Witajcie Kochani:)
Przerwa niesamowicie długa i trochę
wyszłam z wprawy pisania, ale mam nadzieję, że AŻ tak źle nie
będzie. Jednak najpierw coś ważniejszego dla mnie.
Chciałam podziękować, że jesteście
ze mną. Zaraz po dodaniu poprzedniego rozdziału odcięłam się od
bloga, potrzebowałam odpoczynku, czasu na poukładanie swoich spraw,
swoistego resetu.
Jednak prawie codziennie dostawałam od Was
komentarze (przychodzą mi na maila:) ) i dokładnie przy każdym z
nich łzy leciały mi ciurkiem z oczu. Otrzymałam od Was tyle
wsparcia, zrozumienia i dobrych słów, jak od nikogo innego.
Praktycznie się nie znamy, a daliście mi coś cenniejszego niż
inni. Wiarę. Wiarę w moją siłę, mój talent, a przede wszystkim
we mnie. Pokazaliście, że jestem najważniejsza, nie kolejna notka,
ale właśnie ja. Za to PRZEOGROMNIE DZIĘKUJĘ:* Wam wszystkim i
każdemu z osobna, kto poświęcił, choć chwilę na napisanie
komentarza, jednak specjalne podziękowania należą się:
Kiwi, bo była, jest i mam
nadzieję, że będzie. Bez Ciebie ani rusz!:*
Visennie, bo zawsze zachwyca się
moimi wypocinami i chciała czekać nawet rok.:* Dzięki Merlinowi
zeszło się szybciej:D
Łapie i Rogaczowi, bo miałyście
rację. Zawsze wychodzi słońce. Może moje nieśmiało wychyla się
dopiero zza chmur, ale to już coś:*
Eskarynie, bo Twój komentarz
zwłaszcza ten drugi kopnął mnie w dupie i zaczęłam pisać nowy
rozdział:*
Optimist, bo udało jej się
wlać we mnie tonę optymizmu, a tego mi brakowało:*
Teoretycznej, bo również jest.
I nazwała mojego De idiotą. Należało mu się! :*
Dedykuję rozdział właśnie Wam:)
☆☆☆
Trzy przyjaciółki przemierzały
ścieżki Hogsmeade. Dwie niezwykle znudzone powłóczyły nogami za
trzecią, najbardziej ruchliwą. Blondynce głowa latała na
wszystkie strony i można by stwierdzić z pewnością, że kogoś
szuka. Pozostawiła dziewczyny na dworze i weszła do małego
sklepiku na rogu kamienicy. Rozejrzała się z ciekawością,
obdarzyła niezwykle szerokim oraz ciepłym uśmiechem
sprzedawczynię, a następnie opuściła pomieszczenie z nietęgą
miną. Pokręciła głową, a jej towarzyszkom nadzieja zniknęła z
twarzy. Niewiele myśląc Albertini ruszyła dalej, w głąb drogi.
Lily i Dorcas westchnęły, ale dzielnie ruszyły za koleżanką. W
dwóch kolejnych butikach nie znalazły tego, czego od dobrych kilku
godzin poszukiwały. Pierwsza nie wytrzymała Meadowes.
— Ros
czy możemy wreszcie przestać łazić bez celu po wiosce i iść na
kremowe?
—
Wykluczone — odparła kategorycznie i
weszła do apteki.
Dor spojrzała błagalnie na Evans. Ta
jedynie rozłożyła bezradnie ręce.
— Tu też
nie ma — stwierdziła Rosario,
wychodząc.
— Czego
ty właściwie szukasz? — zapytała.
— Chyba
raczej kogo — podszepnęła Lily. —
Chociaż może zwłoki Longbottoma podchodzą już pod rzecz. —
Zachichotała.
— Nie
wygłupiaj się! — fuknęła na nią
Albertini.
— Na
prawdę ich szukamy? — spytała z
niedowierzaniem.
Ros potaknęła.
— Ty
chyba chora jesteś. Idziemy na piwo.
—
Jeszcze koniec tej uliczki i obiecuje, że dam spokój.
Niechętnie przytaknęły i powlokły
się za przyjaciółką.
—
Zobaczcie! — pisnęła podekscytowana
i wskazała na witrynę kawiarni, za którą siedzieli Frank i
Alicja.
— Zaraz
się pocałują — szepnęła z
niedowierzaniem Lily i podeszła bliżej.
—
Mówiłam! Mówiłam! — Ros
podskakiwała i klaskała w ręce z uciechy jak mała
dziewczynka.
★★★
Huncwoci również skorzystali z
możliwości wyjścia do wioski czarodziejów. Mogli to robić w
każdy inny dzień nielegalnie, ale dziś z braku lepszych zajęć,
wybrali się na kremowe piwo do Trzech Mioteł. W oczekiwaniu na
trunek James zagadywał Rosmertę, a reszta bandy sprzeczała się,
kiedy najlepiej wcielić w życie planowany żart. Prowodyrem
dyskusji jak zwykle był Syriusz i to on najgłośniej wygłaszał
swoją opinię. Co chwilę uciszał go Remus, widząc jak McGonagall,
siedząca przy stoliku z dyrektorem i Slughornem, mierzy ich
zaciekawionym, a jednocześnie ostrzegawczym spojrzeniem.
—
Glizda, no powiedz sam. Który posiłek jest ważniejszy: śniadanie
czy kolacja?
Peter zamyślił się. Wybór był
ciężki i niezwykle ważny, gdyż od tego zależało powodzenie
kawału. Dla niego każdy posiłek był istotny, żadnego nie
opuszczał, a gdy nie mógł uczestniczyć w którymś z nich, udawał
się do kuchni w możliwie jak najszybszym czasie. Przecież stałe
godziny jedzenia są niezwykle ważne, a przede wszystkim zdrowe dla
organizmu. Syriusz mierzył go wzrokiem natarczywym i ponaglającym,
Lupin z rozbawieniem obserwował kontemplującego kumpla.
— Ciężki
wybór. — Westchnął w końcu. Black
przewrócił oczami i stracił zainteresowaniem bezużytecznym
kumplem.
— Luniu
— zaczął, a Remus westchnął —
A według ciebie?
—
Wszystko mi jedno. Ja opuszczam i kolacje, i śniadania.
— To
może obiad? — Podchwycił Łapa.
Potter wrócił do przyjaciół.
Postawił przed każdym kufel z kremowym przysmakiem i zasiadł przy
stoliku. Rozejrzał się, wyszczerzył, a nawet pomachał do Minerwy.
Ta pogroziła mu palcem i odwróciła się do swoich towarzyszy.
—
Rogaczu, tylko ty i ja jesteśmy na tyle elokwentni, aby zdecydować.
—
Śniadanie — odparł bez zastanowienia
James i pociągnął łyk napoju. Nawet nie musiał czekać, aż
Syriusz zada mu pytanie. Doskonale wiedział, o co chodzi jego
przyjacielowi.
—
Dlaczego?
— Żaden
nauczyciel w nocy nie skontroluje, bo będzie spał. A jakby udało
się przeciągnąć na obiad.
Black zamyślił się, argumentacja
Jamesa nie do końca do niego trafiała.
— Poza
tym każdy najbardziej głodny jest rano, a śniadanie to
najważniejszy posiłek dnia. Tak mówi Evans.
Syriusz ponownie przewrócił oczami.
—
Przekonałeś mnie tą opinią rudzielca —
stwierdził z ironią.
Remus parsknął w swoje piwo.
— Czyli
musimy dziś wieczorem zacząć operację. —
Łapa zatarł ręce i wzniósł kufle w geście toastu.
★★★
Alicja przysunęła swoją twarz
jeszcze bliżej Franka, jej usta prawie dotykały jego.
— Nie
całuje się na pierwszej randce —
szepnęła i z wielkim uśmiechem obserwowała, jak na jego twarzy
maluje się rozczarowanie.
Ros podskakiwała, aby lepiej widzieć.
—
Pocałowali się? Co? — dopytywała.
— Chyba
nie — mruknęła z niedowierzaniem
Dorcas.
— Idiotka.
— Westchnęła Lily. —
Czy możemy już iść?
—
Taaaaaa. — Skapitulowała Albertini.
—
Nareszcie — stwierdziła z ulgą.
Oddaliły się od kawiarni,
pozostawiając parę samą sobie.
Frank zamrugał kilkakrotnie, jakby
Alicji nagle wyrosło trzecie oko.
— To
dobrze, bo ja też nie — odparł i
obdarzył ją uśmiechem. Odzyskał wewnętrzny spokój oraz
stwierdził, że są dwie opcje.
Pierwsza: Ala chce się znów spotkać.
Druga: Ala daje do zrozumienia, że nic
z tego nie będzie.
Wstali z puf i wyszli na zewnątrz.
Przyjrzał się tej przewrotniej dziewczynie i stwierdził, że raz w
życiu może być spontaniczny. Złapał ją za rękę, przyciągnął
do siebie, zanim zdążyła zaprotestować i pocałował ją. Czekał,
kiedy odepchnie go i wymierzy policzek, ale jego oczekiwania nie
zostały spełnione. Bones zarzuciła mu ręce na szyję i oddała
pocałunek.
Było lepiej niż w jej najśmielszych
snach. Całowała się tyle razy, ale nigdy nie czuła czegoś
takiego. Miliony „motyli” w brzuch fruwało i rozsadzało ją od
wewnątrz. Szczęście zaczęło wypełniać każdą komórkę ciała,
a przyjemny dreszcz podniecenia spacerował wzdłuż pleców.
Oderwali się od siebie wpatrując
jeszcze w oczy, aby przedłużyć trwającą chwilę.
— Tak
pomyślałem, że w sumie to nie była randka —
odezwał się, chcąc w sten sposób rozładować napięcie. Obawiał
się, że nieprzewidywalna panna teraz może zacząć swoja tyradę.
Parsknęła śmiechem.
— W
końcu zachowujesz się jak facet —
mruknęła. — Dziękuję za
randkę, było cudownie. — Złożyła
delikatny pocałunek na jego policzku i łapiąc za rękę,
pociągnęła w stronę zamku.
Co chwilę zerkał na nią, a potem na
ich splecione dłonie. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście.
Dyskretnie uszczypnął się, ale czując ból, stwierdził, że
jednak nie śni.
★★★
Uważnym, czujnym okiem obserwował
uczniów wracających do zamku. Przez lata nauczył się w mig
wychwycić dziwnie i podejrzanie zachowujących się gagatków. O
jego nogi otarła się ukochana kotka, wziął ją na ręce, razem
pilnowali hogwartczyków. Pani Norris miauknęła przeciągle, coś
przykuło jej wzrok. Odstawił ją na krzesło, które postawił przy
drzwiach wejściowych, a sam ruszył w stronę Huncwotów.
— Muszę
was przeszukać. — Zarządził. —
Pod ścianę!
Cała czwórka zgodnie przewróciła
oczami, jednak bez słowa sprzeciwu podeszli do ściany.
Filch zaczął od Remusa. Mimo
dokładnych oględzin jego torby oraz kieszeni niczego nie znalazł.
Zawiedziony zabrał się jeszcze gorliwiej do obszukania Petera.
Kiedy pochylał się obmacując nawet pulchne kostki Glizdogona,
rozległ się trzask pękającego materiału. Za sprawą Syriusza
spodnie na tyłku woźnego miały teraz ogromną dziurę, przez którą
było widać kalesony. Wszyscy powracający wycieczkowicze mieli
niezły ubaw. Argus cały czerwony na twarzy, ale bardziej ze złości
niż z zażenowania, warkną przeciągle, ale nie zaprzestał
buszowania w torbie Petera. Zdenerwowany i zawiedziony, że tym razem
nie znalazł niczego co znajdowało się na zakazanej liście
przedmiotów chcąc nie chcąc puścił Gryfonów.
— Kiedy
ten stary pryk nauczy się, że my mamy od tego ludzi. —
Zaśmiał się Black. — Ros kochanie,
pozwól — zwrócił się do rozwalonej
na kanapie dziewczyny.
— A a a
a nie tak szybko przystojniaczku. Najpierw zapłata.
Potter wyciągnął paczkę
Musów-Świrusów a Peter pudełko Cukrowych Piór.
—
Przyjemnie się robi z wami interesy panowie —
odparła i wręczyła im małe zawiniątko.
★★★
Z ogromnym uśmiechem na twarzy i
nieobecnym wzrokiem weszła do dormitorium. Padła na łóżko i
przymknęła powieki.
— Chyba
nie-randka się udała — zagaiła
Dorcas.
— To
była randka — przyznała Alicja i z
pleców przekręciła się na brzuch, aby widzieć przyjaciółki.
— A
jednak? I jak wytrwałaś z tym głupim Longbottonem? —
dopytywała Lily.
— Noooo
jakoś poszło.
—
Całowaliście się?! — wypaliła
Rosario.
—
Przecież doskonale wiesz, że nie! —
Lily przewróciła oczami.
—
Właściwie to tak — mruknęła Ala.
—
Kiedy?! — zapytała Meadowes.
—
Przecież was śledziłyśmy! —
Oburzyła się Evans. Zraz jednak zakryła dłonią usta, rozumiejąc
jaką gafę popełniła. Albertinni posłała jej zabójcze
spojrzenie.
—
Śledziłyście mnie? — spytała
Alicja raczej rozbawiona niż zła.
— Oj tam
śledziłyśmy. — Ros machnęła
lekceważąco ręką.
—
Poszłyśmy zobaczyć czy go nie poćwiartowałaś —
dorzuciła Lily.
— Lily!
— zganiła ją Dorcas.
Alicja przysłuchiwała się
przekomarzaniom przyjaciółek. Nie mogła uwierzyć, że tak
kibicował jej i Frankowi, zwłaszcza Lily, która swego czasu żywiła
do niego głębsze uczucia.
— Cofam
wszystko, co powiedziałam na jego temat —
stwierdziła i mimo ogólnego gwaru wszystkie trzy ją usłyszały i
zamilkły jak na komendę.
— Serio?
— Yhym.
Jest miły, czarujący, szarmancki, zabawny, przystojny i nosi mój
portret w portfelu — wypowiedziała na
jednym tchu i zakryła twarz poduszką. —
I cudownie całuje — dodała
przyciskając materiał do ust, licząc, że nie zrozumieją.
Zrozumiały. Rosario zaczęła skakać
po jej łóżku i piszczeć z uciechy. Lily wyrwała jej poduszkę i
stojąc nad Bones zaczęła prawić kazanie.
— Jak to
spartolisz, to osobiście ci nakopie!
— Musimy
to uczcić. Idę po kremowe do chłopaków! —
krzyknęła Rosario i już jej nie było.
— Lily?
— spytała niepewnie Ala.
— Tak?
— Nie
masz nic przeciwko? No wiesz, ty...
— On
nigdy nie był dla mnie — odparła i
obdarzyła ją ciepłym uśmiechem.
★★★
Po kolacji odczekali dłuższy czas.
Wiedzieli, że skrzaty nie są głupie, więc wybrali się do kuchni
tuż przed ciszą nocna, aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. O
dziesiątej mieli zamiar być z powrotem w wieży. Szli korytarzami
zamku. James i Syriusz zaśmiewali się do rozpuku z żartów tego
drugiego. Ulubioną zabawą Blacka było zaczepianie pierwszaków,
kilkorgu z nich standardowo zasupłał buty, aby wyrżnęli
przysłowiowego orła, robiąc krok do przodu, zaczytanemu blondynowi
zaczarował książkę, by tekst w niej stał się niewidzialny. Mała
dziewczynka zajadała się pasztecikami podwędzonymi z kolacji. Co
chwilę wkładała rękę do torby i wyciągała przysmak, dowcipniś
zamienił go w wijącego się robaka. Krzyknęła i przerażona
pognała przed siebie, upuszczając torbę, z której wypełzło
mnóstwo glizd.
— Patrz
Peter, rodzina przyjechała —
powiedział James i ponownie dało się słyszeć gromki śmiech
dwóch chłopaków. Remus poklepał go przyjacielsko po plecach, no
co ten wzruszył tylko ramionami. Przyzwyczaił się do ich docinek.
Podeszli do obrazu z misą owoców,
Remus połaskotał gruszkę. Ta cichutko zaśmiała się w odpowiedzi
na pieszczotę i zamieniła w klamkę.
—
Panowie Huncwoci! W czym możemy pomóc! —
Zaoferował się jeden ze skrzatów.
—
Smakował panu tort, sir? — Skrzatka
zwróciła się do Syriusza.
— Był
wyborny. — Pochwalił. Na co ona
rozpromieniła się.
— Mamy
coś dla was w podzięce — powiedział
Potter.
Oczy stworzonek rozszerzyły się ze
zdumienia, zaczęły z ciekawością przyglądać się czwórce
chłopaków. Nikt nigdy nie dał im niczego w ramach podziękowania.
— My nie
chcemy ubrań. Nam tutaj dobrze! Dumbledore jest dobry! —
krzyknął jeden ze starszych zwierzątek. Zaraz jednak usłużnie
się skłonił i nieśmiało przeprosił.
— Nic z
tych rzeczy. Mamy coś o wiele lepszego —
odparł z uśmiechem Syriusz.
Remus wyciągnął z kieszeni małą
paczuszkę, którą kilka godzin wcześniej otrzymali od Albertini.
Odpakował ją i postawił na podłodze, a potem machnął różdżką
i wypowiedział zaklęcie. Paczka zaczęła rosnąć i nabierać
prawdziwych kształtów.
—
Oooooooo — wydobyło się z małych
gardziołek.
—
Częstujcie się do woli. — Syriusz
zaprosił je gestem.
Powoli, bardzo niepewnie podeszły do
stosiku pudełek.
— Nie
krępujcie się — zachęcił James.
Długo namawiać ich nie musieli.
Wymienili szerokie uśmiechy. Poszło sprawniej, niż by się
spodziewali.
★★★
Przy Grimmuld Place 12 rozległo się
głuche pukanie w stare, dębowe drzwi. Po chwili lewe skrzydło
otworzyło się i wyłoniła się głowa skrzata domowego. Widząc
przybysza, szybko roztworzył na oścież i wpuścił gościa.
— Co
pana sprowadza, sir? — zapytał,
odbierając od niego płaszcz.
— Ojciec
mnie przysyła do Oriona.
Przytaknął i zaprowadził mężczyznę
do salonu, proponując coś do picia i wychodząc powiadomić swojego
pana.
Po chwili do pokoju wszedł Black,
przywitał się uściśnięciem dłoni i poprowadził gościa do
swojego gabinetu. Gestem zachęcił, aby usiadł, a sam szczelnie
zamknął drzwi.
— Co cię
do mnie sprowadza Lucjuszu?
— Ojciec
poprosił o przekazanie tego, wuju. —
Malfoy sięgnął za pazuchę szaty i wyciągnął kopertę. Podał
ją Orionowi. Gospodarz wstał, podszedł do szafki, wycelował w nią
różdżką, a ona z cichym kliknięciem się otworzyła. Wyjął
grubą książkę oprawioną w smoczą skórę i wrócił na fotel za
biurkiem. Otworzył kopertę i przeliczył sprawnie jej zawartość.
Uniósł nieznacznie brwi w wyrazie zdziwienia i przeliczył
ponownie. Znów się nie zgadzało. Wtedy Lucjusz postanowił zabrać
głos.
— Jest
więcej.
—
Dlaczego? Każdy miał przynieść określoną kwotę.
— Tyle
samo chciałbym i ja przekazać —
odparł, nie siląc się na wyjaśnienia.
— Dasz
tyle samo, ile wyznaczono ojcu —
powiedział stanowczo Orion.
— Nie ty
o tym decydujesz, wuju. Masz tylko zebrać pieniądze.
— Wezmę
tyle, ile wam wyznaczył Czarny Pan. Poinformuje go, że jesteście
skłonni dać więcej.
— Akurat
— prychnął.
— Nie
chcesz chyba, abym szepnął słówko twojemu teściowi o
nieodpowiednim zachowaniu w moim domu.
Przez twarz Malfoya przebiegł cień
zdezorientowania. O ile nad ojcem miał władzę, o tyle Cyngus Black
nie znosił niesubordynacji ze strony dzieci, a on od wakacji do nich
się zaliczał. Odchrząknął.
— Nie,
skąd. Wybacz, wuju.
— Tak
lepiej. Daj należytą kwotę i możesz wyjść.
Pośpiesznie wyjął drugą kopertę,
odliczył sumę i podał ją Orionowi.
— Tak
lepiej. Przekaż Cyngusowi, że pragnę się z nim spotkać —
poprosił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
— Nie
wiem, kiedy wraz z Narcyzą będziemy u nich. —
Lucjusz próbował ratować swoją pozycję w oczach Oriona. Nie da z
siebie zrobić posłańca.
—
Trudno. W takim razie sam się z nim skontaktuję. —
Udał rozczarowanie, ale zrozumienie. Lodowaty głos sprawił, że
Malfoyowi ciarki przebiegły po plecach.
— Choć
wracając, mogę do niego wstąpić —
zaczął, wiedząc, że to starcie przegrał.
— Byłbym
zobowiązany. — Obdarzył go sztucznym
uśmiechem. — Żegnam.
Malfoy opuścił rezydencje Blacków w
pośpiechu. Orion zaczął współczuć Cyngusowi zięcia. Próbował
grać ważną osobę, ale nie miał dość sprytu, ani odwagi, aby
zając godnie miejsce Abraxasa a tym bardziej jego szwagra. Oby
Belatrix trafił na lepszego męża.
— Czego
chciał Lucjusz? — zapytała go
Walburga, gdy siedział w salonie przed kominkiem i sączył Ognistą
Ordona.
— Moja
droga, przyniósł pieniądze.
— Tyle
ile życzył sobie Czarny Pan?
— Chciał
dać więcej.
— To
chyba dobrze, nieprawdaż?
— Nie! —
warknął, ale zaraz zreflektował się. —
To ja chcę zaoferować więcej pieniędzy, nie pozwolę, aby
Malfoyowie byli lepsi od nas!
— A
Cyngus?
— Dał
tyle, ile mu kazano. Chyba szykuje posag dla Belli.
—
Myślisz, że mają kandydata?
— Oby
lepszego niż ten. Spotkaj się z Durellą na te wasze babskie
plotki. Muszę wiedzieć, na czym stoimy. Wiem, że to twój brat,
ale chcę, abyśmy to my byli najważniejsi w hierarchii u Czarnego
Pana.
—
Oczywiście Orionie, jutro ją odwiedzę.
Zamknął oczy i rozkoszował się
smakiem alkoholu.
★★★
Mogłoby się wydawać, że
poniedziałkowy ranek nie będzie zbyt gwarną porą. Wiele osób
przysypiało podpartych na rękach lub podręcznikach. Sowia poczta
pojawiła się punktualnie chwilę po ósmej i każdy, kto otrzymał
list lub prenumeratę swojego ulubionego czasopisma, zagłębił się
w lekturze. Byli również uczniowie, dyskutujący o dzisiejszym
planie lekcji i zadanych pracach domowych. Najwięcej jednak
wyglądało tęsknym wzrokiem za śniadaniem, które notabene powinno
zacząć się dziesięć minut temu.
Frank Longbottom stał w drzwiach
Wielkiej Sali i obserwował stół Gryfonów. Nie wiedział jak
powinien zachować się, względem jednej z przedstawicielek płci
pięknej z jego domu. Wczoraj spędzili bardzo miły dzień i
wydawało mu się, że w końcu udało mu się przekonać do siebie
dziewczynę. Znał jednak jej nieprzewidywalność i mogła udawać,
że niedziela się nie zdarzyła, a zbłaźnić się przed nią nie
miał zamiaru po raz kolejny.
—
Wchodzisz czy dalej będziesz przytulał się do tych drzwi? —
Usłyszał znajomy głos i odwrócił się.
—
Oczywiście, że wchodzę —
odpowiedział Syriuszowi i wraz z całą czwórką Huncwotów wszedł
do pomieszczenia.
— Cześć
wszystkim! — krzyknął Black,
obwieszczając całej sali, że oto pojawił się na posiłku i
usiadł na swoim ulubionym miejscu. Pozostała trójka przywitała
się nieco ciszej, a Potter standardowo, dodatkowo rzucił swoje:
”Cześć Evans, umówisz się ze mną?”. Po również
standardowej odpowiedzią padającej z jej ust każdego ranka: ” Po
moim trupie, Potter” każdy przechodził do konsumpcji. Frank
przyglądał się Alicja, która dyskutowała o czymś z Dorcas. Lily
czytała Proroka Codziennego, a Rosario wystawiła język i zawzięcie
pisała po pergaminie. Mógłby założyć się o galeona, że znów
zapomniała pracy domowej. Z jednej strony chciał do niej zagadać,
zapytać o jakąkolwiek bzdurę, z drugiej nie chciał przeszkadzać
w rozmowie.
— Cześć
Frankie. — Usłyszał i poczuł ciepło
ust Katrin na swoim policzku. —
Dzisiaj to musisz znaleźć dla mnie trochę czasu.
—
Oczywiście — odparł i uśmiechnął
się. Bardzo lubił Adams, mieli wspólne tematy, może była nieco
męcząca, ale nikt nie był idealny.
Bones kontem oka obserwowała. jak do
Franka przysiada się jej rywalka. Chciała jak najszybciej zwrócić
jego uwagę na sobie i zaczęła rozglądać się po stole w
poszukiwaniu wymówki, aby przerwać im. Umyśliła sobie, że
poprosi go o podanie czegoś, co będzie stało na tyle daleko od
niej, że nie może sięgnąć. Naturalne, a jednocześnie dające
efekt. Z rozpaczą zauważyła, że prócz pergaminu Ros nie ma
jeszcze nic do zjedzenia, spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem
stwierdziła, że od trzydziestu minut powinno być śniadanie.
Rozejrzała się po pozostałych stołach, które również świecił
pustkami.
— Gdzie
śniadanie? — spytała głośno, czym
zwróciła uwagę osób najbliżej niej siedzących.
James i Syriusz wymienili zadowolone
spojrzenia. Ich plan chyba się powiódł. Peter zajadał pod stołem
paszteciki, które wczoraj zabrał z kuchni i w myślach gratulował
sobie swojej przezorności. Pytanie Bones wywołało ogólne
zamieszanie. Uczniowie rozglądali się na wszystkie strony z
nadzieją, że jedzenie pojawi się przywołane siłą woli i
burczącego brzucha. Przy stole nauczycielskim profesorzy wydawali
się zaniepokojeni. Slughorn głośno komentował, że nie może
dłużej czekać i musi przygotować się przed lekcją, w istocie
pognał do swojego kantorku przy sali do eliksirów i zajadał się
kandyzowanymi ananasami.
Dumbledore bez słowa wstał i wyszedł
bocznym wyjściem, McGonagall potruchtała za nim. W ciszy zmierzali
w stronę kuchni.
—
Myślisz, że coś im się stało? —
spytała zaniepokojona.
— Mam
nadzieję, że nie — odparł.
Dotarli pod drzwi królestwa skrzatów.
Weszli, a ich oczom ukazał się opłakany widok. Wszystkie skrzaty
leżały martwe. Minerwa pisnęła przerażona i podbiegła do
jednego z nich, delikatnie przyłożyła głowę do jego torsu w
poszukiwaniu charakterystycznego bicia serca. Wyczuwając tętno,
odetchnęła z ulgą, uniosła mu głowę i pogłaskała po czole.
Ten nieznacznie się poruszył i z całych sił beknął profesorce
prosto w twarz. Odskoczyła zniesmaczona i spojrzała na Albusa,
który powstrzymywał śmiech.
— Są
pijane — obwieściła obrażonym
tonem.
Dyrektor podszedł do stolika, pod
którym walało się kilka butelek po kremowym piwie.
— Tak
myślałem — przyznał. —
Dla ludzi alkohol jest praktycznie niewyczuwalny i trudno się nim
upić. Natomiast na skrzaty działa jak whiskey Ordona w dużych
ilościach.
— Co
teraz zrobimy? Nie ma śniadania —
spytała.
— Idź
do Horacego, żeby przyrządził eliksir na kaca dla skrzatów. Ja w
międzyczasie odwołam pierwsze zajęcia i wyślę uczniów do
pokojów. Prefekci pomogą mi w rozdzielaniu tego, co zostało z
wczoraj.
—
Myślisz, że to Huncwoci, Albusie?
— Och ja
nie myślę, ja wiem. Ale czy mamy dowody?
— Możesz
być pewny, że gdy ten tutaj wstanie. —
Wskazała na śpiącego skrzata. —
Wyduszę z niego prawdę, a wtedy pożałują. —
Zatarła ręce.
Dumbledore pomyślał, że Minerwa
potrafi być straszna i przerażająca. Zaczął nawet współczuć
czwórce Gryfonów, bo wiedział, że jego zastępczyni tym razem nie
odpuści.
★★★
Uczniowie byli zadowoleni, bo
przepadły im pierwsze poniedziałkowe lekcje. Dzięki temu głód
nie był tak doskwierający i uciążliwy. Wczorajszy wypadł do
Hogsemade sprawił, że większość osób miało uzupełnione zapasy
słodyczy z Miodowego Królestwa, więc każdy korzystał z
dodatkowej godziny wolnego. Pół godziny później prefekci
przynieśli kanapki, które udało im się z dyrektorem przygotować.
Lily łypała wściekła na zajadających się Huncwotów, wiedziała,
że to ich sprawka. Chociaż Remus jako prefekt również musiał
szykować posiłek dla całej wieży, wydawał się przygotowany na
taką ewentualność i to utwierdzało ją w przekonaniu, że nie
myli się co do winowajców.
— Evans!
— zwołał Potter.
— Czego?
— odparła zirytowana.
— Chyba
się z tobą ożenię! Pyszne te kanapki! —
Przyznał z uznaniem, czym wywołał wesołość Gryfonów.
Lily już chciała się odgryźć, ale
do głowy wpadł jej lepszy pomysł.
—
Przekażę Kasjopei — odparła słodkim
głosem.
— Komu?
— Potter przestał jeść i spojrzał
na dziewczynę.
—
Kasjopei Blant. Twojej największej fance, poprosiła mnie, abym
własnoręcznie dostarczyła ci kanapki przez nią zrobione —
wytłumaczyła i obdarzyła go uśmiechem.
Rogacz zaczął się krztusić i
wypluwać resztki jedzenia z buzi. Potem pognał do dormitorium,
zatykając usta, był pewny, że zwymiotuje wszystko, co zjadł.
Evans wybuchnęła śmiechem. Wspomniana wcześniej dziewczyna znana
była, z podkochiwała się w Jamesie odkąd sześć lat temu
pojawili się w zamku. Puchonka była niezbyt urodziwa, krążył
również plotki, że czuła niezwykłą awersję do utrzymywania
higieny osobistej. Nikt nie wiedział, ile było w tym prawdy, nawet
sama Lily, ale wzmianka o niej wystarczyła.
— Lily —
zaczął niepewnie Syriusz.
— Tak?
— Ale
tych nie robiła ona? — spytał i
wskazał na trzymaną w ręku kanapkę.
— Pomyśl
czasem Black. Ona nie jest przecież prefektem —
wytłumaczyła.
Dorcas, Ros i Alicja roześmiały się.
Syriusz odetchnął z ulgą i pochłonął
posiłek.