Zasłonił Jamesa własnym ciałem, z
kieszeni drżącą ręką wyciągnął różdżkę i wymierzył w
zwierzę. Przeszukiwał pamięć, ale nie mógł przywołać żadnego
przydatnego zaklęcia.
— Expulso — krzyknął w końcu,
jednak nic się nie wydarzyło. — EXPULSO! — Ponowny krzyk i
bezmyślne machanie magicznym patykiem w panice nie poskutkowały.
Zirytowany wilkołak machnął łapą i wytracił narzędzie obrony
Glizdogonowi. Warknął przeraźliwie i zamachnął się na chłopaka.
— Ascendio!
Lupina odrzuciła ogromna siła.
Uderzył o ścianę i padł oszołomiony, podarował się i znów
upadł. Łapa stał z podniesioną różdżka w pogotowiu, ciężko
dysząc. Kiedy wydawało się, że zagrożenie ze strony wilka
minęło, podszedł do przyjaciół.
— Kiepsko z nim. Trzeba go
zanieść do Poppy.
— Nie możemy Pete.
Wszystko się wyda — jęknął zmartwiony.
— Musimy, zanim się
wykrwawi!
— Chodź! Nie traćmy
czasu.
★★★
— Daj głośniej, Lily! —
poprosiła Rosario przyjaciółkę, której łóżko było najbliżej
czarodziejskiego radia.
— KOCHAJ MNIE JAK SWOJĄ GITARĘ,
BABE! — zawyła Albertini wraz z wokalistą.
— JAK GITARĘ, JAK GITARĘ!
— Zawtórowała jej Alicja, śpiewając do szczotki do włosów i
wskoczyła obok na łóżko. Ros gestem zawołała do siebie
roześmiane Dor i Lily. Po chwili wszystkie cztery śpiewały i
podskakiwały w rytm piosenki Sparksa. Najlepiej szło Meadowes,
która miała wręcz anielski głos, ale przez wrodzoną nieśmiałość
i skromność wiedziały o tym tylko jej przyjaciółki. Pukanie w
ścianę spowodowało, że wszystkie cztery wybuchnęły radosnym
śmiechem, młodsze koleżanki nie mogły zasnąć przez ich nocne
wygłupy.
— Przyciszę —
zaoferowała Dorcas i zeskoczyła z ich tymczasowej sceny.
Drzwi do dormitorium
otworzyły się z hukiem i wpadł zdyszany Syriusz.
— Natychmiast! Chodź! —
Złapał Rosario za rękę i pociągnął w stronę schodów.
Zszokowana dziewczyna nawet nie zdarzyła zaprotestować. Meadowes
wyłączyła radio i popatrzyła zdziwiona na pozostałe lokatorki,
które zeszły z łóżka.
— Idziemy? — zapytała
Alicja.
— Nas nie wołał —
zauważyła Dorcas.
— Jestem prefektem, jeśli
znowu coś kombinują, mam prawo wiedzieć! — stwierdziła Evans,
przypięła odznakę do szlafroka i wyszła. Za nią podreptały
pozostałe dziewczyny.
— Zwariowaliście!? —
krzyk Rosario rozniósł się po całej wieży.
— Ciszej — syknął
Syriusz.
Peter wystraszył się i
przestał na chwilę uciskać chusteczką ranę Jamesa.
— Tu są eliksiry Remusa
na wszelkie wypadki. — Black wcisnął jej w ręce kilka
buteleczek.
— I co mam z tym zrobić?
— spytała.
— Pomóż mu — jęknął.
Albertini podeszła do łóżka
i dotknęła czoła Jamesa. W środku była cała roztrzęsiona, a
ręce jej drżały, ale wiedziała, że jeśli się nie skupi, nikt
inny tego nie zrobi. Widziała przerażoną minę Glizdogona i wręcz
spanikowanego Blacka.
— Ty uciskaj dalej —
zwróciła się do Petera. — A ty leć po Lily — rozkazała
Syriuszowi.
— Nie trzeba. — Srogi
głos Pani prefekt rozbrzmiał po całym dormitorium. Zmierzyła
ostrym spojrzeniem Syriusza, Petera, przy którym zmarszczyła brwi i
w końcu Pottera.
— James! — Podbiegła do
chłopaka.
— Lily — westchnął i
poruszył się.
— Cichutko. — Pogłaskała
go po czole. — Dorcas pomóż.
Meadowes niepewnie podeszła
i przyjrzała się ranie na boku chłopaka. Wyciągnęła różdżkę
za paska piżamy i przyłożyła do rozcięcia. Zaczęła szeptać
uleczające zaklęcia. Szkarłatna ciecz przestała uchodzić z
Huncwota, następnie rana została oczyszczona. Rogacz syknął z
bólu, jednak się nie ocknął. Dorcas zasklepiła rozcięcie,
sprawiając, że została niewielka szrama.
— Teraz ty Lily.
Evans zaczęła przeglądać
eliksiry Remusa, dwa: przeciwbólowy i uzupełniający poziom krwi
podała od razu.
— Ros przynieś moją
skrzynkę.
Kiedy otrzymała resztę
eliksirów, sprawie przyrządziła maść i posmarowała nią
delikatnie okaleczenie.
— Więcej nie damy rady
zrobić — orzekła. — Jeśli to nie pomoże będziecie musieli
iść do Pomfrey, zrozumiano?
Pokiwali potulnie głowami.
— Lily. — James ponownie
wymówił imię ukochanej.
— Nawet na pograniczu
śmierci gada o tobie — skomentował Syriusz.
— Co znów zrobiliście? —
zapytała, wyżej wspomniana ignorując, głupią w jej mienianiu,
uwagę Łapy.
— Nic.
— Black — warknęła.
— Nie mogę powiedzieć,
tajemnica Huncwota.
— Pomogłyśmy wam, należą
się nam wyjaśnienia — zaprotestowała Alicja.
— Akurat ty najbardziej
pomogłaś — prychnął.
— Przestańcie —
poprosiła Dorcas, zanim awantura rozpoczęła się na dobre.
Mina Blacka złagodniała,
kiedy poczuł rękę dziewczyny na swoim ramieniu, uśmiechnął się
do niej delikatnie, co odwzajemniła.
— Tylko Remus może wam
powiedzieć — oznajmił Peter.
— Dokładnie —
potwierdził.
Lily westchnęła i
postanowiła odpuścić. Wiedziała, że Lupin nie chce, aby o jego
przypadłości wiedziało więcej osób niż to konieczne, zaczęła
podejrzewać, że Potter i jego banda znaleźli sposób by być z
Remusem w czasie pełni. Musiała się czegoś dowiedzieć, ale żaden
z huncwotów na pewno nie puści pary z ust.
— Nic tu po nas —
stwierdziła po chwili. — Przemywajcie mu ranę tym. — Wskazała
na buteleczkę — a potem smarujcie tym. — Pokazała drugą. —
Co najmniej co dwie godziny. Chodźcie dziewczyny.
★★★
Wśród hogwarckich dziewcząt panowało
wielkie podekscytowanie spowodowane osobą niejakiego Franka
Longbottona. Spokojny, cichy, pomocny oraz niezwykle miły chłopak
był lubiany przez osobniki płci przeciwnej. W tym roku do jego
zalet można było dopisać również urodę, której w coraz
większym stopniu zaczynał być świadomy. I która coraz bardziej
skromnemu chłopakowi ciążyła. Od początku semestru stał się
tematem rozmów, plotek, a nawet prób uwiedzenia, nie będąc do
końca na nie przygotowany. Atmosfera wzrosła, gdyż ogłoszono
pierwsze w tym roku szkolnym wyjście do Hogsmeade.
Frank miał już od dawna upatrzoną
dziewczynę, z którą chciałby spędzić sobotnie popołudnie,
jednak wątpił, aby Alicja zgodziła się z nim pójść. Poza Bones
nie było kandydatki na to miejsce i ostatecznie, gdyby odmówiła,
co zrobi na pewno, postanowił samotnie wybrać się do wioski
czarodziejów.
Gryfon zaczął rozumieć, że bycie
przystojnym niezwykle męczyło i nawet zachowanie James oraz
Syriusza, którzy, zwłaszcza Rogacz, większość dziewczyn
spławiali w niezbyt dystyngowany sposób, stało się zrozumiałe.
Sam przez wrodzoną uczciwość i delikatność w obawie przed
zranieniem młodej kobiety spotkał się już z niezręcznymi
sytuacjami, z których nie do końca potrafił wybrnąć w iście
dżentelmeński sposób.
— Zaproponowała mi seks — wyznał
w końcu i dalej grzebał łyżką w owsiance.
Syriusz i Peter, którzy jako jedyni
nie ucierpieli podczas pełni, towarzyszyli mu podczas śniadania.
— To źle? — zapytał zbity z tropu
Glizdogon. On nigdy nie otrzymał takiej propozycji.
— A dobrze?
— Frank mój przyjacielu — Łapa
zaczął wymachiwać ubrudzonym widelcem, przez co kawałki
jajecznicy wylądowały na szacie Pettigriewa. — Nie rozumiem cię,
skoro sama chce
— No ale jak ja jeszcze nie... —
zamilkł i zarumienił się jak piwonia. Peter nie widział w tym nic
wstydliwego, on również był prawiczkiem.
— Skoro sama chce — kontynuował
Black jakby nie dosłyszał słów Longbottoma — to znaczy, że nie
jest dziewicą, więc zrobi wszystko za ciebie. Nawet nie będziesz
musiał się starać, żeby jej było dobrze. Serio, znam się na
tym.
Frank nie słuchał zbyt uważnie
paplaniny Łapy. Dużo bardziej wolałby porozmawiać z Jamesem lub
Mathieu. Jednak pierwszy podobno czymś się zatruł, a z drugim
zobaczy się dopiero za trzy godziny na zielarstwie.
— No nie wiem — odparł w końcu,
bo Syriusz zaczął dźgać go widelcem w rękę, oczekując
odpowiedzi.
— Macie siedemnaście lat, a
zachowujecie się jak emeryci. Nic nie korzystacie z życia —
burknął.
Sam zainteresowanym westchnął i
spojrzał w stronę niedaleko siedzącej Alicji, która dyskutowała
z koleżankami.
Co miał poradzić, że gdyby zechciała
spojrzeć na niego łaskawszym okiem, nie miałby takich problemów?
★★★
Rosario z uwagą przysłuchiwała się
rozmowie Katrin Adams z jej młodszą siostrą Mary oraz Marleną
McKinnon.
— Frank pójdzie ze mną do Hogsmeade
— stwierdziła z pewnością w głosie Adams.
— A jak to zrobisz? — zapytała
Marlena.
Ros przestała jeść, aby nic nie
zakłócało jej głosów koleżanek, na przykład niepotrzebne
gryzienie czy przełykanie. Usiłowała dowiedzieć się, jakie są
sposoby na poderwanie chłopaka, mają inne dziewczyny, gdyż jak na
razie z Derekiem słabo jej szło. O ile w ogóle żartobliwe uwagi,
można nazwać postępem.
— Poproszę go o pomoc w wyborze...—
Zamyśliła się. — No sama nie wiem czego. Prezentu choćby. —
Machnęła ręką. — Nie ważne co, ważne, że nie odmówi, więc
pójdzie ze mną, a potem w ramach podziękowania pójdziemy na
kremowe czy coś — odparła z dumą w głosie.
Jej plan był dobry. Albertini musiała
to przyznać, ale na Jenkinsa by to nie podziało. Potraktowałby
takie wyjście jako przyjacielskie. Już chciała spytać Katrin, co
zrobi, gdyby jednak jej odmówił, ale ktoś inny zabrał głos.
— Longbottom z tobą nie pójdzie —
stwierdziła Alicja, tonem jakby mówiła małemu dziecku, ze świąt
i prezentów w tym roku nie będzie.
— Niby czemu? — zaciekawiła się
starsza Adams.
Lily i Dorcas wymieniły zaniepokojone
spojrzenia.
— Bo już jest z kimś umówiony —
wyjaśniła.
— Z kim? — spytała podejrzliwie
McKinnon.
— To jego sprawa — zbyła ją
Bones, czując, że wkopuje się coraz bardziej.
— Nie lubisz go, nawet z tobą nie
gada, wciskasz mi kit Bones — prychnęła Katrin.
— Wcale nie! — zbulwersowała się,
tracąc resztki rozsądku.
— To z kim idzie w takim razie?
— Ze mną. — Słowa wypadły z jej
ust jak pociski z karabinu, zanim zorientowała się, co znaczą i
czy na pewno chce je wypowiedzieć.
Wszystkie wybałuszyły na nią oczy.
Lily teatralnie pacnęła się otwartą dłonią w czoło, a Dorcas
zagryzła nerwowo wargi. Rosario z zainteresowaniem przyglądała
się, jak Alicja staje się blada, zdając sobie sprawę, że
uwiązała stryczek na swojej szyi. Natomiast po głowie Bones
kołatała się tylko jedna myśl:
„Jak umówić się z Frankiem, zanim
Adams to zrobi?”
★★★
Profesor Flitwick przyglądał się
uczniom za swojej katedry. Większość wyglądała na poddenerwowaną
i zaniepokojoną. Nie wiedział na pewno, co jest powodem takiego
zachowania, lecz podejrzewał, że może ono być spowodowane
artykułem w Proroku Codziennym. Coraz częstsze ataki na mugoli
rozbudzały strach wśród czarodziejów, gdyż na miejscu zbrodni
wyczuwało się ślady użytkowania różdżki, a kilku zabitych
zginęło od zaklęcia niewybaczalnego. Jak donosiło ministerstwo
aurorzy pracowali w pocie czoła, aby dowiedzieć się, kto stoi za
morderstwami, jak do tej pory bezskutecznie. Sam Filius podejrzewał,
że wszelkie działania nie są przypadkowe i służą jakiejś
większej sprawie, może nawet idei. Będąc w odwiedzinach u swojego
dalekiego krewnego, powiedział mu on w tajemnicy, że zarządcy
rodów tak zwanej Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki wypłacali
wysokie, tej samej wartości sumy jakby wspólnie coś szykowali. Co,
tego goblin nie wiedział, jednak prosił go, aby zwrócił uwagę
Dumbledore`a na tę kwestię, co oczywiście Flitwick uczynił.
Jeszcze raz obrzucił spojrzeniem cała klasę prawie dorosłych
ludzi i popukał różdżką w blat, aby uciszyć wszelkie rozmowy.
— Klątwa to jedna z
najpotężniejszych dziedzin magicznych, do jej rzucenia potrzebne
jest ogromne doświadczenie i umiejętności- zaczął piskliwym
głosem. — Czy ktoś z was zna podział klątw?
Ręce kilku uczniów powędrowały w
górę.
— Panna Meadowes?
— Ze względu na rodzaj, czas trwania
i liczbę dotkniętych osób klątwą — wyrecytowała.
— Doskonale, dziesięć punktów —
pochwalił. — Podział ze względu na rodzaj? — Rozejrzał się.
— Pan Snape?
— Śmiertelne, rzucone przez osobę
umierająca oraz emocjonalne rzucane pod wpływem silnych emocji.
— Wspaniale, również dziesięć
punktów.
Lekcja była dość ciekawa, dlatego
mijała uczniom w ekspresowym tempie. Jednak nie wszystkim. Alicja
nerwowo wierciła się na swoim miejscu i co chwilę zerkała w
stronę Longbottoma.
— Umówiłaś się z nim? —
szepnęła Rosario czym odwróciła uwagę Bones od chłopaka.
— Jeszcze nie. — Westchnęła i
wpatrzyła się w swojej notatki.
— To się streszczaj, bo właśnie
wychodzi. — Albertini trąciła ją lekko w łokieć i wskazała w
stronę drzwi. Bones zaklęła, w pospiechu wrzuciła pergamin oraz
pióro do torby, wybiegła z klasy i rozejrzała się za Frankiem,
który zniknął wraz z tłumem szóstoklasistów.
— Szlag — warknęła i ruszyła do
Wielkiej Sali.
★★★
— Kochanie wróciłem! — Syriusz
wpadł do pokoju i rzucił szatę na łóżko.
— Gdzie byłeś? — spytał James z
wyrzutem piskliwym głosem.
— Na randce z zaklęciami.
— UUUU teraz tak pogrywasz? —
Potter zatrzepotał rzęsami.
— Jak się czujesz? — Black usiadł
naprzeciwko kumpla.
— Lepiej, mogę z wami iść do
Lunia?
— Zapomnij.
— Jesteś gorszy niż moja matka —
burknął.
— Potter, gdyby nie Meadowes i Evans
sam leżałbyś w szpitalu. Kazały ci leżeć, a mi ciebie pilnować.
— Od kiedy słuchasz się bab? —
zironizował.
— Od kiedy uratowały mojego kumpla —
odparł poważnie. — Zgarnę Petera z zielarstwa i pójdziemy do
Remusa.
James przyglądał się, jak Syriusz
zbiera się do wyjścia, nie wierzył, że ktoś tak wyluzowany, a
czasem lekkomyślny może przejąć się skaleczeniem u kolegi.
Chciał spróbować jeszcze wynegocjować odwiedziny u Lupina, ale
zanim się zdążył odezwać, Łapa posłał mu spojrzenie mówiące
zdecydowane: nie. Przewrócił oczami.
— Przyniesiesz mi szarlotkę?
— Chyba jak upadałeś, to za
delikatnie się uderzyłeś — prychnął.
Potter roześmiał się.
— Z lodami?— zapytał Syriusz na
odchodnym, otwierając drzwi.
— Jesteś najlepszy Black —
zachichotał James jak jedna z napalonych fanek Łapy, reagująca na
jego tanie historyjki i podniósł oba kciuki do góry.
Zobaczył tylko wystający środkowy
palec ginący za drzwiami dormitorium. Roześmiał się jeszcze
głośniej.
★★★
— Umówiłaś się z nim? —
zapytała Ros, zagryzając pytanie fasolką. Skrzywiła się i szybko
poszukała innego smaku.
— Zmień płytę. Ale nie, nie mogłam
go znaleźć przez cały dzień. Adams na pewno mnie ubiegła i wyjdę
na kłamczuchę — dramatyzowała.
— Nikt ci nie kazał się odzywać —
stwierdziła Lily.
— Lils! — skarciła ją Dorcas.
— Nie Dor, ma rację. Sama nie wiem,
po co się odzywałam. Przecież nic mi do jego panienek.
Albertini parsknęła śmiechem, Dor
spiorunowała ją wzrokiem, natomiast Evans zaczęła chichotać jak
głupia.
— Uważacie to za zabawne? Świetnie
— burknęła i opadła na łóżko koło Meadowes.
— On ci się podoba.
Prychnęła.
— My to widzimy — stwierdziła Ros.
Alicja roześmiała się.
— Zaprowadzę was przy najbliższej
okazji do Pomfrey, może ma coś ekstra na wzrok. Idę szukać tego
kretyna, może harpia go nie dopadła. Pa!
— Myślicie, że coś między nimi
będzie? — zapytała Dorcas wpatrując się w przyjaciółki.
— Możliwe. Miłość i sraczka
przychodzą znienacka — odpowiedziała Alberini. Gdy usłyszała
śmiech dziewczyn, spytała:
— No co?
— Skąd znasz takie życiowe myśli?
— Jenkins tak mówi, Lily —
wytłumaczyła.
— Yhym... Jenkins tak mówi —
przedrzeźniała ją. Za co dostała poduszką w twarz, jej
przytłumiony śmiech rozniósł się po pokoju.
— A co z wami? — zainteresował się
Dor.
— Nic. Na razie traktuje mnie jak
„pomocnik każdego fajtłapy”. — Wzruszyła ramionami.
— Może wstydzi się powiedzieć, co
czuje?
— Może.
★★★
Nie znalazła go nigdzie, pogodziła
się z losem, że zostanie jutro wyśmiana przez Adams. Świat się
jednak nie kończył na Gryfonce, postanowiła, poprosić Lily, aby
przy najbliższej okazji walnęła w dziewczynę jednym z
upiorogacków zarezerwowanych dla Pottera. Szła zamyślona i
przeklinała się za swoja głupotę oraz niewyparzony język. Po co
odzywała się, skoro rozmowa jej nie dotyczyła? Z rozmyślań
wyrwało ja coś dużego, w co przywaliła z całej siły. Siła
uderzenia odrzuciła ją do tyłu i gdyby nie pewna ręką, która ją
złapała, wylądowałaby na zimnej posadzce.
— Jak łazisz niemoto — warknęła.
— Jak zawsze urocza, Alicjo.
Zbyła go machnięciem dłoni.
— Wszędzie cię szukałam —
powiedziała.
— Tak? — zaciekawił się. Co też
ta spławiająca go osóbka mogła chcieć.
— Rozmawiałeś z Adams?
— Z Mary?
— Nie udawaj większego krety... yhy — odchrząknęła. — Nie, z Katrin. — poprawiła się.
— Nie.
— To świetnie! Musisz iść ze mną
do Hogsemade! — wypowiedziała na jednym tchu.
— Ja? — Jej prośba zszokowała go.
— Nie, Filch. — warknęła, po
chwili zreflektowała się. Miała być przecież miła. — Katrin
chciała cię zmusić, żebyś z nią poszedł, więc powiedziałam,
że idziesz ze mną, żeby cię ochronić — wytłumaczyła.
— Obronić przed Katrin? — spytał
i posła jej rozbawione spojrzenie.
Jęknęła. Gdy to wypowiedział,
zrozumiała jak komicznie to brzmiało. Ratować dorosłego faceta
przed dziewczyną? Serio? Wiedziała, że zrobiła z siebie idiotkę.
Z dwojga złego wolała wyśmiewanie przez Adams niż kpiące
spojrzenie Longbottoma.
— Zapomnij — stwierdziła.
Patrzył oniemiały, jak odchodziła i
nie mógł uwierzyć własnym uszom. Może okoliczności nie były
zbyt romantyczne ani sprzyjające takim rozmowom, ale samo to, że
Ala zapytała go o spotkanie, powodowało, że szczęście rozpierało
go od środka. Nie wybaczyłby sobie, gdyby pozwolił jej odejść i
zaprzepaścił taką szansę od losu. Nie odda tego walkowerem.
— Zaczekaj! — krzyknął i pognał
za nią. — Pójdziesz ze mną w sobotę do wioski? — spytał, gdy
się zatrzymała i spojrzała na niego.
Pokiwała twierdząco i delikatnie się
uśmiechnęła.
— No to jesteśmy wmówieni, choć
podobno byliśmy już rano. — Mrugnął do niej i odszedł.
Zszokowana odprowadził go wzrokiem, aż
zniknął za zakrętem.
☆☆☆
Przepraszam za opóźnienie. Rogata