Zgodnie z obietnicą:)
Dziękuję, że jesteście:)
P.S. Mogą być błędy, bo jednym okiem sprawdzam, a drugim oglądam Kogel-Mogel :D
Wasza Rogata:*
☆☆☆
Peter Pettigrew nie miał łatwego
życia, zarówno w domu i w szkole. Jego przynależność do
najbardziej znanej grupy uczniów, mianowicie Huncwotów, o których
w Hogwarcie słyszał każdy, nie powodowała, że miał lżej. Dla
większości, a może nawet i dla wszystkich, do ów teamu zaliczali
się: James Potter, Syriusz Black oraz Remus Lupin. Peter nazywany
był „tym czwartym Huncwotem” lub, znacznie częściej, „tym,
który łazi za Huncwotami”. Rzadko kto pamiętał, że brał
udział we wszystkich dowcipach żartownisiów i wraz z nimi odbywał
szlabany. Dziwne było, że mówiąc Huncwoci, każdy go pomijał,
mimo to McGonagall wlepiając im szlaban zawsze o nim, niewidzialnym
Glizdogonie, pamiętała nad wyraz dobrze.
Chłopak coraz częściej zastanawiał
się, czy jego przynależność do dowcipnisiów spowodował traf,
jakim było wspólne dormitorium czy może od zawsze miał być ich
członkiem. Niestety wszelkie dowody wskazywały na to, że jego
przyjaźń z chłopakami była w dużej mierze zasługą wspólnego
lokum. Wiele razy myślał, że nie pasuje do nich. Nie był tak
przystojny, jak Syriusz, tak wygadany, jak James, ani tym bardziej
tak inteligentny, jak Remus. Te braki powodowały, że czasem miał
ochotę poprosić McGonagall o zmianę pokoju. Zaszyć się wśród
normalnych uczniów, nienależących do hogwarckiej elity, zniknąć
tam gdzie jego miejsce, pośród szarego tłumu.
Jednak...
Bycie Huncwotem miało swoje dobre
strony. Te wszystkie spojrzenia zachwytu, podziwu, gdy wywinęli
jakiś wyjątkowo udany dowcip, były kierowane również do niego.
Na korytarzach ktoś podszedł, przywitał się, wiedział, że to
wszystko zabiegi, aby zbliżyć się do któregoś z chłopaków.
Wtedy to on dyktował warunki, choć przeważnie wzruszał ramionami
i odchodził, zostawiając osłupiałego rozmówcę. Tak, to miał
wyćwiczone do perfekcji. I najważniejsze. Animagia. Nigdy nie
porwałby się na długie godziny nauki i męczących treningów,
gdyby nie potrzeba zostania zwierzęciem. Nigdy nie przypuszczał, iż
może mu się udać coś, z czym dorośli, wykształceni czarodzieje
sobie nie radzili. Mimo wszystko udało się, zrobił to w imię
przyjaźni. Przyjaźni, która była spoiwem czterech chłopaków,
bardzo różniących się od siebie, mających swoje problemy.
Rozmyślając, miętolił w rękach
kawałek pergaminu. List od Jamesa. Był on przyczyną nostalgii, w
jaką popadł Peter. Otrzymał go kilka dni temu, a wciąż się
wahał czy odpisać. Niepozorne kilka zdań, jak samopoczucie,
spędzanie wolnego czasu, błahe sprawy, jednak on miał wrażenie,
że Potter pisząc, zadawał nieme pytanie, czy on, Peter, jakoś się
trzyma, czy znosi piekło, które organizują mu w domu co wakacje,
ojczym i przyrodnie rodzeństwo.
Właśnie, nad Rogaczem należało się
głębiej zastanowić. Pettigrew nigdy nie pojął jakim cudem,
dziecko szczęścia, bogaty, przystojny, z kochającej pełnej
rodziny, wspaniały sportowiec zadawał się właśnie z nimi. Z
wyrzutkiem społeczeństwa, jakim czyniło wilkołactwo, Remusem. Z
czarną owcą, która nie popiera poglądów rodziny, Syriuszem czy
nim, półsierotą, nękanym, bitym i poniżanym chłopcem, który
nigdy nie był dowartościowany. Tego nie rozumiał, był mnóstwo
osób, które bardziej pasowały na przyjaciół Jamesa Pottera, a on
wybrał właśnie ich.
Czy i tym razem zadziałała zasada
wspólnego pokoju?
— Pete!
— Idę!
— odkrzyknął, schował list do
szuflady i pognał na dół.
— Masz
gości.- Matka uśmiechnęła się i odsłoniła dwóch chłopaków,
o których przed chwilą rozmyślał.
— Cześć
— przywitał się zaszokowany.
— Cześć
Glizdek! — James podał mu rękę i
przyjaźnie poklepał po plecach.
Syriusz kiwnął.
— Nie
odpisałeś na list, więc chcieliśmy sprawdzić, co robisz. Chyba
nie poderwałeś jakiejś ekstra panienki i zapomniałeś o kumplach?
— Nawijał jak nakręcony Potter.
— Nie...
nie — jęknął.
— Tak
pomyślałem, że może pojedziesz z nami do Remusa? Chcemy go
odwiedzić przed jutrem.
— Tak.
Pewnie. Będę wieczorem mamo.
— Bawcie
się dobrze, chłopcy.
Wyszli przed dom. Black machnął
różdżką, a Błędny Rycerz pojawił się przed nimi. Zakupili
bilety i udali się do domu Remusa.
— Co tu
robicie? — spytał blady i wycieńczony
Lupin, widząc trzech kumpli w drzwiach.
—
Odwiedzamy damę w opałach — odparł
James, a reszta zarechotała złośliwe.
—
Wejdźcie.
Rozsiedli się w salonie. Czas mijał
na rozmowach, żartach i wygłupach, każdy z nich przyznał, że
brakowało mu tego.
— A jak
tam twoja praca?
—
Kiepsko. Jutro nie będę w stanie rozwieść gazet, a jak się nie
pojawię, to mnie wywalą — mruknął
speszony.
— To
może my je rozwieziemy? — zasugerował
cicho Peter.
— Co?-
spytał zaskoczony Lunatyk.
—
Właśnie! — Podchwycił pomysł
okularnik. — Wytłumaczysz nam, a my
się wszystkim zajmiemy.
— No nie
wiem.
— Nie
marudź Luniek. — Poparł Syriusz
przyjaciół.
— Skoro
tak... — Opowiedział im, na czym
polega jego praca, słuchali z uwagą i zadawali, rzeczowe oraz
istotne pytania, jak na Huncwotów było to ogromne zaskoczenie.
★★★
Pierwsze promienie słońca wpadały
przez okno i przyjemnie ogrzewały twarz śpiącego Glizdogona.
Przetarł zaspane oczy i spojrzał na zegarek, dochodziła piąta.
Przez chwilę, leżąc wpatrywał się w sufit i zastanawiał się,
czy naprawdę ma ochotę wstać. Jednak lojalność wobec Remusa
zwyciężyła i niespiesznie zwlókł się z łóżka. Po szybkiej
toalecie oraz śniadaniu wybiegł przed dom i wezwał Błędnego
Rycerza. Żałował, że zjadł aż tyle kanapek, bo przez szaleńczą
jazdę jedzenie podchodziło mu do gardła. Z ulgą przyjął
wiadomość o dotarciu do Doliny Godryka, podziękował i potruchtał
do domu przyjaciela.
Dorea powitała go i zaprowadziła do
kuchni, w której nad talerzami z naleśnikami siedzieli zaspani
James oraz Syriusz.
—
Ciekawe jak tam Remus po pełni —
zastanawiał się na głos Peter.
—
Odwiedzimy go, jak załatwimy gazety —
odparł James i ziewną szeroko. — A
potem pójdziemy spać.
Black przytaknął i znów zasnął,
opierając się głową o szybę autobusu.
Wysiedli koło skrzyżowania, podeszli
do największej skrzynki na ulicy, Potter wyciągnął z kieszeni pęk
kluczy i zaczął szukać właściwego. Po chwili wieko otworzyło
się i ukazało stertę prasy. Przeładowali gazety do wózka, który
przezornie wzięli z garażu Remusa i wyruszyli w drogę. Pettigrew
składał egzemplarze, pamiętając, aby do każdego włożyć
dodatek sportowy, natomiast Rogacz i Łapa dostarczali je pod drzwi
mieszkańców. Praca zajęła im zdecydowanie mniej czasu niż
Lupinowi, wykonującemu ją w pojedynkę, mimo to byli ogromnie
zmęczeni.
★★★
— Na
gacie Merlina, współczuję mu —
jęknął Syriusz, rozcierając sobie łydki. —
Zrobiliśmy dzisiaj chyba z dziesięć mili.
— Żeby.
— Potwierdził James i wypił całą
zawartość szklanki.
—
Dobrze, że jeszcze tylko jutro —
mruknął Peter i rozłożył się na sofie w salonie Potterów.
—
Wiecie, co myślę, że powinniśmy mu na zmianę pomagać —
zaczął James.
— To
znaczy? — Zainteresował się Łapa.
— No
wiecie, każdego dnia kto inny by z nim jeździł, co wy na to?
— Jestem
za.
— Ja
też. — Przytaknął Glizdogon —
Ja mogę zacząć pierwszy, to lepsze niż spędzanie całego dnia w
domu — dodał ciszej.
Pozostali pokiwali ze zrozumieniem
głowami.
Po południ dotarł do domu. Był
zmęczony, ale i zadowolony, w końcu czuł się potrzebny, czuł się
częścią zespołu. Może prawo wspólnego pokoju nie zadziałało?
Może tym razem tak miało być, a to tylko ułatwiło im
zintegrowanie się?
—
Gdzieżeś był cały dzień?! — Krzyk
ojczyma wyrwał go z rozmyślań.
— Z
przyjaciółmi — odparł.
— Ty?
Takie zero, takie nic, jak ty nie może mieć przyjaciół! Kto
normalny chciałby się przyjaźnić z takim tłustym nieudacznikiem?
— Zarechotał złośliwie i wszedł do
salonu, popijając piwo.
A może przyjaźnią się z nim tylko z
litości?
Wątpliwości powróciły.
☆☆☆
Czy mieliście kiedyś wrażenie, że
nie pasujecie do otaczającego was świata? Czy mieliście kiedyś
wrażenie, że ludzie zupełnie was nie rozumieją? Chcieliście
uciec, zapomnieć o dotychczasowym życiu i rozpocząć nowe z czystą
kartą? Tak właśnie czuła się Dorcas. W domu była obca, nigdy
nie mogła w pełni znaleźć porozumienia z rodziną. Uciekała w
świat bajek. Cóż... każdy powiedziałaby, że to normalne. Bo
która z małych dziewczynek nie chciałaby być Śpiącą Królewną
obudzoną przez przystojnego księcia po stu latach albo
Kopciuszkiem, którego los odmienił się po jednym balu? Jednak
Dorcas nie marzyła o losie królewny. Ją zawsze fascynował świat
elfów, jednorożców, krasnoludów i trolli. Wszystkie książki,
jakie wpadały jej w ręce, musiały zawierać w sobie elementy
świata magii. Wyobrażała siebie jako bohaterkę przeróżnych
przygód, czarownicę czy wróżkę. Po co być zagubioną i bezradną
księżniczką, jak można być zaradną i silną czarodziejka?
Zawsze chciała mieć mocny charakter, być stanowczą, niezależną,
wyrażać własną opinię i nie brać wszystkiego do siebie.
Zwłaszcza gdy rozmawiała z rodzicami, wtedy cała gromadzona odwaga
mijała, a powracał strach. Miała prawie siedemnaście lat, a wciąż
robiła wszystko pod dyktando matki, całe dnie spędzała w domu na
pomaganiu w obowiązkach i opieką nad Julią. Czuła się
wyzyskiwana, ale nigdy nie sprzeciwiła się woli rodzicielki. W te
wakacje była nieznacznie odciążona, jej młodsza siostra chodziła
już do szkoły, dzięki czemu miała masę koleżanek, z którymi
się spotykała. Meadowes sama oferowała się, że zabierze mała i
jej przyjaciółki na pobliski plac zabaw, gdzie dziewczynki
beztrosko się bawiły, a ona miała czas na chwilę oddechu.
Przyglądała się siostrze i
rozmyślała, ile dałaby, aby być tak pewną sienie i nieco władczą
osobą. Mała Julia dyrygowała w piaskownicy swoimi koleżankami,
które bez słowa sprzeciwu wykonywały jej polecenia. Dorcas
wiedziała, że gdyby to ona odziedziczyła charakter matki, byłaby
bardziej wygadana, waleczna. Nie dałaby się zastraszać Lorensowi,
tylko dała mu popalić tak, jak Huncwoci albo ośmieszyła go tak
skutecznie, jak Alicja. Nie chciała, być tylko tłem, zawsze
marzyła, że ludzie polubią ją i będą zabiegać o jej
towarzystwo. Wśród przyjaciółek nie wyróżniała się niczym ani
urodą zawodowej modelki, która miała Rosario, ani przebojowością
i ciętym językiem Alicji, czy też stanowczością i uporem Lily.
Szara i nijaka Meadowes. Zainteresowanie Colina spowodowało, że
uwierzyła w siebie, poczuła się godna uwagi, nie musiała już
zazdrościć Lily Jamesa, czy Franka Alicji. Była dla kogoś ważna
i piękna, w końcu tyle razy jej powtarzał, że jest najładniejsza
w całej szkole. Dodało jej to pewności siebie. A potem jednym
czynem, wszystko, co tak skrupulatnie Dorcas budowała, zdeptał jej
godność, tak jak Julia, która właśnie miażdżyła stópka babkę
z piasku, namiętnie budowaną przez Kat. Mimo to dała radę sobie
sama. Prawda, dlaczego zerwali, wyszła na jaw, dziewczyny nie mogły
się nadziwić, jak podołała problemowi. Jedyne co miała to
determinację, aby udowodnić wszystkim wokół, że jest coś warta.
Może w zamku nie była dusza towarzystwa, ale posiadała wszystkie
notatki, zawsze starannie odrobione prace domowe. Najniższą oceną
jaka otrzymywała był nędzny, ale tylko dlatego, że transmutacja
wybitnie jej nie lubią. Nie było pytania o teorie, na które by nie
znała odpowiedzi, tylko w praktycznym jej wykorzystaniu miała
problemy. Mimo to nie poddawała się jak Rosario, która odpuściła
sobie opiek nad magicznymi stworzeniami i spędzała niezliczone
godziny z Jamesem, Remusem i Rose na nauce tego przedmiotu. Nie mogła
się doczekać wyników Sumów, nie była osoba, która przed
otworzeniem koperty robiła znak krzyża, pluła przez ramię czy
modliła się do któregoś z bogów. Nawet gdyby nie zdała z
wszystkich przedmiotów, nic by to nie dało. Nic by to nie zmieniło,
musiałaby po prostu powtórzyć piąty rok nauki, liczyła jednak,
że do tego nie dojdzie. Pytania wydawały się łatwe, a odpowiedzi
same nasuwały się, gdy tylko wzrok napotkał pytajnik na końcu
zdania.
Przerwała rozmyślania i zerknęła
na zegarek na nadgarstku. Jęknęła. Od dziesięciu minut powinna
być w domu na obiedzie, gdyby tak, jak przez większość wakacji
sama opiekowała się siostrą, od niej uzależniona była pora
obiadu. Dałaby się jeszcze odrobinę pobawić dziewczynom, ale dziś
zaczął się urlop matki, która to zarządzała planem dnia.
— Juls
spadamy!
Młodsza Meadowes pokiwała i zaczęła
zbierać swoje zabawki. Prawda była taka, że Julia do siostry, choć
Dorcas o tym nie wiedziała, czuła większy respekt niż do
rodziców. Każdy uważał, że jako jedenastolatka ma pstro w
głowie, może i tak było w milionie przypadków, jednak doskonale
pamiętała kto, opowiadał jej bajki na dobranoc, zabierał na
spacery, chronił przed pasem matki i sprzątał po jej wybrykach.
Dorcas. To do niej zawsze zwracała się z każdym problemem, jej
brak w roku szkolnym odczuwała najbardziej. Podbiegła do siostry i
chwytając ją za rękę, ruszyły żwawym krokiem do domu.
★★★
—
Jeszcze ich nie ma... — mruczała z
niezadowoloną miną i z coraz większym zacięciem mieszała
sałatkę.
Co chwila wyglądała przez okno w
kuchni, znów wróciła do mieszania i mamrotała pod nosem.
Usłyszała pukanie w szybę, zreflektowała się i odebrała list od
puchacza, który nie czekając, odleciał. Przyjrzała się z
zainteresowaniem kopercie, odręczne, staranne pismo głosiło:
Dorcas Meadowes. Na odwrocie była pieczęć. Doskonale ją
pamiętała, była identyczna z tą jaka znalazła się na kopercie z
listem przyjmującym jej córkę do Szkoły Magii i czarodziejstwa
Hogwart. Przez ułamek sekundy zawahała się, a potem stanowczym
ruchem rozerwała pergamin, szybko przebiegła wzrokiem po słowach:
Standardowe Umiejętności Magiczne. Jej oczy stawały się coraz
większe i było w nich coraz więcej podziwu, prawie same wybitne,
tylko transmutacja powyżej oczekiwań. Nie zdawała sobie sprawy do
tej pory z tego, jak jej córka dobrze się uczy. Nie była to
matematyka czy fizyka, ale fakt, że odnalazła się w tym dziwnym i
odmiennym świecie był zaskakujący. Przez myśl jej przeszło, że
może nie powinna otwierać korespondencji córki, w końcu wobec
czarodziejskiego prawa za rok Dorcas będzie pełnoletnia, ale jak
szybko ta myśl się pojawiła, równie szybko Nancy wyzbyła się
jej z głowy. Usłyszała charakterystyczne skrzypienie drzwi
wejściowych i zobaczyła swoje córki.
-Jak zawsze spóźnione- burknęła i
podała Dor list, po czym wyszła do kuchni.
Dziewczyna nie skomentowała nawet
słowem, zresztą jak zawsze, że jej matka otworzyła list do niej,
westchnęła tylko i przebiegła wzrokiem po jego zawartości.
Uśmiechnęła się, widząc wyniki i nucąc piosenkę Tony`ego
Sparksa zabrała się za podawanie obiadu przygotowanego przez
rodzicielkę. Wygoniła Julię, aby umyła ręce, a potem razem
zasiadły do posiłku.
★★★
Wyszła do ogrodu z książką, widząc
jednak, jak jej matka pieli odłożyła wolumin i spytała:
— Pomóc
ci w czymś?
— Możesz
pielić z tamtej strony.
Bez słowa zabrał się za pracę, po
dziesięciu minutach pracy w ciszy jej matka zabrała głos:
—
Widziałam twoje oceny, nie wiedziałam, że tak sobie dobrze radzisz
u tych czarodziejów.
—
Dziękuję mamo — odparła i obdarzyła
ją ciepłym uśmiechem.
—
Myślałaś o swojej przyszłości?
—
Myślałam o zawodzie uzdrowiciela, ale nie wiem, czy poradzę sobie
z transmutacją — przyznała
szczerze.
—
Uzdrowiciel?
— Lekarz
w szpitalu czarodziejów.
— A
transmutacja?
—
Zamienianie rzeczy w inne rzeczy. —
Widząc niezrozumiałe spojrzenie matki, dodała —
Książki w krzesło i odwrotnie.
— Ach to
niezwykłe — odparła zmieszana, że
tak mało wie o życiu córki.
— A masz
tam w szkole kogoś?
—
Pewnie! — Dor ożywiła się. —
Mam trzy przyjaciółki: Lily, Alice i Rosario no i jest jeszcze
James.
— James?
— Zaniepokoiła się.
— Jest
wspaniałym kolegą, zawsze pomaga mi transmutacji.
— Ale to
nie jest twój... chłopak? — Te słowa
ciężko przeszły jej przez gardło.
— Nieee-
Machnęła ręką. — Jemu podoba się
Lily, choć ona go nie chce.
— A
tobie się ktoś podoba?
Zbladła i przełknęła ślinę. Nie
do końca pozbierała się po wydarzeniach z pewnym Puchonem. Nie
chciała do nich wracać.
— Nikt.
Nie mam czasu na chłopaków, muszę się uczyć. —
Postanowiła wykorzystać standardowy tekst Lily, którym tłumaczyła,
dlaczego nie chce się umówić z Potterem.
Ich rozmowę przerwał krzyk Julii,
zerwały się i podbiegły do dziewczynki.
— Co się
stało? — zapytały wystraszonym
głosem w tym samym czasie.
—
Popatrzcie! — pisnęła podekscytowana
i rozłożyła rękę. Na jej dłoni zerwany kwiat mienił się
wszystkimi kolorami tęczy.
— Mała!
— Dorcas uścisnęła siostrę.
Teraz pozostało im czekać na wizytę
kogoś ze szkoły. Pani Meadowes przyglądała się córkom, które z
przejęciem dyskutowały o nowo odkrytym magicznym talencie jej
młodszej latorośli. W oczach zaszkliły jej się łzy, ale szybko
je powstrzymała. Wierzyła, że skoro do tej pory Julia nie
wykazywała żadnych odstępstw od normalności to będzie taka jak
inne dzieci w jej wieku. Nie pojawi się surowa nauczycielka w
perfekcyjnie upiętym koku i nie oznajmi, że istnieje coś takiego
jak Hogwart, gdzie uczą czarować. Liczyła, iż choć jedno dziecko
zostanie z nią. Miała nadzieję, że nie będzie musiała oddawać
ich obu do świata, o którym nie miała pojęcia.