy chodźcie na obiad! —
zawołała Dorea z kuchni. Dzięki magii pogłośniła swój głos,
aby nie musieć fatygować się na boisko w ogrodzie.
Po chwili usłyszała tupot stóp i dwa
roześmiane młodziki wpadły do jadalni. Podała posiłek i z
zadowoleniem przyglądała się, jak szybko pałaszują przygotowane
przez nią potrawy, zachwalając ich smak. Cieszyła się, widząc
James tak szczęśliwego. Promieniał, a uśmiech nie znikał z jego
twarzy.
— Jim
dostałeś list — powiedziała, gdy
już chcieli wyjść z powrotem na dwór.
Odebrał go z jej rąk a uśmiech, o
ile to było możliwe, stał się jeszcze większy. Widząc to
Syriusz poderwał się z krzesełka, na którym przysiadł i wyrwał
kopertę przyjacielowi. Z szaleńczym śmiechem wbiegł na schody.
— Black
oddawaj! — krzyknął Potter i ruszył
za Syriuszem.
Dorea pokiwała głową z rozbawieniem,
kochała tych łobuzów całym sercem.
★★★
Wpadł do swojego pokoju i zatrzasnął
drzwi. Po chwili z hukiem dołączył do niego James.
—
Oddawaj to kundlu!
Black pokazał mu język, odskoczył od
drzwi i wskoczył na łóżko. Potter dalej go gonił, jednak jego
przyjaciel zwinnie mu umykał. Zdarzył już rozerwać kopertę i
zaczął czytać.
— Drogi
Jamesie. — Zaintonował cienkim,
piskliwym głosikiem, który w zamyśle miał parodiować Evans. —
Niezmiernie mi miło, że do mnie napisałeś. —
Kontynuował i raptownie się zatrzymał na łóżku, przez które
miał zamiar przeskoczyć. Rogacz nie zdążając wyhamować, wpadł
na niego i obydwaj wylądowali na podłodze.
— Ała —
jęknął zbolałym głosem spod Rogatego.
Potter zreflektował się, podniósł i
dźwignął przyjaciela na nogi.
— Czy
ona napisała „miło mi”? — spytał
głupio, nie dowierzając.
— Na to
wygląda — przyznał Łapa.
Popatrzyli na siebie zdziwieni i
jednocześnie rzucili się do listu, który w zamieszaniu spadł na
dywan.
— Black!
— warknął James, wyrywając mu
korespondencje.
— No
pewnie, bo skalam swoimi brudnymi łapami list od Evans —
prychnął. Odwrócił się z założonymi rękami obrażony. Mimo to
ciekawość zwyciężyła i zaczął zaglądać przyjacielowi przez
ramię.
Drogi Jamesie
Niezmiernie mi
miło, że do mnie napisałeś. U mnie wszystko w porządku, spędzam
wakacje w domu wraz z moją zołzowata siostrą, ale jakoś
wytrzymuję. Co do Snape`a.... nie obwiniaj się, widocznie tak
musiało być. Próbował mnie przeprosić, ale nasze drogi rozeszły
się definitywnie.
Życzę Ci udanych
wakacji.
Do zobaczenia na
dworcu.
Lily
— Lepsze
to niż coroczne „Odwal się Potter” —
stwierdził Black.
—
Żartujesz sobie! Napisała „ Drogi Jamesie” i że zobaczymy się
na dworcu! — odparł entuzjastycznie.
— Wiesz,
nie obiecuj sobie, zbyt wiele — zaczął
ostrożnie Łapa.
— Stary
startuję z pierwszej pozycji!
— Czy ja
wiem...
— Mówię
ci, brakuje mi dosłownie tyle. —
Złączył na odległość mniejszą niż jeden cal kciuk i palec
wskazujący.
— Skoro
tak uważasz. — Wzruszył ramionami
wciąż nieprzekonany.
— Nie
mogę się doczekać, kiedy pojedziemy do szkoły!
— No ja
też. Już na dzień dobry Ruda przywita cię jakimś soczystym
wyzwiskiem. Ciekawe czy poszerzyła repertuar.
— Marny
z ciebie przyjaciel Łapo, zero optymizmu i wiary we mnie.
— Znam
cię i znam ją. Tyle mi wystarczy —
przyznał.
—
Odwiedźmy ją! — krzyknął nagle
James.
— Kogo?
—
McGonagall jełopie! No Lily.
— Nie
wiesz gdzie mieszka — stwierdził
trzeźwo.
— To
spytamy Rosario.
— W
życiu ci nie powie.
— To
Dorcas. — Nie dawał za wygraną
okularnik.
— Tym
bardziej. — Ostudził jego zapał
Syriusz.
— To
wyślemy do niej list, wsiądziemy na miotły i polecimy za sową. —
Przedstawił swój błyskotliwy plan.
— W
sumie... — Black zamyślił się. —
Głupszej rzeczy nie mogłeś wymyślić —
orzekł w końcu.
— Bardzo
zabawne — prychnął James.
Łapa roześmiał się i poklepał go
przyjacielsko po plecach.
— No
dobra, chodźmy porzucać łajnobombami. Prewett powinien wychodzić
już od Amelii.
James błysnął zębami w uśmiechu.
Kto mógłby być jego najlepszym przyjacielem jak nie Syriusz?