Witam Was.
mała obsuwa, bo rozchorowałam się.
Podaję
link do qizu, który znalazłam na Facebooku. Dla mnie jest banalny i
dla Was pewnie też, ale może ktoś będzie chciał:) Pochwalcie się
w komentarzach wynikiem:)
☆☆☆
Remus
wracał samotnie z gabinetu McGonagall. Syriusz od razu po
opuszczenia królestwa nauczycielki transmutacji oznajmił, że ma
umówione spotkanie. Peter mruknął coś o pracy dodatkowej i
szybkim krokiem się oddalił. James natomiast dostał gratisowe
zadanie przez swój niewyparzony język. Zdenerwowana Minerwa
wygłosiła pół godzinne kazanie o braku możliwości ich
resocjalizacji. Zagroziła całej czwórce, jak zawsze wydaleniem ze
szkoły, a następnie tylko Potterowi wyrzuceniem z drużyny.
Rezolutny Rogacz odparł z uśmiechem, że na pewno tego nie zrobi,
bo zależy jej aby Puchar Quidditcha znów stał w gabinecie. Nie
wiedzieć czemu, prawda ją zirytowała, a Rogaty został sortując
kartoteki uczniów. Choć dostali dwutygodniowy szlaban, Lupinowi
humor dopisywał. Postanowił, że przestanie tak bardzo się
wszystkim przejmować. Nie mógł całe życie przepraszać za to, że
istnieje. Choć gryzły go wyrzuty sumienia, że wybrykami z
przyjaciółmi zawodzi zaufanie rodziców, Dumbledore`a i
McGonagall, to nie potrafił zrezygnować z dowcipkowania.
Postanowił, że odrobi prace domowe.
Skierował swoje kroki w stronę wieży Gryfonów po potrzebne
materiały, a następnie miał zamiar udać się do biblioteki. Tam
mu się najlepiej uczyło, wśród zapachu książek i ciszy mąconej
tylko przerzucaniem kartek lub skrobaniem piór po pergaminie. Idąc,
mijało go wiele osób, co znaczyło, że dzisiejsze, ostatnie
zajęcia dobiegły końca. Jego wzrok bezwiednie przyciągnęła
brązowa czupryna. Wydała mu się dziwnie znajoma, układająca się
w delikatne fale.
Czyżby?
Niemożliwe...
A może jednak? Zapatrzył się za
oddalającą postacią. Nie wiedząc, co tak naprawdę go do tego
skłoniło, ruszył za dziewczyną.
— Natalie! — krzyknął. Wydawało
mu się, że lekko drgnęła, słysząc jego głos, ale na pewno się
nie zatrzymała.
— Nat!
Tym razem żadnej, nawet najmniejsze
reakcji. Przyspieszył jeszcze bardziej. Nie patrząc, gdzie idzie,
wpadł na przypadkową osobę.
— Przepraszam — powiedział, miał
zamiar nie zachować się po dżentelmeńsku i zostawić potraconą
dziewczynę. Widząc jednak, że jest sporo młodsza, szybko
pozbierał jej notatki, prawie siłą wepchnął w ręce i mamrocząc
po raz kolejny przeprosiny, się rozejrzał. Po Natalie nie został
nawet ślad. Nie wiedząc co począć ze sobą dalej, obrał
poprzedni kierunek, który został przerwany nagłym pojawieniem się
szatynki. Całą drogę do wieży rozglądał się uważnie, ale nie
zobaczył nic interesującego. Wpadł tylko do dormitorium, chwycił
torbę i ignorując Petera, mówiącego coś do niego, pognał do
biblioteki. Przez cały czas po głowie krążyła mu myśl, że
przecież jakieś spisy uczniów w zamku muszą być.
Zawsze najpierw znajdował dogodne
miejsce do nauki, potem szedł po potrzebne pomoce. Tym razem swoje
kroki skierował wprost do Pani Pince. Bibliotekarka wytłumaczyła
mu, że oczywiście są dostępne roczniki, ale tylko absolwentów,
więc ta opcja odpadała. Spis wszystkich uczniów przebywających na
terenie zamku obecnie ma Dumbledore, a poszczególnych domów
opiekuni. Podziękował i przysiadł na najbliższym krzesełku
zastanowić się co począć dalej.
Do Gryffindoru na pewno nie należała,
o ile to w ogóle była Natalie. Mógł zapytać Flitwicka, Sprout
lub Slughorna czy w ich domach jest taka osoba, ale musiałby
wyjaśnić, po co mu to. Jego zainteresowanie dziewczyną, wraz z
opinią Huncwota nie wzbudziłoby zaufania wśród wychowawców.
Pozostawał gabinet dyrektora. Oczywiście mógł poczekać do
kolacji i uważnie przestudiować każdy stół, ale prawda była
taka, że dzięki ich dowcipowi i ten posiłek mógł się nie odbyć
według zwyczaju. Pół godziny temu był niezwykle dumny z ich
wybryku, teraz żałował. Zaczął się zastanawiać czy Dumbledore
uwierzy w całą historię. Skoro tak mu się podobała, to, czy jest
szansa, że mógł ją mijać prawie miesiąc na korytarzu i nie
zwrócić na nią uwagi?
Uderzył głową w blat ławki, za co
został zganiony przez opiekunkę biblioteki.
A gdyby tak?!
Popukał się w czoło i zerwał z
miejsca, drzwi za nim trzasnęły. Pince znów zasyczała, czego on
już nie mógł usłyszeć.
★★★
Lily szła spokojnym krokiem w stronę
biblioteki. Zobaczyła Remusa biegnącego w jej stronę, dobrze się
składało, bo chciała go zapytać o raport dla Minerwy.
— Remusie — zaczęła, ale on tylko
wykonał nieartykułowany gest rękami i popędził dalej, prawie ją
taranując. Stwierdziła, że przebywanie z Potterem i Blackiem mu
zupełnie nie służy i zaczyna robić się tak samo dziwny, jak
pozostała dwójka. Postanowiła, że zapyta go o to później, albo
nawet jutro, kiedy odzyska w pełni władze umysłowe. Zrezygnowała
z kontemplowania nad dziwnym zachowaniem Lupina i jej myśli
przekierowały się na inny tor. Zatrzymała się i podejrzliwym
wzrokiem zmierzyła drzwi na prawo od niej. Prowadziły one do
pamiętnej komórki na miotły. Tej samej, w której nie tak dawno
została pocałowana. Starała się nie chodzić tędy sama, ale nie
mogła przecież pozwolić, aby paranoja nią rządziła. Wiele razy
wieczorami zastanawiała się nad tym, co się tu wydarzyło. Kilka
razy doszła do wniosku, że to jednak ten imbecyl, bo skąd wzięłaby
się jej kotka. Innym razem twierdziła, że to musiał być ktoś
inny, a Cleopatra zjawiła się tam przypadkowo. Przecież Rogacz
mógł ją dopaść wcześniej i zaczarować. Jeśli jednak nie był
to Potter, to pozostawało pytanie: Kto? Czasem myślała, że może
jakiś chłopak czekał na inną dziewczynę, a ona niechcący się
napatoczyła. Pocałunek był przypadkiem, zupełnie nieskierowanym
do niej, a teraz ktoś chodzi ze świadomością, że całował się
na przykład z Mary McDonald, notabene najładniejszą dziewczyna w
szkole. A ona się tym zadręcza. Niepewnie przeszła koło drzwi, a
gdy je minęła i nic się nie wydarzyło, odetchnęła z ulgą.
Widzisz idiotko, nie ma czego się bać -
mruknęła sama do siebie. Delikatnie się uśmiechnęła.
Jej radość była przedwczesna,
ponieważ ktoś złapał ją od tyłu, zatka usta i znów wciągnął
do schowka. Szarpała się i próbowała krzyczeć, ale miała to
uniemożliwione. Napastnik podniósł jej ręce do góry i
unieruchomił mocnym uściskiem. Czuła jego oddech na swoim
policzku.
Czyżby się wahał? Zabrał rękę z
jej ust, ale nie zrobił nic więcej. Evans stała sparaliżowana i
czekała co będzie dalej. Poczuła delikatnie muśnięcie ust na
swoich, które się pogłębiło. Nie wiedzieć czemu podobało jej
się, oddała pocałunek, przecież nie musiała być zawsze taka
zasadnicza, jakby powiedział Potter. Delikatnie przygryzł jej
wargę, a potem chłopak ją puścił.
— Kim jesteś? — spytała w
ciemność. Odpowiedziała jej głucha cisza.
Drżącą ręką wyciągnęła różdżkę
z kieszeni szaty. Niepewnie wyszeptała „Lumos”. Z końca
magicznego patyka rozbłysł blask. Dokładnie przeszukała
pomieszczenie, które wydawało się puste, ale nikt nie wychodził,
tego była pewna.
— Pokaż się — poprosiła
delikatnie. Wciąż żadnej reakcji, o ile jeszcze tu był.
Powoli podeszła do drzwi i nacisnęła
klamkę. Wyszła bez problemu, nikt jej nie zatrzymywał. Chwiejnym
krokiem doszła do najbliższej łazienki, ochlapała twarz zimną
wodą i spojrzała w lustro na wypieki, które wcale nie ozdabiały
uroczo jej policzków. Jednego była pewna. Nie była to pomyłka ani
wtedy, ani teraz.
★★★
Przestudiował mapę wszerz i wzdłuż.
Nie znalazł kropki z nazwiskiem Natalie Swan. Wiedział, że mógł
ją przeoczyć, bo była to pora, w której mnóstwo ludzi
przemieszczało się między pokojami wspólnymi, wielką salą, a
błoniami. Zrezygnowany postanowił przeczekać te pół godziny i
pójść na kolację. Może tam uda mu się ją odnaleźć?
Ani w drodze na kolację, ani podczas
powrotu, ani nawet podczas posiłku, który jednak się odbył, nie
udało mu się wypatrzeć dziewczyny o czekoladowych włosach. Zaczął
planować wyprawę do gabinetu Dumbledore`a i ćwiczyć przemowę,
którą miał go uraczyć. Prosił Merlina, aby ten okazał swoją
łaskę, i dyrektor uwierzył w jego czysto koleżeńskie zamiary
względem dziewczyny.
Zobaczył machająca rękę przed
swoimi oczami i rozejrzał się, szybko mrugając.
— Łapa do Lunatyka! Odbiór!
— Co się stało? — zapytał
zdziwiony.
— Zakochałeś się?
— Co pozwoliło ci wysnuć tak
niedorzeczną teorię? — zapytał zmieszany.
— Gapisz się w tę mapę jak Rogaty
w zdjęcie rudego diabła.
— Wypraszam sobie! — Usłyszeli
głos Jamesa z łazienki.
Syriusz tylko przewrócił oczami i
mruknął:
— Taaaa jasne. To jak? Wchodzisz w
to?
— W co?
— W gacie Glizdy! Tłumaczę ci od
piętnastu minut nowy plan! — zirytował się.
Lupin bezradnie popatrzył na Petera,
szukając u niego wsparcia. Ten zaczął żywo gestykulować, jednak
nic z tego nie mógł zrozumieć.
— Wybierasz się z nami do gabinetu
Dumbla po tę książkę o
animagach i
legilimencji
. Wiesz,
żebyśmy mogli z chłopakami porozumiewać się podczas pełni bez
potrzeby zamiany w człowieka.
Lunatykowi rozbłysły oczy.
— Pewnie! — powiedział szybko,
stanowczo i niezwykle ucieszony.
— Ty się dobrze czujesz — zapytał
zbity z tropu Black. Przyłożył rękę do czoła przyjaciela i
udał, że go parzy. Był przygotowany na przynajmniej godzinne
przekonywanie Lunatyka, o potrzebie zdobycia książki.
— Jak najbardziej — odparł. — To
kiedy idziemy?
— Kiedy zechcesz! — krzyknął
uradowany Łapa i zatarł ręce z uciechy.
Potter wyszedł z łazienki i rzucił
się na swoje łóżko, zaczęli planować odwiedziny u dyrektora.
★★★
Kiedy wyszli z dormitorium, Pokój
Wspólny świecił pustkami, ogień w kominku dogasał, a zegar
wskazywał prawie drugą godzinę. Otworzyli delikatnie portret, na
którym pochrapywała Gruba Dama, tym razem im się upiekło, bo nie
obudzili zrzędliwej staruszki. Peter pod postacią szczura
podróżował na ramieniu Remusa, ten z kolei stłoczony był pod
peleryną wraz z pozostałymi Huncwotami. Bez problemów, bo James
cały czas patrolował korytarze na mapie, doszli do gabinetu
dyrektora. Nie przemyśleli całego planu, bo żaden z nich nie znał
hasła do jego pokoju.
— To, co wracamy? — szepnął
Peter, który znów stał się mężczyzną.
— Ani mi się śni! — odpowiedział,
ku wielkiemu zdziwieniu reszty, Remus.
— Cytrynowe dropsy.
Chimera ani drgnęła.
— Feniks.
— McGonagall to niezła laska.
— Łapo, opanuj się!
— Zawsze warto spróbować.
Pół godziny później skończyły się
im pomysły. Innego wejścia nie było, a przynajmniej oni go nie
znaleźli, choć wątpili, żeby Dumbledore był tak nierozważny i
wybrał pomieszczenie z kilkorgiem drzwi.
— I co teraz?
— Podpytamy McGonagall jutro i
wrócimy.
Remus zamyślił się, ale nie potrafił
na ten moment wymyślić nic bardziej sensownego. Z ogromnym żalem
zaczęli się wycofywać.
★★★
Dni mijały powolnym, pełnym nauki
tempem. Huncwotom nie udało dowiedzieć się hasła, a Remus nie
zdobył się na odwagę, aby iść i zapytać wprost o jedną z
uczennic. Zaczął myśleć, że miał zwykłe zwidy, a dziewczyna,
którą widział, nie była w żadnym wypadku Natalie. Może to ktoś
podobny, w końcu szatynek było na pęczki w szkole. Kilka razy
próbował sobie dać z tym spokój i przestać rozglądać się na
każdym posiłku. Zauważył, że zna lepiej rozkład siedzenia
dziewczyn z innych domów niż ze swojego. Choć bardzo próbował,
nie mógł wyrzucić z pamięci, jej zachowania, gdy pierwszy raz ją
zawołał. Przysiągłby, że zareagowała na swoje imię.
Podobnie Lily wciąż rozmyślała o
wydarzeniach w schowku na miotły. Nikomu o tym nie powiedziała, ale
wierzyła, że jeśli nie wygada się dziewczynom, jej głowa
eksploduje od natłoku myśli. Najgorsze w tym wszystkim było to, że
jej się podobało i często łapała się na tym, że nie miałaby
nic przeciwko, aby sytuacja powtórzyła się kolejny raz. Rozglądała
się dyskretnie po Wielkiej Sali, ale oprócz Severusa posyłającego
jej tęskne spojrzenie i Pottera głupkowato się szczerzącego nie
znalazła nic interesującego ani niezwykłego. Zamieszała w
budyniu, który wybrała jako posiłek na obiad i odstawiła od
siebie talerz. Stwierdziła, że kolejny raz postara się
przekierować myśli na prace domowe, tak jak to zawsze robiła, gdy
miała problem.
★★★
Rosario popatrzyła jak Derek macha do
niej jak opętany. Wykonywał dziwne gesty, których pewnie nikt nie
zrozumiał. Ona doskonale odczytała to jako: „Spotkajmy się na
błoniach po zajęciach”. Przytaknęła w odpowiedzi. Na co Krukon
wyszczerzył się i siadając, rozlał na siebie zupę. Westchnęła
i przewróciła oczami, gdy obserwowała, jak podrywa się,
przeprasza osoby najbliżej siedzące i stara się naprawić szkody.
Wstała od stołu i wraz z resztą dziewczyn poszła do pokoju
wspólnego. Rozsiadły się na kanapach, ona standardowo wyciągnęła
nogi i położyła je na stoliku. Zignorowała zgorszone spojrzenie
Lily i zrobiła ogromnego balona z gumy. Wyciągnęła podręcznik do
zaklęć, w którym miała schowane czasopismo, zaczęła czytać.
Zdecydował się raz na zawsze
wyjaśnić, co między nimi jest, o ile według dziewczyny cokolwiek
było. Byli na randce, całowali się, a potem oprócz wymiany kilku
grzecznościowych „cześć” nie wydarzyło się nic, co
wskazywałoby na relacje panujące między nimi. Alicja nie ułatwiała
mu niczego, a on był zbyt nieśmiały, aby wprost zapytać, aż do
dziś. Zależało mu na niej, wciąż o niej myślał, a odkąd ją
pocałował, robił to dwa razy częściej. Jeśli nie miał u niej
szans chciał to raz, a dobitnie usłyszeć i nie błaźnić się po
raz kolejny. Poza tym wiedział, jak Katrin się stara, a on
świadomie trzymał ją na dystans wzdychając do Bones. Oczywiście
nigdy nie byłby zdolny do wykorzystania żadnej dziewczyny i nie
traktował Adams jak zamiennik, ale gdyby wiedział, że nie ma na co
liczyć od Ali, może wtedy spróbowałby wyleczyć się z miłości
do niej. Wciąż żył nadzieją, czekał na znak, że i ona coś do
niego czuje. Przeklinał w myślach swoja pierdołowatość, jak to
nazwał Syriusz. Chłopak tłumaczył mu coś o byciu męskim i
silnym oraz przytaczał anegdotę, jak to przodkowie łapali kobiety
za włosy i zaciągali do jaskini. Jeśli się było Syriuszem
Blackiem, można było pozwolić sobie i na to, natomiast
przeciętniak taki jak on mógł co najwyższej pomarzyć, że taka
dziewczyna jak Alicja zechce łaskawie wejść do jego jaskini.
Odwlekał tę rozmowę, najdłużej jak się dało i wzdychał jak
kretyn do jej portretu, który nadal tkwił w portfelu. Wiedział, że
zachowuje się mało męsko, ale nic na to nie mógł poradzić.
Zakochał się i już. Wyłamywał palce, patrząc jak Alicja wraz z
dziewczynami odrabia lekcje. Raz kozie śmierć- pomyślał. Ruszył
w ich stronę.
Rosario nawijała długie, cienkie,
czarnoniebieski pasemka na palec zatracając się w tekście ze
świata mody i urody. Do ich stolika podszedł Longbottom, co
oderwało jej wzrok od gazety.
— Zgubiłeś się? — spytała
Alicja. Za co Lily kopnęła ją niezbyt dyskretnie pod stolikiem.
— Musimy porozmawiać — odparł
śmiertelnie poważnie, co wywołało napad śmiechu u Bones. Tym
razem dostała sójkę w bok od Dorcas.
— No dobra — odparła łaskawie.
Popatrzył na nią wyczekująco. — Mów. — Zachęciła go.
— Na osobności.
Przewróciła oczami.
— Choć.
Złapała go za rękę i przenieśli
się na stojące w koncie pufy. Idealne do prywatnych rozmów.
Długo się nie odzywał i Ala straciła
nadzieje, że coś wypłynie z jego ust.
— Co jest między nami? — wydukał
w końcu.
A jednak- pomyślała z ironią. Już
myślała, że zejdzie się im do kolacji.
— A jesteśmy jacyś my?
— Myślałem, że po tej randce coś
się zmieniło.
— No pewnie — burknęła
— zabrałeś mnie raz do Hogsmeade i mam paść przed tobą na
kolana?
— Oczywiście, że nie. — Szybko ją
zapewnił.
— To, czego oczekujesz?
— Chcę, żeby coś między nami
było.
— I usiłujesz to osiągnąć,
ignorując mnie? — wtrąciła.
— Nie ignoruję!
Prychnęła.
— Idziemy na randkę, całujesz mnie,
a potem traktujesz jak Lily czy Dorcas. Tak okazujesz
zainteresowanie? Czy nasłuchałeś się Blacka i jego teorii podrywu
na głupka?
Zamyślił się. Znów przez swoja
nieśmiałość zrobił dwa kroki do tyłu, mając tak wiele.
Powinien kuć żelazo puki gorące.
— Tak myślałam — skwitowała i
wstała.
Złapał ją za rękę i posadził z
powrotem. Westchnęła. Zaczynał ją irytować. W myślach liczyła
od stu do jednego, aby nie udusić go gołymi rękoma. Koło
siedemdziesięciu dwóch Frank odezwał się, gromadząc w sobie całe
pokłady odwagi, jakie był w stanie wykrzesać.
— Zostaniesz moją dziewczyną? —
wyszeptał, zanim znów nieśmiałość i strach przed odrzuceniem
wygrały z wolą walki.
Przez chwilę myślał, że nie
usłyszała, jednak widząc jej zszokowaną minę, nie miał już
wątpliwości co do kolejnego zbłaźnienia się w jej oczach. Czuł,
jak coś w okolicach serca, pęka na pół.
— Przepraszam, nie powinienem —
zaczął.
— Tak — odparła i obdarzyła go
najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było ją stać.
Przez chwilę nie dowierzał w
prawdziwość jej słów. Uszczypnął się jak zawsze, gdy działo
się coś wspaniałego, a on nie był pewien czy to nie jego sny znów
sobie żartują.
— Serio?! — spytał z
niedowierzaniem.
— Tak — potwierdziła.
— Ale naprawdę?
— Longbottom, bo zaraz się rozmyślę.
Porwał ją w ramiona i okręcił się
wokół własnej osi. Zapiszczała z uciechy, jego euforia szybko i
jej się udzieliła.
— Ale jest parę warunków —
zaznaczyła. Postawił ją i przyjrzał się z zainteresowaniem.
— Śmiało.
— Żadnego kontrolowania ani
rozkazywania. Mogę spotykać się z kim chcę i kiedy chcę.
— Czy to tyczy się też facetów?
— Tak.
— Wykluczone — stwierdził. —
Żadnych wolnych związków.
Parsknęła śmiechem.
— Gamoniu. Chodzi o to, że nie
będziesz robił scen, bo rozmawiałam z kimś o pracy domowej.
— Dobra, rozmowy o pracy domowej
odpuszczę.
— Ale nie o to...
Machnął ręką, żeby kontynuowała,
zanim zaprotestowała
— Nie spędzam z tobą stu procent
wolnego czasu.
— Okej, tylko dziewięćdziesiąt
dziewięć.
— Ale! — Znów zaprotestowała.
— Kontynuuj, świetnie nam idą te
negocjacje. — Ucieszył się i puścił jej oko. Teraz gdy usłyszał
magiczne „tak” z ust ukochanej był o wile śmielszy i
rozluźniony.
— Nie rozmawiasz z Adams. —
Zaznaczyła dobitnie.
— I tak nigdy nie przepadałem za
Mary. — Doskonale wiedział, że chodzi jej o Kat, ale przecież
ona też nie grała czysto. — Jeszcze coś? — zapytał z miną
niewiniątka.
Zmrużyła oczy. Chciała zobaczyć,
jak dalece będzie mogła sobie pozwalać, a okazało się, że
przegrała z kretesem.
— Codziennie kwiaty — warknęła
obrażona.
— Na większe okazje — odparł
spokojnie.
— Słuchaj, bo ja się rozmyśliłam...
kiepski z ciebie kandydat.
— Za późno! — Roześmiał się i
przyciągnął ją do siebie.
— To jak będzie z tą Adams? —
spytała i odsunęła się, żeby nie dać mu się pocałować.
— Przy tobie nie ma najmniejszych
szans. — Przyłożył prawą rękę do piersi, a lewą podniósł w
geście przysięgi. Przewróciła oczami, ale się uśmiechnęła.
Tym razem nie protestowała, gdy ich usta się zetknęły.
Lily, Dor i Ros siedziały, starając
się wychwycić jakikolwiek strzępek z rozmowy. Albertini kręciła
na kanapie i ubolewała, że nikt nie wpadł na to, jak podsłuchiwać
zakochane pary.
— Trzeba by było zrobić jakieś
uszy na kablu czy coś. — Kombinowała.
— Które same będą skradać się do
podsłuchiwanego — podszepnęła z ironią Lily.
— Dokładnie rudzielcu! Daję
dziesięć galeonów temu, kto to opatentuje!
— Spróbuj sama, zaoszczędzisz —
stwierdziła Meadowes.
Rosario zamyśliła się, by zaraz
potrząsnąć głową i odegnać pomysły.
— Nieeeee. Niech ktoś mający więcej
wolnego czasu się tym zajmie. — Zdecydowała i odwróciła się w
stronę Franka i Alicji. — Patrzcie! — pisnęła — Całują
się!
— Najwyższy czas — skwitowała
Lily z uśmiechem.
★★★
Słońce świeciło i ogrzewało
błonia, wiał lekki, ciepły wiaterek. Liście na drzewach zaczęły
tracić zieleń, ustępując miejsca odcieniom pomarańczu, czerwieni
i brązu. Jesień tego roku była wyjątkowo łaskawa dla uczniów,
pozwalała, aby jak najdłużej cieszyli się dobrodziejstwem, jakim
było spędzanie wolnego czasu na świeżym powietrzu.
Pogoda sprzyjała również lataniu na
miotle. Zawodnicy ostro trenowali przed jutrzejszym meczem. Sara
zgrabnie podała kafla do nowej zawodniczki, Annabeth. Była w
czwartek klasie. Niezwykle silna i dobrze zbudowana dziewczyna pełna
energii oraz uśmiechu od razu przypadła do gustu reszcie drużyny.
Wraz z Rue po kilku treningach rozumiały się niemal bez słów, a
wszelkie kombinacje wychodziły im perfekcyjnie. Po zdobyciu
trzydziestego gola w godzinę obie stwierdził, że mają dosyć i
jeśli kapitan chce, aby zagrały w jutrzejszym spotkaniu, to idą do
szatni. Nigel niechętnie
się zgodził, dzięki czemu trzygodzinny trening oficjalnie uznano
za zakończony. Sara i Ann przybiły sobie piątkę, i ramię w ramię
ruszyły do niewielkiego budynku znajdującego się koło stadionu.
Był on w kształcie kwadratu podzielony na cztery równe części, a
każda z nich na część damską i męską. Czworo drzwi
przyozdabiało to godło, do którego należała szatnia. Pchnęły
te z lwem otoczonym szkarłatem oraz złotem i pognały pod
prysznice, dalej dyskutując. W męskiej części James i reszta
chłopaków przekomarzali się, żartowali i toczyli bitwę na mokre
ręczniki. Mieli taką drużynową zasadę, że po każdym meczu i
treningu razem wracają. Jak prawdziwy zespół. Kierując się do
zamku omawiali taktykę na jutrzejszy mecz z Krukonami. Potter
nieznacznie zwolnił i zrównał się z ociągającą Rue.
— Jak tam?
— Świetnie — odparła.
Zapanowała niezręczna cisza. Ona szła
i wpatrywała się w swoje buty, on przyglądał się wszystkiemu
wokół.
— Jim nie musimy rozmawiać na siłę.
— Ale ja wcale nie chcę na siłę —
zaprotestował i podrapał się ręką po głowie w zakłopotaniu.
Zatrzymała się, więc i on zmuszony
był zrobić to samo. Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie
brązowych tęczówek Pottera.
— Wiesz, co do ciebie czuje, nie
potrafię tego zmienić, choćbym bardzo chciała. Nie żyję
złudzeniem, że któregoś dnia przyjdziesz i wyznasz mi miłość.
— Saro — wtrącił, jednak ona go
uciszyła.
— Traktuj mnie jak dawniej, a ja nie
będę wyobrażać sobie za wiele. Po prostu po przyjacielsku jak
kiedyś. I nie wracajmy do tej rozmowy po raz enty.
— Skoro tak chcesz.
— Marzę o tym — mruknęła z
ironią pod nosem. — No to jak tam z Evans?- zagaiła głośniej.
— Podoba mi się — stwierdził
ostrożnie i kopnął kamień, który potoczył się po dróżce i
wpadł w kępkę trawy.
— Tylko? — drążyła.
— No dobra, bardzo mi się podoba.
Kolejny kamyk potoczył się i znalazł
niedaleko poprzedniego.
— To, czemu zachowujesz się jak
kretyn? Nie można jakoś normalnie? Spróbuj ją poznać!
— Wiem, że jej ulubiony kolor to
biały, używa perfum o zapachu konwalii, kompie się w czekoladowym
płynie, nie lubi się malować, na śniadanie jada naleśniki z
dżemem truskawkowym, uwielbia zaklęcia i kocha eliksiry. —
Przerwał na wspomnienie buziaka, jakim go obdarzyła, gdy podarował
jej bransoletkę. — Boi się wysokości, bo kiedyś spadła z
drzewa, na które weszła, ma siostrę, która jej dokucza, bo
zazdrości magicznych zdolności i do dzisiaj przeżywa, że Snape
nazwał ją szlamą. — Wyrecytował na jednym tchu.
— Dość! Dość! Zwracam honor.
Jesteś psychopatą. — Roześmiała się, jednak ukucie żalu
pozostało.
— ROGACZ! ROGATY! — Syriusz
krzyczał znad jeziora, widząc przyjaciela.
— ZARAZ! — odkrzyknął i zanim
zdążył się odezwać, Sara uprzedziła go.
— Leć, ale pijemy piwo
wieczorem.
— Stoi.
Pobiegł do Blacka. Rue popatrzyła za
oddalającą się sylwetką chłopaka, musiała przyznać, że nie
przypuszczała, iż Potter tak zaangażował się w relacje z Evans.
Westchnęła i ruszyła do zamku, kontynuując zabawę Jamesa.
Kolejny kamień wylądował za dróżką, ten jednak był daleko od
poprzednich.
James zmierzył Syriusza rozbawionym
spojrzeniem. Black klękał przed nim, dzierżąc w rękach mini
motor. Jego proszący wzrok mógłby zmiękczyć chyba nawet serce
McGonagall.
— Ale przecież wiesz, że ja z tobą
zawsze! — odparł Potter.
Arystokrata wyszczerzył się i
podniósł z klęczek, otrzepując zapiaszczone spodnie.
— To na co czekamy? — spytał z
błyskiem w oku.