wtorek, 4 marca 2014

Prolog: "Przyjęci do Hogwartu"

Czarnowłosa kobieta w wieku około czterdziestu dziewięciu lat siedziała w oświetlonej słońcem kuchni i przeglądała gazetę od czasu do czasu popijała kawę, gdy do pomieszczenia wpadł roześmiany jedenastolatek, głośno krzycząc i wymachując kawałkiem pergaminu.
-Mamo! Mamo jadę do Hogwartu! Musimy zrobić zakupy!
-Wiem synku.
-Ale mamo, spójrz!- niecierpliwił się malec i bez pytania wdrapał się na kolana matki.
-Ciężki jesteś synku.
-Dużo jem, żeby mnie przyjęli do drużyny Gryfonów!
-Oczywiście synku.
-Zobaczysz będę najlepszym szukającym w historii!
-Tak, tak- przytaknęła.
-Mamo! Wcale mnie nie słuchasz!
-Słucham, a teraz zmykaj, muszę naprawić płotek przy rabatach o ratowaniu roślin nie wspomnę, bo ktoś je wczoraj podeptał- zmierzyła jedynaka ostrym spojrzeniem- nie wiesz kto to mógł być?
-Nie mam pojęcia- zastrzegło dziecko- ale masz rację pójdę do Ameli pochwalić się listem.
-Ale James będzie jej przykro, że ona nie dostała.
-Nie moja wina, że jest mały dzieciuch.- odparł kruczowłosy i wybiegł z domu. Pani Dorea Potter westchnęła ale mimo wszystko uśmiechnęła się pod nosem, w końcu charakter odziedziczył po ojcu. Zastanawiając się czy Hogwart wytrzyma wybryki jej urwisa wyszła do ogrodu.
★★★
Remus Lupin odłożył list i głęboko westchnął.
-I jak synku?- spytał go ojciec.
-Odmówili, wszyscy, nie wyrażają zgody żeby uczył się u nich wilkołak.
-Na pewno coś wymyślimy- Pan Lupin zagarnął chłopca i przytulił do siebie.
-Może znajdziemy ci korepetytora, co ty na to?- zapytała matka Remusa.
-Wolałbym do szkoły, do innych dzieci.- Rodzice chłopca spojrzeli na siebie zatroskanym wzrokiem.
-Pójdę do siebie- młody Lupin ze spuszczoną głową opuścił salon.
-I co my teraz zrobimy?
-Damy sobie radę kochanie, coś wymyślimy- odparł mąż do kobiety. Wtem rozległo się pukanie do drzwi, kobieta je otworzyła a w nich ukazał się starszy mężczyzna z krótką siwą brodą.
-Dumbledore! Witaj.
-Witaj Johnie, Penelopo- skłonił się kobiecie- jeśli to nie problem chciałbym porozmawiać z waszym synem- uśmiechnął się.
-Z Remusem?
-Oczywiście, jeśli to nie problem.
-Proszę na górę- John Lupin zaszczycony, że tak ważna osoba pofatygowała się osobiście do jego domu odprowadził czarodzieja po same drzwi pokoju syna.
-Remusie ktoś do ciebie.- powiedział i zostawił jedynaka z Dumbledor`em.
-Witaj Remusie jestem Albus Dumbledore, jestem dyrektorem Hogwartu.
-Nie prawda, dyrektorem jest Armando Dippet.
-Zostałem nim dziś mianowany i chciałbym cofnąć odmowę mojego poprzednika o przyjęciu cię do szkoły.- Remus nie dowierzając przyglądał się przybyszowi i zastanawiał się czy nie stroi sobie z niego żartów.
-Ale ja jestem...-zamilkł.
-Wilkołakiem?- dokończył za niego mężczyzna.- Wiem, ale nie wolno ci z tego powodu odbierać prawa do nauki, a przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności mamy szansę zachować to w tajemnicy.- uśmiechnął się dobrodusznie- czy mogę liczyć, że zobaczę cię 1 września na uczcie?
-Oczywiście.- wyjąkał zdezorientowany chłopiec.
-W takim razie na mnie już czas- Dumbledore zaczął wycofywać się na korytarz- A byłbym zapomniał.- wręczył wciąż zszokowanemu blondynowi kopertę z listem.- Do zobaczenia.- mężczyzna opuścił dom państwa Lupin. Niecierpliwi rodzice chłopca wbiegli po schodach i wpadli jak burza do pokoju swojego jedynaka.
-Co ci powiedział?
-Przyjął mnie do Hogwartu.
-Naprawdę?!
-Będę się uczył w szkole!- wykrzyknął uradowany Remus gdy ta informacja została przez niego przyswojona, a potem najszczęśliwszy na świecie rzucił się w ramiona zapłakanej matki.
★★★
-Jak tam synku?
-Dobrze, dostałem list, że mnie przyjęli.
-Dobrze, w przyszłym tygodniu pojedziemy na zakupy.
-Ale mamo, George nie da mi pieniędzy.
-O to się nie martw.- pani Pettigrew pogłaskała syna po głowie.- Idź zajmij się rodzeństwem.- kobieta przytulił pucołowatego chłopca i wyszła.
-To nie jest moje rodzeństwo.- powiedział do siebie, pakując odpowiedź do koperty i przegryzając co chwilę ciasteczko. Nie mógł się doczekać, kiedy wyjedzie do szkoły i nie będzie prześladowany przez dzieci swojego ojczyma, co prawda Adam i Chloe byli od niego młodsi, w dodatku byli mugolami, ale sumiennie i z pełnym zaangażowaniem codziennie sprawiali, że w domu coś się psuło, niszczyło, ginęło lub po prostu zaczynali płakać twierdząc, że Peter ich straszy bądź krzywdzi. George Stons uwielbiał swoje dzieci i karał za wszystko biednego Petera, syna swojej drugiej żony, tylko dlatego, że mu zazdrościł jego odmienności. Byłby wniebowzięty gdyby to jego dzieci wykazywały zdolności magiczne, trudno mu było pogodzić się z myślą, że jego nowa żona jest czarownicą, tak jak jej zmarły mąż i, że ich dziecko też pewnie będzie takie odmienne. Ale George Stone potrafił wykorzystywać wszystko na swoją korzyść nawet gdy wydawałoby się, że się nie da. Tak, czarownica w domu, skoro już umiała czarować, to musiała robić wszystko, bo sprawiało jej to mniej kłopotów niż jemu, on tylko jeździł taksówką, zarabiał, i to był główny powód, dla którego uważał się za pana świata, nie widział tylko, że jego żona chodzi sprzątać domy z pomocą swoich zdolności w bogatej dzielnicy i dzięki temu mogła odłożyć pieniądze na edukacje swojego syna.
Peter wyjrzał ze swojego pokoju najpierw w prawą następnie w lewą stronę korytarza, kiedy sprawdził, że nikogo nie ma wyszedł i udał się w kierunku kuchni, kiedy był na szóstym stopniu za jego plecami rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, z trwogą obejrzał się i zobaczył ulubione zdjęcie ojczyma, które leżało na podłodze w stercie odłamków, po chwili usłyszał ciężkie kroki i ujrzał sylwetkę Stonsa.
-No mój chłopcze, to będzie cię sporo kosztować.- złapał go za rękę i pociągnął na dół, jednocześnie rozpinając pasek od spodni. Peter został odprowadzony kpiącymi spojrzeniami dziesięcioletniego Adama i sześcioletniej Chloe.
★★★
-Syriuszu- Walburga Black wręczyła list swojemu pierworodnemu.
-Dlaczego otworzyłaś?!- spytał z wyrzutem.
-Jesteś moim synem, mam prawo, ojciec cię wzywa- zagrzmiała i zostawiła młodego Blacka w salonie. Syriusz niechętnie powlókł się do do gabinetu ojca, Oriona.
-Wzywałeś mnie tato.
-Ojcze- poprawił go machinalnie, odłożył przeglądane dokumenty z powrotem na biurko, zdjął okulary, które schował do zrobionego ze srebra etui i spojrzał na syna. - Już odpisałem twierdząco na twoje przyjęcie do Hogwaru, liczę, że będziesz zachowywał się jak na Blacka przystało i przyniesiesz chlubę swojej rodzinie i domowi, oczywiste jest dla mnie, że trafisz do Slytherinu jak cała nasza familia.
-A co jeśli jednak nie trafię do....
-MILCZ!- krzyknął ale zaraz się zreflektował i przywdział na twarz maskę spokoju i opanowania- Jesteś Blackiem innej możliwości nie ma. Możesz iść.
-Tak ojcze.- Syriusz opuścił gabinet i poszedł do swojego pokoju, choć rodzice często mu powtarzali, że cały jego ród był w Slytherinie on nie był przekonany czy chce trafić do tego domu, słyszał, że w Domu Węża najważniejsza była czystość krwi, matka zresztą wciąż mu to powtarzała ale on nie miał nic przeciwko czarodziejom z mugolskich rodzin czy osobom niemagicznym, kiedyś widział na ulicy taki śmieszny pojazd na dwóch kołach, który szybko jechał i robił przy tym bardzo dużo hałasu, Syriuszowi bardzo on się spodobał i w przyszłości liczył, że matka pozwoli mu taki mieć. Odgoniło od siebie myśli i poszedł poszukać swojego młodszego brata Regulusa, któremu miał do zaproponowania zabawę nie odrzucenia, mianowicie dokuczanie ich skrzatu domowemu, Stworkowi.
★★★
-Wnusiu przyszedł list z Akademii Magii Beauxbatons.
-Babciu mówiłam ci, że idę do Hogwaru jak tata.
-Daj spokój, maleńka, przecież to gdzieś w Brytanii a tak uczyła byś się prawie obok Paryża, widywałabyś się częściej z mamą.- nie dawał za wygraną kobieta.
-Nie, idę do Hogwaru, już nawet odpisałam.
-Rosario Milagros Johnson! Mogłabyś chociaż pytać o zgodę! Jesteś zupełnie jak twój ojciec, on też zawsze robił to co chciał, dobrze, że nie jesteś do niego podobna był paskudny- starsza kobieta się skrzywiła.
-Był bardzo przystojny! I nazywam się Albertini po tacie!- wybuchła jedenastolatka i zrobiła nadąsaną minę
-No już, już złośnico mała, pojedziesz do tego Twojego Hogwartu- seniorka Johnson pogłaskała wnuczkę po włosach.
-Babciu a mama kiedy wróci?
-Może jutro, na pewno za kilka dni przecież macie jechać na wycieczkę.- kobieta przypomniała z entuzjazmem, na który jej wnuczka nie odpowiedziała tym samym. Pani Amelia wyszła z pokoju dziewczynki z głośnym „Cyprianie!” a nastolatka została sama. Popatrzyła na zdjęcie, które stało na jej szafce nocnej. Piękna długowłosa blondynka z dużymi niebieskimi oczami i niesamowicie czerwonymi ustami pod jej sukienką było widać pokaźnych rozmiarów brzuszek, który sygnalizował, że już niedługo zostanie mamą, była przytulana przez przystojnego wysportowanego blondyna z zielonymi oczami, w których widać było szczęście i miłość. Tak bardzo żałowała, że nigdy nie poznała Thomasa Albertini swojego ojca, jedyną i wielką miłość matki, który zginął w wypadku podczas wspinaczki w górach, gdzie wykonywał misję dla Ministra Magii kilka dni przed jej narodzinami. Matka, uśmiechnięta, promienna, życzliwa kobieta podobno od tamtego momentu stała się zimna i niedostępna, dla wszystkich, zwłaszcza dla niej, odcięła się też od magii, uwierzyła, że nawet ona nie zdołała uchronić jej ukochanego mężczyzny przed śmiercią, po porodzie zajęła się powrotem do utraconej wagi a następnie znalazła pracę w agencji modelek, potem była coraz bardziej rozpoznawana i rozchwytywana na całym świecie, miała wszystko: sławę, pieniądze, pozycję, piękny dom i córkę, którą się nie interesowała, bo ona była magiczna a magia była najgorszą rzeczą na świecie. Rosario wierzyła, że w Hogwarcie dowie się czegoś o swoim ojcu, z mamą nigdy nie mogła porozmawiać na ten temat, był tematem tabu, zresztą rzadko kiedy ją widziała, mieszkała u dziadków, jej magiczna rodzina zostawiła ją na pastwę losu mugolom, gdyż nie akceptowali związku jej rodziców a dziadkowie Johnson mieli za złe jej ojcu, że zgodził się na taką niebezpieczną wyprawę. Mała Rosi musiała sama się czegoś dowiedzieć, podczas tych rozmyślań jej włosy przybierały różne kolory, to była jej jedyna namacalna pamiątka po ojcu, metamorfomagia.
★★★
-Mamo jadę do Hogwartu.- powiedziała nieśmiało Dorcas Meadowes.
-Dobrze, ojciec w weekend zabierze Cię na Przekątną.
-Pokątną- poprawiła.
-Nie ważne.
-Dasz sobie radę?
-Z czym?
-Z Julką...
-Dam!- burknęła kobieta.- Ty pojedziesz do szkoły, mała do przedszkola a ja w końcu od was odpocznę.
-Niemagicznego?
-No a jakiego?!
-Ona też może być magiczna.
-Pisać, czytać i liczyć musi umieć. Nie zawracaj mi głowy głupotami, idź lepiej do sklepu.- Pani Meadowes wcisnęła do ręki córki listę i pieniądze.
-Wezmę Julkę. - w odpowiedzi usłyszała tylko pomruk aprobaty. Wiedziała, że matka jest zła, bo tata zaprosił na kolację swojego szefa i to ona musiała się pokazać z jak najlepszej strony, to od niej zależało czy dostanie awans. Jej rodzice byli niemagiczni, moce dostała w genach od ojca, gdyż jego matka była czarownicą. Miała wrażenie, że mama ma jej za złe, że to ona w przyszłości będzie czarować, obawiała się, że mama zazdrości jej zdolności, które przejawiała już w bardzo młodym wieku, ojciec kipiał z dumy, natomiast mama zawsze stawała się pochmurna gdy zaczynał się temat magii.
-Julek chodź, idziemy na spacer.
-Spacel!!!- krzyknęła pięciolatka i pognała do przedpokoju, Dorcas westchnęła, jak wróci czeka ją czyszczenie ściany, na której młodsza siostra uwieczniła swój talent malarski.
★★★
-Dostałam! Dostałam taki sam jak ty!
-Mówiłem żebyś się nie denerwowała Rudzielcu!
-Muszę tylko czekać na kogoś z Ministerstwa żeby mnie zabrał na zakupy- pisnęła i zaklaskała z uciechy.
-Chodź pohuśtamy się za miesiąc już nas tutaj nie będzie.- odparł Severus.
-A co by się stało gdybym nie dostała listu?
-To zostałbym tutaj z Tobą.
-Oj, Severusie głupoty opowiadasz, oczywiście, że byś nie został- skwitowała Lily Evans i pokazała mu język, jednocześnie sadowiąc się na huśtawce.
-Wcale nie- zastrzegł poważnie chłopiec i odepchnął koleżankę żeby ją rozbujać.
-Opowiedz mi o Hogwarcie- zażądała.
-Znowu?
-Tak! Będziesz mi opowiadać dopóki sama nie zobaczę!
-Oczywiście moja wiewióreczko, no więc do Hogwartu jedzie się pociągiem...- zaczął.

Petunia Evans obserwowała swoją siostrę i jej pokręconego kolegę, jak po raz kolejny opowiadał o szkole, do której dostała się Lily a nie ona. To ona chciała być w centrum uwagi rodziców, którzy zafascynowali się tym dziwnym światem, to ona chciała być ukochaną córeczką tatusia a teraz umysł ojca całkowicie pochłonęła ta ruda wiewióra. To ona powinna być magiczna, to ona powinna umieć te śmieszne rzeczy i to ona powinna jechać do Hogwartu! ONA! Starsza Evansówna wytarła szybko pojedynczą łzę, która mimo woli stoczyła się po jej kościstym policzku.

9 komentarzy:

  1. Obiecałam sobie, że skomentuję osobno każdy rozdział, bo takie nagłe wkręcenie się w komentowanie byłoby nie na miejscu, zwłaszcza, że każdy rozdział jest na tyle unikatowy, iż zasługuje na osobną opinię.
    Aha, na dobry początek - jestem Abigail i jestem obsesyjnie zakochana w Twoim blogu. Tak, właśnie. Przyznam uczciwie, że czytam go praktycznie od czwartego rozdziału, ale około dziesiątego przez brak czasu zarzuciłam regularne czytanie.
    A w związku z tym, że jutro startuje nowy rok, mogę wszystko nadrobić. I skomentować. W sensie, nadrobić z komentowaniem, bo niektóre rozdziały sporadycznie czytałam i musze przeczytać je tylko jeszcze raz, żeby sobie rozjaśnić w mózgu. Nie wiem jak Ty, ale ja nigdy nie mam na nic czasu w wakacje, a w roku szkolnym jakoś się ze wszystkim ogarniam.
    Dobra, to lecimy z koksem:
    Zacznę od bohaterów. Bardzo fajnie, że zaczęłaś akcję w - o ile mnie pamięc nie myli - czwartej klasie (jeśli w piątej to przepraszam, ale - jak już pisałam - zaczęłam czytanie bodajże w kwietniu, a że mam białe plamy na mózgu, to zapominam o tak znaczących faktach, jak czas akcji...), bo póki co wszyscy są jeszcze... no, nie czarujmy się - dzieciakami, a potem z czasem pewnie ich relacje, osobowość nieco zmienią kierunek i ewoluują. Świetnym przykładem jest James i jego miłość do najwiekszej Złośnicy Hogwartu (no, kocham ją, nooo), (nie)sławnej Lily Evans - najpierw to jest zakład, potem przyzwyczajenie, sympatia, aż w końcu James dochodzi do wniosku, że się za-ko-fffał (kocham scenę, kiedy on mówi o tym po imprezie Syriuszowi) hehe. W ogóle uwielbiam Twojego Jamesa, a to już coś, bo – jeśli mam być szczera – większość Jamesów z opowiadan o Jily działa mi na nerwy… bo go ciężko wykreować. Bardzo. Twój James jest po prostu sympatyczny. Zawsze, kiedy się pojawia na mojej twarzy od razu banan xD.
    Jeśli chodzi o Lily trafiłaś z nią w idealny punkt moich wyobrażen o jej osobie – czyli temperamentna, lekko złośliwa, wybuchowa Złośnica, która w głębi serca jest samotna i w końcu zakochuje się w Jamesie bez pamięci (*_*), ach… wybacz, zagalopowałam się chyba w przyszłość. Tak mam. Zawsze jak gadam o Jily, to odlatuje. Magia. Nie ma piękniejszej pary, moim skromnym zdaniem. Tja…
    Dalej – znowu zabłysnęłaś mi Dorcas . Obecnie jest naprawdę multum fanficków, gdzie powtarza się jeden, nudny schemat:
    Jest Lily, przykładana, idealna, nudna, sztywna i mało życiowa. Jest Dorcas, idealna, piękna, przebojowa, mądra, inteligentna, kompletne przeciwieństwo Lily, no, jeśli nie liczyć tego, że jest idealna i wszyscy ją kochają. Aha, i jest jeszcze cicha, spokojna i życzliwa Ann jakas-tam, której nawet nie ma w książce. 80 procent fanficków powtarza ten schemat, a przynajmniej ten zestaw bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Twoja Dorcas jest inna. Twoja Dorcas ma wady i ma zalety, i naprawdę da się ją lubić. Wielki plus za nią. Aha, i za to, że nie zrobiłaś z niej damskiej kopii Syriusza tzn. że z patologią w rodzinie arystokratycznej czystej krwi i te klimaty. Ona jest poniekąd z mugolaków. Ale nie lubię jej matki. Okropny babsztyl, a pfe!
      W tym rozdziale fajne jest to, że przedstawiłaś nam wszystkich bohaterów, a przy okazji wprowadziłaś ich sytuacje rodzinne i przeszłość, a to według mnie znakomity początek. Wiesz co? Nawet Peter mnie nie wkurza, co jest niesamowite. Bo Peter Pettigrew wkurza mnie nawet, kiedy go nie ma. W Twoim opku jest mi go trochę żal, bo jego sytuacja poniekąd przypomina sytuacje Harry’ ego u Dursleyów. Ale z drugiej storny to przez to powinien ruszyć łbem i nie zdradzać Jily Voldkowi, bo… no cóż, bo skazuje biednego dzieciaka na powtórzenie jego losu. Ech… kto ogarnie Petera?
      Napiszę jeszcze o Remusie , który ma najdłuższy fragment, i słusznie. Nie ignorujesz chłopaka i nie ginie on gdzieś w cieniu Jamesa i Syriusza, jak Peter. To biedny chłopak, o którym można moim zdaniem napisać najwięcej, bo likantropia to trochę niwyczerpywalny temat.
      Aha, i jeszcze Rosario – boska dziewczyna. W następnych rozdziałach jak tylko się pojawiała, to mi się jadaczka cieszyła. Jest w niej taka energia, taka radość życia i taka wybujała wyobraźnia, że przypomina mi trochę Ankę z Zielonego Wzgórza. A Ankę kocham, bo mam do niej wielki sentyment, podobny jak do Harry’ ego. Ale mniejszy. Ale podobny. Rosario jest świetnym umilaczem opowiadania i chyba najbardziej niezwykłą postacią.
      Dobra, to tyle na razie. Goni mnie czas, muszę lecieć na obiad… Czekaj na następne komentarze pod następnymi rozdziałami, chociaż nie wiem, kiedy się pojawią. Póki co po prostu chciałam dać o sobie znać, bo wiem, że komentarze bardzo nakręcają i są czystą weną w puszce.
      Okej, lecę :*
      Pozdrawiam, życzę weny :*
      Jeszcze się pojawię.
      Abigail.
      PS. Jeśli masz ochotę zapraszam cię do siebie, bo sama również mam bloga o Huncach: http://hogwart-z-tamtych-lat.blogspot.com/
      3maj się :*
      Spóźnionych miłych wakacji :*
      PPS. Cholera, Blogger mi rozbija kom... znowu -,-. Te jego huśtawki emocjonalne robią się nie do zniesienia.

      Usuń
    2. Po pierwsze chciałam podziękować za tak sympatyczny i cudowny komentarz, nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą opinie czytelników, nawet gdyby były niepochlebne a już taki komentarz jak Twój to po prostu zwalił mnie z nóg i miałam ogromny uśmiech na twarzy:) Pozwolę sobie odpowiedzieć na niego, choć już zaczęła pisać, no nie ważne.
      James- uwielbiam go, zakochałam się w nim miłością wielką i platoniczną w chwili kiedy poznała jego historię z książek. Uważam go za ideał faceta choć na pewno ideałem nigdy nie był, jednak u mnie jest cudowny, wspaniały, wygadany i jest Jamesem:) Skoro ja sama zakochałam się w czarnowłosym okularniku to dlaczego mój fikcyjny bohater nie może mieć cech mojego ukochanego męża:)
      Lily- wyszła mi przypadkiem, ma kilka z moich cech np. wybuchowość, która ujawniła się całkiem niedawno (właśnie dzięki głupim tekstom mojego męża, bo ile można kogoś prosić żeby wyniósł śmieci?)
      Dorcas- to ja, różnimy się wyglądem ale cała reszta to ja, cicha spokojna, nie licząc tej wybuchowości, którą uaktywnia tylko jedna osoba, więc skoro ją lubisz to i polubiłabyś mnie. Moją mamę też byś polubiła, nie jest taka zła jak w opowiadaniu:)
      Petera nie lubię i nie polubię nigdy, może dlatego umieściłam go w patologicznym domu, ale jest mi go żal więc ma kochającą matkę. Cieszę się, że chociaż Peter Ciebie nie wkurza, bo mnie bardzo...
      Remus -Musi być, staram się go pokazać jako przykładnego ułożonego chłopaka aleeee też z nutką huncwockiej natury:)
      Przyznam szczerzę, że Rosario miało w ogóle nie być... Ale jakoś tak podczas pisania sama mi wpadła i ciesze się, że została na dłużej:)

      Zaraz wpadnę do Ciebie:)

      Usuń
  2. Pierwszy rozdział za mną :-) Przyznam szczerze, że cholernie mnie zainteresowałaś tym "prologiem" :-). Możemy liznąć nieco sytuacji rodzinnych u poszczególnych bohaterów i po samym tym wnioskuję, że masz dużo ciekawych pomysłów w głowie :-). U Blacków, Potterów, Evansów i Lupinów standardowo, ale u Petera, Dorcas i Rosi widzę, że wymyśliłaś coś baaaardzo ciekawego. Pomimo, że bardzo nie lubię postaci Petera (tego od Rowling), jednak strasznie mi go było żal. Zaintrygowała mnie również sytuacja z matką Rosi. To takie smutne, że matka odcięła się od swojej jedynej córki... Ale może z biegiem czasu poznamy więcej szczegółów. Matka Dorcas też jakaś niespecjalna. No w każdym razie cieszy mnie to (chociaż nie wiem, czy to odpowiednie słowo), że u Twoich bohaterów nie jest kolorowo i pięknie i wszyscy są szczęśliwi. To jest jakieś urozmaicenie i zdecydowanie pobudza ciekawość czytelnika. Styl masz ładny, wręcz nienaganny :-).
    Nic więcej nie mówię, tylko lecę czytać dalej :-) Mam nadzieję, że w następnych rozdziałach dowiem się więcej o ich charakterach i wzajemnych relacjach :-)
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć!
    Sama nie wiem dokładnie jak tu trafiłam, ale jestem z tego bardzo zadowolona. Przeczytałam pare rozdziałów, a teraz wracam, by skomentować każdy z osobno.
    Jesteś niesamowita! Jakim cudem sprawiłaś, że polubiłam dwie znienawidzone postacie na raz? Severus i Peter od zawsze mnie drażnili. Nie ważne pod jakim kątem autor ich przedstawiał, ja nie potrafiłam sie przemóc. A u Ciebie Bach! I nagle lubie ich obu! Może Ty też jesteś czarownicą?
    Pozdrawiam, puck
    PS Reklama dla ubogich:
    Zapraszam na mojego bloga. Jest o nieco innej tematyce, ale mam nadziję, że Ci się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam, witam... Na wstępie napiszę, że uwielbiam opowiadania o huncwotach! A twoje jak najbardziej przypadło mi do gustu :D Ostatnio podróżuję śladami wspaniałej puck i tak udało mi się do ciebie trafić.
    Lecę czytać resztę!
    Może miałabyś także ochotę wpaść do mnie...? * nieśmiało się uśmiecha * Piszę także o świecie Harrego Pottera. nowa-w-hogwarcie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Okropnie mi się podoba *-*
    Cudownie się go czytało z akompaniamentem Jodie's Suite *-*
    Podobało mi się, jak opisałaś otrzymanie listów przez wszystkie postaci <3
    O dziwo, nawet Peter mi się podobał ;o Chociaż baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo go nie lubię, w tym oto fragmencie jest całkiem do zniesienia ;O
    Ale lecę czytać dalej póki mam czas! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, znalazłam blog jakiś czas temu, ale nie miałam czasu go przeczytać. Teraz bardzo żałuję. Uwielbiam opowiadania o Huncwotach. Pamiętam, jak po raz pierwszy przeczytałam o nich opowieść, to od razu zaczęłam szukać następnej. Niby wiadomo, że wszyscy Huncwoci zginą, ale to nie nas nie zniechęca. Kocham wszystkie opowiadania o nich, o ich wybrykach i pomysłach. Jeśli jest jeszcze miłość Syriusza i Remusa, tym lepiej. Zawsze żałowałam, że byli sami. Co prawda Remus znalazł sobie Tonks, ale to było potem. Według mnie każdy powinien się podczas nauki zakochać, nawet Syriusz. Wtedy jest bardziej interesująco.
    Co mogę powiedzieć? Że kocham to opowiadanie, lecę do następnego rozdziału, dodaję do obserwowanych.
    Pozdrawiam i życzę morza weny :D
    Mentrix
    P.S. Zapraszam do mnie na apprentice-rangers.blogspot.com i harmony-of-heroes.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. długie rozdziały....Och jak ja to uwielbiam.Naprawdę wspaniały prolog
    Mila

    OdpowiedzUsuń