Co tu
dużo mówić, rozdział jak rozdział, chyba nie wyszedł
nadzwyczajny. Chociaż podoba mi się pierwsza część, dopisana
przed chwilą przed dodaniem notki.
Pozdrawiam
Rogata
★★★
Otworzyła jedno, potem drugie
szmaragdowe oko, malinowe, pełne usta rozciągnęły się w szerokim
uśmiechu. Dziś wracała do domu, zobaczy rodziców, podręczy
Petunie i odpocznie od Pottera. Raj na ziemi. Leniwie przewróciła
się na lewy bok i wymacała budzik, który wskazywał szóstą
dwadzieścia. Cicho odsunęła kotary swojego łóżka i rozejrzała
się po dormitorium, jej przyjaciółki jeszcze smacznie spały.
Podeszła do szafy i zaczęła wybierać ubrania na powrót do domu,
po kilku minutach zastanowienia zdecydowała się na czarne spodnie i
zielony golf. Nucąc najnowszą piosenkę Toniego Sparksa powędrowała
do łazienki, zrzuciła szlafrok i została w króciutkich
spodenkach, które opinały jej pośladki i bluzeczce na ramiączka z
dość dużym dekoltem. Przejrzała się w lustrze i przygładziła
odrobinę włosy, stojące we wszystkie strony, przez myśl jej
przeszło, że teraz mogłaby konkurować z Potterem na najbardziej
poczochraną osobę. Parsknęła śmiechem na tą wizję i
stwierdziwszy, że ma jeszcze odrobinę czasu postanowiła wziąć
szybką kąpiel. Odwróciła się do wanny z zamiarem odkręcenia
wody. Zmarszczyła brwi a po wieży Gryffindoru rozniósł się
dziewczęcy krzyk, który obudził wszystkich wychowanków Minerwy
McGonagall.
-Jesteś imbecylem! Gumochłonem!
Kretynem, który myśli, że jest cudowny i wszystko mu wolno! Otóż
nie!
-Uważasz, że jestem cudowny?
-POTTER! Takiego pajaca jak ty świat
jeszcze nie widział! Idiota!
James Potter posłusznie stał w wannie
i wysłuchiwał litanii, którą zaserwowała mu z rana Pani Prefekt.
Dziewczyny ze śmiechem przyglądały się całej sytuacji stojąc w
bezpiecznej odległości od rozzłoszczonej Evans.
-Kretyn! Idiota!
-Kretyn i idiota już było. Powtarzasz
się, Evans- wtrącił z uśmiechem. Co spowodowała, że Lily
jeszcze bardziej się nakręciła i wymyślała coraz to barwniejsze
określenia.
-Ty, Ty! Ty zgniła kupo hipogryfa.
Dorcas, Alicja i Rosario zachichotały
lecz pod ostrym wzrokiem Rudej umilkły.
-Wymyślę Ci taki szlaban, że
zapamiętasz go do końca życia! Wiem! Będziesz sprzątać swoją
szczoteczka do zębów wszystkie damskie wanny w wieży! Osobiście
dopilnuje, żebyś zrobił to baaaaardzo dokładnie- zawołała
triumfalnie.
-Skoro nalegasz abym spędził z Tobą
czas.- Wzruszyła ramionami i bezczelnie się uśmiechnął.
-Jak to ze mną?! Będziesz odbywać
szlaban!
-Ale z Tobą, uwierz, że twoją wannę
wysprzątam najdokładniej- odparł.
-WON! Wynocha! Chcę się wyszykować
na śniadanie.- Wskazała w kierunku wyjścia. Dziewczyny czmychnęły
do dormitorium ale z zaciekawieniem zaglądały czy Potter wyjdzie
dobrowolnie.
-Nie krępuj się.
-Potter!
-Już idę, idę.- Jednak robił to
bardzo powoli i ślamazarnie czym doprowadzał rudowłosą do
szewskiej pasji. Podeszła do niego i z całych sił, które drzemały
w jej filigranowym ciele zaczęła wypychać chłopaka. Kiedy już
byli pod drzwiami odwrócił się niespodziewanie a Lily wpadła w
jego ramiona.
-A jednak na mnie lecisz, Evans-
stwierdził i zaśmiał się. Prychnęła i odsunęła się od
bruneta, podnosząc jedną brew, kiedy stał dalej w tym samym
miejscu.
-Wyjdziesz czy mam wezwać McGonagall?
-Chciałem Ci tylko powiedzieć, że
masz bardzo ładną piżamkę, Evans. A Twój tyłek w niej.-
Zacmokał z uznaniem.
Lily dopiero zorientowała się, że w
całym tym zamieszaniu zapomniała założyć szlafrok. Zdjęła
kapcia i z całych sił cisnęła nim w okularnika, jednak ten szybko
uchylił się i wesoło roześmiał. Kiedy zobaczył, że dziewczyna
sięga po różdżkę szybko wybiegł z pomieszczenia cały czas
rechocząc.
-Ani słowa- warknęła do przyjaciółek
i weszła do łazienki.
★★★
Wielka Sala była wypełniona po brzegi
uczniami ostatni raz w tym roku, wiadomo było, że prawie wszyscy po
śniadaniu udadzą się do powozów aby pojechać do domów i spędzić
święta z rodziną. Głównym tematem rozmów podczas posiłku nie
był jednak ani wyjazd ani plany na spędzenie wolnych dni,
konwersacje uczniów całkowicie pochłaniał bal, który dyrektor
Dumbledore ogłosił kilka dni temu. Uczniowie zgodnie ze zwyczajem
wracali 2 stycznia do szkoły, w nowym roku dzień ten wypadał w
czwartek, więc w piątek odwołano zajęcia i urządzano bal
noworoczny dla uczniów wszystkich klas, dyrektor kiedy go ogłaszał
sugerował aby każdy miał parę na ten dzień, jednak nie każdemu
przypadł ten pomysł do gustu.
-Z kim idziesz na bal?
-Pomyśl czasem Albertini, oczywiście,
że idzie z Colinem- burknęła zirytowana Alicja, która zazwyczaj
roześmiana, dziś miała paskudny humor. Spowodowany tym, że do tej
pory nikt jej nie zaprosił, choć miała nadzieję, że partner
pojawi się już w dniu ogłoszenia.
-Ala, na pewno ktoś cię...- zaczęła
Rosario, którą zaprosił Gideon Prewett, starszy o rok Gryfon.
-Zamilcz- warknęła i wgryzła się w
kanapkę z dżemem wiśniowym.
-Nie dramatyzuj, ja też nie mam
partnera- stwierdziła Lily i spojrzała tęsknym wzrokiem w stronę
Franka Longbottona, który jakby zwabiony jej spojrzeniem odwrócił
się i pomachał, wymusiła uśmiech na twarzy i odmachała.
-James się oferował jakieś
pięćdziesiąt razy.
-Wole trolla górskiego.
-To może pójdziesz ze mną?
-Świetna myśl, Bones. Pójdziemy jako
kto? Para niechcianych, starych panien?- zironizowała Ruda.
-Witam panie.- Odwróciły się i
zobaczyły nad sobą przystojnego bruneta.
-Hej Frank- odparła Evans i zaczęła
cieszyć się jak głupia na myśl, że jej marzenie właśnie się
spełni. Longbottom usiadł koło niej i szepnął do ucha.
-Lily czy mogę...
-Tak?- przerwała z uroczym uśmiechem
na ustach.
-Chciałbym zapytać...
-Yhymmm- mruknęła.
-Zapytać czy mogę przeszkodzić wam
chwilę i zapytać o coś Alicję?
-Alicję?- spytała niedowierzająco.
-No tak- przyznał i odwrócił się w
stronę brunetki.- Czy pójdziesz ze mną na bal?
Alicja zastygła z kanapką w ręku w
pół drogi do ust, podniosła wzrok na Franka, następnie przeniosła
go na Lily. Ten uśmiechnął się do niej widząc, że jest umazana
dżemem, wziął serwetkę i delikatnie wytarł jej lewy kącik ust.
Przełknęła ślinę.
-Frank ja.... bardzo bym chciała,
serio.... ale nie mogę.
-Nie?- zdziwił się.
-Mam już partnera- skłamała gładko.
-Wydawało mi się, że mówiłaś, że
nie- zauważył i zmarszczył brwi.
-Nie, nie. Ja mam, to Lily nie ma-
wskazała na przyjaciółkę za jego plecami.
-Aha, w takim razie nie zawracam ci
głowy.- Podniósł się i odszedł do swoich kolegów. Dziewczyny
posłały Lily współczujące spojrzenie, wszystkie rozumiały, że
Frank nie miał zamiaru, w przeciwieństwie do oczekiwań Rudej, jej
zaprosić. W oczach Evans zaszkliły się łzy.
-Ja pójdę się spakować- odparła
szybko i wyszła. Na korytarzu pozwoliła popłynąć łzom.
★★★
Nad Doliną Godryka Gryffindora
świeciło słońce, które przyjemnie ogrzewało zziębnięte
twarze, gdyż termometry wskazywały temperaturę poniżej zera a
mroźny wiaterek potęgował odczuwanie zimna. Wszystko szczelni
pokryte było białą pierzynką, której przybyło podczas nocy,
jedynie ci najgorliwsi po odśnieżali chodniki przed swoimi domami.
Każdy z budynków był ozdobiony przeróżnymi świecidełkami i
ozdobami, które wskazywały dokładnie jakich świąt wyczekują
mieszkańcy. Przed kawiarnią Jonatana Mendozy gruby mężczyzna z
doczepioną białą brodą i w czerwonym ubraniu pozdrawiał
wszystkich przechodniów mikołajowym „hoł hoł hoł”i zapraszał
na filiżankę gorącej herbaty lub czekolady, dzieciakom natomiast
wręczał długie mieniące się wszystkimi kolorami tęczy cukierki
w kształcie sopelków. Na głównej ulicy gdzie nie gdzie można
było zobaczyć przechodniów, którzy w pośpiechu załatwiali
ostatnie sprawunki przed Bożym Narodzeniem. Pod numerem sto
siedemdziesiąt siedem można było zobaczyć ogromną rezydencję,
która liczyła sobie parter i dwa piętra oraz poddasze, duże okna
i stare zabytkowe drzwi ozdobione ręcznie rzeźbionymi wzorami w
kształcie gwiazdek w których środku były maleńkie kwiatuszki
tylko nieliczne osoby dopatrywały się, że są to kwiaty hoi, które
uwielbiała Pani Potter. W ogrodzie można było spotkać liczne
odmiany tej rośliny, jak i wielu innych. Cały teren otoczony był
wysokim żywopłotem starannie i dokładnie przystrzyżonym przez
właścicielkę domu. Od mosiężnej bramy do schodów prowadzących
do głównego wejścia w domu ciągnął się pas rabat, które teraz
przykryte były śniegiem.
-Gdybym wiedział, został bym w
Hogwarcie- stwierdził Syriusz i odrzucił koleją łopatę śniegu.
Obaj z Jamesem odśnieżali już trzecią godzinę z kolei ogromny
podjazd przed domem Potterów, każdy z nich miał zaczerwieniony nos
i policzki od zimna, ręce choć schowane w rękawiczkach były
skostniałe i zmęczone od ciągłego ruchu.
-Nie marudź, już prawie koniec.
-Sam powinieneś to robić- burknął i
oparł się o narzędzie pracy.
James zmierzył go spojrzeniem ale nic
nie powiedział. Skąd mógł wiedzieć, że ich bitwa na śnieżki
skończy się zbitą szybą u państwa McCortnerów.
-Jim, Syriusz.- Usłyszeli, jak na
komendę rzucili łopaty i pobiegli w stronę domu.- Widzę, że
zmarzliście, proszę macie po kubku gorącej czekolady.- Dorea
podała im naczynia, które z wdzięcznością przyjęli, ciepło
bijące od kubka ogrzewało dłonie a napój smakował wyśmienicie.
-Dziękujemy- odparli jednocześnie.
-No koniec waszej kary.- Zlitowała się
nad nimi kobieta, machnęła różdżką a podjazd sam odśnieżył
się do końca. Popatrzyła na swoje dzieło, znów wykonała ruch a
rabaty odsłoniły mizerne kwiaty, które przez srogą zimę zmarzły,
jeszcze jedno zaklęcie a pojawiły się pąki rozkwitające w
przyspieszonym tempie, pokiwała głową i schowała się do domu.
-Mogła od razu tak zrobić- zaczął
marudzić James wchodząc do budynku za matką.
-Wszystko słyszę, idźcie ubrać
choinkę.- Usłyszał głos z kuchni. Na twarzy obu chłopaków
pojawił się uśmiech. Na środku salonu stało ogromne, rozłożyste,
sięgające sufitu drugiego piętra, liczące sobie około dwudziestu
pięciu stóp drzewko wigilijne. Było to nie lada wyzwanie dla
Huncwotów, dlatego obaj zabrali się w ekspresowym tempie do
ubierania, James zniósł swoją miotłę i razem z Syriuszem
ubierali z niej choinkę w wyższych partiach. Nie żałowali
niczego, bombki wszelkiego rodzaju i wzoru mieniły różnymi
kolorami, długi łańcuch, który mrugał na srebrno został
szczelnie obwiązany wokół gałęzi, drewniane zabawki, bardziej z
sentymentu niż dla ozdoby zostały powieszone na honorowych
miejscach, całość dopełniały cukrowe, czerwono-białe laski o
smaku mięty, których kilka zniknęło podczas strojenia drzewka w
brzuchach chłopców. Kiedy uporali się z choinką zaczęli
rozwieszać girlandy na poręczach schodów, nad kominkiem powiesili
około tuzina skarpet, mając nadzieję, że w ich będzie jak
najwięcej podarków. James wparował do królestwa Pani Potter z
miną cierpiętnika, który odwalił kawał roboty a nie dostał za
to zapłaty, Syriuszowi też burczało w brzuchu ale stara się nie
nadużywać gościnności gospodarzy, jednak Dorea jako wspaniała
matka popatrzyła na twarze Huncwotów i od razu wiedziała co im
potrzeba.
-Głodni?- Pokiwali zgodnie głowami,
kobieta uśmiechnęła się i machnęła różdżką, przed nimi na
stole pojawiły się pieczone udka i ziemniaki.
-Kochamy cię- obwieścił młody
Potter między jednym a kolejnym kęsem jedzenia, Syriusz gorliwie
przytaknął.
-Pudding dopiero jutro- odparła
surowo, wiedząc do czego zmierzają pochlebstwa syna. James
naburmuszył się jednak tylko na chwilę, w końcu były święta.
★★★
-Mama przyjedzie?
-Oczywiście.
-Oczywiście tak czy oczywiście nie?
-Ros, oczywiście, że tak- odparła
pani Johnson i spojrzała na wnuczkę, siedziała przy stole i
grzebała łyżką w płatka z mlekiem. Jej podopieczna była
markotna i zamyślona, nie wiedziała jak spytać o wizytę w wakacje
u rodziców jej ojca. Bała się, że odbiorą jej oni największy
skarb jaki jej został. Prawda była taka, że jej córka w ogóle
jej nie odwiedzała, nie dzwoniła, nie pisała, tylko co miesiąc na
jej adres przychodził czek na pokaźną sumę, dzięki temu
wyremontowali dom, mogli zatrudnić do pomocy gosposię a co kilka
dni przychodził młody syn sąsiadów do pracy w ogrodzie. Nie
wiedziała czy córka pojawi się na Boże Narodzenie, miała tylko
nadzieje, że znów nie zawiedzie Rosario, która wyczekiwała jej z
utęsknieniem.
-Pani Johnson?
-Tak?
-Odśnieżyłem wszystko i poprawiłem
te zawiasy w drzwiach do schowka.
-Dziękuję, już momencik.- Zaczęła
krzątać się po kuchni, nalała mu gorącej herbaty.- Siadaj a ja
pójdę po pieniądze- uśmiechnęła się i odeszła. Chłopak
popatrzył na Rosario, jednak gdy nic nie powiedziała usiadł
naprzeciw niej. Przez chwilę przyglądali się sobie, w końcu nie
wytrzymał.
-Thomas jestem- powiedział i wyciągnął
do niej rękę.
-Rosario- odpowiedziała i uścisnęła
jego dłoń.
-Miło poznać.- Uśmiechnął się.
-To ty pomagasz dziadkom?
-Yhym- mruknął popijając gorący
napój.- A ty gdzie mieszkasz?
-Tutaj, chodzę do szkoły z
internatem.- Przytaknął.
-O tutaj jesteście, może partyjkę
szachów?- zaproponował pan Johnson.
-Ja już będę uciekał, cześć Ros!-
odparł Thomas, uścisnął dłoń Cypriana i wyszedł.
-Miły chłopak- stwierdził i zaczął
ustawiać figurki.
-Dziadku, mama przyjedzie?
-Nie wiem Rusałko, nie dawała znać.
Albertini przytaknęła i zaczęła
grać, dziadek nigdy nie mydlił jej oczu, zawsze mówił prawdę. To
w nim kochała, nie starał się pokazać jej matki w jak najlepszym
świetle, nie starał się jej chronić przed wszystkim.
★★★
Otworzył oczy, głowa bolała go
niemiłosiernie, jednak starał się podnieść. Syknął z bólu i
spojrzał na swoje kolana. Całe pozdzierane, łokcie nie wyglądały
lepiej. Rozejrzał się, zobaczył strzępki szmat, które zapewne
kilka godzin temu były jego ubraniami. Nagle usłyszał skrzypienie
drzwi a do pomieszczenia wdarły się nikłe promienie słońca.
-Remusie?
-Tato?
-Jak się czujesz?- spytał pan Lupin
podchodząc do syna, podał mu szlafrok.
-Dobrze.- Zmierzył go uważnym
spojrzeniem wiedząc, że kłamie ale nie chce go martwić,
westchnął.
-Chodź wykąpiesz się a mama cię
opatrzy.
-Przepraszam- bąknął nieśmiało
zakładając z trudem ubranie. Mężczyzna spojrzał na niego
zdziwionym wzrokiem.- Miałem zostać w zamku, żeby nie robić
kłopotu.
-Nie jesteś kłopotem! I nigdy nie
będziesz!- wybuchnął. Jednak po chwili się zreflektował,
odetchnął kilka razy alby się uspokoić i dodał- Rozumiesz?
Jesteś najlepszym co nas spotkało, to ja nie potrafiłem cię
uchronić.
-To nie prawda tato!- zaprotestował
szybko.
-Obaj wiemy jak było synu.
I zanim Remus zdążył coś jeszcze
dodać jego ojciec opuścił piwnicę, powoli powlókł się po
schodach do łazienki. Powinien pokazać, że cieszy się ze
spotkania z rodzicami a nie przysparzając im kłopotów. Było już
po pełni, teraz mogło być już tylko lepiej, przynajmniej przez
następne trzy fazy księżyca.
★★★
CZYTAM=KOMENTUJĘ
Czyli Rogaty jednak zobaczył Lily zaraz po tym jak wstanie. Wiedziałam że sobie nie odpuści. Szczerze to trochę szkoda mi Rudej bo liczyła że Frank zaprosi ją a nie Alicje. Alicja za to zachowała się jak przyjaciółka i mimo Frank się jej podoba odmówiła.
OdpowiedzUsuńJej! Jak się cieszę, że dziś rozdział ^^ Ta akcja na początku świetna <3 Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńFajny rozdział, czekam na następny! :D
OdpowiedzUsuńTa pierwsza część, z Lily i James i szczotkowaniem damskich łazienek wyszła ci idealnie haha <3
OdpowiedzUsuńlily-evans-i-james-potter.blogspot.com
Cieszę się ,ze Frank idzie z Alicją. Nie za duży wybór :) ? James,Severus... Chociaż tego drugiego ostatnio nie zauważa. Rozmowa Lilki z Longbottomem - na początku się śmiałam , potem było mi przykro. Umiesz grać na uczuciach Rogata :D. Tak mi szkoda Remusa :( Znowu chce go przytulić :( James jest... uroczy. Działa na nerwy ,ale w tym wszystkim jest słodki :) zrobi dla niej wszystko. Reakcja Lily ... Obaj są jak dzieci :D Lilka jest wybredna i uparta a on gania za nią i robi wszystko ,żeby wyprowadzić ją z równowagi :D. Kim jest Thomas ? Mam wrażenie ,że go nie polubie :/ dość tego ! Idę dalej :) -->
OdpowiedzUsuń~Lunatyk
WOW superaśny blog Zapraszany też na mojego juliaturczyn.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTen rozdział był świetny. Naprawde masz talent.
OdpowiedzUsuń