Witajcie
kochani!
Oprócz
tego, że rozdział powinien być kilka dni temu, to nastąpił
progres:)
Wiem,
że odpowiedziałam na Wasze komentarze z opóźnieniem, ale
obiecałam, że nikogo nie pominę i tego się będę trzymać:)
Odwiedziłam również większość Waszych blogów i
skomentowałam!
Miałam
problem, czy umieszczać fragmenty z książek, czy omijać je w
końcu stanęło na częściowym wykorzystaniu, mankamencik jest
taki, że sytuacja z Huncwotami i Snape`m odbyła się przed SUMem z
transmutacji, ja ją umiejscowiłam po zakończeniu egzaminów.
Mam nadzieję, że nie będzie to Was bardzo razić w oczy. Ogólnie
jestem zadowolona, czekam, jak Wam się podobało!:)
Rogata
A zapomniałabym! Inną czcionką, Verdaną dokładnie, są napisane fragmenty z HP:) Pewnie byście wiedzieli, ale tak dla pewności:)
☆☆☆
-Jesteśmy
przyjaciółmi, ale nie lubię kilku typów, koło
których wciąż się kręcisz! Wybacz mi, ale nie cierpię
Avery`ego i Mulcibera! Mulciber! Co ty w nim widzisz, Sev? Jest
odrażający! Nie wiesz, co próbował zrobić Mary Macdonald?
Lily
przystanęła przy filarze i oparła się o niego, patrząc w jego
chudą, ziemistą twarz.
-To
nic takiego... Taki żart, nic więcej...
-To
była czarna magia i jeśli uważasz, że to śmieszne...
-A
co robi ten Potter i jego kumple?- zapytał ze złością Snape,
rumieniąc się lekko.
-Co
ma z tym wspólnego Potter?
-Wymykają
się gdzieś w nocy. Ten Lupin jest jakiś dziwny. Jak myślisz,
gdzie on wciąż znika?
-Lupin
jest chory- odpowiedział Lily.- Mówią, że choruje...
-Co
miesiąc przy pełni księżyca? (1)
Dalej James nie słuchał.
Wyglądało na to, że Snape nie wiedział, że Lily zna przypadłość
Remusa i ja akceptuje. Próbował usprawiedliwić babranie się
w czarnej magii, odwracając uwagę Evans od siebie i kierując ją
na grzeszki jego oraz chłopaków. Kanalia. Musieli znów
coś wymyślić, aby po uprzykrzać mu odrobinę życie.
★★★
Syriusz popatrzył na
zegarek. Zostało mu tylko dziesięć minut do rozpoczęcia lekcji, a
właśnie zaczął swój poranny patrol pod hasłem: „Jaką
dziewczynę dziś zbajeruje”. Uczennice bardziej zainteresowane
jego osobą (czyt. wszystkie), a w szczególności należące
do fan clubów znały ten jego „połów” i w tym
czasie uśmiechały się słodko. Black dobrze wiedział, których
się wystrzegać, a z którymi ewentualnie mogłyby się
umówić. Od wieży Gryffindoru, z której szedł, do
lochów była długa droga, więc miał prawie całą szkołę
do wyboru. Gdy minął już parę Puchonek, którym w dziwny
sposób popodwijały się spódniczki i zdziwionych
chłopaków, widzących go po raz pierwszy bez Pottera zwątpił,
że znajdzie jakąś odpowiednią. Spostrzegł pewną brunetkę,
która rozmawiał z koleżanką. Zmierzył ją wzrokiem i
stwierdził, że może być. Przystąpił do dzieła.
★★★
Pod klasą profesora
Slughorna zebrała się już duża grupka Gryfonów w tym trzy
czwarte Huncwotów, Lily, Dorcas oraz trzech Ślizgonów.
Slughorn, jak wiadomo opiekun Domu Węża, nie odejmował swoim
podopiecznym punktów za spóźnienia, tyczyło się to
też Huncwotów i Lily, którzy byli jego ulubieńcami, a
reszta nieszczęśników traciła punkty i zbierała szlabany.
Jednak bardzo często to on się spóźniał.
— Evans!
— James,
postanowił wykorzystać produktywnie czas i podenerwować koleżankę.
— Czego?
— Chcesz
ze mną chodzić?
Lily przeniosła na niego
zdezorientowany wzrok, jednak szybko się zreflektowała.
Merlinie daj siłę!
Przemknęło jej przez myśl.
— A
co, sam się boisz? — Próbowała
być spokojna.
— Kto,
jak kto, ale ja niczego się nie boję. —
Wyszczerzył się do niej i potargał swoim zwyczajem
włosy.
— A
ja myślę, że jednak jest coś takiego —
odparła.
— Doprawdy?
— Na przykład szczotka
do włosów.
Dorcas parsknęła
śmiechem. Potter, którego docinki Evans niezwykle bawiły,
wyszczerzył się jeszcze bardziej.
— A
ja myślę, że to ty masz się czego bać. —
Przybliżył się do niej, Lily zapobiegawczo odsunęła
się na bezpieczną, w jej mniemani, odległość.
— A
ja myślę, że to jest tak, że im więcej mówisz, tym mniej
mnie to obchodzi — zauważyła
opryskliwie.
—
Uważam, że to BARDZO cię obchodzi, w końcu
obiecałem, że zorganizuję jakieś małe spotkanie w schowku na
miotły — szepnął
jej na ucho, dziewczyna poczerwieniała.
— Twoje
niedoczekanie — fuknęła.
Zaśmiał się i odwrócił
w stronę zmierzającego Syriusza.
★★★
Syriusz po bliższych
oględzinach wolał nie ryzykować. Gdy minęły trzy minuty rozmowy
z nieznajomą dziewczyną, znał cały jej życiorys od podstaw. I
pragnął najszybciej, jak się dało zakończyć znajomość,
okazało się, że stara prawda jest jak najbardziej aktualna i uroda
nie zawsze idzie w parze z inteligencją. Dzisiejsze łowy mu się
nie udały, co nie uszło uwadze kilku dziewczętom, które
postanowiły wykorzystać swoja szansę, w przyszłości. Dobiegł do
miejsca, w którym byli jego przyjaciele.
— Łapo,
gdzieś ty polas?
—
Poszedł —
poprawił przyjaciela Remus —
Polas to taki kawałek terenu na skraju lasu.
— Bardzo śmieszne —
burknął James na uwagę Lupina i wszedł za
chichoczącymi dziewczynami do klasy.
★★★
Podczas lekcji James
razem z kumplem rzucał zaczarowanymi papierowymi kulkami, które
wybuchały, osmalając ubranie Smarka i Mulcibera.
— A,
co będzie, jak wpadnie do kociołka? —
Skrzywiła się Alicja na myśl o ubrudzeniu.
Duet żartownisiów
wyszczerzył się do siebie i wszystkie kulki, które były
przeznaczone na plecy, Ślizgonów wpadały raz za razem do ich
kociołka. Gdy już rozległo się wymarzone „BUM”, kociołek,
który podskoczył z palnika, wpadł wprost na głowę,
Severusa. Popłoch, który panował w klasie, przerwała salwa
śmiechów wydobywających się z ust Gryfonów. Snape, a
raczej jego reszta ciała bez głowy, biegała po klasie i
wymachiwała rękami, przewracając na resztę swoich kolegów
kociołki. Udany kawał był tym samym końcem lekcji, ponieważ
prawie wszyscy Ślizgoni zmuszeni byli udać się do Skrzydła
Szpitalnego, aby pielęgniarka opatrzyła ich i odwróciła
działanie eliksiru powodującego znikanie.
★★★
Siedzieli w ciszy,
panowała napięta atmosfera po niedawnej kłótni. Wywar w
kociołku delikatnie bulgotał, jednak nikt nie zwracał na niego
zbytniej uwagi. Lily posiekała korzeń bulwiaka i dodała do
eliksiru, zamieszała według wskazówek, nie sprawiło jej to
przyjemności takiej jak zawsze. Snape przyglądał się temu bez
zainteresowania, dawno już opanował tę miksturę, zresztą jego
głowę zaprzątała inna. Ta, która wzbudziła zachwyt w
Mulciberze, ta, którą podał Macdonald. Wszyscy myśleli, że
została trafiona czarnoksięskim zaklęciem, tylko oni wiedzieli,
jak było naprawdę. Zdobył wtedy uznanie, obiecali mu, że szepną
za nim słówko do ich Czarnego Pana. Z opowieści Avery`ego
wynikało, że to potężny i wszechmocny mag. Chciał go poznać,
pokazać mu działania swoich eliksirów, tych, które
namiętnie tworzył i kolekcjonował w skrzynce pod łóżkiem.
Przy takim człowieku miałby możliwości, mógłby się
rozwijać, mógłby pokazać wszystkim, że nie jest zwykłym
człowiekiem, tylko czarodziejem z pasją i ogromnymi
umiejętnościami. Doskonale wiedział, że był lepszy od Slughorna.
Stary Ślimak już dawno się wypalił. Jego jedynym zajęciem było
kolekcjonowanie w swoim Klubie dzieci i wnuków sławnych ludzi
oraz zajadanie się ananasami. On mógł osiągnąć wszystko,
musiał tylko znaleźć odpowiedniego mentora, a takim wydawał się
Lord.
— Pytam
się po raz czwarty czy jest dobrze? —
Zirytowana Evans, kopnęła go w kostkę.
—
Wybacz, zamyśliłem się. —
Zerknął do kociołka. —
Zamieszaj pięć razy w lewo i będzie gotowe.
Posłusznie wykonała jego
polecenie i rozpromieniła się, był idealny.
— Dawno
nie miałeś dla mnie czasu —
zaczęła.
Ostatnio, gdy się
widywali albo on jej unikał, albo się kłócili.
— SUMy
— odparł krótko.
—
Severusie co się dzieje? —
Spojrzała na niego z troską i położyła rękę na
jego ramieniu.
— Nic,
ja tylko...— Przerwał
mu dźwięk otwieranych drzwi.
— Snape!
Potrzebny jesteś Mulciberowi. —
Regulus wparował do klasy nawet, nie zaszczycając Lily
spojrzeniem.
— Już,
już. — Ślizgon
pospiesznie zaczął zbierać swoje rzeczy.
— Sev!
Powiedziałeś im?!
— O
czym? — Spojrzał
na nią zdziwiony.
— O
naszym miejscu. — Ręką
zatoczyła łuk, jakby chciała wskazać cała salę.
Wzruszył tylko ramionami.
— Tak
jakoś wyszło... Muszę iść.
— Sev!
— jęknęła
bezradnie.
— Do
zobaczenia.
Po policzku dziewczyny
zaczęły spadać łzy.
— Kiedy
go zaczęłam tracić? —
szepnęła.
Nie uzyskała odpowiedzi.
★★★
Nastał wymarzony
weekendy, dla młodych uczniów oznaczał chwile wytchnienia,
dla piątoklasistów intensywną naukę, gdyż w poniedziałek
zaczynali oni zdawać pierwsze Standardowe Umiejętności Magiczne.
Pokój Wspólny zawsze gwarny i pełen Gryfonów
był wyludniony i spokojny, większość uczyła się w zaciszu
swoich dormitoriów. Pani Pomfrey miała ręce pełne roboty,
gdyż z minuty na minutę przybywało osób w jej małym
królestwie, które mdlały, były blade lub wręcz
zielone, spanikowane, a także zestresowane. Nie obijał się też
profesor Slughorn, który warzył eliksir odstresowujący, a w
jeszcze większych ilościach ten na uspokojenie. Nastrój
paniki i „nicnieumienia” dopadł również pannę Evans,
która w szaleńczym tempie wertowała swoje notatki i
mamrotała pod nosem jak mantrę: „Nic nie umiem”. Dorcas
stwarzała pozory spokoju, ale w środku cała dygotała na myśl o
transmutacji i również, tak jak Lily, powtarzała materiały.
Alicja podkreślała różnymi kolorami najważniejsze rzeczy w
swoich zapiskach, gdyż jako osoba uzdolniona manualnie, była też
wzrokowcem a kolorowe notatki pomagały jej w zapamiętywaniu.
Najspokojniejsza i najmniej zestresowana, o ile w ogóle
odczuwająca jakikolwiek niepokój z powodu egzaminów,
była Rosario, siedziała na swoim łóżku i bawiła się
standardowo z kotką Rudej. Książka od eliksirów grzecznie
spoczywała w stercie innych pomocy naukowych, których panna
Albertini nawet nie dotknęła i chyba nie zamierzała tego zrobić.
O wiele bardziej absorbującym zajęciem, było bezmyślne
potrząsanie zabawką dla kota i rozmyślanie nad zbliżającym się
spotkaniem z ojcem Dereka. Lily, która posiadła z nich
najbardziej wybuchowy charakter, a którą w takich sytuacjach
ja tak, denerwowało wszystko, wstała, wyrwała z ręki Ros zabawkę
i cisnęła nią do kosza, po czym zadowolona z siebie zagłębiła
się ponownie w lekturze. Albertini z rozbawienie pokręciła głową
i postanowiła jednak odrobinę poczytać, choć najpierw
stwierdziła, że uda się do kuchni po coś słodkiego. Może weźmie
kilka eklerków na udobruchanie pani prefekt.
★★★
Syriusz Black na należał
do osób cierpliwych, ponadto nie lubił, gdy nie był w
centrum uwagi. A tak właśnie się działo. Ze swojego posłania
obserwował Remusa, który zaczytany w książce nie widział
świata poza nią. Nie było to dla niego wielkim zaskoczeniem,
ponieważ cały piąty rocznik oszalał na punkcie SUMów,
wszędzie spotykał uczące się osoby. Dodatkowo irytował go fakt,
że jego najlepszy przyjaciel, niejaki James Potter zniknął w
niewyjaśnionych okolicznościach.
— Gdzie
jest Glizda?
Usłyszał Remus, który
od dłuższego czasu obserwował dyskretnie nudzącego się Syriusza.
— W
bibliotece.
— A
Rogacz?
— Na
szlabanie.
— Za
co?
Lupin wzruszył tylko
ramionami.
Syriusz zamyślił się:
Dlaczego James miał szlaban? Od razu w jego głowie uformowała się
wizja, że jego kumpel, wywinął jakiś numer SAM. A jak wiadomo,
przedsięwzięcia Huncwotów organizowali RAZEM, a nic nie było
mu wiadomo o nowym dowcipie. Pozostawała opcja, że nadarzyła się
idealna okazja do kawału, której taki żartowniś jak Potter
nie mógł przepuścić lub McGonagall dostała PMSu a James
pojawił się w nieodpowiednim momencie i chwili. Ostatnia możliwość
to zafiksowana Evans, która wlepiła karę Rogatemu za takie
wielkie przewinienie jak zbyt głośne oddychanie czy po prostu
istnienie. Te wszelkie powody niebycia z Jamesem na szlabanie
niestety nie powodowały, że Syriuszowi nudziło się mniej. Zerknął
na zegarek, osiemnasta trzydzieści cztery, rozejrzał się po
dormitorium i stwierdził, że nic się w nim nie zmieniło przez te
kilka minut, w których był zajęty kontemplacja jamesowego
szlabanu. Wstał z łóżka, rozprostował nogi, wygrzebał z
szafy zwykłe ubrania, ściągnął mundurek i ubrał to, co
wcześniej przygotował, poszedł do łazienki popodziwiać swoją,
przystojną twarz.
Remus usłyszał brzęk
tłuczonego szkła i przekleństwo, wypływające z ust przyjaciela.
Po chwili zobaczył Syriusza ze zbolałą miną, który, mimo
tego, że Lunatyk nie pytał, opowiedział, jak to zbił fiolkę
swoich ulubionych perfum. Pokiwał współczująco i wrócił
do nauki.
Black znów
spojrzał na zegarek, osiemnasta trzydzieści osiem, nie mógł
uwierzyć, że zrobił tyle, w tak krótkim czasie. Kiedy już
miał zamiar umrzeć z nudów, drzwi pokoju otworzyły się i
staną w nich Peter. Chyba jeszcze nigdy nie ucieszył się tak na
jego widok.
—
Glizdogonie, mój stary druhu —
powitał go wylewnie. —
Może pogramy w szachy?
— Muszę
dokończyć karny esej na starożytne runy —
oznajmił przepraszającym głosem.
Łapie momentalnie zrzedła
mina i burknął coś zrozumiałego tylko dla niego samego, usiadł
obrażony i zaczął wystukiwać palcami, o szafkę nocną, tylko
sobie znaną melodię.
— Nudzi
mi się. — Mruczał
pod nosem w takt.
— Wiesz
Łapo — zaczął
Remus, którego „muzyka” Blacka doprowadzała do białej
gorączki. Przyjaciel spojrzał na niego z zainteresowaniem, była to
zawsze jakaś odskocznia od nic nierobienia. —
Jak pies się nudzi, to sobie jajka liże.
— Od
kiedy to jesteś taki joł, do przodu, Lupin? —
warknął Łapa i wyszedł, trzaskając drzwiami. Nie
zwracając na nic uwagi, przeszedł przez Pokój Wspólny
i udał się na korytarz, pierwszą rzeczą jaka przykuła jego
uwagę, była Pani Norris, która siedziała na środku
korytarza i wlepiała w niego swoje żółte ślepia.
★★★
James wyszedł z sali od
numerologii, rozcierając obolałe nadgarstki, wyszorował chyba
wszystkie ławki znajdujące się w klasie, ponadto poprzysiągł
sobie, że do końca życia nie weźmie do ust gumy do żucia, której
odlepił dzisiaj całe setki spod blatów. Dodatkowo dotąd nie
mógł pojąć idei karania szlabanem za brak odrobionych prac
domowych. Mało to było edukujące. Kiedy wracał do wieży
Gryffindoru między nogami przebiegła mu rozjuszona i wystraszona do
granic możliwości kotka Filcha a za nią bardzo znana mu postać
czarnego psa. Niewiele myśląc, pognał za zwierzętami. Cieszył
się, że ma bardzo dobrą kondycję, bo inaczej straciłby całe
przedstawienie.
— Co
tu się wyrabia?!
Kocica wskoczyła z
rozpędu na zdezorientowanego Filcha, wbiła w swojego pana pazury i
zaczęła przeraźliwie miauczeć. Woźny jęknął z bólu,
który spotęgował się, gdy Łapa nie wyhamował i uderzył w
Argusa. James zanosił się ze śmiechu na widok tej sceny.
— Znów
męczysz moją biedną Panią Norris ty hultaju!
— Nie,
to on. — Wskazał
na Syriusza, który wielce zadowolony z siebie merdał ogonem i
szczekał.
— Skąd
to się tu wzięło! Łap go! —
krzyknął do Jamesa i rzucił się na Blacka, który
dużo sprytniejszy od woźnego przewracając go, wskoczył mu na
plecy, wesoło zaszczekał i pognał w głąb zamku, Filch gramoląc
się, ruszył za nim.
Przebiegł kilka
schodków, schował się w tajemnym przejściu i zmienił z
powrotem w człowieka. Zziajany dołączył do Huncwotów na
kolacji.
— Stary,
to było genialne!
Przybili sobie piątkę
— Remus
mnie zainspirował —
wyznał Syriusz.
— Ja?
— zdziwił się i
przełknął z trudem jedzenie.
—
Wspominałeś coś o psie i takie tam —
odparł Łapa i z wielkimi uśmiechem zajął się
kolacją.
Lupin przez chwilę
siedział z rozdziawioną buzią, myślał, że za takie dogryzanie,
Black będzie urażony i nie odezwie się do niego przez najbliższy
tydzień. Widać dla Huncwota najważniejszy jest dobry żart, nie
przeszkadza wtedy nawet urażona duma.
★★★
Wiadome jest, że co
dobre szybko się kończy, dlatego też dwa dni wolnego, które
dla jednych były ciągłą nauką, a dla innych błogim lenistwem,
minęły, jak z bicza strzelił. Zanim uczniowie się obejrzeli już
stali pod Wielką Salą w oczekiwaniu na egzamin. Lata nauki i
wytężonego wysiłku przyniosły oczekiwane efekty, dla skrupulatnie
uczących się zadane pytania nie były trudne, a prawidłowe
odpowiedzi same nasuwały się na myśl. Tak było w przypadku Lily,
Dorcas i Remusa, których pióra tylko śmigały po
pergaminach. Trudniej było odrobinę Jamesowi i Syriuszowi, a także
Alicji, którzy mniej się uczyli, a więcej czasu poświęcali
na rzeczy błahe, aczkolwiek przyjemne. Jednak i im udawało się
odnaleźć coś w zakamarkach umysłu, żeby móc odpowiedzieć
na pytania egzaminacyjne. Dużo gorzej miała Rosario, która
wpatrywała się w swój arkusz i usiłowała cokolwiek
wymyślić, zaklęcia, transmutacja, a nawet OPCM były dużo
prostsze, bo często wiedzę wykorzystywała w praktyce, natomiast o
ONMS wiedziała tyle, co o zeszłorocznym śniegu. Cieszyła się
tylko, że to ostatni egzamin, po którym odpocznie i wróci
do domu. Peter siedział i miał taki sam, o ile nie większy
problem, niż Ros, z uporem maniak wpatrywał się w siedzącego
nieopodal Lupina, próbując wyczytać z jego postaci
odpowiedzi. Nauczyciel obwieścił koniec czasu.
Oficjalnie SUMy zostały
zakończone.
Severus rozsiadł się
pod drzewem, studiując dalej pytania egzaminacyjne i przypominając
sobie, jakich udzielił na nie odpowiedzi. Zerknął do podręcznika
i z zadowoleniem stwierdził, że wymienił wszystkie cechy, po
których można poznać wilkołaka. (2)Snape
wstał i chował swój pergamin do torby. Kiedy wyszedł z
cienia i ruszył przez trawnik, Syriusz i James też wstali. Lupin i
Glizdogon pozostali na miejscu. Lupin gapił się w książkę, choć
oczy mu się nie poruszały, a między brwiami pojawiła się mała
zmarszczka. Glizdogon patrzył to na Syriusza, to na Jamesa, to na
Snape’a z wyraźnym oczekiwaniem na twarzy.
- W porządku, Smarkerusie? - zapytał głośno James.
Snape zareagował tak szybko, jakby się spodziewał napaści. Upuścił torbę, wsunął rękę za pazuchę i już podnosił różdżkę, gdy James wrzasnął:
- Expelliarmus!
Różdżka Snape’a wyleciała w powietrze i upadła za nim w trawę. Syriusz parsknął śmiechem.
- Impedimento! - krzyknął, celując różdżką w Snape’a, który zwalił się na ziemię w połowie skoku po własną różdżkę.
Porozkładani na trawie uczniowie zwrócili głowy w ich stronę. Niektórzy wstali i podeszli bliżej. Jedni mieli przerażone miny, inni byli wyraźnie rozbawieni.
Snape leżał na ziemi, dysząc. James i Syriusz zbliżali się do niego z różdżkami w pogotowiu. James zerkał przez ramię na dziewczyny nad wodą. Glizdogon wstał, obserwując tę scenę łakomym wzrokiem, po czym obszedł Lupina, żeby mieć lepszy widok.
- Jak ci poszedł egzamin, Smarku? - zapytał James.
- Obserwowałem go, rył nosem po pergaminie - powiedział drwiąco Syriusz. - Na pewno tak go poplamił, że nie będą mogli odczytać ani słowa.
Tu i ówdzie rozległy się śmiechy. Najwyraźniej Snape nie cieszył się w szkole popularnością. Glizdogon zachichotał. Snape próbował wstać, ale zaklęcie wciąż działało; wił się, jakby walczył z niewidzialnymi sznurami.
- Jeszcze zobaczymy... - wydyszał, patrząc na Jamesa z nienawiścią. - Tylko... poczekajcie...
- Na co? - zapytał chłodno Syriusz. - Co zamierzasz zrobić, Smarku, wydmuchać sobie na nas nos?
Snape bluznął potokiem przekleństw i zaklęć, ale jego różdżka była daleko, więc żadne z zaklęć nie zadziałało.
- Przepłucz sobie usta - wycedził James. - Chłoszczyść! Z ust Snape’a zaczęły się wydobywać różowe bańki mydlane, piana pokryła mu wargi, wyraźnie się dusił...
- ZOSTAWCIE GO!
James i Syriusz rozejrzeli się wokoło. Wolna ręka Jamesa szybko powędrowała do włosów. (...)
- Co jest, Evans? - zapytał James głosem, który stał się nagle uprzejmy, głębszy, jakby bardziej męski.
- Zostawcie go - powtórzyła Lily. Patrzyła na Jamesa z odrazą. - Co on wam zrobił?
- No wiesz... - powiedział James powoli, jakby się zastanawiał - to raczej kwestia tego, że on istnieje... jeśli wiesz, co mam na myśli...
Wielu widzów obserwujących tę scenę wybuchnęło śmiechem, w tym Syriusz i Glizdogon, ale nie Lupin, nadal pochylony nad książką. Lily też się nie roześmiała.
- Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak? - zapytała chłodno. - A jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi szmatławcem, Potter. Zostaw go w spokoju.
- Zostawię, jak się ze mną umówisz, Evans - odrzekł szybko James. - No... nie daj się prosić... Umów się ze mną, a już nigdy więcej nie podniosę różdżki na biednego Smarka.
Za jego plecami zaklęcie spowolnienia przestawało działać. Snape czołgał się powoli ku swej różdżce, wypluwając mydliny.
- Nie umówiłabym się z tobą nawet wtedy, gdybym musiała wybierać między tobą a wielkim pająkiem - oświadczyła Lily.
- Nie masz szczęścia, Rogaczu - rzekł Syriusz i odwrócił się w stronę Snape’a. - OJ!
Ale krzyknął za późno. Snape już celował różdżką prosto w Jamesa. Błysnęło i z policzka Jamesa trysnęła krew. Odwrócił się błyskawicznie, znowu błysnęło, i Snape wisiał już w powietrzu do góry nogami. Szata opadła mu na głowę, odsłaniając chude, blade nogi i poszarzałe gatki.
Wielu widzów zaczęło klaskać. Syriusz, James i Glizdogon ryknęli śmiechem. Rozzłoszczona twarz Lily drgnęła lekko, jakby i ona powstrzymywała uśmiech.
- Puść go!
- Na rozkaz! - powiedział James i szarpnął lekko różdżką.
Snape zwalił się bezwładnie na ziemię. Wyplątał się jakoś z szaty, wstał i podniósł różdżkę.
- Petrificus totalus! - rozległ się głos Syriusza i Snape znowu runął jak długi i zesztywniał.
- ZOSTAWCIE GO W SPOKOJU! - krzyknęła Lily. Teraz i ona miała już różdżkę w ręku. James i Syriusz wpatrywali się w nią uważnie.
- Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę - powiedział James.
- To cofnij swoje zaklęcie!
James westchnął ciężko, a potem odwrócił się do Snape’a i wyszeptał przeciwzaklęcie.
- Bardzo proszę - powiedział, gdy Snape po raz kolejny dźwignął się na nogi. - Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie...
- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!
Lily zamrugała szybko.
- Świetnie - powiedziała chłodno. - W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie.
- Przeproś ją! - ryknął James, celując różdżką w Snape’a.
- Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał! - zawołała Lily, łypiąc groźnie na Jamesa. - Jesteś taki sam jak on...
- Co? - krzyknął James. - Ja NIGDY bym cię nie nazwał... sama wiesz jak!
- Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz... Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.
Odwróciła się na pięcie i odeszła.
- Evans! - zawołał za nią James. - Hej, EVANS!
Nawet się nie obejrzała.
- Co jej się stało? - zapytał James, bezskutecznie starając się sprawić wrażenie, że go to niewiele obchodzi.
- Czytając między wierszami, powiedziałbym, że chyba uważa cię za osobę nieco próżną - mruknął Syriusz.
- Świetnie - rzekł James, teraz już nie kryjąc wściekłości. - Znakomicie...
Znowu błysnęło i Snape ponownie zawisł w powietrzu do góry nogami.
- Kto chce zobaczyć, jak ściągam majtki Smarkerusowi? (2)
- W porządku, Smarkerusie? - zapytał głośno James.
Snape zareagował tak szybko, jakby się spodziewał napaści. Upuścił torbę, wsunął rękę za pazuchę i już podnosił różdżkę, gdy James wrzasnął:
- Expelliarmus!
Różdżka Snape’a wyleciała w powietrze i upadła za nim w trawę. Syriusz parsknął śmiechem.
- Impedimento! - krzyknął, celując różdżką w Snape’a, który zwalił się na ziemię w połowie skoku po własną różdżkę.
Porozkładani na trawie uczniowie zwrócili głowy w ich stronę. Niektórzy wstali i podeszli bliżej. Jedni mieli przerażone miny, inni byli wyraźnie rozbawieni.
Snape leżał na ziemi, dysząc. James i Syriusz zbliżali się do niego z różdżkami w pogotowiu. James zerkał przez ramię na dziewczyny nad wodą. Glizdogon wstał, obserwując tę scenę łakomym wzrokiem, po czym obszedł Lupina, żeby mieć lepszy widok.
- Jak ci poszedł egzamin, Smarku? - zapytał James.
- Obserwowałem go, rył nosem po pergaminie - powiedział drwiąco Syriusz. - Na pewno tak go poplamił, że nie będą mogli odczytać ani słowa.
Tu i ówdzie rozległy się śmiechy. Najwyraźniej Snape nie cieszył się w szkole popularnością. Glizdogon zachichotał. Snape próbował wstać, ale zaklęcie wciąż działało; wił się, jakby walczył z niewidzialnymi sznurami.
- Jeszcze zobaczymy... - wydyszał, patrząc na Jamesa z nienawiścią. - Tylko... poczekajcie...
- Na co? - zapytał chłodno Syriusz. - Co zamierzasz zrobić, Smarku, wydmuchać sobie na nas nos?
Snape bluznął potokiem przekleństw i zaklęć, ale jego różdżka była daleko, więc żadne z zaklęć nie zadziałało.
- Przepłucz sobie usta - wycedził James. - Chłoszczyść! Z ust Snape’a zaczęły się wydobywać różowe bańki mydlane, piana pokryła mu wargi, wyraźnie się dusił...
- ZOSTAWCIE GO!
James i Syriusz rozejrzeli się wokoło. Wolna ręka Jamesa szybko powędrowała do włosów. (...)
- Co jest, Evans? - zapytał James głosem, który stał się nagle uprzejmy, głębszy, jakby bardziej męski.
- Zostawcie go - powtórzyła Lily. Patrzyła na Jamesa z odrazą. - Co on wam zrobił?
- No wiesz... - powiedział James powoli, jakby się zastanawiał - to raczej kwestia tego, że on istnieje... jeśli wiesz, co mam na myśli...
Wielu widzów obserwujących tę scenę wybuchnęło śmiechem, w tym Syriusz i Glizdogon, ale nie Lupin, nadal pochylony nad książką. Lily też się nie roześmiała.
- Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak? - zapytała chłodno. - A jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi szmatławcem, Potter. Zostaw go w spokoju.
- Zostawię, jak się ze mną umówisz, Evans - odrzekł szybko James. - No... nie daj się prosić... Umów się ze mną, a już nigdy więcej nie podniosę różdżki na biednego Smarka.
Za jego plecami zaklęcie spowolnienia przestawało działać. Snape czołgał się powoli ku swej różdżce, wypluwając mydliny.
- Nie umówiłabym się z tobą nawet wtedy, gdybym musiała wybierać między tobą a wielkim pająkiem - oświadczyła Lily.
- Nie masz szczęścia, Rogaczu - rzekł Syriusz i odwrócił się w stronę Snape’a. - OJ!
Ale krzyknął za późno. Snape już celował różdżką prosto w Jamesa. Błysnęło i z policzka Jamesa trysnęła krew. Odwrócił się błyskawicznie, znowu błysnęło, i Snape wisiał już w powietrzu do góry nogami. Szata opadła mu na głowę, odsłaniając chude, blade nogi i poszarzałe gatki.
Wielu widzów zaczęło klaskać. Syriusz, James i Glizdogon ryknęli śmiechem. Rozzłoszczona twarz Lily drgnęła lekko, jakby i ona powstrzymywała uśmiech.
- Puść go!
- Na rozkaz! - powiedział James i szarpnął lekko różdżką.
Snape zwalił się bezwładnie na ziemię. Wyplątał się jakoś z szaty, wstał i podniósł różdżkę.
- Petrificus totalus! - rozległ się głos Syriusza i Snape znowu runął jak długi i zesztywniał.
- ZOSTAWCIE GO W SPOKOJU! - krzyknęła Lily. Teraz i ona miała już różdżkę w ręku. James i Syriusz wpatrywali się w nią uważnie.
- Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę - powiedział James.
- To cofnij swoje zaklęcie!
James westchnął ciężko, a potem odwrócił się do Snape’a i wyszeptał przeciwzaklęcie.
- Bardzo proszę - powiedział, gdy Snape po raz kolejny dźwignął się na nogi. - Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie...
- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!
Lily zamrugała szybko.
- Świetnie - powiedziała chłodno. - W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie.
- Przeproś ją! - ryknął James, celując różdżką w Snape’a.
- Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał! - zawołała Lily, łypiąc groźnie na Jamesa. - Jesteś taki sam jak on...
- Co? - krzyknął James. - Ja NIGDY bym cię nie nazwał... sama wiesz jak!
- Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz... Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.
Odwróciła się na pięcie i odeszła.
- Evans! - zawołał za nią James. - Hej, EVANS!
Nawet się nie obejrzała.
- Co jej się stało? - zapytał James, bezskutecznie starając się sprawić wrażenie, że go to niewiele obchodzi.
- Czytając między wierszami, powiedziałbym, że chyba uważa cię za osobę nieco próżną - mruknął Syriusz.
- Świetnie - rzekł James, teraz już nie kryjąc wściekłości. - Znakomicie...
Znowu błysnęło i Snape ponownie zawisł w powietrzu do góry nogami.
- Kto chce zobaczyć, jak ściągam majtki Smarkerusowi? (2)
★★★
Nie potrzebuję pomocy
tej małej, brudnej szlamy.
Małej, brudnej szlamy,
Brudnej szlamy.
Szlamy.
Biegła ile sił w nogach,
które niosły ją same po dobrze znanych im korytarzach. Łzy
przysłaniały wszystko, cieszyła się, że wiele osób
świętuje koniec egzaminów na błoniach, nikt nie widział,
gdy wpadła do maleńkiego schowku na miotły, podkuliła nogi pod
brodę i łkając zastanawiała się, kiedy jej przyjaciel ją
znienawidził, kiedy to, co ich łączyło, przestało być ważne.
Nie wiedziała, ile czasu
minęło, siedziała otępiała i wpatrywała się w ciemność, łzy
przestały spływać kaskadami po policzkach, chyba nawet ich już
zabrakło, aby uśmierzyć ból po starcie Severusa.
Szlama.
Cholernie bolało.
Skuliła się jeszcze
bardziej. Zawsze powtarzał, że to nic nie znaczy, to nic nie
zmienia, liczyła się tylko ich przyjaźń. A teraz? A teraz jest
zwykłą szlamą, brudno krwistą, którą pogardza nawet
najlepszy przyjaciel. Nie chciała jeszcze wracać do dormitorium,
nie czuła się gotowa, poza tym nie miała ochoty na wysłuchiwanie
„a nie mówiłam” Alicji i Rosario, które nigdy nie
lubiły Ślizgona i ją przed nim ostrzegały. Nie chciała ich
słuchać, dla niej był tym samym Severusem, który leżał z
nią na łące, bujał na huśtawce i opowiadał setki razy o
Hogwarcie. Widać, jej przyjaciółki szybciej poznały się na
nim niż ona. Niespodziewanie drzwi
otworzył się, wpadło oślepiające światło, a potem zamknęły,
ktoś wszedł i potknął się o wiadro. Lily usłyszała rumor i
przekleństwo.
— Jak
mnie tu znalazłeś? —
spytała, bo doskonale
rozpoznała właściciela owego głosu.
—
Mam swoje...
—
Huncwockie sposoby, tak
wiem. — Dokończyła
za niego spokojny głosem, bez cienia złośliwości czy złości.
Tak innymi niż zazwyczaj do niego się zwracała.
— Jak
będziesz grzeczna dziewczynką, to może kiedyś ci je pokażę —
obiecał.
Prychnęła
cicho.
— Jak
się czujesz — zapytał
miękko.
— Jakby
mnie ekspres do Hogwartu przejechał ze dwa razy —
odparła.
—
Przepraszam, to moja wina, nie powinienem...
Znów
mu przerwała.
—
Dlaczego właściwie to ty przyszedłeś?
—
Wyciągnąłem
najdłuższą słomkę —
wytłumaczył.
—
Nie wierzę, że uczciwie.
Roześmiał
się.
—
Widzisz Evans, znasz
mnie lepiej, niż myślisz —
przyznał.
Na jej
twarzy pojawił się nikły uśmiech, którego on nie miał
prawa zobaczyć, po chwili znów się zasępiła.
—
Wolałabym Dorcas —
przyznała szczerze.
—
Trudno, obiecałem ci spotkanie w składziku na miotły,
a James Potter dotrzymuje słowa.
Znów
wywołał uśmiech na jej twarzy.
—
Mimo to, wolałabym Dor.
—
Właściwie, to ona najgłośniej się awanturowała, że
powinna przyjść.
—
Bo tylko ona rozumiała moją przyjaźń z Severuem.
Tym
razem to James prychnął.
—
Wiem, że go nie lubisz, bo jest Ślizgonem.
—
Lily, macza palce w czarnej magii.
— Akurat
— fuknęła.
—
Wiedziałabym o tym —
zapewniła. Doskonale wiedziała, że to może być prawda, ale
postanowiła bronić byłego już przyjaciela.
—
A o tym, że znęcał się razem z Mulciberem i Avery`m
nad Mary Macdonald też tak doskonale jesteś poinformowana?
—
Kłamiesz.
—
Nadal leży w Skrzydle Szpitalnym, Dumbledore nie
dowiedział się o tym tylko dlatego, że Snape nie wydał Remusa.
— Sev
wie o Remusie? —
zdziwiła się. Nie
przyznał się, kiedy rozmawiali, a raczej kłócili się, na
dziedzińcu.
—
Dowiedział się niedawno.
Evans
zamilkła, okazało się, że naprawdę nie znała Snape`a, a
przynajmniej nie takiego, jakim teraz się stał. Czarna magia?
Eliksir? Kłamstwa. Pisnęła przerażona.
— Stało
się coś? — Wystraszył
się Potter.
— Nie,
nie. — Uspokoiła
go, a w głowie przewijało się tysiąc scen, kiedy zbywał ją,
unikał jej towarzystwa, ile razy widziało go z tymi Ślizgonami, a
ten eliksir, który ważył... Przeszkodziła mu wtedy swoim
pomysłem z tojadem.
— Chce
do wieży —
zadecydowała. —
Odprowadzisz mnie?
—
Do usług.
Szli w
milczeniu, w zamku było cicho i spokojnie, w końcu obowiązywała
cisza nocna. Lily nie kwapiła się do rozmowy, a James nie naciskał.
Przepuścił ją przez portret Grubej Damy i poczekał, aż zniknie w
wejściu do dormitoriów. Kiedy była na ostatnim stopniu,
odwróciła się i spojrzała na chłopaka z wdzięcznością.
—
Dziękuję. —
Po chwili wahania
dodała. —
James.
☆☆☆
I
jak?
- fragment z Harry Potter i Insygnia Śmierci.
- fragment z Harry Potter i Zakon Feniksa