niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział 38: "Wakacje cz. 3. Szare tło elity."

 Zgodnie z obietnicą:)
Dziękuję, że jesteście:)
P.S. Mogą być błędy, bo jednym okiem sprawdzam, a drugim oglądam Kogel-Mogel :D
Wasza Rogata:*
☆☆☆
        Peter Pettigrew nie miał łatwego życia, zarówno w domu i w szkole. Jego przynależność do najbardziej znanej grupy uczniów, mianowicie Huncwotów, o których w Hogwarcie słyszał każdy, nie powodowała, że miał lżej. Dla większości, a może nawet i dla wszystkich, do ów teamu zaliczali się: James Potter, Syriusz Black oraz Remus Lupin. Peter nazywany był „tym czwartym Huncwotem” lub, znacznie częściej, „tym, który łazi za Huncwotami”. Rzadko kto pamiętał, że brał udział we wszystkich dowcipach żartownisiów i wraz z nimi odbywał szlabany. Dziwne było, że mówiąc Huncwoci, każdy go pomijał, mimo to McGonagall wlepiając im szlaban zawsze o nim, niewidzialnym Glizdogonie, pamiętała nad wyraz dobrze.
        Chłopak coraz częściej zastanawiał się, czy jego przynależność do dowcipnisiów spowodował traf, jakim było wspólne dormitorium czy może od zawsze miał być ich członkiem. Niestety wszelkie dowody wskazywały na to, że jego przyjaźń z chłopakami była w dużej mierze zasługą wspólnego lokum. Wiele razy myślał, że nie pasuje do nich. Nie był tak przystojny, jak Syriusz, tak wygadany, jak James, ani tym bardziej tak inteligentny, jak Remus. Te braki powodowały, że czasem miał ochotę poprosić McGonagall o zmianę pokoju. Zaszyć się wśród normalnych uczniów, nienależących do hogwarckiej elity, zniknąć tam gdzie jego miejsce, pośród szarego tłumu.
        Jednak...
Bycie Huncwotem miało swoje dobre strony. Te wszystkie spojrzenia zachwytu, podziwu, gdy wywinęli jakiś wyjątkowo udany dowcip, były kierowane również do niego. Na korytarzach ktoś podszedł, przywitał się, wiedział, że to wszystko zabiegi, aby zbliżyć się do któregoś z chłopaków. Wtedy to on dyktował warunki, choć przeważnie wzruszał ramionami i odchodził, zostawiając osłupiałego rozmówcę. Tak, to miał wyćwiczone do perfekcji. I najważniejsze. Animagia. Nigdy nie porwałby się na długie godziny nauki i męczących treningów, gdyby nie potrzeba zostania zwierzęciem. Nigdy nie przypuszczał, iż może mu się udać coś, z czym dorośli, wykształceni czarodzieje sobie nie radzili. Mimo wszystko udało się, zrobił to w imię przyjaźni. Przyjaźni, która była spoiwem czterech chłopaków, bardzo różniących się od siebie, mających swoje problemy.
        Rozmyślając, miętolił w rękach kawałek pergaminu. List od Jamesa. Był on przyczyną nostalgii, w jaką popadł Peter. Otrzymał go kilka dni temu, a wciąż się wahał czy odpisać. Niepozorne kilka zdań, jak samopoczucie, spędzanie wolnego czasu, błahe sprawy, jednak on miał wrażenie, że Potter pisząc, zadawał nieme pytanie, czy on, Peter, jakoś się trzyma, czy znosi piekło, które organizują mu w domu co wakacje, ojczym i przyrodnie rodzeństwo.
        Właśnie, nad Rogaczem należało się głębiej zastanowić. Pettigrew nigdy nie pojął jakim cudem, dziecko szczęścia, bogaty, przystojny, z kochającej pełnej rodziny, wspaniały sportowiec zadawał się właśnie z nimi. Z wyrzutkiem społeczeństwa, jakim czyniło wilkołactwo, Remusem. Z czarną owcą, która nie popiera poglądów rodziny, Syriuszem czy nim, półsierotą, nękanym, bitym i poniżanym chłopcem, który nigdy nie był dowartościowany. Tego nie rozumiał, był mnóstwo osób, które bardziej pasowały na przyjaciół Jamesa Pottera, a on wybrał właśnie ich.
Czy i tym razem zadziałała zasada wspólnego pokoju?
Pete!
Idę! odkrzyknął, schował list do szuflady i pognał na dół.
Masz gości.- Matka uśmiechnęła się i odsłoniła dwóch chłopaków, o których przed chwilą rozmyślał.
Cześć przywitał się zaszokowany.
Cześć Glizdek! James podał mu rękę i przyjaźnie poklepał po plecach.
Syriusz kiwnął.
Nie odpisałeś na list, więc chcieliśmy sprawdzić, co robisz. Chyba nie poderwałeś jakiejś ekstra panienki i zapomniałeś o kumplach? Nawijał jak nakręcony Potter.
Nie... nie jęknął.
Tak pomyślałem, że może pojedziesz z nami do Remusa? Chcemy go odwiedzić przed jutrem.
Tak. Pewnie. Będę wieczorem mamo.
Bawcie się dobrze, chłopcy.
Wyszli przed dom. Black machnął różdżką, a Błędny Rycerz pojawił się przed nimi. Zakupili bilety i udali się do domu Remusa.
Co tu robicie? spytał blady i wycieńczony Lupin, widząc trzech kumpli w drzwiach.
Odwiedzamy damę w opałach odparł James, a reszta zarechotała złośliwe.
Wejdźcie.
Rozsiedli się w salonie. Czas mijał na rozmowach, żartach i wygłupach, każdy z nich przyznał, że brakowało mu tego.
A jak tam twoja praca?
Kiepsko. Jutro nie będę w stanie rozwieść gazet, a jak się nie pojawię, to mnie wywalą mruknął speszony.
To może my je rozwieziemy? zasugerował cicho Peter.
Co?- spytał zaskoczony Lunatyk.
Właśnie! Podchwycił pomysł okularnik. Wytłumaczysz nam, a my się wszystkim zajmiemy.
No nie wiem.
Nie marudź Luniek. Poparł Syriusz przyjaciół.
Skoro tak... Opowiedział im, na czym polega jego praca, słuchali z uwagą i zadawali, rzeczowe oraz istotne pytania, jak na Huncwotów było to ogromne zaskoczenie.
★★★
        Pierwsze promienie słońca wpadały przez okno i przyjemnie ogrzewały twarz śpiącego Glizdogona. Przetarł zaspane oczy i spojrzał na zegarek, dochodziła piąta. Przez chwilę, leżąc wpatrywał się w sufit i zastanawiał się, czy naprawdę ma ochotę wstać. Jednak lojalność wobec Remusa zwyciężyła i niespiesznie zwlókł się z łóżka. Po szybkiej toalecie oraz śniadaniu wybiegł przed dom i wezwał Błędnego Rycerza. Żałował, że zjadł aż tyle kanapek, bo przez szaleńczą jazdę jedzenie podchodziło mu do gardła. Z ulgą przyjął wiadomość o dotarciu do Doliny Godryka, podziękował i potruchtał do domu przyjaciela.
        Dorea powitała go i zaprowadziła do kuchni, w której nad talerzami z naleśnikami siedzieli zaspani James oraz Syriusz.
Ciekawe jak tam Remus po pełni zastanawiał się na głos Peter.
Odwiedzimy go, jak załatwimy gazety odparł James i ziewną szeroko. A potem pójdziemy spać.
Black przytaknął i znów zasnął, opierając się głową o szybę autobusu.
        Wysiedli koło skrzyżowania, podeszli do największej skrzynki na ulicy, Potter wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i zaczął szukać właściwego. Po chwili wieko otworzyło się i ukazało stertę prasy. Przeładowali gazety do wózka, który przezornie wzięli z garażu Remusa i wyruszyli w drogę. Pettigrew składał egzemplarze, pamiętając, aby do każdego włożyć dodatek sportowy, natomiast Rogacz i Łapa dostarczali je pod drzwi mieszkańców. Praca zajęła im zdecydowanie mniej czasu niż Lupinowi, wykonującemu ją w pojedynkę, mimo to byli ogromnie zmęczeni.
★★★
        — Na gacie Merlina, współczuję mu jęknął Syriusz, rozcierając sobie łydki. Zrobiliśmy dzisiaj chyba z dziesięć mili.
Żeby. Potwierdził James i wypił całą zawartość szklanki.
Dobrze, że jeszcze tylko jutro mruknął Peter i rozłożył się na sofie w salonie Potterów.
Wiecie, co myślę, że powinniśmy mu na zmianę pomagać zaczął James.
To znaczy? Zainteresował się Łapa.
No wiecie, każdego dnia kto inny by z nim jeździł, co wy na to?
Jestem za.
Ja też. Przytaknął Glizdogon Ja mogę zacząć pierwszy, to lepsze niż spędzanie całego dnia w domu dodał ciszej.
Pozostali pokiwali ze zrozumieniem głowami.
        Po południ dotarł do domu. Był zmęczony, ale i zadowolony, w końcu czuł się potrzebny, czuł się częścią zespołu. Może prawo wspólnego pokoju nie zadziałało? Może tym razem tak miało być, a to tylko ułatwiło im zintegrowanie się?
Gdzieżeś był cały dzień?! Krzyk ojczyma wyrwał go z rozmyślań.
Z przyjaciółmi odparł.
Ty? Takie zero, takie nic, jak ty nie może mieć przyjaciół! Kto normalny chciałby się przyjaźnić z takim tłustym nieudacznikiem? Zarechotał złośliwie i wszedł do salonu, popijając piwo.
A może przyjaźnią się z nim tylko z litości?
Wątpliwości powróciły.
☆☆☆
        Czy mieliście kiedyś wrażenie, że nie pasujecie do otaczającego was świata? Czy mieliście kiedyś wrażenie, że ludzie zupełnie was nie rozumieją? Chcieliście uciec, zapomnieć o dotychczasowym życiu i rozpocząć nowe z czystą kartą? Tak właśnie czuła się Dorcas. W domu była obca, nigdy nie mogła w pełni znaleźć porozumienia z rodziną. Uciekała w świat bajek. Cóż... każdy powiedziałaby, że to normalne. Bo która z małych dziewczynek nie chciałaby być Śpiącą Królewną obudzoną przez przystojnego księcia po stu latach albo Kopciuszkiem, którego los odmienił się po jednym balu? Jednak Dorcas nie marzyła o losie królewny. Ją zawsze fascynował świat elfów, jednorożców, krasnoludów i trolli. Wszystkie książki, jakie wpadały jej w ręce, musiały zawierać w sobie elementy świata magii. Wyobrażała siebie jako bohaterkę przeróżnych przygód, czarownicę czy wróżkę. Po co być zagubioną i bezradną księżniczką, jak można być zaradną i silną czarodziejka? Zawsze chciała mieć mocny charakter, być stanowczą, niezależną, wyrażać własną opinię i nie brać wszystkiego do siebie. Zwłaszcza gdy rozmawiała z rodzicami, wtedy cała gromadzona odwaga mijała, a powracał strach. Miała prawie siedemnaście lat, a wciąż robiła wszystko pod dyktando matki, całe dnie spędzała w domu na pomaganiu w obowiązkach i opieką nad Julią. Czuła się wyzyskiwana, ale nigdy nie sprzeciwiła się woli rodzicielki. W te wakacje była nieznacznie odciążona, jej młodsza siostra chodziła już do szkoły, dzięki czemu miała masę koleżanek, z którymi się spotykała. Meadowes sama oferowała się, że zabierze mała i jej przyjaciółki na pobliski plac zabaw, gdzie dziewczynki beztrosko się bawiły, a ona miała czas na chwilę oddechu.
        Przyglądała się siostrze i rozmyślała, ile dałaby, aby być tak pewną sienie i nieco władczą osobą. Mała Julia dyrygowała w piaskownicy swoimi koleżankami, które bez słowa sprzeciwu wykonywały jej polecenia. Dorcas wiedziała, że gdyby to ona odziedziczyła charakter matki, byłaby bardziej wygadana, waleczna. Nie dałaby się zastraszać Lorensowi, tylko dała mu popalić tak, jak Huncwoci albo ośmieszyła go tak skutecznie, jak Alicja. Nie chciała, być tylko tłem, zawsze marzyła, że ludzie polubią ją i będą zabiegać o jej towarzystwo. Wśród przyjaciółek nie wyróżniała się niczym ani urodą zawodowej modelki, która miała Rosario, ani przebojowością i ciętym językiem Alicji, czy też stanowczością i uporem Lily. Szara i nijaka Meadowes. Zainteresowanie Colina spowodowało, że uwierzyła w siebie, poczuła się godna uwagi, nie musiała już zazdrościć Lily Jamesa, czy Franka Alicji. Była dla kogoś ważna i piękna, w końcu tyle razy jej powtarzał, że jest najładniejsza w całej szkole. Dodało jej to pewności siebie. A potem jednym czynem, wszystko, co tak skrupulatnie Dorcas budowała, zdeptał jej godność, tak jak Julia, która właśnie miażdżyła stópka babkę z piasku, namiętnie budowaną przez Kat. Mimo to dała radę sobie sama. Prawda, dlaczego zerwali, wyszła na jaw, dziewczyny nie mogły się nadziwić, jak podołała problemowi. Jedyne co miała to determinację, aby udowodnić wszystkim wokół, że jest coś warta. Może w zamku nie była dusza towarzystwa, ale posiadała wszystkie notatki, zawsze starannie odrobione prace domowe. Najniższą oceną jaka otrzymywała był nędzny, ale tylko dlatego, że transmutacja wybitnie jej nie lubią. Nie było pytania o teorie, na które by nie znała odpowiedzi, tylko w praktycznym jej wykorzystaniu miała problemy. Mimo to nie poddawała się jak Rosario, która odpuściła sobie opiek nad magicznymi stworzeniami i spędzała niezliczone godziny z Jamesem, Remusem i Rose na nauce tego przedmiotu. Nie mogła się doczekać wyników Sumów, nie była osoba, która przed otworzeniem koperty robiła znak krzyża, pluła przez ramię czy modliła się do któregoś z bogów. Nawet gdyby nie zdała z wszystkich przedmiotów, nic by to nie dało. Nic by to nie zmieniło, musiałaby po prostu powtórzyć piąty rok nauki, liczyła jednak, że do tego nie dojdzie. Pytania wydawały się łatwe, a odpowiedzi same nasuwały się, gdy tylko wzrok napotkał pytajnik na końcu zdania.
        Przerwała rozmyślania i zerknęła na zegarek na nadgarstku. Jęknęła. Od dziesięciu minut powinna być w domu na obiedzie, gdyby tak, jak przez większość wakacji sama opiekowała się siostrą, od niej uzależniona była pora obiadu. Dałaby się jeszcze odrobinę pobawić dziewczynom, ale dziś zaczął się urlop matki, która to zarządzała planem dnia.
Juls spadamy!
        Młodsza Meadowes pokiwała i zaczęła zbierać swoje zabawki. Prawda była taka, że Julia do siostry, choć Dorcas o tym nie wiedziała, czuła większy respekt niż do rodziców. Każdy uważał, że jako jedenastolatka ma pstro w głowie, może i tak było w milionie przypadków, jednak doskonale pamiętała kto, opowiadał jej bajki na dobranoc, zabierał na spacery, chronił przed pasem matki i sprzątał po jej wybrykach. Dorcas. To do niej zawsze zwracała się z każdym problemem, jej brak w roku szkolnym odczuwała najbardziej. Podbiegła do siostry i chwytając ją za rękę, ruszyły żwawym krokiem do domu.
★★★
        — Jeszcze ich nie ma... mruczała z niezadowoloną miną i z coraz większym zacięciem mieszała sałatkę.
Co chwila wyglądała przez okno w kuchni, znów wróciła do mieszania i mamrotała pod nosem. Usłyszała pukanie w szybę, zreflektowała się i odebrała list od puchacza, który nie czekając, odleciał. Przyjrzała się z zainteresowaniem kopercie, odręczne, staranne pismo głosiło: Dorcas Meadowes. Na odwrocie była pieczęć. Doskonale ją pamiętała, była identyczna z tą jaka znalazła się na kopercie z listem przyjmującym jej córkę do Szkoły Magii i czarodziejstwa Hogwart. Przez ułamek sekundy zawahała się, a potem stanowczym ruchem rozerwała pergamin, szybko przebiegła wzrokiem po słowach: Standardowe Umiejętności Magiczne. Jej oczy stawały się coraz większe i było w nich coraz więcej podziwu, prawie same wybitne, tylko transmutacja powyżej oczekiwań. Nie zdawała sobie sprawy do tej pory z tego, jak jej córka dobrze się uczy. Nie była to matematyka czy fizyka, ale fakt, że odnalazła się w tym dziwnym i odmiennym świecie był zaskakujący. Przez myśl jej przeszło, że może nie powinna otwierać korespondencji córki, w końcu wobec czarodziejskiego prawa za rok Dorcas będzie pełnoletnia, ale jak szybko ta myśl się pojawiła, równie szybko Nancy wyzbyła się jej z głowy. Usłyszała charakterystyczne skrzypienie drzwi wejściowych i zobaczyła swoje córki.
-Jak zawsze spóźnione- burknęła i podała Dor list, po czym wyszła do kuchni.
Dziewczyna nie skomentowała nawet słowem, zresztą jak zawsze, że jej matka otworzyła list do niej, westchnęła tylko i przebiegła wzrokiem po jego zawartości. Uśmiechnęła się, widząc wyniki i nucąc piosenkę Tony`ego Sparksa zabrała się za podawanie obiadu przygotowanego przez rodzicielkę. Wygoniła Julię, aby umyła ręce, a potem razem zasiadły do posiłku.
★★★
        Wyszła do ogrodu z książką, widząc jednak, jak jej matka pieli odłożyła wolumin i spytała:
Pomóc ci w czymś?
Możesz pielić z tamtej strony.
Bez słowa zabrał się za pracę, po dziesięciu minutach pracy w ciszy jej matka zabrała głos:
Widziałam twoje oceny, nie wiedziałam, że tak sobie dobrze radzisz u tych czarodziejów.
Dziękuję mamo odparła i obdarzyła ją ciepłym uśmiechem.
Myślałaś o swojej przyszłości?
Myślałam o zawodzie uzdrowiciela, ale nie wiem, czy poradzę sobie z transmutacją przyznała szczerze.
Uzdrowiciel?
Lekarz w szpitalu czarodziejów.
A transmutacja?
Zamienianie rzeczy w inne rzeczy. Widząc niezrozumiałe spojrzenie matki, dodała Książki w krzesło i odwrotnie.
Ach to niezwykłe odparła zmieszana, że tak mało wie o życiu córki.
A masz tam w szkole kogoś?
Pewnie! Dor ożywiła się. Mam trzy przyjaciółki: Lily, Alice i Rosario no i jest jeszcze James.
James? Zaniepokoiła się.
Jest wspaniałym kolegą, zawsze pomaga mi transmutacji.
Ale to nie jest twój... chłopak? Te słowa ciężko przeszły jej przez gardło.
Nieee- Machnęła ręką. Jemu podoba się Lily, choć ona go nie chce.
A tobie się ktoś podoba?
Zbladła i przełknęła ślinę. Nie do końca pozbierała się po wydarzeniach z pewnym Puchonem. Nie chciała do nich wracać.
Nikt. Nie mam czasu na chłopaków, muszę się uczyć. Postanowiła wykorzystać standardowy tekst Lily, którym tłumaczyła, dlaczego nie chce się umówić z Potterem.
Ich rozmowę przerwał krzyk Julii, zerwały się i podbiegły do dziewczynki.
Co się stało? zapytały wystraszonym głosem w tym samym czasie.
Popatrzcie! pisnęła podekscytowana i rozłożyła rękę. Na jej dłoni zerwany kwiat mienił się wszystkimi kolorami tęczy.
Mała! Dorcas uścisnęła siostrę.

Teraz pozostało im czekać na wizytę kogoś ze szkoły. Pani Meadowes przyglądała się córkom, które z przejęciem dyskutowały o nowo odkrytym magicznym talencie jej młodszej latorośli. W oczach zaszkliły jej się łzy, ale szybko je powstrzymała. Wierzyła, że skoro do tej pory Julia nie wykazywała żadnych odstępstw od normalności to będzie taka jak inne dzieci w jej wieku. Nie pojawi się surowa nauczycielka w perfekcyjnie upiętym koku i nie oznajmi, że istnieje coś takiego jak Hogwart, gdzie uczą czarować. Liczyła, iż choć jedno dziecko zostanie z nią. Miała nadzieję, że nie będzie musiała oddawać ich obu do świata, o którym nie miała pojęcia.