Hej!
Spięłam
tyłek i oto jest! Moje jedno z najdłuższych ( o ile na najdłuższe)
dzieło :D
Starałam
się dodać wcześniej, bo nigdy nic nie wiadomo. Zawsze może spaść
śnieg w Gdańsku i dlatego nie będzie internetu na moim
podwarszawski zadupiu :/
Za
miesiąc Święta! Czaicie to?!
Ja
już nie mogę się doczekać, tego biegania, kupowania, pakowania,
gotowania, pieczenia, sprzątania, mojego ulubionego (powiało
ironią) mycia okien i całego tego rozgardiaszu, żeby można było
dwa dni poleżeć do góry pępkiem:)
Ale
przecież Boże Narodzenie to taki cudny i magiczny czas! :)
Rozgadałam
się, wybaczcie:)
Wasza,
wyglądająca śniegu, Rogata!
☆☆☆
— Mam
szlaban przez dwa tygodnie i dożywotni zakaz zbliżania się do
Działu Ksiąg Zakazanych.
— Wiesz
co Rogacz, mogłeś nam powiedzieć co planujesz — stwierdził
Syriusz.
— Samo
tak wyszło. — Wzruszył
ramionami. — Najważniejsze,
że Evans mi pomogła.
Remus
pokręcił głową na słowa przyjaciela, tylko on z całej czwórki
zdawał się rozumieć jak groźne w skutkach mogło być użyte
przez Jamesa zaklęcie. Z drugiej strony, właśnie zmierzali do
jednej z nieużywanych klas na szóstym piętrze, żeby ćwiczyć
animagię. To akurat, też do najbezpieczniejszych zajęć nie
należało. Kiedy weszli do sali, Remus pozapalał pochodnie i
zamknął drzwi kilkoma zaklęciami.
— No
to, do dzieła panowie. — Potter
zatarł ręce i już chciał rzucić zaklęcie gdy Lupin mu przerwał.
— Ty
dzisiaj nie.
— Niby
czemu?
— Dopiero
wyszedłeś ze Szpitalnego.
— Nic
mi nie jest. —
Zaczął
zapewniać.
— Była
umowa, ja decyduje kiedy, gdzie i kto — stwierdził
Lunatyk głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Potter
prychnął i założył ręce na piersi. Z obrażoną miną usiadł
na ławce i zaczął obserwować przyjaciół.
Syriusz
spróbował kilka razy, ale nie udało mu się, choć przez chwile
miał wrażenie, że zmienił się. Opadł wyczerpany na miejsce obok
Rogacza, zaraz znalazł się przy nim Remus. Zadał kilka kontrolnych
pytań i obejrzał go z każdej strony. Robił to bardzo dokładnie i
skrupulatnie, na sam koniec wetknął mu w rękę kilka kawałków
czekolady i nie odszedł dopóki wszystko nie zniknęło w ustach
Huncwota.
— Wiesz,
Luniu — zaczął
Łapa.
Wyżej
wspomniany spojrzał na niego pytająco.
— Ta
cała animagia to przykrywka, tak naprawdę robimy to po to, żeby
móc bezkarnie wyżerać twoje zapasy czekolady. — Zakończył
i wyszczerzył, ubrudzone brązową mazią, zęby w uśmiechu. W
końcu i na twarzy blondyna wystąpił delikatny uśmiech.
— Wiedziałem,
że nie robicie tego bezinteresownie — mruknął
i odwrócił się w stronę Petera. — A
ty dziś próbujesz? — spytał.
— No
pewnie! — krzyknął
za Pettigriewa Potter,
Lupin
zmierzył go karcącym spojrzeniem i odwrócił się z łagodną miną
do Petera,
— Wiesz,
że jak nie chcesz to nie musisz — zapewnił
go.
Za
jego plecami Syriusz i James robili głupie miny, w końcu zeskoczyli
z ławki, zaczęli machać rękami i grzebać nogami udając
kurczaki. Peter przyglądał się temu z przestrachem. Remus odwrócił
się i zobaczył, co też wyczyniali jego przyjaciele.
— Spokój! — zagrzmiał,
a Rogacz i Łapa posłusznie usiedli na ławce, jednak na ustach
wciąż mieli perfidne uśmiechy, którymi obrzucali Glizdogona.
— Czyli
na dziś koniec — stwierdził
Lunatyk i zaczął zbierać różne eliksiry i bandaże do swojej
torby, które przyniósł na wszelki wypadek.
— Ko
ko ko. —
Zaczęło
wydobywać się z ust Pottera, po chwili dołączył do niego
Syriusz.
Remus
zmroził ich spojrzeniem, ale gdy tylko się odwrócić znów
usłyszał gdakanie.
— Może
jednak spróbuje — mruknął
cicho i niewyraźnie Peter.
— No
i tak trzymaj, Glizdek!
James
uderzył go z całej siły w plecy tak, że niski chłopak
niebezpiecznie się zachwiał i na pewno by się przewrócił gdyby
nie pomoc Lupina.
— Nikt
cię nie zmusza, nie zwracaj na nich uwagi — powiedział
Remus i wskazał na dwójkę Huncwotów.
— Nie,
nie. Chcę spróbować — odparł
głośniej i bardziej zdecydowanie.
Lupin
pokiwał ze zrozumieniem i odszedł zostawiając pole dla Glizdogona.
Ten zamknął oczy, chwycił mocniej różdżkę i wyszeptał
„Animagus”. Jednak po kilku próbach nic się nie wydarzyło.
— Wystarczy. — podszedł
do niego i podał czekoladę oraz chusteczkę, aby mógł obetrzeć
krew, która popłynęła mu z nosa przez nadmierny wysiłek.
— To
teraz ja! — Ucieszył
się Rogacz i wykorzystał chwilę nieuwagi Lupina.
Staną
na środku i wypowiedział zaklęcie, jednak nic się nie wydarzyło.
Blondyn
widząc, że starania Huncwota nie przynoszą zamierzonych efektów
przestał na niego zwracać uwagę.
— Na
Gacie Merlina! — wykrzyknął
Syriusz.
Remus
i Peter odwrócili się, ich oczom ukazał się duży, brązowy jeleń
z okazałym porożem. Po chwili w miejscu zwierzęcia zobaczyli
czarnowłosego chłopaka w okularach, który upadł na kolana.
Wszyscy trzej natychmiast znaleźli się koło niego.
— James?
— Udało
się — stwierdził
i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Jak
się czujesz? — spytał
z troską Remus i pomógł z pomocą Syriusza mu się podnieść.
— Super.
— A
tak poważnie?
— Super — powtórzył.
— Masz. — Wcisnął
mu w rękę czekoladę, którą James pochłoną w zastraszającym
tempie.
— Uwielbiamy
Twoją czekoladę. — Wyszczerzył
się do blondyna, na co ten przewrócił oczami.
— No
Rogaczu, trzeba to opić! — zawołał
Syriusz i nie zważając na protesty prefekta skierowali się do
Hogsmeade.
★★★
— Chodźcie
już — marudziła
Lily.
Od
dwudziestu minut poganiała swoje przyjaciółki, które zbierały
się, w jej mniemaniu, bardzo wolno.
— Śniadanie
zaczyna się za dwadzieścia minut, gdzie Ci się tak spieszy?
— Chce
zająć dobre miejsca.
— Na
śniadaniu? — zdziwiła
się Dorcas.
Lily
posłała jej porozumiewawcze spojrzenie i pokazała na kalendarz.
Czternasty
lutego był zaznaczony na czerwono przez Alicję. Meadowes
uśmiechnęła się i z pobłażaniem pokręciła głową, jednak
przyspieszyła aby wesprzeć przyjaciółkę. To było jasne, że
Lily chce jak najszybciej wyjść, przed poranną pocztą, z Wielkiej
Sali. Od samego rana była niezwykle drażliwa, zanim weszła do
łazienki sprawdzała trzy razy, czy nie wyskoczy nagle jakaś
magiczna walentynka od Pottera albo co gorsza, on we własnej osobie.
Odkąd zaklęcie przestało na niego działać, każdą wolną chwilę
spędzał na denerwowaniu Lily. A to wrzucał jej żaby do torby, a
to zaczarował jej puchar aby oblał ją, gdy będzie chciała się
napić, za co potraktowała go upiorogackiem i do końca dnia miała
spokój. Choć przez chwilę brakował jej nachalstwa okularnika, to
teraz oddała by wszystko, aby wróciły te dni gdy umawiał się z
innymi, a nie latał bez przerwy za nią.
— No
chodźmy.
Głos
Alicji wyrwał rudowłosą z rozmyślań i wszystkie cztery opuściły
dormitorium. Lily szła bardzo blisko Dorcas i nerwowo rozglądała
się po korytarzu.
Zza
rogu wyłoniła się postać trzymająca coś w ręku, Lily
natychmiast skryła się za Meadowes. Rosario na ten widok westchnęła
i pokręciła głową z rozbawieniem. Postać zbliżała się coraz
bardziej, z cienia wyłonił się jakiś młodszy Krukon z różą w
ręku. Podszedł szybko do Alicji, mruknął coś niezrozumiałego,
jednak brzmiało to jak „Wesołych Walentynek”, wcisnął jej
kwiatka w dłoń i szybkim krokiem odszedł. Wszystkie roześmiały
się na widok zdezorientowanej miny Rudej, po tym incydencie Evans
odrobinę się uspokoiła.
★★★
— Wstawaj,
dzisiaj walentynki!
— A,
co one mają do mnie, spokojnego człowieka? — spytał
i zakrył się kołdrą nie czekając na odpowiedź.
— No
Luniu chodź, będzie fajnie! Te wszystkie rozchichotane fanki
wciskające kartki i słodycze —
zapiszczał
James, udając ekscytację.
Lupin
westchnął i wstał, pełnia zbliżała się wielkimi krokami,
jednak nie chciał się nad sobą użalać. Szybko ubrał się i
wyszedł z reszta Huncwotów w stronę Wielkiej Sali.
— Hej
Jimmy, myślisz, że ktoś nas zaprosi do Hogsmeade? — spytał
nienaturalnie wysokim głosem Syriusz i trzepocząc rzęsami spojrzał
na Rogacza.
— Nie
wiem! — odparł
również piskliwie. — Mam
nadzieję, że ten przystojniak Lunio, mnie poderwie! — powiedział
i zbliżył się do roześmianego Lupina.
— Chyba
śnisz! Lunio zaprosi mnie!
— Woli
mnie! Ty masz krzywe nogi.
— Tak!?
A ty masz rozczochrane siano na głowie!
— Wcale
nie!
— Wcale
tak!
— Luniu! — Zwrócili
się obydwaj do Lupina, który krztusił się ze śmiechu.
— Tak?
— Którego
wolisz?
— Cóż
moje drogie panie,
zaproszę was obydwie! — odparł
Remus, poważnym barytonem.
– Ach
Luniu, ty zwierzaku. — James
podszedł do niego i zaczął bawić się jego krawatem.
Syriusz
parsknął śmiechem.
— Proponujesz
nam trójkącik? — spytał
przymilnie.
— Wam
zawsze, to po kremowym w Miotłach?
— Oczywiście! – zapiszczał
Łapa. — Ale
ty stawiasz! Nie możemy — tu
wskazał na siebie i Jamesa — być
aż tacy łatwi.
★★★
Wielka
Sala była udekorowana we wściekłym różu. Za stołem nauczycieli
na tle czterech sztandarów każdego z domów wisiało ogromne,
różowe serce z napisem „Wesołych Walentynek!”, nad stołami
uczniów w powietrzu unosiło się pełno serduszek i aniołków. Ze
sklepienia sypało się różowe konfetti w kształcie, czego?
Oczywiście, że serduszek! Tak, tak! Brawa dla pani siedzącej w
dziesiątym rzędzie! Było tak pięknie i romantycznie, że nawet
zakochanych mdliło na widok tych dekoracji. Wszystko za przyczyną
Klubu Różowych Landrynek, jak zwykle mawiali na nie uczniowie. Była
top grupka dziewcząt z rożnych roczników i domów, które kochały
kolor różowy. Lily zastanawiała się kto normalny pozwolił im
robić dekoracje. Usiadła przy stole i nałożyła sobie jajecznicę,
popatrzyła na Rosario i jęknęła.
— Musiałaś? — mruknęła
zrezygnowana.
Albertini
pokiwała głową z entuzjazmem, jej długie włosy podskakiwały we
wściekle różowym kolorze.
— Zainspirowały
mnie — odparła
z uśmiechem i zaczęła się zajadać.
Dziewczęta
nie zdążył zacząć jeść, gdy do pomieszczenia wpadła chmara
sów. Jedna wylądowała przed Dorcas, kilka przed Alicją, a jeszcze
więcej przed Lily. Rudowłosa przełknęła ślinę i zaczęła
odbierać listy, od każdej po kolei. Meadowes przyglądał się temu
z uśmiechem, potem przeniosła wzrok na swoją kopertę. Odwróciła
i zamarła. Wąskie, staranne pismo, lekko pochyłe mogło należeć
tylko do jednej osoby, ostatnio zajmowała się usuwaniem go ze
swoich notatek, bo wtedy wspomnienia powracały. Wpatrywała się w
swoje nazwisko i nie potrafiła się zmusić, aby cokolwiek zrobić.
Wiedziała, że on obserwuje każdy jej ruch, czuła to. W końcu
przełamała się i szybkimi ruchem przedarła list na pół, na stół
wypadł łańcuszek z serduszkiem. Zaniemówiła. Tego było za
wiele. Wymamrotała przeprosiny i szybko odeszła od stołu,
zostawiając osłupiałe dziewczyny, po drodze przy drzwiach cisnęła
prezent do kosza. Została odprowadzona spojrzeniem Puchona.
Rosario
zajrzała przez ramie Lily, która otwierała dziesiątą walentynkę,
wszystkie były takie same i na każdej widniało „Evans, umów się
ze mną.”
— Mówiłam
mu, że to jest kiepskie — stwierdziła.
— Tak
w ogóle, to co to ma być? — spytała
ją Lily wskazując na obrazek. — Dwa
nabazgrane potwory i serce między nimi?
— To
ty — Rosario
wskazała na pierwsze straszydło — a to
James — pokazała
na drugie. — Albo
odwrotnie, ciężko odróżnić. — Posłała
jej przepraszające spojrzenie.
— Ja
i Potter?!
— Tłumaczyłam,
że furory tym nie zrobi — mruknęła
rozbawiona blondynka.
— Tragedia – jęknęła
Alicja, widząc kartki skierowane do Lily. — Ale
się starał.
Evans
zmierzyła ją zrezygnowanym spojrzeniem.
★★★
— Ale
oczojebne!
— Syriusz!
— Wybacz,
Luniu.
Usiedli
przy stole. James niepostrzeżenie machnął różdżką, a tam gdzie
wisiało wielkie serce pojawił się napis „ Evans, umówisz się
ze mną?”. Zadowolony ze swojego dzieła zaczął się zajadać
walentynkowymi przysmakami.
— Potter!
— Tak,
słoneczko?
— Nie
mów na mnie słoneczko!
— Dobrze
cukiereczku — odparł.
Policzyła
w myślach do dziesięciu.
— Co
to jest? — Wskazała
na stos kartek.
— Moje
walentynki do ciebie, skarbie.
— Są
okropne — wyznała.
— No
wiesz co! —
Oburzył
się. — Rysowałem
ją cały wieczór!
— Ją?
— Potem
rzucił zaklęcie powielające — wytłumaczył
Syriusz.
James
zmierzył przyjaciela ostrzegawczym spojrzeniem.
— Choć,
tak naprawdę, to rzucił je Lunio — dodał
po chwili i pokazał język zdenerwowanemu Jamesowi.
— Mogłeś
się bardziej wysilić – stwierdziła
Evans.
— Dobrze,
to w ramach rekompensaty zapraszam cię do wioski.
— Nie!
— No
umów się ze mną, są walentynki!
— Nie!
—
I tak
nie masz z kim iść — stwierdził
pewnym siebie głosem.
— Mam!
— Z
kim?
— Z....
guzik Cę to obchodzi!
— Nie
znam takiego, mówiłem, że nie masz z kim iść! — zawołał
tryumfalnie.
— Mam! — warknęła
zirytowana.
— Udowodnij!
— Widzisz
Remusie, tak to jest, umawiasz się z kimś, oddajesz mu serce a on
działa na dwa fronty — konspiracyjnym
szeptem zaczął Syriusz.
Huncwoci
wybuchnęli śmiechem, wspominając poranną rozmowę w drodze do
Wielkiej Sali a Lily popatrzyła na nich podejrzliwym wzrokiem.
— Wiedziałam! —
wykrzyknęła
rudowłosa. — Umówiłeś
się już z jakąś, a teraz ze mną! Jesteś dwulicową świnią,
Potter. Nie umówię się z Tobą! — odparła
i odeszła.
— Dzięki,
Łapo — mruknął
posępnie James.
— Zawsze
do usług, stary. — Zaśmiał
się.
★★★
Magiczne
zwierzęta mające niewiele ponad stopę wzrostu, bardzo szczupłe z
cienkimi, patyczkowatymi rękami i nogami, o jaskrawym ubarwieniu,
przypominające chochliki panoszyły się po całym zamku. Biegały
ubrane w jaskraworóżowe ubranka, miały doczepione skrzydełka,
jednak nie latały, gdyż żadna z organizatorek nie wpadła na
pomysł zaczarowania ich oraz małe, spiczaste, święcące czapeczki
z ogromnym sercem na końcu zamiast pompona. W rękach dumnie
dzierżyły łuk ze strzałą mając przypominać greckiego Erosa.
Topki, bo tak nazywały się te zwierzaki, zostały zatrudnione w
roli kupidynów, aby wręczać kartki walentynkowe. Każdy z uczniów
był mile zaskoczony gdy do niego podchodziły, skrzekliwym, cienkim,
głosikiem wołały przewodnie hasło: „Wesołych Walentynek” i
wręczały kolorową kartkę.
— Z
kim idziesz do wioski? —
spytał
James swojego przyjaciela, kiedy razem siedzieli znudzeni na kanapie
w Pokoju Wspólnym.
— Z
uroczym Luniem — odparł
brunet. — Przecież
idziesz z nami.
— Myślałem,
że żartujesz i umówiłeś się z jakąś laską.
— W
sumie mógłbym, zawsze może się to bardzooo miło skończyć w
jakiejś opuszczonej sali —
stwierdził
i zaczął wzrokiem przeczesywać pomieszczenie.
— Potter!
Przez
dziurę za obrazem Grubej Damy wpadła zdenerwowana osóbka,
prześlizgnęła wzrokiem po zgromadzonych Gryfonach i zatrzymała
się na okularniku. Śmiało ruszyła w jego stronę.
— Potter!
Ty tępy, irytujący, rozczochrany ghulu! Zabierz je ode
mnie! — Wskazała
palem w stronę grupki topków, które podskakiwały z walentynkami w
ręku, kilka z nich nuciło dość głośno:
„Ładny
tyłek masz, czy mi go dasz? A jeśli nie, to z Potterem umów się.”.
— A
co z tego będę miał? — Zmierzył
ją pytającym spojrzeniem, a potem w widowiskowy sposób złapał
znicz, nawet nie patrząc na skrzydlatą piłeczkę.
Kilka
dziewczyn wydało dźwięczne ochhhhh a
następnie achhhhh.
Evans
przewróciła oczami.
— Nie
dostaniesz szlabanu.
— Oj
Evans, Evans. Ja już mam obiecany u Ciebie — podkreślił
to słowo — szlaban.
Zmarszczyła
brwi i głęboko się nad czymś zamyśliła. Po chwili pacnęła się
w czoło.
— Jutro
o osiemnastej!
— Proponujesz
mi randkę, Evans? — Wyszczerzył
się.
— Nie!
Odrobisz szlaban, a potem wlepię Ci następny!
— Evans,
nie wiedziałem, że aaaaż tak jesteś spragniona mojego
towarzystwa.
— Wcale
nie! I tym razem się nie wywiniesz od kary! — warknęła.
James
podniósł się i zbliżył, na niebezpieczną w mniemaniu Lily,
odległość.
— Wcale
nie mam zamiaru — szepnął
jej do ucha.
Poczerwieniała.
Widząc to uśmiechnął się i odszedł w stronę schodów do
męskich dormitoriów.
— Tylko
nie zapomnij, Potter!
— Tak,
tak. Załóż jakąś seksowną bieliznę! — krzyknął
i szybko czmychnął zanim sens słów dotarł do Lily.
Prychnęła
i opadła na miejsce, z którego poniósł się James. Otoczył ją
wianuszek „amorków”. Warknęła i cisnęła w nich zaklęciem,
wystraszone zwierzątka rozpierzchły się po pomieszczeniu.
— Czyżby
okres Ci się zbliżał?
Zmierzyła
Syriusza lodowatym spojrzeniem, a z jej oczu zaczęły ciska
pioruny.
Poniósł
ręce w obronnym geście i odszedł.
★★★
Za
PRZECZYTANIE należy się KOMENTOWANIE!
To
nie wiele ;)