czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział 46: "Przemyślenia i trudne rozmowy."

Witam Was.
mała obsuwa, bo rozchorowałam się.
Podaję link do qizu, który znalazłam na Facebooku. Dla mnie jest banalny i dla Was pewnie też, ale może ktoś będzie chciał:) Pochwalcie się w komentarzach wynikiem:)

☆☆☆
          Remus wracał samotnie z gabinetu McGonagall. Syriusz od razu po opuszczenia królestwa nauczycielki transmutacji oznajmił, że ma umówione spotkanie. Peter mruknął coś o pracy dodatkowej i szybkim krokiem się oddalił. James natomiast dostał gratisowe zadanie przez swój niewyparzony język. Zdenerwowana Minerwa wygłosiła pół godzinne kazanie o braku możliwości ich resocjalizacji. Zagroziła całej czwórce, jak zawsze wydaleniem ze szkoły, a następnie tylko Potterowi wyrzuceniem z drużyny. Rezolutny Rogacz odparł z uśmiechem, że na pewno tego nie zrobi, bo zależy jej aby Puchar Quidditcha znów stał w gabinecie. Nie wiedzieć czemu, prawda ją zirytowała, a Rogaty został sortując kartoteki uczniów. Choć dostali dwutygodniowy szlaban, Lupinowi humor dopisywał. Postanowił, że przestanie tak bardzo się wszystkim przejmować. Nie mógł całe życie przepraszać za to, że istnieje. Choć gryzły go wyrzuty sumienia, że wybrykami z przyjaciółmi zawodzi zaufanie rodziców, Dumbledore`a i McGonagall, to nie potrafił zrezygnować z dowcipkowania.
          Postanowił, że odrobi prace domowe. Skierował swoje kroki w stronę wieży Gryfonów po potrzebne materiały, a następnie miał zamiar udać się do biblioteki. Tam mu się najlepiej uczyło, wśród zapachu książek i ciszy mąconej tylko przerzucaniem kartek lub skrobaniem piór po pergaminie. Idąc, mijało go wiele osób, co znaczyło, że dzisiejsze, ostatnie zajęcia dobiegły końca. Jego wzrok bezwiednie przyciągnęła brązowa czupryna. Wydała mu się dziwnie znajoma, układająca się w delikatne fale.
Czyżby?
Niemożliwe...
A może jednak? Zapatrzył się za oddalającą postacią. Nie wiedząc, co tak naprawdę go do tego skłoniło, ruszył za dziewczyną.
— Natalie! — krzyknął. Wydawało mu się, że lekko drgnęła, słysząc jego głos, ale na pewno się nie zatrzymała.
— Nat!
Tym razem żadnej, nawet najmniejsze reakcji. Przyspieszył jeszcze bardziej. Nie patrząc, gdzie idzie, wpadł na przypadkową osobę.
— Przepraszam — powiedział, miał zamiar nie zachować się po dżentelmeńsku i zostawić potraconą dziewczynę. Widząc jednak, że jest sporo młodsza, szybko pozbierał jej notatki, prawie siłą wepchnął w ręce i mamrocząc po raz kolejny przeprosiny, się rozejrzał. Po Natalie nie został nawet ślad. Nie wiedząc co począć ze sobą dalej, obrał poprzedni kierunek, który został przerwany nagłym pojawieniem się szatynki. Całą drogę do wieży rozglądał się uważnie, ale nie zobaczył nic interesującego. Wpadł tylko do dormitorium, chwycił torbę i ignorując Petera, mówiącego coś do niego, pognał do biblioteki. Przez cały czas po głowie krążyła mu myśl, że przecież jakieś spisy uczniów w zamku muszą być.
          Zawsze najpierw znajdował dogodne miejsce do nauki, potem szedł po potrzebne pomoce. Tym razem swoje kroki skierował wprost do Pani Pince. Bibliotekarka wytłumaczyła mu, że oczywiście są dostępne roczniki, ale tylko absolwentów, więc ta opcja odpadała. Spis wszystkich uczniów przebywających na terenie zamku obecnie ma Dumbledore, a poszczególnych domów opiekuni. Podziękował i przysiadł na najbliższym krzesełku zastanowić się co począć dalej.
          Do Gryffindoru na pewno nie należała, o ile to w ogóle była Natalie. Mógł zapytać Flitwicka, Sprout lub Slughorna czy w ich domach jest taka osoba, ale musiałby wyjaśnić, po co mu to. Jego zainteresowanie dziewczyną, wraz z opinią Huncwota nie wzbudziłoby zaufania wśród wychowawców. Pozostawał gabinet dyrektora. Oczywiście mógł poczekać do kolacji i uważnie przestudiować każdy stół, ale prawda była taka, że dzięki ich dowcipowi i ten posiłek mógł się nie odbyć według zwyczaju. Pół godziny temu był niezwykle dumny z ich wybryku, teraz żałował. Zaczął się zastanawiać czy Dumbledore uwierzy w całą historię. Skoro tak mu się podobała, to, czy jest szansa, że mógł ją mijać prawie miesiąc na korytarzu i nie zwrócić na nią uwagi?
Uderzył głową w blat ławki, za co został zganiony przez opiekunkę biblioteki.
A gdyby tak?!
Popukał się w czoło i zerwał z miejsca, drzwi za nim trzasnęły. Pince znów zasyczała, czego on już nie mógł usłyszeć.
★★★
          Lily szła spokojnym krokiem w stronę biblioteki. Zobaczyła Remusa biegnącego w jej stronę, dobrze się składało, bo chciała go zapytać o raport dla Minerwy.
— Remusie — zaczęła, ale on tylko wykonał nieartykułowany gest rękami i popędził dalej, prawie ją taranując. Stwierdziła, że przebywanie z Potterem i Blackiem mu zupełnie nie służy i zaczyna robić się tak samo dziwny, jak pozostała dwójka. Postanowiła, że zapyta go o to później, albo nawet jutro, kiedy odzyska w pełni władze umysłowe. Zrezygnowała z kontemplowania nad dziwnym zachowaniem Lupina i jej myśli przekierowały się na inny tor. Zatrzymała się i podejrzliwym wzrokiem zmierzyła drzwi na prawo od niej. Prowadziły one do pamiętnej komórki na miotły. Tej samej, w której nie tak dawno została pocałowana. Starała się nie chodzić tędy sama, ale nie mogła przecież pozwolić, aby paranoja nią rządziła. Wiele razy wieczorami zastanawiała się nad tym, co się tu wydarzyło. Kilka razy doszła do wniosku, że to jednak ten imbecyl, bo skąd wzięłaby się jej kotka. Innym razem twierdziła, że to musiał być ktoś inny, a Cleopatra zjawiła się tam przypadkowo. Przecież Rogacz mógł ją dopaść wcześniej i zaczarować. Jeśli jednak nie był to Potter, to pozostawało pytanie: Kto? Czasem myślała, że może jakiś chłopak czekał na inną dziewczynę, a ona niechcący się napatoczyła. Pocałunek był przypadkiem, zupełnie nieskierowanym do niej, a teraz ktoś chodzi ze świadomością, że całował się na przykład z Mary McDonald, notabene najładniejszą dziewczyna w szkole. A ona się tym zadręcza. Niepewnie przeszła koło drzwi, a gdy je minęła i nic się nie wydarzyło, odetchnęła z ulgą.
Widzisz idiotko, nie ma czego się bać - mruknęła sama do siebie. Delikatnie się uśmiechnęła.
           Jej radość była przedwczesna, ponieważ ktoś złapał ją od tyłu, zatka usta i znów wciągnął do schowka. Szarpała się i próbowała krzyczeć, ale miała to uniemożliwione. Napastnik podniósł jej ręce do góry i unieruchomił mocnym uściskiem. Czuła jego oddech na swoim policzku.
Czyżby się wahał? Zabrał rękę z jej ust, ale nie zrobił nic więcej. Evans stała sparaliżowana i czekała co będzie dalej. Poczuła delikatnie muśnięcie ust na swoich, które się pogłębiło. Nie wiedzieć czemu podobało jej się, oddała pocałunek, przecież nie musiała być zawsze taka zasadnicza, jakby powiedział Potter. Delikatnie przygryzł jej wargę, a potem chłopak ją puścił.
— Kim jesteś? — spytała w ciemność. Odpowiedziała jej głucha cisza.
Drżącą ręką wyciągnęła różdżkę z kieszeni szaty. Niepewnie wyszeptała „Lumos”. Z końca magicznego patyka rozbłysł blask. Dokładnie przeszukała pomieszczenie, które wydawało się puste, ale nikt nie wychodził, tego była pewna.
— Pokaż się — poprosiła delikatnie. Wciąż żadnej reakcji, o ile jeszcze tu był.
Powoli podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Wyszła bez problemu, nikt jej nie zatrzymywał. Chwiejnym krokiem doszła do najbliższej łazienki, ochlapała twarz zimną wodą i spojrzała w lustro na wypieki, które wcale nie ozdabiały uroczo jej policzków. Jednego była pewna. Nie była to pomyłka ani wtedy, ani teraz.
★★★
          Przestudiował mapę wszerz i wzdłuż. Nie znalazł kropki z nazwiskiem Natalie Swan. Wiedział, że mógł ją przeoczyć, bo była to pora, w której mnóstwo ludzi przemieszczało się między pokojami wspólnymi, wielką salą, a błoniami. Zrezygnowany postanowił przeczekać te pół godziny i pójść na kolację. Może tam uda mu się ją odnaleźć?
          Ani w drodze na kolację, ani podczas powrotu, ani nawet podczas posiłku, który jednak się odbył, nie udało mu się wypatrzeć dziewczyny o czekoladowych włosach. Zaczął planować wyprawę do gabinetu Dumbledore`a i ćwiczyć przemowę, którą miał go uraczyć. Prosił Merlina, aby ten okazał swoją łaskę, i dyrektor uwierzył w jego czysto koleżeńskie zamiary względem dziewczyny.
Zobaczył machająca rękę przed swoimi oczami i rozejrzał się, szybko mrugając.
— Łapa do Lunatyka! Odbiór!
— Co się stało? — zapytał zdziwiony.
— Zakochałeś się?
— Co pozwoliło ci wysnuć tak niedorzeczną teorię? — zapytał zmieszany.
— Gapisz się w tę mapę jak Rogaty w zdjęcie rudego diabła.
— Wypraszam sobie! — Usłyszeli głos Jamesa z łazienki.
Syriusz tylko przewrócił oczami i mruknął:
— Taaaa jasne. To jak? Wchodzisz w to?
— W co?
— W gacie Glizdy! Tłumaczę ci od piętnastu minut nowy plan! — zirytował się.
Lupin bezradnie popatrzył na Petera, szukając u niego wsparcia. Ten zaczął żywo gestykulować, jednak nic z tego nie mógł zrozumieć.
— Wybierasz się z nami do gabinetu Dumbla po tę książkę o animagach i legilimencji . Wiesz, żebyśmy mogli z chłopakami porozumiewać się podczas pełni bez potrzeby zamiany w człowieka.
Lunatykowi rozbłysły oczy.
— Pewnie! — powiedział szybko, stanowczo i niezwykle ucieszony.
— Ty się dobrze czujesz — zapytał zbity z tropu Black. Przyłożył rękę do czoła przyjaciela i udał, że go parzy. Był przygotowany na przynajmniej godzinne przekonywanie Lunatyka, o potrzebie zdobycia książki.
— Jak najbardziej — odparł. — To kiedy idziemy?
— Kiedy zechcesz! — krzyknął uradowany Łapa i zatarł ręce z uciechy.
Potter wyszedł z łazienki i rzucił się na swoje łóżko, zaczęli planować odwiedziny u dyrektora.
★★★
          Kiedy wyszli z dormitorium, Pokój Wspólny świecił pustkami, ogień w kominku dogasał, a zegar wskazywał prawie drugą godzinę. Otworzyli delikatnie portret, na którym pochrapywała Gruba Dama, tym razem im się upiekło, bo nie obudzili zrzędliwej staruszki. Peter pod postacią szczura podróżował na ramieniu Remusa, ten z kolei stłoczony był pod peleryną wraz z pozostałymi Huncwotami. Bez problemów, bo James cały czas patrolował korytarze na mapie, doszli do gabinetu dyrektora. Nie przemyśleli całego planu, bo żaden z nich nie znał hasła do jego pokoju.
— To, co wracamy? — szepnął Peter, który znów stał się mężczyzną.
— Ani mi się śni! — odpowiedział, ku wielkiemu zdziwieniu reszty, Remus.
— Cytrynowe dropsy.
Chimera ani drgnęła.
— Feniks.
— McGonagall to niezła laska.
— Łapo, opanuj się!
— Zawsze warto spróbować.
Pół godziny później skończyły się im pomysły. Innego wejścia nie było, a przynajmniej oni go nie znaleźli, choć wątpili, żeby Dumbledore był tak nierozważny i wybrał pomieszczenie z kilkorgiem drzwi.
— I co teraz?
— Podpytamy McGonagall jutro i wrócimy.
Remus zamyślił się, ale nie potrafił na ten moment wymyślić nic bardziej sensownego. Z ogromnym żalem zaczęli się wycofywać.
★★★
          Dni mijały powolnym, pełnym nauki tempem. Huncwotom nie udało dowiedzieć się hasła, a Remus nie zdobył się na odwagę, aby iść i zapytać wprost o jedną z uczennic. Zaczął myśleć, że miał zwykłe zwidy, a dziewczyna, którą widział, nie była w żadnym wypadku Natalie. Może to ktoś podobny, w końcu szatynek było na pęczki w szkole. Kilka razy próbował sobie dać z tym spokój i przestać rozglądać się na każdym posiłku. Zauważył, że zna lepiej rozkład siedzenia dziewczyn z innych domów niż ze swojego. Choć bardzo próbował, nie mógł wyrzucić z pamięci, jej zachowania, gdy pierwszy raz ją zawołał. Przysiągłby, że zareagowała na swoje imię.
          Podobnie Lily wciąż rozmyślała o wydarzeniach w schowku na miotły. Nikomu o tym nie powiedziała, ale wierzyła, że jeśli nie wygada się dziewczynom, jej głowa eksploduje od natłoku myśli. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jej się podobało i często łapała się na tym, że nie miałaby nic przeciwko, aby sytuacja powtórzyła się kolejny raz. Rozglądała się dyskretnie po Wielkiej Sali, ale oprócz Severusa posyłającego jej tęskne spojrzenie i Pottera głupkowato się szczerzącego nie znalazła nic interesującego ani niezwykłego. Zamieszała w budyniu, który wybrała jako posiłek na obiad i odstawiła od siebie talerz. Stwierdziła, że kolejny raz postara się przekierować myśli na prace domowe, tak jak to zawsze robiła, gdy miała problem.
★★★
         Rosario popatrzyła jak Derek macha do niej jak opętany. Wykonywał dziwne gesty, których pewnie nikt nie zrozumiał. Ona doskonale odczytała to jako: „Spotkajmy się na błoniach po zajęciach”. Przytaknęła w odpowiedzi. Na co Krukon wyszczerzył się i siadając, rozlał na siebie zupę. Westchnęła i przewróciła oczami, gdy obserwowała, jak podrywa się, przeprasza osoby najbliżej siedzące i stara się naprawić szkody. Wstała od stołu i wraz z resztą dziewczyn poszła do pokoju wspólnego. Rozsiadły się na kanapach, ona standardowo wyciągnęła nogi i położyła je na stoliku. Zignorowała zgorszone spojrzenie Lily i zrobiła ogromnego balona z gumy. Wyciągnęła podręcznik do zaklęć, w którym miała schowane czasopismo, zaczęła czytać.
         Zdecydował się raz na zawsze wyjaśnić, co między nimi jest, o ile według dziewczyny cokolwiek było. Byli na randce, całowali się, a potem oprócz wymiany kilku grzecznościowych „cześć” nie wydarzyło się nic, co wskazywałoby na relacje panujące między nimi. Alicja nie ułatwiała mu niczego, a on był zbyt nieśmiały, aby wprost zapytać, aż do dziś. Zależało mu na niej, wciąż o niej myślał, a odkąd ją pocałował, robił to dwa razy częściej. Jeśli nie miał u niej szans chciał to raz, a dobitnie usłyszeć i nie błaźnić się po raz kolejny. Poza tym wiedział, jak Katrin się stara, a on świadomie trzymał ją na dystans wzdychając do Bones. Oczywiście nigdy nie byłby zdolny do wykorzystania żadnej dziewczyny i nie traktował Adams jak zamiennik, ale gdyby wiedział, że nie ma na co liczyć od Ali, może wtedy spróbowałby wyleczyć się z miłości do niej. Wciąż żył nadzieją, czekał na znak, że i ona coś do niego czuje. Przeklinał w myślach swoja pierdołowatość, jak to nazwał Syriusz. Chłopak tłumaczył mu coś o byciu męskim i silnym oraz przytaczał anegdotę, jak to przodkowie łapali kobiety za włosy i zaciągali do jaskini. Jeśli się było Syriuszem Blackiem, można było pozwolić sobie i na to, natomiast przeciętniak taki jak on mógł co najwyższej pomarzyć, że taka dziewczyna jak Alicja zechce łaskawie wejść do jego jaskini. Odwlekał tę rozmowę, najdłużej jak się dało i wzdychał jak kretyn do jej portretu, który nadal tkwił w portfelu. Wiedział, że zachowuje się mało męsko, ale nic na to nie mógł poradzić. Zakochał się i już. Wyłamywał palce, patrząc jak Alicja wraz z dziewczynami odrabia lekcje. Raz kozie śmierć- pomyślał. Ruszył w ich stronę.
          Rosario nawijała długie, cienkie, czarnoniebieski pasemka na palec zatracając się w tekście ze świata mody i urody. Do ich stolika podszedł Longbottom, co oderwało jej wzrok od gazety.
— Zgubiłeś się? — spytała Alicja. Za co Lily kopnęła ją niezbyt dyskretnie pod stolikiem.
— Musimy porozmawiać — odparł śmiertelnie poważnie, co wywołało napad śmiechu u Bones. Tym razem dostała sójkę w bok od Dorcas.
— No dobra — odparła łaskawie. Popatrzył na nią wyczekująco. — Mów. — Zachęciła go.
— Na osobności.
Przewróciła oczami.
— Choć.
Złapała go za rękę i przenieśli się na stojące w koncie pufy. Idealne do prywatnych rozmów.
Długo się nie odzywał i Ala straciła nadzieje, że coś wypłynie z jego ust.
— Co jest między nami? — wydukał w końcu.
A jednak- pomyślała z ironią. Już myślała, że zejdzie się im do kolacji.
— A jesteśmy jacyś my?
— Myślałem, że po tej randce coś się zmieniło.
— No pewnie burknęła — zabrałeś mnie raz do Hogsmeade i mam paść przed tobą na kolana?
— Oczywiście, że nie. — Szybko ją zapewnił.
— To, czego oczekujesz?
— Chcę, żeby coś między nami było.
— I usiłujesz to osiągnąć, ignorując mnie? — wtrąciła.
— Nie ignoruję!
Prychnęła.
— Idziemy na randkę, całujesz mnie, a potem traktujesz jak Lily czy Dorcas. Tak okazujesz zainteresowanie? Czy nasłuchałeś się Blacka i jego teorii podrywu na głupka?
Zamyślił się. Znów przez swoja nieśmiałość zrobił dwa kroki do tyłu, mając tak wiele. Powinien kuć żelazo puki gorące.
— Tak myślałam — skwitowała i wstała.
Złapał ją za rękę i posadził z powrotem. Westchnęła. Zaczynał ją irytować. W myślach liczyła od stu do jednego, aby nie udusić go gołymi rękoma. Koło siedemdziesięciu dwóch Frank odezwał się, gromadząc w sobie całe pokłady odwagi, jakie był w stanie wykrzesać.
— Zostaniesz moją dziewczyną? — wyszeptał, zanim znów nieśmiałość i strach przed odrzuceniem wygrały z wolą walki.
Przez chwilę myślał, że nie usłyszała, jednak widząc jej zszokowaną minę, nie miał już wątpliwości co do kolejnego zbłaźnienia się w jej oczach. Czuł, jak coś w okolicach serca, pęka na pół.
— Przepraszam, nie powinienem — zaczął.
— Tak — odparła i obdarzyła go najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było ją stać.
Przez chwilę nie dowierzał w prawdziwość jej słów. Uszczypnął się jak zawsze, gdy działo się coś wspaniałego, a on nie był pewien czy to nie jego sny znów sobie żartują.
— Serio?! — spytał z niedowierzaniem.
— Tak — potwierdziła.
— Ale naprawdę?
— Longbottom, bo zaraz się rozmyślę.
Porwał ją w ramiona i okręcił się wokół własnej osi. Zapiszczała z uciechy, jego euforia szybko i jej się udzieliła.
— Ale jest parę warunków — zaznaczyła. Postawił ją i przyjrzał się z zainteresowaniem.
— Śmiało.
— Żadnego kontrolowania ani rozkazywania. Mogę spotykać się z kim chcę i kiedy chcę.
— Czy to tyczy się też facetów?
— Tak.
— Wykluczone — stwierdził. — Żadnych wolnych związków.
Parsknęła śmiechem.
— Gamoniu. Chodzi o to, że nie będziesz robił scen, bo rozmawiałam z kimś o pracy domowej.
— Dobra, rozmowy o pracy domowej odpuszczę.
— Ale nie o to...
Machnął ręką, żeby kontynuowała, zanim zaprotestowała
— Nie spędzam z tobą stu procent wolnego czasu.
— Okej, tylko dziewięćdziesiąt dziewięć.
— Ale! — Znów zaprotestowała.
— Kontynuuj, świetnie nam idą te negocjacje. — Ucieszył się i puścił jej oko. Teraz gdy usłyszał magiczne „tak” z ust ukochanej był o wile śmielszy i rozluźniony.
— Nie rozmawiasz z Adams. — Zaznaczyła dobitnie.
— I tak nigdy nie przepadałem za Mary. — Doskonale wiedział, że chodzi jej o Kat, ale przecież ona też nie grała czysto. — Jeszcze coś? — zapytał z miną niewiniątka.
Zmrużyła oczy. Chciała zobaczyć, jak dalece będzie mogła sobie pozwalać, a okazało się, że przegrała z kretesem.
— Codziennie kwiaty — warknęła obrażona.
— Na większe okazje — odparł spokojnie.
— Słuchaj, bo ja się rozmyśliłam... kiepski z ciebie kandydat.
— Za późno! — Roześmiał się i przyciągnął ją do siebie.
— To jak będzie z tą Adams? — spytała i odsunęła się, żeby nie dać mu się pocałować.
— Przy tobie nie ma najmniejszych szans. — Przyłożył prawą rękę do piersi, a lewą podniósł w geście przysięgi. Przewróciła oczami, ale się uśmiechnęła. Tym razem nie protestowała, gdy ich usta się zetknęły.
         Lily, Dor i Ros siedziały, starając się wychwycić jakikolwiek strzępek z rozmowy. Albertini kręciła na kanapie i ubolewała, że nikt nie wpadł na to, jak podsłuchiwać zakochane pary.
— Trzeba by było zrobić jakieś uszy na kablu czy coś. — Kombinowała.
— Które same będą skradać się do podsłuchiwanego — podszepnęła z ironią Lily.
— Dokładnie rudzielcu! Daję dziesięć galeonów temu, kto to opatentuje!
— Spróbuj sama, zaoszczędzisz — stwierdziła Meadowes.
Rosario zamyśliła się, by zaraz potrząsnąć głową i odegnać pomysły.
— Nieeeee. Niech ktoś mający więcej wolnego czasu się tym zajmie. — Zdecydowała i odwróciła się w stronę Franka i Alicji. — Patrzcie! — pisnęła — Całują się!
— Najwyższy czas — skwitowała Lily z uśmiechem.
★★★
         Słońce świeciło i ogrzewało błonia, wiał lekki, ciepły wiaterek. Liście na drzewach zaczęły tracić zieleń, ustępując miejsca odcieniom pomarańczu, czerwieni i brązu. Jesień tego roku była wyjątkowo łaskawa dla uczniów, pozwalała, aby jak najdłużej cieszyli się dobrodziejstwem, jakim było spędzanie wolnego czasu na świeżym powietrzu.
         Pogoda sprzyjała również lataniu na miotle. Zawodnicy ostro trenowali przed jutrzejszym meczem. Sara zgrabnie podała kafla do nowej zawodniczki, Annabeth. Była w czwartek klasie. Niezwykle silna i dobrze zbudowana dziewczyna pełna energii oraz uśmiechu od razu przypadła do gustu reszcie drużyny. Wraz z Rue po kilku treningach rozumiały się niemal bez słów, a wszelkie kombinacje wychodziły im perfekcyjnie. Po zdobyciu trzydziestego gola w godzinę obie stwierdził, że mają dosyć i jeśli kapitan chce, aby zagrały w jutrzejszym spotkaniu, to idą do szatni. Nigel niechętnie się zgodził, dzięki czemu trzygodzinny trening oficjalnie uznano za zakończony. Sara i Ann przybiły sobie piątkę, i ramię w ramię ruszyły do niewielkiego budynku znajdującego się koło stadionu. 
         Był on w kształcie kwadratu podzielony na cztery równe części, a każda z nich na część damską i męską. Czworo drzwi przyozdabiało to godło, do którego należała szatnia. Pchnęły te z lwem otoczonym szkarłatem oraz złotem i pognały pod prysznice, dalej dyskutując. W męskiej części James i reszta chłopaków przekomarzali się, żartowali i toczyli bitwę na mokre ręczniki. Mieli taką drużynową zasadę, że po każdym meczu i treningu razem wracają. Jak prawdziwy zespół. Kierując się do zamku omawiali taktykę na jutrzejszy mecz z Krukonami. Potter nieznacznie zwolnił i zrównał się z ociągającą Rue.
— Jak tam?
— Świetnie — odparła.
Zapanowała niezręczna cisza. Ona szła i wpatrywała się w swoje buty, on przyglądał się wszystkiemu wokół.
— Jim nie musimy rozmawiać na siłę.
— Ale ja wcale nie chcę na siłę — zaprotestował i podrapał się ręką po głowie w zakłopotaniu.
Zatrzymała się, więc i on zmuszony był zrobić to samo. Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie brązowych tęczówek Pottera.
— Wiesz, co do ciebie czuje, nie potrafię tego zmienić, choćbym bardzo chciała. Nie żyję złudzeniem, że któregoś dnia przyjdziesz i wyznasz mi miłość.
— Saro — wtrącił, jednak ona go uciszyła.
— Traktuj mnie jak dawniej, a ja nie będę wyobrażać sobie za wiele. Po prostu po przyjacielsku jak kiedyś. I nie wracajmy do tej rozmowy po raz enty.
— Skoro tak chcesz.
— Marzę o tym — mruknęła z ironią pod nosem. — No to jak tam z Evans?- zagaiła głośniej.
— Podoba mi się — stwierdził ostrożnie i kopnął kamień, który potoczył się po dróżce i wpadł w kępkę trawy.
— Tylko? — drążyła.
— No dobra, bardzo mi się podoba.
Kolejny kamyk potoczył się i znalazł niedaleko poprzedniego.
— To, czemu zachowujesz się jak kretyn? Nie można jakoś normalnie? Spróbuj ją poznać!
— Wiem, że jej ulubiony kolor to biały, używa perfum o zapachu konwalii, kompie się w czekoladowym płynie, nie lubi się malować, na śniadanie jada naleśniki z dżemem truskawkowym, uwielbia zaklęcia i kocha eliksiry. — Przerwał na wspomnienie buziaka, jakim go obdarzyła, gdy podarował jej bransoletkę. — Boi się wysokości, bo kiedyś spadła z drzewa, na które weszła, ma siostrę, która jej dokucza, bo zazdrości magicznych zdolności i do dzisiaj przeżywa, że Snape nazwał ją szlamą. — Wyrecytował na jednym tchu.
— Dość! Dość! Zwracam honor. Jesteś psychopatą. — Roześmiała się, jednak ukucie żalu pozostało.
         — ROGACZ! ROGATY! — Syriusz krzyczał znad jeziora, widząc przyjaciela.
— ZARAZ! — odkrzyknął i zanim zdążył się odezwać, Sara uprzedziła go.
— Leć, ale pijemy piwo wieczorem.
— Stoi.
Pobiegł do Blacka. Rue popatrzyła za oddalającą się sylwetką chłopaka, musiała przyznać, że nie przypuszczała, iż Potter tak zaangażował się w relacje z Evans. Westchnęła i ruszyła do zamku, kontynuując zabawę Jamesa. Kolejny kamień wylądował za dróżką, ten jednak był daleko od poprzednich.
James zmierzył Syriusza rozbawionym spojrzeniem. Black klękał przed nim, dzierżąc w rękach mini motor. Jego proszący wzrok mógłby zmiękczyć chyba nawet serce McGonagall.
— Ale przecież wiesz, że ja z tobą zawsze! — odparł Potter.
Arystokrata wyszczerzył się i podniósł z klęczek, otrzepując zapiaszczone spodnie.

— To na co czekamy? — spytał z błyskiem w oku.