Witajcie Najwspanialsi.
Obiecałam rozdział jakiś czas temu.
Nie przewidziałam, że najbliższa mi osoba mnie zrani. Tak, że nie
będę potrafiła się pozbierać i sobie z tym poradzić. Wszystko
przestało mieć znaczenie.
Rozdział taki jak mój nastrój.
Przepraszam, że tyle czekaliście.
Przepraszam, że jest niedopracowany.
Przepraszam za błędy.
Dziękuję, że Wy jesteście.
Rogata
☆☆☆
Lily zamrugała z niedowierzania
oczami. Potter kazał się pocałować, aby udowodnić czy mówi
prawdę. W jej głowie toczyła się zażarta bitwa. Pocałować go i
sprawdzić? Czy nie dać się podpuścić? Już prawie była
zdecydowana, by zaraz się rozmyślić.
—
Tchórzysz, Evans?- Ironiczny ton Pottera wyrwał ją z rozmyślań.
— Nie —
odparła buńczucznie.
— To na
co czekasz? — spytał z filuternym
uśmiechem. — Całuj! —
Złożył usta do pocałunku.
— Chyba
śnisz.
— Kotku,
gdybym śnił to na pocałunku, by się nie skończyło —
zauważył.
Coraz więcej osób w pokoju
przysłuchiwało się z zaciekawieniem rozmowie dwójki Gryfonów.
— Jesteś
zboczony! I dlatego się nie chce z tobą umówić!
— A ja
myślałem, że dlatego, że mnie nie lubisz —
zauważył chytrze. — Czyli jednak
mnie lubisz?
Lily zaniemówiła i westchnęła ze
zrezygnowaniem. Ta rozmowa przybrała zupełnie inny obrót, niż by
tego chciała.
— Nie
lubię — zaprotestowała.
— Nic a
nic? — spytał ze smutną miną.
— No
dobra. Troszkę — przyznała.
Łapa dostał histerycznego napadu
śmiechu i złapał się za brzuch. Po chwili dołączyli do niego
Remus i Peter. James spojrzał przyjaciół, a potem na dziewczynę,
która pokazywała niewielką odległość między palcem wskazującym
a kciukiem. Od razu połączył fakty, myśląc, że nawiązuje do
ich dzisiejszego spotkania w łazience. Warknął coś
nieartykułowanego i odszedł, zostawiając osłupiałą Evans,
dobrowolnie rezygnując z ewentualnego droczenia się z nią dalej. W
tym momencie jego urażona męska duma była ważniejsza.
—
Zrobiłam coś nie tak? — spytała
Huncwotów, którzy ponownie wybuchnęli śmiechem.
★★★
Syriusz przez resztę dnia podśmiewał
się z Jamesa, na co ten obruszył się i oznajmił, że na żadne
urodziny nie idzie. Black potraktował to jako swoistego rodzaju
obrazę i mamrocząc coś o „nieznających się na żartach
łosiach” wymaszerował również obrażony do Pokoju Wspólnego, w
którym trwały ostatnie poprawki przed imprezą. Remus postanowił
interweniować. Tłumaczył, że Lily na pewno nie nawiązała do
jego przyrodzenia, a po prostu był to zbieg okoliczności.
Stwierdził również, że Łapa ma specyficzny humor. Nie powinien
pokazywać, że ruszają go takie przytyki, co skutecznie
zniechęciłoby arystokratę. Ostatecznie żaden argument nie
przemówił do rozsądku szukającego i Lupin dał sobie spokój.
Trójka z Huncwotów szykowała się
na urodziny. Potter leżał na łóżku i czytał gazetę. W
rzeczywistości jednym okiem śledził poczynania jego przyjaciół i
zaczął żałować, że postanowił nie iść. Syriusz z uniesiona
dumnie głową przed lustrem dopinał ostatnie guziki w czarnej
koszuli. On również zerkał na okularnika. Przeczesał włosy i
podszedł do przyjaciela. W geście zgody wyciągnął dłoń.
— Wybacz
stary — bąknął. Przyszło mu to z
dużym trudem, gdyż rzadko, wręcz nigdy nie przepraszał.
Opuścił rękę, widząc, że
szukający nie reaguje i wzruszył ramionami. Odwrócił się, gdy
poczuł, że coś ciężkiego rzuca się na niego i targa mu włosy,
niszcząc tak misternie przygotowywaną fryzurę.
—
Rogacz!
James wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Nie
mógłbym przegapić możliwości schlania się za twoje zdrowie! I
pogapienia się na tyłek Evans w mini. —
Dodał po chwili namysłu.
Cała czwórką wyszli z dormitorium.
★★★
Siedemnaste urodziny
najprzystojniejszego, według hogwarckiej gazetki „Co w zamku
piszczy?” zainicjowanej przez drugoklasistkę Ritę Skeeter,
chłopaka zaczęły się niezwykle spokojnie. Było to najgłośniejsze
i najbardziej wyczekiwane wydarzenie przez społeczność uczniowską.
W Wieży Gryffindoru pojawili się wszyscy Gryfoni oraz co najmniej
trzy czwarte Puchonów oraz Krukonów. Domowe skrzaty ubrane w
fartuszki rozdawały szampana zgromadzonym gościom. Pierwszy toast
za jubilata został wzniesiony przez jego najlepszego przyjaciela,
Jamesa Pottera. Po symbolicznym „sto lat” odśpiewanym przez
gości przyszedł czas na tory. Ogromny, okazały wypiek wjechał
przez dziurę w portrecie. Siedem, brązowych pięter przyozdobionych
było białymi, marcepanowymi śladami psich łap. Na szczycie
ciasta, wokół świeczek symbolizujących liczbę „siedemnaście”
mieniącej się wszelkimi kolorami tęczy jeździł miniaturowy
motocykl. Na widok jednośladu Łapa parsknął śmiechem. Kiedy
skrzat pstryknął palcami siedemnaście rac się rozpaliło. Syriusz
odczekał, aż zgasną, a potem myśląc życzenie, zdmuchnął
świeczki. Rozległy się brawa, wiwaty i gwizdy.
— Teraz
czas na prezent! — Rogacz uciszył
towarzystwo. — Złożyło się na
niego mnóstwo osób — Zwrócił się
do Blacka. — Mamy nadzieję, że ci
się spodoba. — Kiwnął na skrzata,
który usłużnie się skłonił.
Motocykl jeżdżący do tej pory po
torcie się zatrzymał. Powoli został przelewitowany na środek
sali, a potem zaczął przybierać swój naturalny kształt. Syriusz
przetarł oczy z niedowierzaniem i spojrzał zdziwiony na Huncwotów.
Jakby chciał się upewnić czy to wszystko mu się nie śni.
— Jest
twój — oznajmił z uśmiechem Remus,
widząc jak przyjacielowi błyszczą się oczy z ekscytacji.
— Mój?
Przytaknęli.
Dopadł do pojazdu i delikatnie dotknął
skórzanego siedzenia oraz chromowanych ram. Z największą czcią
usiadł i rozejrzał się po ludziach.
— Jak
wyglądam?- spytał
— Jak
kretyn na mugolskim motorze — odparł
James wywołując śmiech wśród zgromadzonych.
Blackowi zakręciła się łza w oku,
choć wiedział, że wiele osób złożyło się na prezent to pomysł
i jego realizację zawdzięcza Jamesowi, Remusowi i Peterowi.
Powstrzymując uczucie dotąd mu nieznane, jakim było wzruszenie,
poderwał się i serdecznie uściskał przyjaciół. Potem zaczął
odbierać urodzinowe życzenia od wszystkich, drobniejsze prezenty od
kilku osób oraz buziaki, od tej żeńskiej części.
Muzyka popłynęła z głośników i
zabawa rozpoczęła się na całego. Ognista lała się strumieniami
i było pewne, że nikt trzeźwy nie pójdzie spać. Lily i Lupin
starali się pilnować porządku. Jednak chłopak popłynął, gdy
Syriusz przybiegł dwudziesty raz, tłumacząc, że jeszcze dziś z
nim nie pił. Cała czwórka Huncwotów trzymając się pod ramiona,
zaczęła wywijać nieskoordynowane figury. Nikomu jednak nie
przeszkadzało, że potykają się, przewracają i co chwilę depczą
przypadkowo tańczące osoby. Wszyscy byli w stanie wybaczyć im
pijackie wybryki.
Łapa dopadł przemykająca w tłumie
Dorcas i ze śmiechem szaleńca pociągnął ją na parkiet.
— Ty to
chyba dzisiaj ze mną nie tańczyłaś —
stwierdził i porwał ją w ramiona.
Dziewczyn się roześmiała i pozwoliła
poprowadzić, lecz szybko zorientowała, że to ona musi zadbać, aby
nie wpadać na pozostałe pary. Piosenka ucichła, Syriusz skłonił
się, jak na dżentelmena przystało i pocałował ją w dłoń,
zostawiając na niej mokry ślad śliny. A potem pognał do
polewającego Pottera. Spojrzała zniesmaczona na swoją zaślinioną
rękę i szybko wytarła ją o obrusek. Rozejrzała się po pokoju i
ukradkiem wymknęła do dormitorium.
Grupka nietrzeźwych nastolatków
otoczyła Pottera, Blacka, Pettigriewa, Olsena i Hunta. Każdy z nich
dzierżył w ręku piwo, a swoich przeciwników mierzył
nieprzychylnym spojrzeniem. Na komendę Remusa wypili swój trunek.
Potem po kolejki bekali. Wygrywał ten najgłośniejszy. Choć
tematyka zawodów obrzydzała dziewczęta, te bardziej zalane
kibicowały swoim faworytom. Zwycięzcą został Peter. Lupin wręczył
mu ze wszelkimi honorami nagrodę główną w postaci butelki
Ognistej.
— Ej! Ja
powinienem wygrać! To moje urodziny! —
Zaprotestował Syriusz i wyrwał alkohol przyjacielowi. Zaczęli się
szarpać i wyrywać sobie butelkę popijając jej zawartość jeden
przez drugiego.
Rozejrzała się, wypiła potężnego
łyka miodu pitnego, obciągnęła bluzkę, aby lepiej widać było
dekolt i ruszyła pewnym krokiem w stronę chłopaka.
— Witaj
Syriuszu — zagaiła zalotnie.
— Znamy
się? — spytał i zmierzył ją
wzrokiem. Była ładna.
— Dałam
ci kiedyś spisać prace domową.
— Może
i dałaś. Ale na pewno nie spisać —
odparł i sam roześmiał się ze swojego żartu.
Poczuła się urażona, ale to nic w
porównaniu z możliwością pochwalenia się koleżankom spędzoną
nocą z Syriuszem Blackiem.
★★★
Dotarła do pokoju, sprawnie omijając
przyjaciół, sprawdzając jak się bawią. Rosario była w stanie
upojenia alkoholowego i szalała na parkiecie, Alicja również nie
oszczędzała się, jednak wypiła nieco mniej niż blondynka.
Ostatni raz widziała ją, jak siedziała w gronie adoratorów. Cóż
ładna, zgrabna i bogata córka prawej ręki Ministra Magii była
potencjalnie idealną kandydatką na żonę. Tylko Lily pozostała
trzeźwa, nie licząc kilku piw kremowych, które i tak były
bezalkoholowe. Jednak o nią nie musiała się martwić, wiedziała,
że na dole ma sporo pracy przy pilnowaniu imprezowiczów.
Weszła do łazienki i zamknęła za
sobą drzwi. Skuliła się na dywaniku koło wanny i wyciągnęła
różdżkę. Przyłożyła ją do lewej ręki i wyszeptała zaklęcie.
Na nadgarstku dziewczyny pojawiło się rozcięcie, syknęła z bólu
i obserwowała, jak ciepła krew wypływa z rany. Z oczy poleciały
słone łzy. Nie chciała tego robić, nienawidziła się za to, lecz
ból przynosił ukojenie. Odciągał myśli od przeszłości. Od
niego. Tak bardzo go kochała, a on próbował ją skrzywdzić.
„Takiego bydlaka nie warto kochać” - podszeptywał rozsadek.
Wiedziała to, doskonale zdawała sobie
sprawę, jednak nie zawsze serce trzyma ten sam front co rozum.
Zwłaszcza że ma ono zawsze wielki sentyment do pierwszej miłości.
Pierwszej rozmowy, pierwszego spotkania, pierwszego muśnięcia rąk,
pierwszego pocałunku. A to właśnie z nim to wszystko przeżyła.
Gdyby nie był tak nachalny i niecierpliwy pewnie oddałaby mu cała
siebie. Może wtedy byliby razem do tej pory?
Spojrzała oczami mokrymi od łez na
rękę. Rana się zasklepiła i już prawie nie bolała. Znów
przyłożyła różdżkę do niej i wyszeptała magiczna formułę.
Po rozcięciu nie został nawet ślad. Umiejętności uzdrowiciela
bardzo się przydawały. Po raz kolejny tej nocy okaleczyła się.
Westchnęła ze zrezygnowaniem. Znów
uległa, choć obiecała sobie nie dalej tydzień temu, że to
ostatni raz. Przyglądała się jak szkarłatna ciecz, coraz szybciej
ulatuje z jej ręki. Zaklęła i złapała za najbliżej wiszący
ręcznik, docisnęła go. Będzie musiała iść po maść do
Pomfrey. Choć może poprosi Lily, bo pielęgniarka i tak już
bacznie ją obserwuje. Odrzuciła materiał, wyszeptała kilka
zaklęć, jednak ślad pozostał. Oczyściła ręcznik i odłożyła
na miejsce. Puściła wodę do wanny i zaczęła rozbierać się,
nucąc wesołą piosenkę. Zawsze po miała dobry humor.
★★★
Bones wtuliła się w Jacka, kiedy
muzyka zwolniła. Alkohol buzował jej w żyłach, przez co była
jeszcze bardziej opryskliwa i szczera. Właśnie opowiadała
chłopakowi, jaki ma beznadziejny kolor włosów, co on traktował
jako żarty pijanej dziewczyny. Kiedy skończyła swój wywód
roześmiał się, i przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie. Jego
ręce z tali niebezpiecznie zjechały w dół i zatrzymały się cal
nad pośladkami Alicji, na co ona nie zwracała specjalnie uwagi
przyglądając się, nad jego ramieniem Frankowi rozmawiającemu z
Katrin. Rozochocony Krukon zjechał dłońmi jeszcze niżej i
delikatnie uszczypnął swoja towarzyszkę.
— Jak
nie zabierzesz łap, to dopilnuje, żeby ci odpadły —
syknęła.
Podniósł ręce w geście rezygnacji,
gdy ona przyciągnęła go do siebie i pocałowała, mimo
zdezorientowania nie pozostał bierny. Frank przewrócił oczami i
odpowiedział Adams na pytanie, ta roześmiała się serdecznie i
walnęła go lekko w łokieć. Bones oderwawszy się od chłopaka
wbiła spojrzenie w Longbottoma, który nic sobie nie zrobił z jej
poczynań. Prychnęła i odeszła od osłupiałego Thomasa.
— Ej, ej
laleczko! — krzyknął za nią.
— Odwal
się, idioto — burknęła i zmierzyła
go takim wzrokiem, który skutecznie odstraszył natręta.
Pociągnęła łyk soku dyniowego i
rozejrzała się po sali.
—
Zatańczysz?
— Nie.
—
Obiecuje, że nie będę cię łapać za tyłek.
— Odczep
się, Longbottom.
—
Trudno. — Mrugnął do niej i odszedł.
Po chwili namysłu ruszyła za nim i
nim zdążył usiąść znów koło Adams pociągnęła go za rękę
na parkiet. Posłał jej pytające spojrzenie.
— Skoro
tak ładnie prosiłeś.
Zaczęli tańczyć. Alicja zauważyła,
że Frank jest dobrym tancerzem, nie mylił kroków, nie szarpał się
z nią, wręcz płynnie prowadził od jednej figury do drugiej, mimo
że piosenka do najwolniejszych nie należała.
— Nasze
wyjście aktualnie? — spytał
— Nie.
Zasępił się, ale nie dał tego po
sobie poznać. W sumie to było zbyt piękne, aby było prawdziwe.
— Czyli
mogę zaprosić Katrin — odparł,
siląc się na wesoły ton.
— No
wiesz co! Żartowałam, a ty już o innej mówisz.
— To nie
wyglądało jak żart.
— Może
się nie znasz? — zironizowała.
— A może
to ty zachowujesz się jak pies ogrodnika! —
warknął.
— Co? —
Zdziwiła się.
— Sama
nie chcesz, ale drugiej nie dasz —
wytłumaczył i odszedł.
Poczuła się jakby uderzył ją w
twarz. Wściekłość rozsadzały ją od środka. Wyminęła wołająca
ją na parker Ros i wpadła jak burza do dormitorium. Dorcas leżała
pod kołdrą i czytała książkę.
— Stało
się coś?
— Czy ja
jestem psem ogrodnika? — Zapytała
przyjaciółki.
Meadowes parsknęła śmiechem.
— Ko ci
takich głupot naopowiadał?
— Ten
kretyn — burknęła,
przysiadając na łóżku.
—
Idziecie jutro na randkę, jeśli uznasz, że naprawdę nic ci do
niego, to powinnaś dać wolną drogę Katrin —
wytłumaczyła ciepłym, spokojnym głosem.
— Chyba
nie idziemy.
—
Dlaczego?
Bones wzruszyła ramionami.
— Tak
wyszło.
— Będzie
dobrze. — Pocieszyła ją.
Alicja weszła do łazienki. Dorcas
potarła nadgarstek, który zaczął swędzieć. Przyjrzała się
czerwonej prędze i mocniej naciągnęła rękaw koszulki nocnej.
Chyba nigdy nie będzie tak dobrze, jakbyśmy chcieli.
★★★
Sobota była ciężkim dniem dla
prawie całego Hogwartu. Większość z uczniów biorących udział w
urodzinach Syriusza obudziła się dopiero koło południa. Nim
doprowadzili się do stanu umożliwiającego pokazanie na obiedzie i
pokonaniu batalii z żołądkiem, wmuszając w niego odrobinę
ciepłej zupy dochodziła czternasta. Nikt nie mógł zrozumieć,
jakim cudem uciekło im pół wolnego, cennego dnia. Z wielkim kacem
próbowali nadrobić zaległości w nauce, choć wyniki były marne.
Pokój Wspólny przeważnie gwarny i pełen życia dziś gościł u
siebie wpółżywych, wpół śpiących Gryfonów. Lily ze złośliwym
uśmieszkiem przyglądał się Albertini leżącej na kanapie z
kompresem na czole. Co chwile dziewczyna uciszała rozbieganych
pierwszoklasistów, rzucając w nich zaklęciem „Silencio”, które
Evans zaraz zdejmowała.
—
Mogłabyś jako prefekt kazać im się zamknąć?
— Maja
takie samo prawo tu przebywać jak ty. Idź do nas i się połóż.
— Czekam
na Remusa. Ma mi przynieść eliksir.
— Myślę,
że jest w stanie gorszym niż ty —
zauważyła Lily.
Na schodach prowadzących do męskich
dormitoriów pojawiła się czwórka uczniów. Huncwoci. Każdy z
nich, bez wyjątku, wyglądał jak nowo narodzony. Świeży,
pachnący, w niedopiętych pod szyją koszulach i zawadiacko
przerzuconymi krawatami wyglądali idealnie. Wszyscy w pomieszczeniu
zaniemówili i zaczęli zazdrościć, że naczelni rozrabiacy zamku
mają zawsze ostatnie słowo.
— Jak to
jest, że wczoraj schlaliście się jak świnie, a dzisiaj wyglądacie
lepiej ode mnie, choć nie wypiłam łyka ognistej? —
spytała.
— Mamy
swoje huncwockie sposoby, Evans —
odparł James.
— Luniu,
ratuj!
Remus uśmiechnął się i podał Ros
lekarstwo. Wypiła je łapczywie i padła z powrotem na kanapę.
Powoli czuła jak ból głowy ustępuje.
— Moi
mili, ja spadam. Mam trening —
oznajmił Potter.
—
Trening? A ktoś poza tobą nadaje się, żeby wsiąść na miotłę?
— Zdziwiła się Lily.
— Chodź
to się przekonasz.
—
Nigdzie z tobą nie idę! Znowu zaciągniesz mnie do jakiejś
komórki.
— Nie
udowodniono, że to ja. — Podniósł
ręce w obronnym geście. — Z twojej
winy w sumie. — Zamyślił się.
—
Mojej?! — Lily podniosłą się.
— Nie
chciałaś mnie pocałować, tchórzu.
— To ty
wyszedłeś! — Broniła się.
— Bo
mnie obraziłaś!
— Ja?!
— Nie
no, gnom ogrodowy. Evans, pomyśl —
zironizował.
— Ciszej
ludzie — poprosiła Albertini.
— Nie
muszę! To ty masz IQ gnoma ogrodowego! Obrażać się za nic!
— Ja się
obrażam za nic?! A kto od sześciu lat warczy na mnie i nie chce się
umówić?
— A co
ma piernik do wiatraka, Potter?
— Mąkę?
— spytała Ros. Remus wybuchnął
śmiechem.
— To, że
jesteś zarozumiała i uparta! —
oznajmił.
— Bo nie
latam za tobą ja te wszystkie głupie dziewczyny?! —
spytała z ironią.
— Bo nie
znasz mnie, a osądzasz.
— No
zupełnie cię nie znam! Pewnie. Niszczysz mi życie przez ostanie
sześć lat, ale pewnie nie mogę cię osądzać! Głupi jesteś!
— A ty
głupsza! — warknął i odszedł.
— A ty
jeszcze głupszy, Potter! — krzyknęła
za nim. Odwróciła się napięcie i poszła do dormitorium.
-Czy ktoś wie, o co oni się znów
pokłócili? — spytał oniemiały
Syriusz.
Remus rozłożył bezradnie ręce,
Peter wzruszył ramionami, a Ros mruknęła, że nareszcie jest
cicho.
★★★
Nastała niedziela. Wyczekiwana, nie
tylko z powodu braku zajęć, lecz także w ten dzień można było
odwiedzić wioskę czarodziejów. Podekscytowani trzecioklasiści
większością pojawili się na śniadaniu, aby zaraz móc wyjść do
Hogsmeade. Starsi muszący odrobić prace domowe, po bezproduktywnej
sobocie postanowili odpuścić sobie to jedno wyjście. W przyszłym
miesiącu będą mogli uzupełnić zapasy słodyczy. Ci bardziej w
potrzebie kierowali swe prośby do Huncwotów, którzy dziwnym trafem
zawsze mogli skołować ulubione słodycze, kremowe piwo czy coś
mocniejszego. Oczywiście za odpowiednią dopłata, ale kto by się
tam przejmował kilkoma dodatkowymi knutami.
Alicja nie stroiła się. Założyła
prostą, czarną spódnicę przed kolano i biały sweterek z dekoltem
w serek oraz długim rękawem, podkreślający jej ciemne włosy.
Może makijaż i fryzura były odrobinę staranniejsze niż gdyby
wychodziła z przyjaciółkami, lecz nie miała pewności, że Frank
na nią czeka. Zwłaszcza po ostatniej rozmowie. Postanowiła, że
wyjdzie z wieży wraz z dziewczynami, gdy Longbottom będzie na nią
czekał przy wyjściu pójdzie z nim, jeśli nie, zostanie z Lily,
Dorcas i Ros. Przemyślała sobie kilka rzeczy i przyznała, że
wbrew wszystkiemu chłopak miał rację. Do tego roku jasno dawała
mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana. Od początku
września robiła wszystko, aby jego uwaga wciąż kręciła się
wokół niej, choć było to świństwem z jej strony. Dawała mu
nadzieję, żeby zaraz ją zdeptać. Każdy by się zirytował.
Wyszła ostatnia z łazienki i uśmiechnęła się do pozostałych
mieszkanek dormitorium.
—
Idziemy?
Pokiwały głowami, chwyciły torebki i
wyszły. Bones rozmawiała z Rosario, choć tylko jednym uchem
słuchała, to w zakamarku jej głowy zrodziła się myśl, że on
nie przyjdzie. Serce zabiło jej mocniej i stanęło, gdy okazało
się, że go nie ma. Westchnęła i ukrywając rozczarowanie,
podreptała za Lily w stronę kolejki. Rozejrzała się ostatni raz,
upewniając, że Longbottom nie przyszedł.
—
Szukasz kogoś? — Usłyszała szept
przy uchu.
—
Nieeeee.
A jednak.
Przed nią pojawiła się czerwona
róża.
—
Dziękuję. — Odwróciła się i
delikatnie uśmiechnęła.
Szli w ciszy drogą prowadzącą do
wioski. Kilka razy Frank próbował zacząć rozmowę, ale
odpowiadała monosylabami lub całkiem go zbywała. W końcu dał
sobie spokój. W Alicji trwała wewnętrzna walka. Zachowywać się
normalnie i spróbować poznać go czy pokazać, że to nie ma sensu?
Przecież zarzekała się, że oni nigdy. Spojrzała na jego
zasępiony profil. Widziała, że jest rozczarowany. Poczuł, że
jest obserwowany.
— To
gdzie idziemy? — spytał, nie siląc
się na uprzejmy ton.
— Nie
zaplanowałeś nic? — zdziwiła się.
— W
końcu to ty mnie zaprosiłaś —
odparł oschle.
Już chciała zaprotestować, jednak
miał rację. To ona wplątała go w spędzenie z nią czasu.
Westchnęła.
— Frank!
Frank! — Głos Katrin stawał się
coraz głośniejszy.
Gryfon zatrzymał się i poczekał na
koleżankę, Alicja chcąc nie chcąc musiała zrobić to samo.
Poczuła, jak Adams odpycha ją od chłopaka.
— Co się
stało Kat?
— Czy ja
już skończysz z tą... — Urwała i
wskazała ręką na Bones. Ala zagotowała się w środku. —
Z nią. To mogę cię porwać w jedno miejsce? —
spytała przymilnie.
—
Wybacz, ale Frank ma zarezerwowany cały dzień —
odezwała się.
—
Doprawdy?
— Tak.
Więc kiedy indziej, a może nigdy, ci pomoże. Idziemy? —
zwróciła się do Longbottoma.
—
Przykro mi. Porozmawiamy innym razem Kat. Do zobaczenia.
— Tak,
mi też przykro Kat. — Przedrzeźniała
Bones.
— A
tobie z jakiego powodu niby? —
spytała.
— Z
powodu twojej fryzury. — Uśmiechnęła
się złośliwie i pociągnęła Franka za ramie.
—
Okropna jesteś — mruknął.
Alicja machnęła ręką. Nieświadomie
podjęła decyzję. Pierwsza opcja, ta bardziej niedorzeczna, wgrała.
Okazało się, że mają wspólne zainteresowanie takie jak pływanie.
I uwielbiają morze. Opowiedziała o swojej siostrze i przyznała,
jaką batalię stoczyła z siostrą o imię – Frank. Longbottom nie
był tym zniesmaczony, wręcz rozbawiła go dziecinność dziewczyny
w takich sprawach. Dotarli do Trzech Mioteł. Weszli, a gwar panujący
w pubie w nich uderzył.
— Wolę
spokojniejsze miejsca — przyznał.
— Ja
też.
— To
chodź.
Pociągnął ją za rękę i weszli w
wąską uliczkę. Stała tam mała kawiarnia. Weszli i zajęli
miejsce przy oknie, którego widok rozchodził się na wzgórza.
— Lubię
tu przychodzić — wyznała.
— Znasz
to miejsce?
—
Znalazłam w trzeciej klasie. Pokażę ci coś. —
Pogrzebała w torbie i wyjęła swój nieodłączny szkicownik.
Przerzuciła kilka stron i odwróciła zeszyt.
— Piękne
— oznajmił.
—
Siedziałam przy tym stoliku i rysowałam.
Frank zabrał jej zeszyt i zaczął
oglądać. Obrazy przeważnie przedstawiały zamek, błonia i
zakazany las. Pojawiło się kilka portretów dziewczyn.
— Potter
nie męczył cię o to? — spytał,
wskazując na rysunek przedstawiający Lily na plaży.
— Potter
nie wie, że to mam — odparła
chytrze.
Parsknął śmiechem. Zamówili po
kawie i słodkich rogalikach. Tematów do rozmów nie brakowało.
Zaczynając od szkoły, przedmiotów, których się uczą przez plany
na przyszłość aż do rodziny. Ojciec Franka pracował jako auror,
matka zajmowała się przypadkami niewłaściwego użycia czarów.
Często w wakacje po pracy opowiadała, jak ktoś napełnił swój
dom wodą aż po sufit lub zaczarował niechcący sztućce, które go
atakowały. Słuchała z uśmiechem.
Trzy kawy i dwa ciastka później
postanowili wracać do zamku. Kelnerka przyniosła rachunek, a Frank
jak na dżentelmena przystało, wyciągnął po niego rękę.
— Ja cię
zaprosiłam, ja płacę.
Prychnął i wyciągnął portfel.
— Ale
później ja ciebie zaprosiłem, więc nie dyskutuj.
Przewróciła oczami. Obserwowała, jak
wyciąga pieniądze i rozlicza się z obsługą kawiarni. Jej uwagę
przykuła mała kartka za przezroczystym okienkiem na zdjęcia.
Wyrwała mu go z rąk i przyjrzała się rysunkowi.
— Skąd
to masz?
Zarumienił się i podrapał po karku z
zakłopotaniem.
—
Znalazłem kiedyś na błoniach.
—
Powinieneś oddać.
— Nie
mogłem się oprzeć. Musiałem go mieć.
Zmierzyła go surowym spojrzeniem, a
potem uśmiechnęła się promiennie. Nikt nigdy nie nosił jej
portretu w portfelu.
—
Pozwolisz mi go zatrzymać? — spytał
— Jak
zasłużysz.
— Myślę,
że już zasłużyłem — odparł z
błyskiem w oku.
— Może
— przyznała i nachyliła się w jego
kierunku.
Ich usta dzieliły cale.