poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 18: "Zaproszenie, święta i wanna."

Co tu dużo mówić, rozdział jak rozdział, chyba nie wyszedł nadzwyczajny. Chociaż podoba mi się pierwsza część, dopisana przed chwilą przed dodaniem notki.
Pozdrawiam Rogata
★★★
Otworzyła jedno, potem drugie szmaragdowe oko, malinowe, pełne usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Dziś wracała do domu, zobaczy rodziców, podręczy Petunie i odpocznie od Pottera. Raj na ziemi. Leniwie przewróciła się na lewy bok i wymacała budzik, który wskazywał szóstą dwadzieścia. Cicho odsunęła kotary swojego łóżka i rozejrzała się po dormitorium, jej przyjaciółki jeszcze smacznie spały. Podeszła do szafy i zaczęła wybierać ubrania na powrót do domu, po kilku minutach zastanowienia zdecydowała się na czarne spodnie i zielony golf. Nucąc najnowszą piosenkę Toniego Sparksa powędrowała do łazienki, zrzuciła szlafrok i została w króciutkich spodenkach, które opinały jej pośladki i bluzeczce na ramiączka z dość dużym dekoltem. Przejrzała się w lustrze i przygładziła odrobinę włosy, stojące we wszystkie strony, przez myśl jej przeszło, że teraz mogłaby konkurować z Potterem na najbardziej poczochraną osobę. Parsknęła śmiechem na tą wizję i stwierdziwszy, że ma jeszcze odrobinę czasu postanowiła wziąć szybką kąpiel. Odwróciła się do wanny z zamiarem odkręcenia wody. Zmarszczyła brwi a po wieży Gryffindoru rozniósł się dziewczęcy krzyk, który obudził wszystkich wychowanków Minerwy McGonagall.
-Jesteś imbecylem! Gumochłonem! Kretynem, który myśli, że jest cudowny i wszystko mu wolno! Otóż nie!
-Uważasz, że jestem cudowny?
-POTTER! Takiego pajaca jak ty świat jeszcze nie widział! Idiota!
James Potter posłusznie stał w wannie i wysłuchiwał litanii, którą zaserwowała mu z rana Pani Prefekt. Dziewczyny ze śmiechem przyglądały się całej sytuacji stojąc w bezpiecznej odległości od rozzłoszczonej Evans.
-Kretyn! Idiota!
-Kretyn i idiota już było. Powtarzasz się, Evans- wtrącił z uśmiechem. Co spowodowała, że Lily jeszcze bardziej się nakręciła i wymyślała coraz to barwniejsze określenia.
-Ty, Ty! Ty zgniła kupo hipogryfa.
Dorcas, Alicja i Rosario zachichotały lecz pod ostrym wzrokiem Rudej umilkły.
-Wymyślę Ci taki szlaban, że zapamiętasz go do końca życia! Wiem! Będziesz sprzątać swoją szczoteczka do zębów wszystkie damskie wanny w wieży! Osobiście dopilnuje, żebyś zrobił to baaaaardzo dokładnie- zawołała triumfalnie.
-Skoro nalegasz abym spędził z Tobą czas.- Wzruszyła ramionami i bezczelnie się uśmiechnął.
-Jak to ze mną?! Będziesz odbywać szlaban!
-Ale z Tobą, uwierz, że twoją wannę wysprzątam najdokładniej- odparł.
-WON! Wynocha! Chcę się wyszykować na śniadanie.- Wskazała w kierunku wyjścia. Dziewczyny czmychnęły do dormitorium ale z zaciekawieniem zaglądały czy Potter wyjdzie dobrowolnie.
-Nie krępuj się.
-Potter!
-Już idę, idę.- Jednak robił to bardzo powoli i ślamazarnie czym doprowadzał rudowłosą do szewskiej pasji. Podeszła do niego i z całych sił, które drzemały w jej filigranowym ciele zaczęła wypychać chłopaka. Kiedy już byli pod drzwiami odwrócił się niespodziewanie a Lily wpadła w jego ramiona.
-A jednak na mnie lecisz, Evans- stwierdził i zaśmiał się. Prychnęła i odsunęła się od bruneta, podnosząc jedną brew, kiedy stał dalej w tym samym miejscu.
-Wyjdziesz czy mam wezwać McGonagall?
-Chciałem Ci tylko powiedzieć, że masz bardzo ładną piżamkę, Evans. A Twój tyłek w niej.- Zacmokał z uznaniem.
Lily dopiero zorientowała się, że w całym tym zamieszaniu zapomniała założyć szlafrok. Zdjęła kapcia i z całych sił cisnęła nim w okularnika, jednak ten szybko uchylił się i wesoło roześmiał. Kiedy zobaczył, że dziewczyna sięga po różdżkę szybko wybiegł z pomieszczenia cały czas rechocząc.
-Ani słowa- warknęła do przyjaciółek i weszła do łazienki.
★★★
Wielka Sala była wypełniona po brzegi uczniami ostatni raz w tym roku, wiadomo było, że prawie wszyscy po śniadaniu udadzą się do powozów aby pojechać do domów i spędzić święta z rodziną. Głównym tematem rozmów podczas posiłku nie był jednak ani wyjazd ani plany na spędzenie wolnych dni, konwersacje uczniów całkowicie pochłaniał bal, który dyrektor Dumbledore ogłosił kilka dni temu. Uczniowie zgodnie ze zwyczajem wracali 2 stycznia do szkoły, w nowym roku dzień ten wypadał w czwartek, więc w piątek odwołano zajęcia i urządzano bal noworoczny dla uczniów wszystkich klas, dyrektor kiedy go ogłaszał sugerował aby każdy miał parę na ten dzień, jednak nie każdemu przypadł ten pomysł do gustu.
-Z kim idziesz na bal?
-Pomyśl czasem Albertini, oczywiście, że idzie z Colinem- burknęła zirytowana Alicja, która zazwyczaj roześmiana, dziś miała paskudny humor. Spowodowany tym, że do tej pory nikt jej nie zaprosił, choć miała nadzieję, że partner pojawi się już w dniu ogłoszenia.
-Ala, na pewno ktoś cię...- zaczęła Rosario, którą zaprosił Gideon Prewett, starszy o rok Gryfon.
-Zamilcz- warknęła i wgryzła się w kanapkę z dżemem wiśniowym.
-Nie dramatyzuj, ja też nie mam partnera- stwierdziła Lily i spojrzała tęsknym wzrokiem w stronę Franka Longbottona, który jakby zwabiony jej spojrzeniem odwrócił się i pomachał, wymusiła uśmiech na twarzy i odmachała.
-James się oferował jakieś pięćdziesiąt razy.
-Wole trolla górskiego.
-To może pójdziesz ze mną?
-Świetna myśl, Bones. Pójdziemy jako kto? Para niechcianych, starych panien?- zironizowała Ruda.
-Witam panie.- Odwróciły się i zobaczyły nad sobą przystojnego bruneta.
-Hej Frank- odparła Evans i zaczęła cieszyć się jak głupia na myśl, że jej marzenie właśnie się spełni. Longbottom usiadł koło niej i szepnął do ucha.
-Lily czy mogę...
-Tak?- przerwała z uroczym uśmiechem na ustach.
-Chciałbym zapytać...
-Yhymmm- mruknęła.
-Zapytać czy mogę przeszkodzić wam chwilę i zapytać o coś Alicję?
-Alicję?- spytała niedowierzająco.
-No tak- przyznał i odwrócił się w stronę brunetki.- Czy pójdziesz ze mną na bal?
Alicja zastygła z kanapką w ręku w pół drogi do ust, podniosła wzrok na Franka, następnie przeniosła go na Lily. Ten uśmiechnął się do niej widząc, że jest umazana dżemem, wziął serwetkę i delikatnie wytarł jej lewy kącik ust. Przełknęła ślinę.
-Frank ja.... bardzo bym chciała, serio.... ale nie mogę.
-Nie?- zdziwił się.
-Mam już partnera- skłamała gładko.
-Wydawało mi się, że mówiłaś, że nie- zauważył i zmarszczył brwi.
-Nie, nie. Ja mam, to Lily nie ma- wskazała na przyjaciółkę za jego plecami.
-Aha, w takim razie nie zawracam ci głowy.- Podniósł się i odszedł do swoich kolegów. Dziewczyny posłały Lily współczujące spojrzenie, wszystkie rozumiały, że Frank nie miał zamiaru, w przeciwieństwie do oczekiwań Rudej, jej zaprosić. W oczach Evans zaszkliły się łzy.
-Ja pójdę się spakować- odparła szybko i wyszła. Na korytarzu pozwoliła popłynąć łzom.
★★★
Nad Doliną Godryka Gryffindora świeciło słońce, które przyjemnie ogrzewało zziębnięte twarze, gdyż termometry wskazywały temperaturę poniżej zera a mroźny wiaterek potęgował odczuwanie zimna. Wszystko szczelni pokryte było białą pierzynką, której przybyło podczas nocy, jedynie ci najgorliwsi po odśnieżali chodniki przed swoimi domami. Każdy z budynków był ozdobiony przeróżnymi świecidełkami i ozdobami, które wskazywały dokładnie jakich świąt wyczekują mieszkańcy. Przed kawiarnią Jonatana Mendozy gruby mężczyzna z doczepioną białą brodą i w czerwonym ubraniu pozdrawiał wszystkich przechodniów mikołajowym „hoł hoł hoł”i zapraszał na filiżankę gorącej herbaty lub czekolady, dzieciakom natomiast wręczał długie mieniące się wszystkimi kolorami tęczy cukierki w kształcie sopelków. Na głównej ulicy gdzie nie gdzie można było zobaczyć przechodniów, którzy w pośpiechu załatwiali ostatnie sprawunki przed Bożym Narodzeniem. Pod numerem sto siedemdziesiąt siedem można było zobaczyć ogromną rezydencję, która liczyła sobie parter i dwa piętra oraz poddasze, duże okna i stare zabytkowe drzwi ozdobione ręcznie rzeźbionymi wzorami w kształcie gwiazdek w których środku były maleńkie kwiatuszki tylko nieliczne osoby dopatrywały się, że są to kwiaty hoi, które uwielbiała Pani Potter. W ogrodzie można było spotkać liczne odmiany tej rośliny, jak i wielu innych. Cały teren otoczony był wysokim żywopłotem starannie i dokładnie przystrzyżonym przez właścicielkę domu. Od mosiężnej bramy do schodów prowadzących do głównego wejścia w domu ciągnął się pas rabat, które teraz przykryte były śniegiem.
-Gdybym wiedział, został bym w Hogwarcie- stwierdził Syriusz i odrzucił koleją łopatę śniegu. Obaj z Jamesem odśnieżali już trzecią godzinę z kolei ogromny podjazd przed domem Potterów, każdy z nich miał zaczerwieniony nos i policzki od zimna, ręce choć schowane w rękawiczkach były skostniałe i zmęczone od ciągłego ruchu.
-Nie marudź, już prawie koniec.
-Sam powinieneś to robić- burknął i oparł się o narzędzie pracy.
James zmierzył go spojrzeniem ale nic nie powiedział. Skąd mógł wiedzieć, że ich bitwa na śnieżki skończy się zbitą szybą u państwa McCortnerów.
-Jim, Syriusz.- Usłyszeli, jak na komendę rzucili łopaty i pobiegli w stronę domu.- Widzę, że zmarzliście, proszę macie po kubku gorącej czekolady.- Dorea podała im naczynia, które z wdzięcznością przyjęli, ciepło bijące od kubka ogrzewało dłonie a napój smakował wyśmienicie.
-Dziękujemy- odparli jednocześnie.
-No koniec waszej kary.- Zlitowała się nad nimi kobieta, machnęła różdżką a podjazd sam odśnieżył się do końca. Popatrzyła na swoje dzieło, znów wykonała ruch a rabaty odsłoniły mizerne kwiaty, które przez srogą zimę zmarzły, jeszcze jedno zaklęcie a pojawiły się pąki rozkwitające w przyspieszonym tempie, pokiwała głową i schowała się do domu.
-Mogła od razu tak zrobić- zaczął marudzić James wchodząc do budynku za matką.
-Wszystko słyszę, idźcie ubrać choinkę.- Usłyszał głos z kuchni. Na twarzy obu chłopaków pojawił się uśmiech. Na środku salonu stało ogromne, rozłożyste, sięgające sufitu drugiego piętra, liczące sobie około dwudziestu pięciu stóp drzewko wigilijne. Było to nie lada wyzwanie dla Huncwotów, dlatego obaj zabrali się w ekspresowym tempie do ubierania, James zniósł swoją miotłę i razem z Syriuszem ubierali z niej choinkę w wyższych partiach. Nie żałowali niczego, bombki wszelkiego rodzaju i wzoru mieniły różnymi kolorami, długi łańcuch, który mrugał na srebrno został szczelnie obwiązany wokół gałęzi, drewniane zabawki, bardziej z sentymentu niż dla ozdoby zostały powieszone na honorowych miejscach, całość dopełniały cukrowe, czerwono-białe laski o smaku mięty, których kilka zniknęło podczas strojenia drzewka w brzuchach chłopców. Kiedy uporali się z choinką zaczęli rozwieszać girlandy na poręczach schodów, nad kominkiem powiesili około tuzina skarpet, mając nadzieję, że w ich będzie jak najwięcej podarków. James wparował do królestwa Pani Potter z miną cierpiętnika, który odwalił kawał roboty a nie dostał za to zapłaty, Syriuszowi też burczało w brzuchu ale stara się nie nadużywać gościnności gospodarzy, jednak Dorea jako wspaniała matka popatrzyła na twarze Huncwotów i od razu wiedziała co im potrzeba.
-Głodni?- Pokiwali zgodnie głowami, kobieta uśmiechnęła się i machnęła różdżką, przed nimi na stole pojawiły się pieczone udka i ziemniaki.
-Kochamy cię- obwieścił młody Potter między jednym a kolejnym kęsem jedzenia, Syriusz gorliwie przytaknął.
-Pudding dopiero jutro- odparła surowo, wiedząc do czego zmierzają pochlebstwa syna. James naburmuszył się jednak tylko na chwilę, w końcu były święta.
★★★
-Mama przyjedzie?
-Oczywiście.
-Oczywiście tak czy oczywiście nie?
-Ros, oczywiście, że tak- odparła pani Johnson i spojrzała na wnuczkę, siedziała przy stole i grzebała łyżką w płatka z mlekiem. Jej podopieczna była markotna i zamyślona, nie wiedziała jak spytać o wizytę w wakacje u rodziców jej ojca. Bała się, że odbiorą jej oni największy skarb jaki jej został. Prawda była taka, że jej córka w ogóle jej nie odwiedzała, nie dzwoniła, nie pisała, tylko co miesiąc na jej adres przychodził czek na pokaźną sumę, dzięki temu wyremontowali dom, mogli zatrudnić do pomocy gosposię a co kilka dni przychodził młody syn sąsiadów do pracy w ogrodzie. Nie wiedziała czy córka pojawi się na Boże Narodzenie, miała tylko nadzieje, że znów nie zawiedzie Rosario, która wyczekiwała jej z utęsknieniem.
-Pani Johnson?
-Tak?
-Odśnieżyłem wszystko i poprawiłem te zawiasy w drzwiach do schowka.
-Dziękuję, już momencik.- Zaczęła krzątać się po kuchni, nalała mu gorącej herbaty.- Siadaj a ja pójdę po pieniądze- uśmiechnęła się i odeszła. Chłopak popatrzył na Rosario, jednak gdy nic nie powiedziała usiadł naprzeciw niej. Przez chwilę przyglądali się sobie, w końcu nie wytrzymał.
-Thomas jestem- powiedział i wyciągnął do niej rękę.
-Rosario- odpowiedziała i uścisnęła jego dłoń.
-Miło poznać.- Uśmiechnął się.
-To ty pomagasz dziadkom?
-Yhym- mruknął popijając gorący napój.- A ty gdzie mieszkasz?
-Tutaj, chodzę do szkoły z internatem.- Przytaknął.
-O tutaj jesteście, może partyjkę szachów?- zaproponował pan Johnson.
-Ja już będę uciekał, cześć Ros!- odparł Thomas, uścisnął dłoń Cypriana i wyszedł.
-Miły chłopak- stwierdził i zaczął ustawiać figurki.
-Dziadku, mama przyjedzie?
-Nie wiem Rusałko, nie dawała znać.
Albertini przytaknęła i zaczęła grać, dziadek nigdy nie mydlił jej oczu, zawsze mówił prawdę. To w nim kochała, nie starał się pokazać jej matki w jak najlepszym świetle, nie starał się jej chronić przed wszystkim.
★★★
Otworzył oczy, głowa bolała go niemiłosiernie, jednak starał się podnieść. Syknął z bólu i spojrzał na swoje kolana. Całe pozdzierane, łokcie nie wyglądały lepiej. Rozejrzał się, zobaczył strzępki szmat, które zapewne kilka godzin temu były jego ubraniami. Nagle usłyszał skrzypienie drzwi a do pomieszczenia wdarły się nikłe promienie słońca.
-Remusie?
-Tato?
-Jak się czujesz?- spytał pan Lupin podchodząc do syna, podał mu szlafrok.
-Dobrze.- Zmierzył go uważnym spojrzeniem wiedząc, że kłamie ale nie chce go martwić, westchnął.
-Chodź wykąpiesz się a mama cię opatrzy.
-Przepraszam- bąknął nieśmiało zakładając z trudem ubranie. Mężczyzna spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem.- Miałem zostać w zamku, żeby nie robić kłopotu.
-Nie jesteś kłopotem! I nigdy nie będziesz!- wybuchnął. Jednak po chwili się zreflektował, odetchnął kilka razy alby się uspokoić i dodał- Rozumiesz? Jesteś najlepszym co nas spotkało, to ja nie potrafiłem cię uchronić.
-To nie prawda tato!- zaprotestował szybko.
-Obaj wiemy jak było synu.
I zanim Remus zdążył coś jeszcze dodać jego ojciec opuścił piwnicę, powoli powlókł się po schodach do łazienki. Powinien pokazać, że cieszy się ze spotkania z rodzicami a nie przysparzając im kłopotów. Było już po pełni, teraz mogło być już tylko lepiej, przynajmniej przez następne trzy fazy księżyca.
★★★

CZYTAM=KOMENTUJĘ

7 komentarzy:

  1. Czyli Rogaty jednak zobaczył Lily zaraz po tym jak wstanie. Wiedziałam że sobie nie odpuści. Szczerze to trochę szkoda mi Rudej bo liczyła że Frank zaprosi ją a nie Alicje. Alicja za to zachowała się jak przyjaciółka i mimo Frank się jej podoba odmówiła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej! Jak się cieszę, że dziś rozdział ^^ Ta akcja na początku świetna <3 Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny rozdział, czekam na następny! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta pierwsza część, z Lily i James i szczotkowaniem damskich łazienek wyszła ci idealnie haha <3

    lily-evans-i-james-potter.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się ,ze Frank idzie z Alicją. Nie za duży wybór :) ? James,Severus... Chociaż tego drugiego ostatnio nie zauważa. Rozmowa Lilki z Longbottomem - na początku się śmiałam , potem było mi przykro. Umiesz grać na uczuciach Rogata :D. Tak mi szkoda Remusa :( Znowu chce go przytulić :( James jest... uroczy. Działa na nerwy ,ale w tym wszystkim jest słodki :) zrobi dla niej wszystko. Reakcja Lily ... Obaj są jak dzieci :D Lilka jest wybredna i uparta a on gania za nią i robi wszystko ,żeby wyprowadzić ją z równowagi :D. Kim jest Thomas ? Mam wrażenie ,że go nie polubie :/ dość tego ! Idę dalej :) -->
    ~Lunatyk

    OdpowiedzUsuń
  6. WOW superaśny blog Zapraszany też na mojego juliaturczyn.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten rozdział był świetny. Naprawde masz talent.

    OdpowiedzUsuń