wtorek, 8 grudnia 2015

Rozdział 44: "Urodziny."

Witajcie Najwspanialsi.
Obiecałam rozdział jakiś czas temu. Nie przewidziałam, że najbliższa mi osoba mnie zrani. Tak, że nie będę potrafiła się pozbierać i sobie z tym poradzić. Wszystko przestało mieć znaczenie.
Rozdział taki jak mój nastrój.
Przepraszam, że tyle czekaliście.
Przepraszam, że jest niedopracowany.
Przepraszam za błędy.
Dziękuję, że Wy jesteście.
Rogata
☆☆☆
          Lily zamrugała z niedowierzania oczami. Potter kazał się pocałować, aby udowodnić czy mówi prawdę. W jej głowie toczyła się zażarta bitwa. Pocałować go i sprawdzić? Czy nie dać się podpuścić? Już prawie była zdecydowana, by zaraz się rozmyślić.
Tchórzysz, Evans?- Ironiczny ton Pottera wyrwał ją z rozmyślań.
Nie odparła buńczucznie.
To na co czekasz? spytał z filuternym uśmiechem. Całuj! Złożył usta do pocałunku.
Chyba śnisz.
Kotku, gdybym śnił to na pocałunku, by się nie skończyło zauważył.
Coraz więcej osób w pokoju przysłuchiwało się z zaciekawieniem rozmowie dwójki Gryfonów.
Jesteś zboczony! I dlatego się nie chce z tobą umówić!
A ja myślałem, że dlatego, że mnie nie lubisz zauważył chytrze. Czyli jednak mnie lubisz?
Lily zaniemówiła i westchnęła ze zrezygnowaniem. Ta rozmowa przybrała zupełnie inny obrót, niż by tego chciała.
Nie lubię zaprotestowała.
Nic a nic? spytał ze smutną miną.
No dobra. Troszkę przyznała.
Łapa dostał histerycznego napadu śmiechu i złapał się za brzuch. Po chwili dołączyli do niego Remus i Peter. James spojrzał przyjaciół, a potem na dziewczynę, która pokazywała niewielką odległość między palcem wskazującym a kciukiem. Od razu połączył fakty, myśląc, że nawiązuje do ich dzisiejszego spotkania w łazience. Warknął coś nieartykułowanego i odszedł, zostawiając osłupiałą Evans, dobrowolnie rezygnując z ewentualnego droczenia się z nią dalej. W tym momencie jego urażona męska duma była ważniejsza.
Zrobiłam coś nie tak? spytała Huncwotów, którzy ponownie wybuchnęli śmiechem.
★★★
          Syriusz przez resztę dnia podśmiewał się z Jamesa, na co ten obruszył się i oznajmił, że na żadne urodziny nie idzie. Black potraktował to jako swoistego rodzaju obrazę i mamrocząc coś o „nieznających się na żartach łosiach” wymaszerował również obrażony do Pokoju Wspólnego, w którym trwały ostatnie poprawki przed imprezą. Remus postanowił interweniować. Tłumaczył, że Lily na pewno nie nawiązała do jego przyrodzenia, a po prostu był to zbieg okoliczności. Stwierdził również, że Łapa ma specyficzny humor. Nie powinien pokazywać, że ruszają go takie przytyki, co skutecznie zniechęciłoby arystokratę. Ostatecznie żaden argument nie przemówił do rozsądku szukającego i Lupin dał sobie spokój.
          Trójka z Huncwotów szykowała się na urodziny. Potter leżał na łóżku i czytał gazetę. W rzeczywistości jednym okiem śledził poczynania jego przyjaciół i zaczął żałować, że postanowił nie iść. Syriusz z uniesiona dumnie głową przed lustrem dopinał ostatnie guziki w czarnej koszuli. On również zerkał na okularnika. Przeczesał włosy i podszedł do przyjaciela. W geście zgody wyciągnął dłoń.
Wybacz stary bąknął. Przyszło mu to z dużym trudem, gdyż rzadko, wręcz nigdy nie przepraszał.
Opuścił rękę, widząc, że szukający nie reaguje i wzruszył ramionami. Odwrócił się, gdy poczuł, że coś ciężkiego rzuca się na niego i targa mu włosy, niszcząc tak misternie przygotowywaną fryzurę.
Rogacz!
James wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Nie mógłbym przegapić możliwości schlania się za twoje zdrowie! I pogapienia się na tyłek Evans w mini. Dodał po chwili namysłu.
Cała czwórką wyszli z dormitorium.
★★★
          Siedemnaste urodziny najprzystojniejszego, według hogwarckiej gazetki „Co w zamku piszczy?” zainicjowanej przez drugoklasistkę Ritę Skeeter, chłopaka zaczęły się niezwykle spokojnie. Było to najgłośniejsze i najbardziej wyczekiwane wydarzenie przez społeczność uczniowską. W Wieży Gryffindoru pojawili się wszyscy Gryfoni oraz co najmniej trzy czwarte Puchonów oraz Krukonów. Domowe skrzaty ubrane w fartuszki rozdawały szampana zgromadzonym gościom. Pierwszy toast za jubilata został wzniesiony przez jego najlepszego przyjaciela, Jamesa Pottera. Po symbolicznym „sto lat” odśpiewanym przez gości przyszedł czas na tory. Ogromny, okazały wypiek wjechał przez dziurę w portrecie. Siedem, brązowych pięter przyozdobionych było białymi, marcepanowymi śladami psich łap. Na szczycie ciasta, wokół świeczek symbolizujących liczbę „siedemnaście” mieniącej się wszelkimi kolorami tęczy jeździł miniaturowy motocykl. Na widok jednośladu Łapa parsknął śmiechem. Kiedy skrzat pstryknął palcami siedemnaście rac się rozpaliło. Syriusz odczekał, aż zgasną, a potem myśląc życzenie, zdmuchnął świeczki. Rozległy się brawa, wiwaty i gwizdy.
Teraz czas na prezent! Rogacz uciszył towarzystwo. Złożyło się na niego mnóstwo osób Zwrócił się do Blacka. Mamy nadzieję, że ci się spodoba. Kiwnął na skrzata, który usłużnie się skłonił.
          Motocykl jeżdżący do tej pory po torcie się zatrzymał. Powoli został przelewitowany na środek sali, a potem zaczął przybierać swój naturalny kształt. Syriusz przetarł oczy z niedowierzaniem i spojrzał zdziwiony na Huncwotów. Jakby chciał się upewnić czy to wszystko mu się nie śni.
Jest twój oznajmił z uśmiechem Remus, widząc jak przyjacielowi błyszczą się oczy z ekscytacji.
Mój?
Przytaknęli.
Dopadł do pojazdu i delikatnie dotknął skórzanego siedzenia oraz chromowanych ram. Z największą czcią usiadł i rozejrzał się po ludziach.
Jak wyglądam?- spytał
Jak kretyn na mugolskim motorze odparł James wywołując śmiech wśród zgromadzonych.
Blackowi zakręciła się łza w oku, choć wiedział, że wiele osób złożyło się na prezent to pomysł i jego realizację zawdzięcza Jamesowi, Remusowi i Peterowi. Powstrzymując uczucie dotąd mu nieznane, jakim było wzruszenie, poderwał się i serdecznie uściskał przyjaciół. Potem zaczął odbierać urodzinowe życzenia od wszystkich, drobniejsze prezenty od kilku osób oraz buziaki, od tej żeńskiej części.
          Muzyka popłynęła z głośników i zabawa rozpoczęła się na całego. Ognista lała się strumieniami i było pewne, że nikt trzeźwy nie pójdzie spać. Lily i Lupin starali się pilnować porządku. Jednak chłopak popłynął, gdy Syriusz przybiegł dwudziesty raz, tłumacząc, że jeszcze dziś z nim nie pił. Cała czwórka Huncwotów trzymając się pod ramiona, zaczęła wywijać nieskoordynowane figury. Nikomu jednak nie przeszkadzało, że potykają się, przewracają i co chwilę depczą przypadkowo tańczące osoby. Wszyscy byli w stanie wybaczyć im pijackie wybryki.
Łapa dopadł przemykająca w tłumie Dorcas i ze śmiechem szaleńca pociągnął ją na parkiet.
Ty to chyba dzisiaj ze mną nie tańczyłaś stwierdził i porwał ją w ramiona.
Dziewczyn się roześmiała i pozwoliła poprowadzić, lecz szybko zorientowała, że to ona musi zadbać, aby nie wpadać na pozostałe pary. Piosenka ucichła, Syriusz skłonił się, jak na dżentelmena przystało i pocałował ją w dłoń, zostawiając na niej mokry ślad śliny. A potem pognał do polewającego Pottera. Spojrzała zniesmaczona na swoją zaślinioną rękę i szybko wytarła ją o obrusek. Rozejrzała się po pokoju i ukradkiem wymknęła do dormitorium.
          Grupka nietrzeźwych nastolatków otoczyła Pottera, Blacka, Pettigriewa, Olsena i Hunta. Każdy z nich dzierżył w ręku piwo, a swoich przeciwników mierzył nieprzychylnym spojrzeniem. Na komendę Remusa wypili swój trunek. Potem po kolejki bekali. Wygrywał ten najgłośniejszy. Choć tematyka zawodów obrzydzała dziewczęta, te bardziej zalane kibicowały swoim faworytom. Zwycięzcą został Peter. Lupin wręczył mu ze wszelkimi honorami nagrodę główną w postaci butelki Ognistej.
Ej! Ja powinienem wygrać! To moje urodziny! Zaprotestował Syriusz i wyrwał alkohol przyjacielowi. Zaczęli się szarpać i wyrywać sobie butelkę popijając jej zawartość jeden przez drugiego.
         Rozejrzała się, wypiła potężnego łyka miodu pitnego, obciągnęła bluzkę, aby lepiej widać było dekolt i ruszyła pewnym krokiem w stronę chłopaka.
Witaj Syriuszu zagaiła zalotnie.
Znamy się? spytał i zmierzył ją wzrokiem. Była ładna.
Dałam ci kiedyś spisać prace domową.
Może i dałaś. Ale na pewno nie spisać odparł i sam roześmiał się ze swojego żartu.
Poczuła się urażona, ale to nic w porównaniu z możliwością pochwalenia się koleżankom spędzoną nocą z Syriuszem Blackiem.
★★★
          Dotarła do pokoju, sprawnie omijając przyjaciół, sprawdzając jak się bawią. Rosario była w stanie upojenia alkoholowego i szalała na parkiecie, Alicja również nie oszczędzała się, jednak wypiła nieco mniej niż blondynka. Ostatni raz widziała ją, jak siedziała w gronie adoratorów. Cóż ładna, zgrabna i bogata córka prawej ręki Ministra Magii była potencjalnie idealną kandydatką na żonę. Tylko Lily pozostała trzeźwa, nie licząc kilku piw kremowych, które i tak były bezalkoholowe. Jednak o nią nie musiała się martwić, wiedziała, że na dole ma sporo pracy przy pilnowaniu imprezowiczów.
          Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Skuliła się na dywaniku koło wanny i wyciągnęła różdżkę. Przyłożyła ją do lewej ręki i wyszeptała zaklęcie. Na nadgarstku dziewczyny pojawiło się rozcięcie, syknęła z bólu i obserwowała, jak ciepła krew wypływa z rany. Z oczy poleciały słone łzy. Nie chciała tego robić, nienawidziła się za to, lecz ból przynosił ukojenie. Odciągał myśli od przeszłości. Od niego. Tak bardzo go kochała, a on próbował ją skrzywdzić. „Takiego bydlaka nie warto kochać” - podszeptywał rozsadek.
Wiedziała to, doskonale zdawała sobie sprawę, jednak nie zawsze serce trzyma ten sam front co rozum. Zwłaszcza że ma ono zawsze wielki sentyment do pierwszej miłości. Pierwszej rozmowy, pierwszego spotkania, pierwszego muśnięcia rąk, pierwszego pocałunku. A to właśnie z nim to wszystko przeżyła. Gdyby nie był tak nachalny i niecierpliwy pewnie oddałaby mu cała siebie. Może wtedy byliby razem do tej pory?
          Spojrzała oczami mokrymi od łez na rękę. Rana się zasklepiła i już prawie nie bolała. Znów przyłożyła różdżkę do niej i wyszeptała magiczna formułę. Po rozcięciu nie został nawet ślad. Umiejętności uzdrowiciela bardzo się przydawały. Po raz kolejny tej nocy okaleczyła się.
Westchnęła ze zrezygnowaniem. Znów uległa, choć obiecała sobie nie dalej tydzień temu, że to ostatni raz. Przyglądała się jak szkarłatna ciecz, coraz szybciej ulatuje z jej ręki. Zaklęła i złapała za najbliżej wiszący ręcznik, docisnęła go. Będzie musiała iść po maść do Pomfrey. Choć może poprosi Lily, bo pielęgniarka i tak już bacznie ją obserwuje. Odrzuciła materiał, wyszeptała kilka zaklęć, jednak ślad pozostał. Oczyściła ręcznik i odłożyła na miejsce. Puściła wodę do wanny i zaczęła rozbierać się, nucąc wesołą piosenkę. Zawsze po miała dobry humor.
★★★
         Bones wtuliła się w Jacka, kiedy muzyka zwolniła. Alkohol buzował jej w żyłach, przez co była jeszcze bardziej opryskliwa i szczera. Właśnie opowiadała chłopakowi, jaki ma beznadziejny kolor włosów, co on traktował jako żarty pijanej dziewczyny. Kiedy skończyła swój wywód roześmiał się, i przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie. Jego ręce z tali niebezpiecznie zjechały w dół i zatrzymały się cal nad pośladkami Alicji, na co ona nie zwracała specjalnie uwagi przyglądając się, nad jego ramieniem Frankowi rozmawiającemu z Katrin. Rozochocony Krukon zjechał dłońmi jeszcze niżej i delikatnie uszczypnął swoja towarzyszkę.
Jak nie zabierzesz łap, to dopilnuje, żeby ci odpadły syknęła.
Podniósł ręce w geście rezygnacji, gdy ona przyciągnęła go do siebie i pocałowała, mimo zdezorientowania nie pozostał bierny. Frank przewrócił oczami i odpowiedział Adams na pytanie, ta roześmiała się serdecznie i walnęła go lekko w łokieć. Bones oderwawszy się od chłopaka wbiła spojrzenie w Longbottoma, który nic sobie nie zrobił z jej poczynań. Prychnęła i odeszła od osłupiałego Thomasa.
Ej, ej laleczko! krzyknął za nią.
Odwal się, idioto burknęła i zmierzyła go takim wzrokiem, który skutecznie odstraszył natręta.
Pociągnęła łyk soku dyniowego i rozejrzała się po sali.
Zatańczysz?
Nie.
Obiecuje, że nie będę cię łapać za tyłek.
Odczep się, Longbottom.
Trudno. Mrugnął do niej i odszedł.
Po chwili namysłu ruszyła za nim i nim zdążył usiąść znów koło Adams pociągnęła go za rękę na parkiet. Posłał jej pytające spojrzenie.
Skoro tak ładnie prosiłeś.
Zaczęli tańczyć. Alicja zauważyła, że Frank jest dobrym tancerzem, nie mylił kroków, nie szarpał się z nią, wręcz płynnie prowadził od jednej figury do drugiej, mimo że piosenka do najwolniejszych nie należała.
Nasze wyjście aktualnie? spytał
Nie.
Zasępił się, ale nie dał tego po sobie poznać. W sumie to było zbyt piękne, aby było prawdziwe.
Czyli mogę zaprosić Katrin odparł, siląc się na wesoły ton.
No wiesz co! Żartowałam, a ty już o innej mówisz.
To nie wyglądało jak żart.
Może się nie znasz? zironizowała.
A może to ty zachowujesz się jak pies ogrodnika! warknął.
Co? Zdziwiła się.
Sama nie chcesz, ale drugiej nie dasz wytłumaczył i odszedł.
Poczuła się jakby uderzył ją w twarz. Wściekłość rozsadzały ją od środka. Wyminęła wołająca ją na parker Ros i wpadła jak burza do dormitorium. Dorcas leżała pod kołdrą i czytała książkę.
Stało się coś?
Czy ja jestem psem ogrodnika? Zapytała przyjaciółki.
Meadowes parsknęła śmiechem.
Ko ci takich głupot naopowiadał?
Ten kretyn burknęła, przysiadając na łóżku.
Idziecie jutro na randkę, jeśli uznasz, że naprawdę nic ci do niego, to powinnaś dać wolną drogę Katrin wytłumaczyła ciepłym, spokojnym głosem.
Chyba nie idziemy.
Dlaczego?
Bones wzruszyła ramionami.
Tak wyszło.
Będzie dobrze. Pocieszyła ją.
Alicja weszła do łazienki. Dorcas potarła nadgarstek, który zaczął swędzieć. Przyjrzała się czerwonej prędze i mocniej naciągnęła rękaw koszulki nocnej. Chyba nigdy nie będzie tak dobrze, jakbyśmy chcieli.
★★★
          Sobota była ciężkim dniem dla prawie całego Hogwartu. Większość z uczniów biorących udział w urodzinach Syriusza obudziła się dopiero koło południa. Nim doprowadzili się do stanu umożliwiającego pokazanie na obiedzie i pokonaniu batalii z żołądkiem, wmuszając w niego odrobinę ciepłej zupy dochodziła czternasta. Nikt nie mógł zrozumieć, jakim cudem uciekło im pół wolnego, cennego dnia. Z wielkim kacem próbowali nadrobić zaległości w nauce, choć wyniki były marne. Pokój Wspólny przeważnie gwarny i pełen życia dziś gościł u siebie wpółżywych, wpół śpiących Gryfonów. Lily ze złośliwym uśmieszkiem przyglądał się Albertini leżącej na kanapie z kompresem na czole. Co chwile dziewczyna uciszała rozbieganych pierwszoklasistów, rzucając w nich zaklęciem „Silencio”, które Evans zaraz zdejmowała.
Mogłabyś jako prefekt kazać im się zamknąć?
Maja takie samo prawo tu przebywać jak ty. Idź do nas i się połóż.
Czekam na Remusa. Ma mi przynieść eliksir.
Myślę, że jest w stanie gorszym niż ty zauważyła Lily.
          Na schodach prowadzących do męskich dormitoriów pojawiła się czwórka uczniów. Huncwoci. Każdy z nich, bez wyjątku, wyglądał jak nowo narodzony. Świeży, pachnący, w niedopiętych pod szyją koszulach i zawadiacko przerzuconymi krawatami wyglądali idealnie. Wszyscy w pomieszczeniu zaniemówili i zaczęli zazdrościć, że naczelni rozrabiacy zamku mają zawsze ostatnie słowo.
Jak to jest, że wczoraj schlaliście się jak świnie, a dzisiaj wyglądacie lepiej ode mnie, choć nie wypiłam łyka ognistej? spytała.
Mamy swoje huncwockie sposoby, Evans odparł James.
Luniu, ratuj!
Remus uśmiechnął się i podał Ros lekarstwo. Wypiła je łapczywie i padła z powrotem na kanapę. Powoli czuła jak ból głowy ustępuje.
Moi mili, ja spadam. Mam trening oznajmił Potter.
Trening? A ktoś poza tobą nadaje się, żeby wsiąść na miotłę? Zdziwiła się Lily.
Chodź to się przekonasz.
Nigdzie z tobą nie idę! Znowu zaciągniesz mnie do jakiejś komórki.
Nie udowodniono, że to ja. Podniósł ręce w obronnym geście. Z twojej winy w sumie. Zamyślił się.
Mojej?! Lily podniosłą się.
Nie chciałaś mnie pocałować, tchórzu.
To ty wyszedłeś! Broniła się.
Bo mnie obraziłaś!
Ja?!
Nie no, gnom ogrodowy. Evans, pomyśl zironizował.
Ciszej ludzie poprosiła Albertini.
Nie muszę! To ty masz IQ gnoma ogrodowego! Obrażać się za nic!
Ja się obrażam za nic?! A kto od sześciu lat warczy na mnie i nie chce się umówić?
A co ma piernik do wiatraka, Potter?
Mąkę? spytała Ros. Remus wybuchnął śmiechem.
To, że jesteś zarozumiała i uparta! oznajmił.
Bo nie latam za tobą ja te wszystkie głupie dziewczyny?! spytała z ironią.
Bo nie znasz mnie, a osądzasz.
No zupełnie cię nie znam! Pewnie. Niszczysz mi życie przez ostanie sześć lat, ale pewnie nie mogę cię osądzać! Głupi jesteś!
A ty głupsza! warknął i odszedł.
A ty jeszcze głupszy, Potter! krzyknęła za nim. Odwróciła się napięcie i poszła do dormitorium.
-Czy ktoś wie, o co oni się znów pokłócili? spytał oniemiały Syriusz.
Remus rozłożył bezradnie ręce, Peter wzruszył ramionami, a Ros mruknęła, że nareszcie jest cicho.
★★★
          Nastała niedziela. Wyczekiwana, nie tylko z powodu braku zajęć, lecz także w ten dzień można było odwiedzić wioskę czarodziejów. Podekscytowani trzecioklasiści większością pojawili się na śniadaniu, aby zaraz móc wyjść do Hogsmeade. Starsi muszący odrobić prace domowe, po bezproduktywnej sobocie postanowili odpuścić sobie to jedno wyjście. W przyszłym miesiącu będą mogli uzupełnić zapasy słodyczy. Ci bardziej w potrzebie kierowali swe prośby do Huncwotów, którzy dziwnym trafem zawsze mogli skołować ulubione słodycze, kremowe piwo czy coś mocniejszego. Oczywiście za odpowiednią dopłata, ale kto by się tam przejmował kilkoma dodatkowymi knutami.
          Alicja nie stroiła się. Założyła prostą, czarną spódnicę przed kolano i biały sweterek z dekoltem w serek oraz długim rękawem, podkreślający jej ciemne włosy. Może makijaż i fryzura były odrobinę staranniejsze niż gdyby wychodziła z przyjaciółkami, lecz nie miała pewności, że Frank na nią czeka. Zwłaszcza po ostatniej rozmowie. Postanowiła, że wyjdzie z wieży wraz z dziewczynami, gdy Longbottom będzie na nią czekał przy wyjściu pójdzie z nim, jeśli nie, zostanie z Lily, Dorcas i Ros. Przemyślała sobie kilka rzeczy i przyznała, że wbrew wszystkiemu chłopak miał rację. Do tego roku jasno dawała mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana. Od początku września robiła wszystko, aby jego uwaga wciąż kręciła się wokół niej, choć było to świństwem z jej strony. Dawała mu nadzieję, żeby zaraz ją zdeptać. Każdy by się zirytował. Wyszła ostatnia z łazienki i uśmiechnęła się do pozostałych mieszkanek dormitorium.
Idziemy?
Pokiwały głowami, chwyciły torebki i wyszły. Bones rozmawiała z Rosario, choć tylko jednym uchem słuchała, to w zakamarku jej głowy zrodziła się myśl, że on nie przyjdzie. Serce zabiło jej mocniej i stanęło, gdy okazało się, że go nie ma. Westchnęła i ukrywając rozczarowanie, podreptała za Lily w stronę kolejki. Rozejrzała się ostatni raz, upewniając, że Longbottom nie przyszedł.
Szukasz kogoś? Usłyszała szept przy uchu.
Nieeeee.
A jednak.
Przed nią pojawiła się czerwona róża.
Dziękuję. Odwróciła się i delikatnie uśmiechnęła.
          Szli w ciszy drogą prowadzącą do wioski. Kilka razy Frank próbował zacząć rozmowę, ale odpowiadała monosylabami lub całkiem go zbywała. W końcu dał sobie spokój. W Alicji trwała wewnętrzna walka. Zachowywać się normalnie i spróbować poznać go czy pokazać, że to nie ma sensu? Przecież zarzekała się, że oni nigdy. Spojrzała na jego zasępiony profil. Widziała, że jest rozczarowany. Poczuł, że jest obserwowany.
To gdzie idziemy? spytał, nie siląc się na uprzejmy ton.
Nie zaplanowałeś nic? zdziwiła się.
W końcu to ty mnie zaprosiłaś odparł oschle.
Już chciała zaprotestować, jednak miał rację. To ona wplątała go w spędzenie z nią czasu. Westchnęła.
Frank! Frank! Głos Katrin stawał się coraz głośniejszy.
Gryfon zatrzymał się i poczekał na koleżankę, Alicja chcąc nie chcąc musiała zrobić to samo. Poczuła, jak Adams odpycha ją od chłopaka.
Co się stało Kat?
Czy ja już skończysz z tą... Urwała i wskazała ręką na Bones. Ala zagotowała się w środku. Z nią. To mogę cię porwać w jedno miejsce? spytała przymilnie.
Wybacz, ale Frank ma zarezerwowany cały dzień odezwała się.
Doprawdy?
Tak. Więc kiedy indziej, a może nigdy, ci pomoże. Idziemy? zwróciła się do Longbottoma.
Przykro mi. Porozmawiamy innym razem Kat. Do zobaczenia.
Tak, mi też przykro Kat. Przedrzeźniała Bones.
A tobie z jakiego powodu niby? spytała.
Z powodu twojej fryzury. Uśmiechnęła się złośliwie i pociągnęła Franka za ramie.
Okropna jesteś mruknął.
Alicja machnęła ręką. Nieświadomie podjęła decyzję. Pierwsza opcja, ta bardziej niedorzeczna, wgrała.
         Okazało się, że mają wspólne zainteresowanie takie jak pływanie. I uwielbiają morze. Opowiedziała o swojej siostrze i przyznała, jaką batalię stoczyła z siostrą o imię – Frank. Longbottom nie był tym zniesmaczony, wręcz rozbawiła go dziecinność dziewczyny w takich sprawach. Dotarli do Trzech Mioteł. Weszli, a gwar panujący w pubie w nich uderzył.
Wolę spokojniejsze miejsca przyznał.
Ja też.
To chodź.
Pociągnął ją za rękę i weszli w wąską uliczkę. Stała tam mała kawiarnia. Weszli i zajęli miejsce przy oknie, którego widok rozchodził się na wzgórza.
Lubię tu przychodzić wyznała.
Znasz to miejsce?
Znalazłam w trzeciej klasie. Pokażę ci coś. Pogrzebała w torbie i wyjęła swój nieodłączny szkicownik. Przerzuciła kilka stron i odwróciła zeszyt.
Piękne oznajmił.
Siedziałam przy tym stoliku i rysowałam.
Frank zabrał jej zeszyt i zaczął oglądać. Obrazy przeważnie przedstawiały zamek, błonia i zakazany las. Pojawiło się kilka portretów dziewczyn.
Potter nie męczył cię o to? spytał, wskazując na rysunek przedstawiający Lily na plaży.
Potter nie wie, że to mam odparła chytrze.
Parsknął śmiechem. Zamówili po kawie i słodkich rogalikach. Tematów do rozmów nie brakowało. Zaczynając od szkoły, przedmiotów, których się uczą przez plany na przyszłość aż do rodziny. Ojciec Franka pracował jako auror, matka zajmowała się przypadkami niewłaściwego użycia czarów. Często w wakacje po pracy opowiadała, jak ktoś napełnił swój dom wodą aż po sufit lub zaczarował niechcący sztućce, które go atakowały. Słuchała z uśmiechem.
          Trzy kawy i dwa ciastka później postanowili wracać do zamku. Kelnerka przyniosła rachunek, a Frank jak na dżentelmena przystało, wyciągnął po niego rękę.
Ja cię zaprosiłam, ja płacę.
Prychnął i wyciągnął portfel.
Ale później ja ciebie zaprosiłem, więc nie dyskutuj.
Przewróciła oczami. Obserwowała, jak wyciąga pieniądze i rozlicza się z obsługą kawiarni. Jej uwagę przykuła mała kartka za przezroczystym okienkiem na zdjęcia. Wyrwała mu go z rąk i przyjrzała się rysunkowi.
Skąd to masz?
Zarumienił się i podrapał po karku z zakłopotaniem.
Znalazłem kiedyś na błoniach.
Powinieneś oddać.
Nie mogłem się oprzeć. Musiałem go mieć.
Zmierzyła go surowym spojrzeniem, a potem uśmiechnęła się promiennie. Nikt nigdy nie nosił jej portretu w portfelu.
Pozwolisz mi go zatrzymać? spytał
Jak zasłużysz.
Myślę, że już zasłużyłem odparł z błyskiem w oku.
Może przyznała i nachyliła się w jego kierunku.
Ich usta dzieliły cale.


poniedziałek, 9 listopada 2015

Rozdział 43: "Pocałunek."

          Znudzony odepchnął piłkę, która znalazła się koło jego łapy. Podążył wzrokiem za okrągłym przedmiotem toczącym się w stronę jelenia. Zabawka nie zdążyła dotrzeć do celu, gdyż z wielkim impetem rzuciło się na nią kudłate zwierze. Przez chwilę bawił się nią próbując rozgryźć, a następnie popchnął nosem w stronę Syriusza. Wilkołak przysiadł na przednich łapach, a jego tyłek pozostał w górze, potrząsał nim, jakby chciał pomachać ogonem. Blackowi nie pozostało nic innego jak dalej bawić się z przyjacielem. Niefortunnie piłka poturlała się pod kredens. Lupin pognał z nią i próbował wyciągnąć jednak jego kończyny okazały się za krótkie, aby dosięgnąć do ściany. Zawył wściekle, podniósł mebel i cisnął nim w przeciwległy róg pokoju. Pozostali Huncwoci zerwali się, jednak złość wilkołaka minęła tak szybko, jak przyszła. Syriusz przewrócił oczami, to była najnudniejsza pełnia ją spędzili z Remusem. Położyli się na swoich miejscach, Łapa na dywanie pod oknem a Rogacz w drzwiach, i czekali aż likantropowi znudzi się gryzienie nogi od szafki, która oderwała się od reszty.
★★★
         Pierwszy raz wracali nie uszkodzeni, może znalazłyby się delikatne zadrapania, ale na to już nie zwracali uwagi. Ziewali przeciągle jeden przez drugiego i marzyli tylko o łóżku. Dochodziła czwarta, więc liczyli na chwilę drzemki przed zajęciami. Rzucili się na łóżka bez zdejmowania ubrań. Peter natychmiast zaczął chrapać.
Przydałoby się nowy kawał mruknął Syriusz, zasypiając.
Jutro odparł Potter.
Po chwili obaj zasnęli.
         Drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, cała trójka zerwała się jak oparzona.
Gdzie byliście? Oskarżycielka zawołał prefekt Gryffindoru.
Evans, sio! warknął Syriusz. Naciągnął kołdrę na głowę i ponownie zasnął.
James westchnął, od razu zrozumiał, kto ma pozbyć się natarczywego rudzielca.
Kotku, idź spać, jest czwarta rano poprosił i potargał włosy.
Lily machnęła różdżka a wszystkie świece w pomieszczeniu rozbłysły. Potter czuł, jakby światło wypaliło mu wzrok.
Podła małpa.
Dało się słyszeć z łóżka na prawo należącego do Łapy oraz dźwięk zasuwanych kotar.
Gdzie byliście? spytała ponownie.
Na przechadzce po zamku.
Potter! Przez was stracimy punkty!
Chyba przez ciebie, wydzierasz się po nocy jak wariatka zauważył Black.
James nieznacznie się uśmiechnął, ale widząc surowy wzrok Lily zreflektował się.
Nie mogę powiedzieć bez Remusa! Bronił się James.
To w takim razie ja poczekam!
Spoko, możesz spać ze mną zaoferował i poklepał miejsce koło siebie na łóżku.
Nie irytuj mnie.
Nie śmiałbym odparł, a jego oczy same się zamykały.
Przysiadła na posłaniu Pottera, koło jego nóg.
Myślisz, że Remus mi powie?
Nie wiem skarbie mruknął przez sen.
Nie mów do mnie skarbie zaperzyła się.
Dobrze kotku.
Ani kotku!
Tak, kochanie.
Machnęła ręką, widząc, że nic nie zdziała.
Macie być na lekcjach. Dopilnuje tego zagroziła. Podniosłą się i skierowała do wyjścia.
Ej, ej! A ty gdzie?! Potter poderwał się, gdy poczuł, jak ciężar dziewczyny zniknął z łóżka.
Spać wytłumaczyła.
Poderwał się i przycisnął ja do drzwi.
To nie zostaniesz?
Ani mi się śni, Potter wycedziła.
A gdzie buzi na dobranoc? zapytał łobuzerskim uśmiechem rozbudzony, wpatrując się z uwielbieniem w jej twarz.
Innym razem odparła i ku jego zaskoczeniu pokazał mu język, a następnie go odepchnęła.
Roześmiał się.
Z języczkiem?! spytał, gdy wychodziła. Zaaranżujemy to!
Słyszał, jak parsknęła śmiechem. Tak, jego pozycja w podrywaniu Lily była dużo lepsza niż w zeszłym roku. Zasnął, myśląc o niej.
★★★
          Nie mógł zrozumieć jak ona może się z nimi zadawać. Z takimi beznadziejnymi podrywaczami i krętaczami. Obserwował jak jej delikatna dłoń, uderza Pottera w potylicę, kiedy rozmasowywał miejsce po uderzeniu, coś powiedział, co wyraźnie rozbawiło Lily. Nie mógł uwierzyć, że mogła polubić tego kretyna. Przecież zawsze na niego narzekała i psioczyła. Tyle razy mu się żaliła, opowiadała, jak jej dokuczał i jakim jest skończonym dupkiem. Co się zmieniło, że siedzieli obok siebie i zaśmiewali się w najlepsze do łez? Po chwili obydwoje słuchali z uwagą Blacka, by znów wybuchnąć śmiechem. Jak on mógł dopuścić do tego, że odwróciła się od niego na rzecz Pottera. W najgorszych koszmarach nie dopuszczał do siebie takiego scenariusza. Już w wakacje broniła go i ukazywała jako lepszego, niż ona sam był w rzeczywistości. Severus nie mógł oprzeć się pokusie i zaczął intensywnie wpatrywać się w Gryfonkę. Legilimencji uczył się po kryjomu od dwóch lat, jednak dopiero zaczęło mu się udawać, wchodzić do mniej złożonych umysłów. Takich jak przykładowo wystraszonych pierwszaków. Spędzał godziny na wysłuchiwaniu myśli o gubieniu się w zamku i nieumiejętnym posługiwaniu różdżką. Postanowił po raz pierwszy spróbować na kimś innym. Wdarł się do umysłu niczego nieświadomej dziewczyny. Zobaczył, jak wczoraj rozmawiała z Potterem, jak był blisko niej. Uśmiechnął się nieznacznie, gdy Evans odepchnęła Pottera, ale zaraz pojawił się grymas, gdy okazało się, że nie zrobiła nic, aby definitywnie pokazać, że nie ma prawa jej dotykać.
          Ktoś go popchnął i jego koncentracja osłabła. Zobaczył, jak Lily podnosi się i wychodzi wraz z przyjaciółkami z Wielkiej Sali. Warknął na jakąś drugoklasistkę i również się wyszedł z pomieszczenia. Musiał coś zrobić natychmiast, pokazać, że mu zależy i nie odpuści tak łatwo. Nie podda się, nie odda jej Potterowi, który jak zauważył, nie próżnował. Evans musi być jego.
★★★
          — Czy dziś mogę przyjść po tego buziaka na dobranoc? zapytał Potter.
Walnęła go z całej siły w ten rozczochrany łeb.
No dobra jęknął zbolałym głosem Ten języczek ci odpuszczę, ale tylko raz!
Roześmiała się.
Ja też chcę buziaka na dobranoc z języczkiem! poskarżył się Łapa. James! Podobno jesteś w tym nieziemski! Zatrzepotał rzęsami w stronę Pottera.
Wybacz Łapo. Nie chcę dostać pcheł.
Wybuchnęli śmiechem. Wesoło gawędząc, wyszli z Wielkiej Sali. Kiedy szli, Lily specjalnie zwolniłaby pozostali ją wyprzedzili, nikt nie zwrócił uwagi, zwłaszcza, że Łapa z przejęciem oraz ogromnym zaangażowaniem opowiadał kolejną historyjkę dziewczynom.
Stęskniłaś się? Chcesz, żebyśmy zostali sami w jakiejś komórce na miotły?
Kretyn stwierdziła.
Zakochany kretyn poprawił ją.
Odchrząknęła i nie drążyła tematu. Nigdy wcześniej nie powiedział, że coś do niej czuje i była pewna, że jego zachowanie spowodowane jest chęcią zdobycia. W końcu jak powiesz kobiecie, że ją kochasz, to ona zrobi dla ciebie wszystko. A zwłaszcza się z tobą umówi. Prychnęła.
Nie ze mną taka taktyka, Potter.
To prawda.
Co kupujecie Blackowi na urodziny? To już jutro? spytała.
Niespodzianka, ale jak nie macie pomysłu możecie się dorzucić. Pół Gryffindoru się składa i jeszcze z innych domów.
Po ile?
A na ile wyceniasz naszego kawalarza? zapytał błyskiem w oku.
Wtedy nic bym mu nie kupiła odparła.
Roześmiał się, ale zaraz spoważniał.
Jest więcej wart niż niejeden człowiek.
Wiem przytaknęła Tak się z tobą droczę. Mrugnęła okiem.
Fiu, fiu. Evans, nie poznaje cię! Od złośnicy do zalotnicy.
Kretyn.
Zakoch... Zatkała mu usta.
Daruj sobie.
★★★
          Lily rozprostowała i zacisnęła kilka razy palce zmęczone od ciągłego pisania. Wszystkie eseje na kolejny tydzień odrobiła, został jej do nakreślenia schemat gwiazdozbioru Raka na astronomię. Choć nie musiała kontynuować tego przedmiotu, ponieważ przyjęcie na szkolenie aurora nie wymagało OWUTemu, uważała, że znajomość nieba w terenie może być niezwykle pomocna. Nie zawsze można się kierować rozpoznaniem północy po obrastaniu mchem drzew. Przeciągnęła się i posłała uśmiech Dorcas. Współczuła jej, choć sama była ambitna jej przyjaciółka biła ją na głowę. Oprócz pięciu podstawowych przedmiotów potrzebnych do zawodu uzdrowiciela dodatkowo kontynuowała astronomię, numerologię i starożytne runy. Była zapracowana, wciąż się uczyła albo odrabiała zadania domowe i nigdy się nie skarżyła. Evans po cichu zazdrościła jej determinacji i umiejętności dysponowania czasem.
Idziemy?
Jeszcze półtora eseju. Poza tym Julka zaraz przyjdzie, ma kłopot z numerologią.
Zostać z tobą?
Nie trzeba. Chyba że chcesz posłuchać narzekań jedenastolatki, że „magiczna matematyka” jest jeszcze gorsza.
Spasuję odparła. Widzimy się w wieży?
Yhym.
Zaczęła pakować swoje przybory i gotowe wypracowania.
Może ci pomóc? Co masz do napisania?
Zaklęcia. Nie trzeba, szybko mi pójdą. Uciekaj.
Skoro tak.
          Podniosła się, zarzuciła torbę na ramię. Zgarnęła książki, których używała do odrobienia lekcji i odniosła na swoje miejsca, po czym cicho wyszła z biblioteki. Idąc, rozmyślała o zachowaniu Pottera. Jeszcze ani razu nie spytał jej o randkę i nie prowokował kłótni. Przeszli na poziom droczenia się, co musiała przyznać, było przyjemniejsze niż ciągłe wyzwiska. W ogóle od początku roku lepiej się dogadywali, nie wiedziała, które z nich się zmieniło. A może obydwoje wydorośleli? Nie oznaczało to, broń Merlinie, że zaczął jej się podobać czy coś równie głupiego, ale miło było nie słyszeć...
Evans umów się ze mną! Krzyk Jamesa rozniósł się po korytarzu.
Przechwaliłam go jęknęła i odwróciła się.
Rozejrzała się, ale nikogo nie zauważyła. Machnęła różdżką, aby zdjąć ewentualne zaklęcie maskujące, które również nic nie dało. Wystraszyła się, gdy coś otarło się o jej nogę, widząc swoją kotkę, westchnęła i podrapała ją za uchem.
Evans umów się ze mną!
Słowa znów się powtórzyły. A ona zmierzyła badawczym wzrokiem Kleopatrę.
Kleo?
Evans umów się ze mną!
Imbecyl warknęła, dochodząc do wniosku, że zamiast miauknięcia z pyska kota wydobywa się głos Pottera. Złapała zwierzaka na ręce, przez co on zaczął przeraźliwie krzyczeć.
Evans umów się ze mną! Evans umów się ze mną! Evans umów się ze mną!
Zabiję mruczała pod nosem, próbując uciszyć kocicę wyrywającą się coraz bardziej.
          Zajęta zwierzęciem nie spostrzegła się, gdy ktoś złapał ja od tyłu, zasłonił usta i zaciągnął do komórki na miotły. Wystraszona Kleopatra uciekła krzyczeć na cały korytarz „Evans umów się ze mną!”. Lily szamotała się i próbowała wyrwać, jednak chłopak, bo wyraźnie czuła męskie perfumy był silniejszy i przycisnął ją do ściany. W składziku było ciemno, więc nie mogła zobaczyć nawet czubka własnego nosa, a co dopiero drugiej osoby. Dłoń przeciwnika odsunęła się od jej ust, już chciała zapytać, co sobie wyobraża. Kimkolwiek by nie by napadł na prefekta i nie zamierzała tego darować nikomu.
Kim kol... Usta zamknął jej pocałunek. Natarczywy, zachłanny, jednak po chwili stał się delikatniejszy i bardziej subtelny. Stała jak sparaliżowana, machinalnie oddawała pocałunek i nie potrafiła odepchnąć od siebie intruza, choć bardzo tego chciała. Właśnie przeżywała swój pierwszy pocałunek. W składziku na miotły. Bez jej pozwolenia. W dodatku nie wiedziała z kim. Prawda dotarła do niej szybciej, niż by chciała, jej zaczarowana kocica była równoznaczna z Potterem. Skoncentrowała wszystkie siły, by przerwać tę sytuację, gdy chłopak się odsunął. Dopadła różdżki i zapaliła światło. Rozejrzała się po małym pomieszczeniu, lecz była sama. Zacisnęła pięści i pognała w stronę wierzy Gryffindoru.
          Każdy w Hogwarcie, nawet pierwszaki, zdążyli poznać wybuchowy temperament pani prefekt. Kiedy pędziła korytarzami z miną wyrażającą chęć mordu, wszyscy uciekali w popłochu, kilku śmiałków ruszyło za nią, licząc na dodatkową atrakcję, jaką zapewne miała być afera z Huncwotami. Jęknęli zdruzgotani, gdy Evans skierowała się wprost do dormitorium kawalarzy z szóstego roku, byli pewni, że omija ich niezłe widowisko.
         Wparowała bez pukania i omiotła wzrokiem pokój.
Gdzie on jest?! warknęła na Syriusza.
Witaj Evans, nie krepuj się. Zawsze marzyliśmy Wskazał na pozostałą dwójkę, w postaci Remusa i Petera żebyś wpadała tu bez pukania stwierdził z ironią. A potem zaczął narzekać na bezczelność dziewczyny, którą wykazała, ignorując go.
Lily nie zwracając na nich uwagi wpadła do łazienki, gdyż Rogacza nie było wśród chłopaków.
POTTER! TY... Zaniemówiła tak jak James stojący nago przed lustrem.
Lily? spytał zdziwiony, widząc jej odbicie w zwierciadle.
Oblała się szkarłatnym rumieńcem i natychmiast wybiegła. Szukający opasał się ręcznikiem i wyszedł do pomieszczenia obok, w którym znajdowała się zszokowana trójka Huncwotów.
O stary, aż tak kiepsko wyglądasz bez ubrania? zapytał Łapa z błyskiem w oku, pokazując malutką odległość między kciukiem a palcem wskazującym.
James przyłożył mu z całej siły w żebra, na co tamten się zgiął w pół, ale nie przestał histerycznie śmiać.
★★★
          Urodziny Syriusza Blacka zbliżały się wielkimi krokami. Jubilat wszystkim dookoła wciąż przypominał, że będzie z nich najstarszy a co za tym idzie najmądrzejszy. Co mogło mijać się z prawdą, jednak nikt nie chciał mu odbierać chwil, tej wręcz nie mal dziecięcej, radości. Kolejnym zajęciem chłopaka, poza mądrzeniem się, były próby wyciągnięcia co dostanie za prezent. Nikt poza Huncwotami nie wiedział, aby niespodzianka nią pozostała.
          Rosario wraz z Petrem zostali oddelegowani do kuchni. Ich zadaniem było zapewnienie i dostarczenie jedzenia na wieczorną imprezę. Postanowili wybrać się wcześniej, aby poprosić skrzaty o przygotowanie potraw na odpowiednią godzinę. Pettigriew był w swoim żywiole, gestykulował i wymieniał uwagi z małymi kucharzami, kosztował próbek, a potem zatwierdzał bądź odrzucał ich propozycję. Albertini niewiele się udzielała, zostawiając decyzję ostateczną specowi w tej dziedzinie.
I do tego tort czekoladowy? zakończył swój wywód Peter.
Genialnie. Nie zapomnij o dekoracji przypomniała.
Tak, tak. Wyciągnął z kieszeni małą paczuszkę. To na ostatnie piętro, koło świeczek poinstruował.
Kęsik pokiwał głową i ostrożnie przejął od Glizdogona pudełko.
Możemy iść? spytała niecierpliwie Ros. Miała jeszcze w planach pomoc Alicji i Remusowi dekorowanie Pokoju Wspólnego. Peter pokiwał i pożegnał się ze skrzatami.
          W ciszy przemierzali korytarze zamku, chłopak drogę przegryzał ciasteczkami, otrzymanymi od usłużnych zwierzątek.
Pete?
Yhym? mruknął, gdyż miał akurat pełna buzię. Zawsze lubił Rosario, żadnego z nich nie faworyzowała, martwiła się tak samo o każdego i ze wszystkimi rozmawiała swobodnie jak z dobrym kumplem. Wiele razy mógł jej się zwierzyć czy poprosić o pomoc i nigdy go nie zbyła dennymi tłumaczeniami.
Czy ja jestem ładna? spytała, wykręcając palce ze zdenerwowania.
Zakrztusił się jedzeniem i musiała go mocniej uderzyć w plecy, aby przestał kaszleć.
Bardzo wyjąkał w końcu, wycierając łzy, które nabiegły mu do oczu, rękawem szaty.
To dlaczego się mu nie podobam? Westchnęła.
Ros ja nie wiem, czy jestem odpowiednia osobą do takich rozmów zaczął ostrożnie.
Jako mój przyjaciel jesteś fuknęła nie niego. Nie lubiła, gdy nie doceniał sam siebie.
Może jest gejem? wypalił, nie wiedząc nawet o kim rozmawiają.
Roześmiała się serdecznie. Poklepała go przyjacielsko po plecach i w o wiele lepszym nastroju ruszyli dalej.
          Solenizant nie pozwolił, aby jakikolwiek element imprezy został zatwierdzony, a nie uzgodniony z nim osobiście. Z rozpiską w jednym ręku i piórem w drugim odhaczał „ptaszkami” poszczególne punkty. Przeliczył, ile alkoholu wypada na jednego imprezowicza i stwierdził, że to zbyt mało, dlatego James został wysłany po zapasy do Hogsmeade. Remus biegał i dyrygując różdżką, przestawiał stoły oraz kanapy w jak najdogodniejsze, zdaniem Blacka, miejsca. Alicja i Rosario wieszały dekoracje.
Trochę wyżej! krzyknął Syriusz.
Dziewczyny zgodnie przewróciły oczami,, ale podniosły o parę cali wielki napis :
”17 URODZINY WSPANIAŁEGO SYRIUSZA BLACKA!” 
Nawet Lily została zaangażowana do pomocy i wraz z kilkoma młodszymi dziewczynami rozkładała serwetki i plastikowe naczynia na stołach, które w końcu udało się idealnie ustawić Lupinowi. Łapa z uśmiechem obserwował, jak prace posuwają się na przód, dostrzegł przemykającego Petera i natychmiast za nim ruszył.
Glizda!
Pettigriew stanął i przełknął ślinę. Obawiał się, że przyjaciel znów wpadnie w szał taki jak wtedy, gdy okazało się, że obrusy nie pasują do serpentyn. Problem ten szybko złagodziła Ros, zmieniając barwę. Chłopak szybko ocenił odległość i zaklął, widząc blondynkę zbyt daleko.
Ile pięter ma tort?
Siedem wyjąkał.
Black potarł ręką brodę w zamyśleniu już miał otworzyć usta, lecz Peter kontynuował:
To twoja numerologiczna liczba, wróży szczęście i pomyślność wytłumaczył w duchu modląc się, aby Syriusz nie znał się na tym tak jak i on.
Genialnie to wymyśliłeś pochwalił go A jaki smak?
Czekoladowy. Najbardziej popularny wśród elit. Mam czasopismo kulinarne, przyniosę ci zaoferował. Licząc ponownie, że Łapa nie będzie chciał potwierdzać jego wyboru odpowiednim artykułem w gazecie, która notabene nie istniała.
- Nie, nie. Ty się na tym znasz. Świetnie stary. Poklepał go i odszedł.
Peter odetchnął i z zadowoloną miną sięgnął po babeczkę. Coś uderzyło go w dłoń, gdy próbował podnieść przysmak z talerza. Popatrzył oburzony na Blacka, który mu pogroził.
★★★
         Lily rozkładała kubeczki, jednak co chwilę zerkała w stronę przejścia za portretem. Nerwowo zagryzała wargę, a policzki zaczynały ją piec na samo wspomnienie niedawnych wydarzeń. Była wściekła, ale wszystko wskazywało na to, że nie Potter ją pocałował. Wiedziała, że James ma swoje sposoby, aby szybko znaleźć się w innej części zamku, ale w tak krótkim czasie nie dałby rady tego zrobić. Ponadto wyglądał na autentycznie zaskoczonego jej obecnością. Choć z drugiej strony ktokolwiek by nie był, gdyby obca osoba wparowała mu do łazienki.
No cześć, zboczuszku. Usłyszała szept przy swoim uchu i poderwała się zaskoczona.
Zrezygnowana odwróciła się do Pottera.
Cześć. Chciałam cię przeprosić oznajmiła rumieniąc się. Stanięcie oko w oko z Potterem po tym kompromitującym incydencie nie było dla niej łatwe.
Mogłaś zostać, byśmy to jakoś spożytkowali. Poruszył sugestywnie brwiami.
Pocałowałeś mnie? wypaliła.
Ja? Kiedy?
Dzisiaj?
Hmmmm zamyślił się. Dzisiaj jeszcze nie. Masz rację, trzeba to nadrobić. Pochylił się w jej kierunku. Odepchnęła go ręką.
Nie kłamiesz?
Zawsze możesz sprawdzić, czy to bylem ja.
Jak?
Pocałuj mnie odparł.
                                                                               ★★★
Dziękuję ogromnie za komentarze, bardzo motywują do pisania:)
Jesteście kochani!
Rogata

środa, 21 października 2015

Rozdział 42: " Jak umówić się na randkę?"

          Zasłonił Jamesa własnym ciałem, z kieszeni drżącą ręką wyciągnął różdżkę i wymierzył w zwierzę. Przeszukiwał pamięć, ale nie mógł przywołać żadnego przydatnego zaklęcia.
— Expulso — krzyknął w końcu, jednak nic się nie wydarzyło. — EXPULSO! — Ponowny krzyk i bezmyślne machanie magicznym patykiem w panice nie poskutkowały. Zirytowany wilkołak machnął łapą i wytracił narzędzie obrony Glizdogonowi. Warknął przeraźliwie i zamachnął się na chłopaka.
— Ascendio!
Lupina odrzuciła ogromna siła. Uderzył o ścianę i padł oszołomiony, podarował się i znów upadł. Łapa stał z podniesioną różdżka w pogotowiu, ciężko dysząc. Kiedy wydawało się, że zagrożenie ze strony wilka minęło, podszedł do przyjaciół.
— Kiepsko z nim. Trzeba go zanieść do Poppy.
— Nie możemy Pete. Wszystko się wyda — jęknął zmartwiony.
— Musimy, zanim się wykrwawi!
— Chodź! Nie traćmy czasu.
★★★
          — Daj głośniej, Lily! — poprosiła Rosario przyjaciółkę, której łóżko było najbliżej czarodziejskiego radia.
— KOCHAJ MNIE JAK SWOJĄ GITARĘ, BABE! — zawyła Albertini wraz z wokalistą.
— JAK GITARĘ, JAK GITARĘ! — Zawtórowała jej Alicja, śpiewając do szczotki do włosów i wskoczyła obok na łóżko. Ros gestem zawołała do siebie roześmiane Dor i Lily. Po chwili wszystkie cztery śpiewały i podskakiwały w rytm piosenki Sparksa. Najlepiej szło Meadowes, która miała wręcz anielski głos, ale przez wrodzoną nieśmiałość i skromność wiedziały o tym tylko jej przyjaciółki. Pukanie w ścianę spowodowało, że wszystkie cztery wybuchnęły radosnym śmiechem, młodsze koleżanki nie mogły zasnąć przez ich nocne wygłupy.
— Przyciszę — zaoferowała Dorcas i zeskoczyła z ich tymczasowej sceny.
Drzwi do dormitorium otworzyły się z hukiem i wpadł zdyszany Syriusz.
— Natychmiast! Chodź! — Złapał Rosario za rękę i pociągnął w stronę schodów. Zszokowana dziewczyna nawet nie zdarzyła zaprotestować. Meadowes wyłączyła radio i popatrzyła zdziwiona na pozostałe lokatorki, które zeszły z łóżka.
— Idziemy? — zapytała Alicja.
— Nas nie wołał — zauważyła Dorcas.
— Jestem prefektem, jeśli znowu coś kombinują, mam prawo wiedzieć! — stwierdziła Evans, przypięła odznakę do szlafroka i wyszła. Za nią podreptały pozostałe dziewczyny.
          — Zwariowaliście!? — krzyk Rosario rozniósł się po całej wieży.
— Ciszej — syknął Syriusz.
Peter wystraszył się i przestał na chwilę uciskać chusteczką ranę Jamesa.
— Tu są eliksiry Remusa na wszelkie wypadki. — Black wcisnął jej w ręce kilka buteleczek.
— I co mam z tym zrobić? — spytała.
— Pomóż mu — jęknął.
Albertini podeszła do łóżka i dotknęła czoła Jamesa. W środku była cała roztrzęsiona, a ręce jej drżały, ale wiedziała, że jeśli się nie skupi, nikt inny tego nie zrobi. Widziała przerażoną minę Glizdogona i wręcz spanikowanego Blacka.
— Ty uciskaj dalej — zwróciła się do Petera. — A ty leć po Lily — rozkazała Syriuszowi.
— Nie trzeba. — Srogi głos Pani prefekt rozbrzmiał po całym dormitorium. Zmierzyła ostrym spojrzeniem Syriusza, Petera, przy którym zmarszczyła brwi i w końcu Pottera.
— James! — Podbiegła do chłopaka.
— Lily — westchnął i poruszył się.
— Cichutko. — Pogłaskała go po czole. — Dorcas pomóż.
Meadowes niepewnie podeszła i przyjrzała się ranie na boku chłopaka. Wyciągnęła różdżkę za paska piżamy i przyłożyła do rozcięcia. Zaczęła szeptać uleczające zaklęcia. Szkarłatna ciecz przestała uchodzić z Huncwota, następnie rana została oczyszczona. Rogacz syknął z bólu, jednak się nie ocknął. Dorcas zasklepiła rozcięcie, sprawiając, że została niewielka szrama.
— Teraz ty Lily.
Evans zaczęła przeglądać eliksiry Remusa, dwa: przeciwbólowy i uzupełniający poziom krwi podała od razu.
— Ros przynieś moją skrzynkę.
Kiedy otrzymała resztę eliksirów, sprawie przyrządziła maść i posmarowała nią delikatnie okaleczenie.
— Więcej nie damy rady zrobić — orzekła. — Jeśli to nie pomoże będziecie musieli iść do Pomfrey, zrozumiano?
Pokiwali potulnie głowami.
— Lily. — James ponownie wymówił imię ukochanej.
— Nawet na pograniczu śmierci gada o tobie — skomentował Syriusz.
— Co znów zrobiliście? — zapytała, wyżej wspomniana ignorując, głupią w jej mienianiu, uwagę Łapy.
— Nic.
— Black — warknęła.
— Nie mogę powiedzieć, tajemnica Huncwota.
— Pomogłyśmy wam, należą się nam wyjaśnienia — zaprotestowała Alicja.
— Akurat ty najbardziej pomogłaś — prychnął.
— Przestańcie — poprosiła Dorcas, zanim awantura rozpoczęła się na dobre.
Mina Blacka złagodniała, kiedy poczuł rękę dziewczyny na swoim ramieniu, uśmiechnął się do niej delikatnie, co odwzajemniła.
— Tylko Remus może wam powiedzieć — oznajmił Peter.
— Dokładnie — potwierdził.
Lily westchnęła i postanowiła odpuścić. Wiedziała, że Lupin nie chce, aby o jego przypadłości wiedziało więcej osób niż to konieczne, zaczęła podejrzewać, że Potter i jego banda znaleźli sposób by być z Remusem w czasie pełni. Musiała się czegoś dowiedzieć, ale żaden z huncwotów na pewno nie puści pary z ust.
— Nic tu po nas — stwierdziła po chwili. — Przemywajcie mu ranę tym. — Wskazała na buteleczkę — a potem smarujcie tym. — Pokazała drugą. — Co najmniej co dwie godziny. Chodźcie dziewczyny.
★★★
          Wśród hogwarckich dziewcząt panowało wielkie podekscytowanie spowodowane osobą niejakiego Franka Longbottona. Spokojny, cichy, pomocny oraz niezwykle miły chłopak był lubiany przez osobniki płci przeciwnej. W tym roku do jego zalet można było dopisać również urodę, której w coraz większym stopniu zaczynał być świadomy. I która coraz bardziej skromnemu chłopakowi ciążyła. Od początku semestru stał się tematem rozmów, plotek, a nawet prób uwiedzenia, nie będąc do końca na nie przygotowany. Atmosfera wzrosła, gdyż ogłoszono pierwsze w tym roku szkolnym wyjście do Hogsmeade.
Frank miał już od dawna upatrzoną dziewczynę, z którą chciałby spędzić sobotnie popołudnie, jednak wątpił, aby Alicja zgodziła się z nim pójść. Poza Bones nie było kandydatki na to miejsce i ostatecznie, gdyby odmówiła, co zrobi na pewno, postanowił samotnie wybrać się do wioski czarodziejów.
Gryfon zaczął rozumieć, że bycie przystojnym niezwykle męczyło i nawet zachowanie James oraz Syriusza, którzy, zwłaszcza Rogacz, większość dziewczyn spławiali w niezbyt dystyngowany sposób, stało się zrozumiałe. Sam przez wrodzoną uczciwość i delikatność w obawie przed zranieniem młodej kobiety spotkał się już z niezręcznymi sytuacjami, z których nie do końca potrafił wybrnąć w iście dżentelmeński sposób.
— Zaproponowała mi seks — wyznał w końcu i dalej grzebał łyżką w owsiance.
Syriusz i Peter, którzy jako jedyni nie ucierpieli podczas pełni, towarzyszyli mu podczas śniadania.
— To źle? — zapytał zbity z tropu Glizdogon. On nigdy nie otrzymał takiej propozycji.
— A dobrze?
— Frank mój przyjacielu — Łapa zaczął wymachiwać ubrudzonym widelcem, przez co kawałki jajecznicy wylądowały na szacie Pettigriewa. — Nie rozumiem cię, skoro sama chce
— No ale jak ja jeszcze nie... — zamilkł i zarumienił się jak piwonia. Peter nie widział w tym nic wstydliwego, on również był prawiczkiem.
— Skoro sama chce — kontynuował Black jakby nie dosłyszał słów Longbottoma — to znaczy, że nie jest dziewicą, więc zrobi wszystko za ciebie. Nawet nie będziesz musiał się starać, żeby jej było dobrze. Serio, znam się na tym.
Frank nie słuchał zbyt uważnie paplaniny Łapy. Dużo bardziej wolałby porozmawiać z Jamesem lub Mathieu. Jednak pierwszy podobno czymś się zatruł, a z drugim zobaczy się dopiero za trzy godziny na zielarstwie.
— No nie wiem — odparł w końcu, bo Syriusz zaczął dźgać go widelcem w rękę, oczekując odpowiedzi.
— Macie siedemnaście lat, a zachowujecie się jak emeryci. Nic nie korzystacie z życia — burknął.
Sam zainteresowanym westchnął i spojrzał w stronę niedaleko siedzącej Alicji, która dyskutowała z koleżankami.
Co miał poradzić, że gdyby zechciała spojrzeć na niego łaskawszym okiem, nie miałby takich problemów?
★★★
          Rosario z uwagą przysłuchiwała się rozmowie Katrin Adams z jej młodszą siostrą Mary oraz Marleną McKinnon.
— Frank pójdzie ze mną do Hogsmeade — stwierdziła z pewnością w głosie Adams.
— A jak to zrobisz? — zapytała Marlena.
Ros przestała jeść, aby nic nie zakłócało jej głosów koleżanek, na przykład niepotrzebne gryzienie czy przełykanie. Usiłowała dowiedzieć się, jakie są sposoby na poderwanie chłopaka, mają inne dziewczyny, gdyż jak na razie z Derekiem słabo jej szło. O ile w ogóle żartobliwe uwagi, można nazwać postępem.
— Poproszę go o pomoc w wyborze...— Zamyśliła się. — No sama nie wiem czego. Prezentu choćby. — Machnęła ręką. — Nie ważne co, ważne, że nie odmówi, więc pójdzie ze mną, a potem w ramach podziękowania pójdziemy na kremowe czy coś — odparła z dumą w głosie.
Jej plan był dobry. Albertini musiała to przyznać, ale na Jenkinsa by to nie podziało. Potraktowałby takie wyjście jako przyjacielskie. Już chciała spytać Katrin, co zrobi, gdyby jednak jej odmówił, ale ktoś inny zabrał głos.
— Longbottom z tobą nie pójdzie — stwierdziła Alicja, tonem jakby mówiła małemu dziecku, ze świąt i prezentów w tym roku nie będzie.
— Niby czemu? — zaciekawiła się starsza Adams.
Lily i Dorcas wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
— Bo już jest z kimś umówiony — wyjaśniła.
— Z kim? — spytała podejrzliwie McKinnon.
— To jego sprawa — zbyła ją Bones, czując, że wkopuje się coraz bardziej.
— Nie lubisz go, nawet z tobą nie gada, wciskasz mi kit Bones — prychnęła Katrin.
— Wcale nie! — zbulwersowała się, tracąc resztki rozsądku.
— To z kim idzie w takim razie?
— Ze mną. — Słowa wypadły z jej ust jak pociski z karabinu, zanim zorientowała się, co znaczą i czy na pewno chce je wypowiedzieć.
Wszystkie wybałuszyły na nią oczy. Lily teatralnie pacnęła się otwartą dłonią w czoło, a Dorcas zagryzła nerwowo wargi. Rosario z zainteresowaniem przyglądała się, jak Alicja staje się blada, zdając sobie sprawę, że uwiązała stryczek na swojej szyi. Natomiast po głowie Bones kołatała się tylko jedna myśl:
„Jak umówić się z Frankiem, zanim Adams to zrobi?”
★★★
          Profesor Flitwick przyglądał się uczniom za swojej katedry. Większość wyglądała na poddenerwowaną i zaniepokojoną. Nie wiedział na pewno, co jest powodem takiego zachowania, lecz podejrzewał, że może ono być spowodowane artykułem w Proroku Codziennym. Coraz częstsze ataki na mugoli rozbudzały strach wśród czarodziejów, gdyż na miejscu zbrodni wyczuwało się ślady użytkowania różdżki, a kilku zabitych zginęło od zaklęcia niewybaczalnego. Jak donosiło ministerstwo aurorzy pracowali w pocie czoła, aby dowiedzieć się, kto stoi za morderstwami, jak do tej pory bezskutecznie. Sam Filius podejrzewał, że wszelkie działania nie są przypadkowe i służą jakiejś większej sprawie, może nawet idei. Będąc w odwiedzinach u swojego dalekiego krewnego, powiedział mu on w tajemnicy, że zarządcy rodów tak zwanej Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki wypłacali wysokie, tej samej wartości sumy jakby wspólnie coś szykowali. Co, tego goblin nie wiedział, jednak prosił go, aby zwrócił uwagę Dumbledore`a na tę kwestię, co oczywiście Flitwick uczynił. Jeszcze raz obrzucił spojrzeniem cała klasę prawie dorosłych ludzi i popukał różdżką w blat, aby uciszyć wszelkie rozmowy.
— Klątwa to jedna z najpotężniejszych dziedzin magicznych, do jej rzucenia potrzebne jest ogromne doświadczenie i umiejętności- zaczął piskliwym głosem. — Czy ktoś z was zna podział klątw?
Ręce kilku uczniów powędrowały w górę.
— Panna Meadowes?
— Ze względu na rodzaj, czas trwania i liczbę dotkniętych osób klątwą — wyrecytowała.
— Doskonale, dziesięć punktów — pochwalił. — Podział ze względu na rodzaj? — Rozejrzał się. — Pan Snape?
— Śmiertelne, rzucone przez osobę umierająca oraz emocjonalne rzucane pod wpływem silnych emocji.
— Wspaniale, również dziesięć punktów.
Lekcja była dość ciekawa, dlatego mijała uczniom w ekspresowym tempie. Jednak nie wszystkim. Alicja nerwowo wierciła się na swoim miejscu i co chwilę zerkała w stronę Longbottoma.
— Umówiłaś się z nim? — szepnęła Rosario czym odwróciła uwagę Bones od chłopaka.
— Jeszcze nie. — Westchnęła i wpatrzyła się w swojej notatki.
— To się streszczaj, bo właśnie wychodzi. — Albertini trąciła ją lekko w łokieć i wskazała w stronę drzwi. Bones zaklęła, w pospiechu wrzuciła pergamin oraz pióro do torby, wybiegła z klasy i rozejrzała się za Frankiem, który zniknął wraz z tłumem szóstoklasistów.
— Szlag — warknęła i ruszyła do Wielkiej Sali.
★★★
          — Kochanie wróciłem! — Syriusz wpadł do pokoju i rzucił szatę na łóżko.
— Gdzie byłeś? — spytał James z wyrzutem piskliwym głosem.
— Na randce z zaklęciami.
— UUUU teraz tak pogrywasz? — Potter zatrzepotał rzęsami.
— Jak się czujesz? — Black usiadł naprzeciwko kumpla.
— Lepiej, mogę z wami iść do Lunia?
— Zapomnij.
— Jesteś gorszy niż moja matka — burknął.
— Potter, gdyby nie Meadowes i Evans sam leżałbyś w szpitalu. Kazały ci leżeć, a mi ciebie pilnować.
— Od kiedy słuchasz się bab? — zironizował.
— Od kiedy uratowały mojego kumpla — odparł poważnie. — Zgarnę Petera z zielarstwa i pójdziemy do Remusa.
James przyglądał się, jak Syriusz zbiera się do wyjścia, nie wierzył, że ktoś tak wyluzowany, a czasem lekkomyślny może przejąć się skaleczeniem u kolegi. Chciał spróbować jeszcze wynegocjować odwiedziny u Lupina, ale zanim się zdążył odezwać, Łapa posłał mu spojrzenie mówiące zdecydowane: nie. Przewrócił oczami.
— Przyniesiesz mi szarlotkę?
— Chyba jak upadałeś, to za delikatnie się uderzyłeś — prychnął.
Potter roześmiał się.
— Z lodami?— zapytał Syriusz na odchodnym, otwierając drzwi.
— Jesteś najlepszy Black — zachichotał James jak jedna z napalonych fanek Łapy, reagująca na jego tanie historyjki i podniósł oba kciuki do góry.
Zobaczył tylko wystający środkowy palec ginący za drzwiami dormitorium. Roześmiał się jeszcze głośniej.
 ★★★
          — Umówiłaś się z nim? — zapytała Ros, zagryzając pytanie fasolką. Skrzywiła się i szybko poszukała innego smaku.
— Zmień płytę. Ale nie, nie mogłam go znaleźć przez cały dzień. Adams na pewno mnie ubiegła i wyjdę na kłamczuchę — dramatyzowała.
— Nikt ci nie kazał się odzywać — stwierdziła Lily.
— Lils! — skarciła ją Dorcas.
— Nie Dor, ma rację. Sama nie wiem, po co się odzywałam. Przecież nic mi do jego panienek.
Albertini parsknęła śmiechem, Dor spiorunowała ją wzrokiem, natomiast Evans zaczęła chichotać jak głupia.
— Uważacie to za zabawne? Świetnie — burknęła i opadła na łóżko koło Meadowes.
— On ci się podoba.
Prychnęła.
— My to widzimy — stwierdziła Ros.
Alicja roześmiała się.
— Zaprowadzę was przy najbliższej okazji do Pomfrey, może ma coś ekstra na wzrok. Idę szukać tego kretyna, może harpia go nie dopadła. Pa!
— Myślicie, że coś między nimi będzie? — zapytała Dorcas wpatrując się w przyjaciółki.
— Możliwe. Miłość i sraczka przychodzą znienacka — odpowiedziała Alberini. Gdy usłyszała śmiech dziewczyn, spytała:
— No co?
— Skąd znasz takie życiowe myśli?
— Jenkins tak mówi, Lily — wytłumaczyła.
— Yhym... Jenkins tak mówi — przedrzeźniała ją. Za co dostała poduszką w twarz, jej przytłumiony śmiech rozniósł się po pokoju.
— A co z wami? — zainteresował się Dor.
— Nic. Na razie traktuje mnie jak „pomocnik każdego fajtłapy”. — Wzruszyła ramionami.
— Może wstydzi się powiedzieć, co czuje?
— Może.
★★★
          Nie znalazła go nigdzie, pogodziła się z losem, że zostanie jutro wyśmiana przez Adams. Świat się jednak nie kończył na Gryfonce, postanowiła, poprosić Lily, aby przy najbliższej okazji walnęła w dziewczynę jednym z upiorogacków zarezerwowanych dla Pottera. Szła zamyślona i przeklinała się za swoja głupotę oraz niewyparzony język. Po co odzywała się, skoro rozmowa jej nie dotyczyła? Z rozmyślań wyrwało ja coś dużego, w co przywaliła z całej siły. Siła uderzenia odrzuciła ją do tyłu i gdyby nie pewna ręką, która ją złapała, wylądowałaby na zimnej posadzce.
— Jak łazisz niemoto — warknęła.
— Jak zawsze urocza, Alicjo.
Zbyła go machnięciem dłoni.
— Wszędzie cię szukałam — powiedziała.
— Tak? — zaciekawił się. Co też ta spławiająca go osóbka mogła chcieć.
— Rozmawiałeś z Adams?
— Z Mary?
— Nie udawaj większego krety... yhy — odchrząknęła. — Nie, z Katrin. — poprawiła się.
— Nie.
— To świetnie! Musisz iść ze mną do Hogsemade! — wypowiedziała na jednym tchu.
— Ja? — Jej prośba zszokowała go.
— Nie, Filch. — warknęła, po chwili zreflektowała się. Miała być przecież miła. — Katrin chciała cię zmusić, żebyś z nią poszedł, więc powiedziałam, że idziesz ze mną, żeby cię ochronić wytłumaczyła.
— Obronić przed Katrin? — spytał i posła jej rozbawione spojrzenie.
Jęknęła. Gdy to wypowiedział, zrozumiała jak komicznie to brzmiało. Ratować dorosłego faceta przed dziewczyną? Serio? Wiedziała, że zrobiła z siebie idiotkę. Z dwojga złego wolała wyśmiewanie przez Adams niż kpiące spojrzenie Longbottoma.
— Zapomnij — stwierdziła.
Patrzył oniemiały, jak odchodziła i nie mógł uwierzyć własnym uszom. Może okoliczności nie były zbyt romantyczne ani sprzyjające takim rozmowom, ale samo to, że Ala zapytała go o spotkanie, powodowało, że szczęście rozpierało go od środka. Nie wybaczyłby sobie, gdyby pozwolił jej odejść i zaprzepaścił taką szansę od losu. Nie odda tego walkowerem.
— Zaczekaj! — krzyknął i pognał za nią. — Pójdziesz ze mną w sobotę do wioski? — spytał, gdy się zatrzymała i spojrzała na niego.
Pokiwała twierdząco i delikatnie się uśmiechnęła.
— No to jesteśmy wmówieni, choć podobno byliśmy już rano. — Mrugnął do niej i odszedł.
Zszokowana odprowadził go wzrokiem, aż zniknął za zakrętem.

☆☆☆
Przepraszam za opóźnienie. Rogata

piątek, 18 września 2015

Rozdział 41: "Blue moon."

           Witajcie Najdrożsi!
Ostatnio marudziliście, że rozdział za krótki, ten jest dwa razy dłuższy i mam nadzieję, że zostaniecie usatysfakcjonowani jego długością:)
W poprzednim dużo dziewczyn, w tym bardziej skupiłam się na Huncwotach. Chociaż nie mogło zabraknąć Lily i Jamesa:)
Dziękuję za komentarze:)
Rozdział dedykuje Teoretycznej, która miała urodziny:) Sto lat kochana jeszcze raz!:*
Rogata
☆☆☆
          Syriusz Black miał niezwykle pracowite życie w Hogwarcie. Oprócz przymusowego uczęszczania na zajęcia, z których większość uważał za bezsensowne i zbędne, zmagał się z tłumami fanek, obsesyjnie próbującymi się z nim umówić. Dzierżył również zaszczytny tytuł największego rozrabiaki w zamku, zobowiązujący do ciągłego wymyślania i realizowania dowcipów na skale szkolną.
          Dziś jednak miał w planach jeszcze jedno zadanie, jakim było towarzyszenie najlepszemu kumplowi w naborze do drużyny. Z niewielkim zainteresowaniem przyglądał się Gryfonom latającym na miotłach.
          Co roku w Gryffindorze drużyna wraz z nowymi rekrutami zbierała się, aby wybrać nowy, podstawowy skład oraz rezerwowych. Do tej pory zostali sprawdzeni pałkarze, obrońcy i ścigający. Przyszedł czas na szukających, prócz Jamesa zgłosiło się pięciu chłopców i trzy dziewczyny. Eliminacje powoli zbliżały się ku końcowi, a Syriusz zdarzył z nudów zaczarować znicza, aby stawał się co kilka minut niewidziany, wypuścił tłuczki na Annabeth Flint, kafel stał się niezwykle ciężki i żaden z zawodników nie mógł go podnieść, a co dopiero rzucić podczas lotu. Natomiast obręcze odpychały wszystkie piłki rzucone w ich stronę. Black miał niezły ubaw, podczas gdy kapitan zorientował się, dlaczego każdy z kandydatów na obrońcę nie przepuścił ani jednego gola. Zirytowany podleciał do Blacka i nawrzeszczał na niego, po czym wrócił do drużyny.
          Łapa rozejrzał się w poszukiwaniu nowego źródła rozrywki. Kiedy miał już podpalić miotłę Henry`ego przysiadł się do niego Terry. Starszy o rok Puchon, niezbyt rozgarnięty, jednak sympatyczny mięśniak.
— Cześć Syriusz — zagadnął.
— Hej — odparł i wrócił do przerwanej czynności nie, zwracając na niego uwagi.
— Mam sprawę.
— Nie mam ognistej na zbyciu. Niedługo moje urodziny i muszę zbierać zapasy — wytłumaczył automatycznie.
— Nieee. — Machnął lekceważąco ręką, jakby ognista w istocie nie miała tak wielkiej wartości, jak uważał Black. — Ja nie o tym. Chodzi o Jamesa, a raczej o Evans.
Huncwot oderwał wzrok od miotły Whitmana, która właśnie zaczęła płonąć. Przez co jej właściciel złapał za rączkę i uderzał o murawę, niszcząc przy tym jej witki.
— A możesz jaśniej? — Zainteresował się, co też chłopak może chcieć od jego najlepszego kumpla i rudego uparciucha.
— Czy Jim z nią tak na poważnie?
— Poważnie, czyli jak?
— No wiesz, bo nie chciałbym koledze wchodzić w paradę.
— Jaką paradę?
— Słyszałem, że podoba się też Willowi z Ravenclawu i jeśli Jamesowi na niej nie zależy jakoś szczególnie, to bym się z chęcią koło niej zakręcił, zanim zrobi to ktoś inny.
— Ale zaraz, zaraz. Ty mówisz o Lily Evans Gryfonce?
— No.
— Prefekt?
— Tak.
— Tej, za którą lata Rogacz ?
— O ile mi wiadomo, w zamku jest tylko jedna Lily Evans — stwierdził Terry. Jego ton nie spodobał się Łapie.
— Na brudne gacie Merlina z ćpaliście się wszyscy liśćmi odorosoku? Ona ma cycki o smaku ognistej czy co — warknął zirytowany.
— A ma?! Może faktycznie je czymś naciera. — Zamyślił się.
— Kretyn — fuknął. — Evans jest Jamesa, a jak któryś się zbliży, to będzie miał do czynienia z całą naszą czwórka — obwieścił.
— Dobra, dobra stary. Wolałem się upewnić — stwierdził i odszedł w momencie, gdy został obwieszczony koniec eliminacji.
— Powariowali — mruknął Syriusz, wstał z trybun i skierował się w stronę szatni.
★★★
          Szedł powoli, niezdarnie, potykał się o rąbek swojej przydługiej szaty. W oczach mu pociemniało, gdyby nie przytrzymał się zbroi, pewnie upadłby na zimną posadzkę. Może to byłoby lepsze rozwiązanie, wtedy ukoiłby rozgrzaną skórę. Wiedząc, że dalej nie da rady iść, usiadł na ławeczce i oparł się o ścianę, zaczął grzebać w kieszeni za odrobiną czekolady. Blond włosy pozlepiały mu się od potu, a grzywka przykleiła do czoła. Westchnął, czując słodki smak na języku. Mięśnie zaczęły się rozluźniać a obraz przed oczyma wyostrzać. Żałował, że nie posłuchał Jamesa i nie zgodził się na posiadanie dwukierunkowego lusterka, teraz byłoby idealne, aby wezwać go do pomocy. Pomimo kojącego działania kakaowego przysmaku ręce nadal mu drżały ze zdenerwowania. Czuł, że nie jest z nim dobrze, że dzieją się dziwne rzeczy, ale czy będąc wilkołakiem od tylu lat, kiedykolwiek mógł o sobie powiedzieć normalny? Nie przypuszczał, nie pomyślał nawet, że to znów go spotyka. Blue moon. Te dwa słowa wciąż kołatały mu się po głowie. Samo wyrażenie go przerażało, a co dopiero jego skutki. W swoim likantropicznym życiu tylko raz zdarzyło mu się doświadczyć tego zjawiska i szczerze prosił Merlina, aby nigdy więcej go nie spotkało. Bo jaka może być większa kara dla wilkołaka niż dwie pełnie w jednym miesiącu? Wzdrygnął się na sama myśli. Doskonale pamiętał, gdy dziesięć lat temu doświadczył Blue Moon. Niepokój, zdenerwowanie, złe samopoczucie, senność i obrzydliwa żądza, dominująca jego umysł przez cały czas, która dokuczała mu przeważnie kilka godzin przed pełnią. Nauczył się z nią funkcjonować, ujarzmiać, ale nie potrafił uciszyć jej, gdy była tak silna. Wtedy trzymał się z daleka od tłumów, czasem dzień przed pełnią rezygnował ze wspólnych posiłków, na zajęciach siadał jak najdalej od wszystkich. Kilka razy w obawie przed zrobieniem śpiącym przyjaciołom krzywdy wymykał się do Pokoju Życzeń i wracał nad ranem. Kiedyś przyłapał go James, ale mimo ogólnego wrażenia, luzaka i lekkoducha, jakże mylnego, od razu pojął, że Remus nie chce się wszystkim zwierzać ze swoich słabości. Pozwolił się wyżalić i nie drążył tematu ani w obecności reszty Huncwotów, ani gdy byli sami.
          Lupin starał się wymazać z pamięci męki tamtego miesiąca i dlatego nie od razu zrozumiał, co się dzieje, nie przestudiował dokładnie i wnikliwie map nieba. Chociaż może prawda była bardziej bolesna i brutalna. Doskonale zdawał sobie sprawę, co oznacza jego złe samopoczucie, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że będzie podwójnie przeżywał swoją prywatną tragedię. Aż do dziś. Dziś McGonagall, która była na bieżąca informowana przez profesor Purcell o dokładnej dacie pełni oraz wszelkich anomaliach jak Blue Moon. Dwóch pełniach w jednym miesiącu, oddzielonych od siebie tylko kilkoma dniami i niezwykle silne wpływającym księżycem na likantropów.
— Luniu! Tu jesteś! Dobrze, że mam mapę, bo jesteś nam potrzebny. Trzeba zaplanować urodziny Łapy i pójść po zgodę do McGonagall na przywiezienie prezentu, no i mamy nowy pomysł na kawał. Mówię ci, jest świetny... — Przestał nawijać jak katarynka, widząc bladego i roztrzęsionego przyjaciela. — Remus? Wszystko dobrze?
— Blue moon — odparł tylko Lupin. Przymknął oczy, czaszkę rozsadzał mu ogromny ból.
— Yyyyy ja wiem, że jako twój kumpel powinienem w minimalnym stopniu orientować się w fazach księżyca, ale przez ostatni rok astronomii moim jedynym zajęciem było gapienie się na Evans — przyznał skruszony Potter.
— Dwie pełnie w jednym miesiącu — wytłumaczył zbolałym, słabym głosem.
— Ja cię! Dwie wyprawy! — Oczy mu rozbłysły z podekscytowania. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyli, odkąd rozpoczęli swoje nocne eskapady z Lunatykiem.
— To nie takie wspaniale jak ci się wydaje.
— Porozmawiamy o tym w pokoju — odparł James obserwując zezujących na nich Ślizgonów — Chodź, pomogę ci.
Powoli dotarli do Wieży Gryfonów. Rogacz nalegał, ale uparty Lupin kategorycznie odmówił pójścia do Skrzydła Szpitalnego. Nie jest na tyle słaby, żeby dać się pokonać kaprysom księżyca.
★★★
          Lily biegała po Pokoju Wspólnym i pomstowała na wszystko, na czym stoi Hogwart. Odznaka prefekta, którą nosiła z dumą i zaangażowaniem w swoim obowiązkach, dziś niezwykle jej ciążyła. Pierwszoroczni padali ofiarami wspaniałomyślnych starszych kolegów, którzy urządzali kocowanie i temu podobne dyrdymały. Kilku chłopców zaprowadziła do Skrzydła, zarekwirowała mnóstwo nowych, nielegalnych gadżetów, z jednego sklepu dla żartownisiów na Pokątnej. Odrzuciła zaloty wyjątkowo chamskiego czwartoklasisty i ugasiła trzy pożary, jeden kanapy i dwa dywanu. Zmrużyła wściekle oczy, gdy spostrzegła Pottera i Remusa przechodzących przez portret.
— Może byś mi łaskawie pomógł, a nie szlajasz się z Potterem! — warknęła i założyła ręce na piersi, tupiąc przy tym nogą.
— Już Lily.
Twarz dziewczyny momentalnie złagodniała widząc zły stan zdrowia przyjaciela.
— Pełnia? — spytała niezwykle miękko i cicho.
— Dwie — wyjaśnił James i był już gotowy uraczyć Evans obszernym tłumaczeniem, co to oznacza, gdy spytała:
— Blue moon?
Przytaknął, nie dowierzając. Ta dziewczyna zaskakiwała go na każdym kroku. Swoją wiedzą, oczytaniem, zdolnością empatii. Obserwował, jak odprowadza Remusa do pokoju i szepce mu kojące słowa. Nie był o niego zazdrosny, przyjaciel nigdy nie zrobiłby mu świństwa. Nawet cieszył się, ze Lily odrobinę uspokoiła Lunatyka. Delikatny uśmiech zaczął błąkać się na jego twarzy. Była aniołem, rudowłosym dobrym duszkiem, z temperamentem, ale mimo to wiedział, że jest niezwykle opiekuńcza.
— Nasz dzieciak będzie mieć przerypane — mruknął i potargał włosy, bo właśnie Evans schodziła po schodach.
Na „dzień dobry” wdepnęła w rozpuszczoną czekoladę. Jęknęła i wyczyściła różdżką najpierw siebie, a potem podłogę.
— Nie matkuj mu. Nie lubi tego — stwierdził z uśmiechem.
— Nie matkuję, staram się pomóc — burknęła obrażonym tonem.
— Wolałby, żebyś go poklepała po plecach niż tłumaczyła, jaki jest biedny.
— Tak jak ty? — Uniosła jedna brew w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Chociażby. Dla nas jest równy, nie ma ulg, bo ma mały futerkowy problem.
— I dlatego Black zaatakował go o nowy kawał, jak tylko wszedł? — spytała z po wątpieniem.
— To odciąga jego umysł od problemów.
— Akurat — prychnęła.
— Wierz mi. Znam go sześć lat. Nie lubi użalania się nad nim.
— To, co mam zrobić?
— Zaproponuj partię szachów.
Posłała mu sceptyczne spojrzenie.
— Nie wierzysz mi?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
— To chodź!
Pociągnął ją za rękę i poprowadził do dormitorium, wepchnął siłą i zamknął drzwi, odgradzając jej drogę ucieczki. Pozostali Huncwoci przyglądali się temu ze zdziwieniem.
— Lily? — Remus posłał jej pytające spojrzenie.
— Noo... ten, bo ja — zaczęła się plątać.
— Evans chciała zagrać z tobą partyjkę, ale nie chciała przyjść do naszego pokoju, twierdząc, zupełnie nie wiem dlaczego, że będę ją nagabywać o randkę. — Black parsknął śmiechem, a James kontynuował. — Więc obiecałem, że na cały jej pobyt tutaj dam spokój.
— Serio? — zapytała zbita z tropu.
— Oczywiście — przytaknął Rogacz.
Remus doskonale zdawał sobie sprawę, jak było naprawdę, znał zarówno Evans, jak i Pottera, ale ucieszył się z takiego obrotu sprawy.
— Gramy? — spytał i nie czekając na odpowiedź dziewczyny, wyciągnął planszę i zaczął ustawiać pionki.
Lily posłała Jamesowi pełne uznania spojrzenie, które było dla niego wystarczającą nagrodą.
★★★
          Chodziła po całym zamku, a nawet przeszła już błonia, sowiarnię oraz odwiedziła Hagrida. Zostały lochy i Wielka Sala. Wątpiła, aby chłopak zaszył się w zimnych piwnicach, więc wybrała się do drugiego punktu.
— Cześć przystojniaku — zagaiła.
Nie zareagował, dalej zawzięcie notując.
— Powiedziałam cześć — burknęła, opadła na miejsce obok niego i szturchnęła go, nie będąc delikatną.
— Myślałem, że Black stoi koło mnie — przyznał z uśmiechem, za co znów zarobił sójkę.
— Kretyn.
— Jak wakacje? Widziałaś się z mamą? — spytał i spojrzał na Ros. Gdy się obracał, ręką potrącił kałamarz, wylewając jego zawartość na wypracowanie. Jęknął przeciągle i zaczął rękawem szaty wycierać atrament.
— Przestań! — Podniosła jego ramię. — Chłoszczyć — mruknęła. Ubranie znów stało się czyste. Potem zajęła się rozlanym tuszem. Usunęła go, nie niszcząc eseju.
— Wybawczyni — krzyknął i znów przewrócił buteleczkę, która była tym razem pusta.
— Tragedia — westchnęła z rozbawieniem.
— Jestem ci winny przysługę. Nie zniósłbym pisania tego drugi raz.
— Upomnę się — ostrzegła.
Sposępniała przypominając sobie o matce.
— Wnioskując po twoim humorze, nie odezwała się.
— Wiesz... pokazy, sesje, wywiady znów pokazy — odparła, siląc się na beztroski ton.
— Nie martw się. Jak będzie mogła, to na pewno się zobaczycie — pocieszył ją.
— Cóż myślę, że jak zamieni wakacje na Kanarach z przystojnym gachem na odwiedziny w Cardiff, to się zobaczymy.
— Na stringi Morgany muszę poprosić twoja babcię, aby nie kupowała tych tabloidów. — Podrapał się w zamyśleniu piórem po nosie, tworząc na nim kleksa. Albertini roześmiała się cicho i wytarła mu nos.
— Co ja bym bez ciebie zrobił? — spytał Derek.
— Zginał marnie — odparła z przekonaniem i zaczęła wpatrywać się w chłopaka.
— Co tak mrugasz? Wpadło ci coś do oka? — Zaniepokoił się.
— Taki tam gamoń ze skarpetkami... — Przychyliła się i zerknęła na jego nogi, a potem znów parsknęła śmiechem. — W bombki choinkowe, serio? We wrześniu?
Przewrócił oczami.
— Drugą dla odmiany mam w pisanki — odparł. — Nie mogłem znaleźć pary — przyznał.
Idealnie poprawiał jej humor, sprawiając, że uśmiech nie znikał z jej twarzy. Przyglądała się w ciszy, jak dopisuje kolejne zdania w pracy domowej.
— Kiedy przestaniesz gwałcić ten pergamin kretynizmami na temat praw Gampa? — spytała, zaglądając mu przez ramię.
— Co ci się tu niby nie podoba?
— Nie da się transmutować wszystkiego.
— Jaka maruda — fuknął — Prawo drugie, uwaga cytuję! — Podniósł palec do góry, aby ją uciszyć. — Każdy obiekt można dowolnie poddać działaniu transmutacji.
— Z wyjątkiem różdżki, duchów oraz jedzenia i picia, którego nie można stworzyć, a jedynie zamienić — odparła z wyrazem wyższości na twarzy.
Jenkinsowi mina zrzedła, gdyż przedmiot nauczany przez McGonagall był jedynym, z którego Rosario wszytko wiedziała i potrafiła. Oznaczało to, że będzie musiał wszystko pisać od nowa.
— Wiesz co, cofam swoją propozycję przysługi. I tak muszę je wyrzucić. — Przyznał z bólem, gniotąc pergamin.
— Napiszę to, jak ty... — zaczęła.
— O nie, nie, nie! — Podniósł ręce w obronnym geście. — Nie piszę znów twojego eseju na Opiekę. Zresztą, po jakiego grzyba to kontynuujesz, jesteś beznadziejna z tego przedmiotu.
— Lubię zwierzątka — oznajmiła beztrosko. Posłał jej sceptycznie spojrzenie. — No dobra wygrałeś. To wymówka, aby siedzieć z tobą w jednej ławce. — Poruszyła sugestywnie brwiami.
Westchnął zrezygnowany.
— Zołza — mruknął na tyle głośno, żeby usłyszała. — A mogłem nie próbować cię poderwać — przyznał już głośniej. — Na razie. — Pokazał jej język i wstał. Gdy się podnosił, usłyszeli charakterystyczny dźwięk przy rozpruwaniu materiału. Derek jęknął i posłał błagalne spojrzenie w stronę krztuszącej się ze śmiechu Ros.
— Kogo spodnie tym razem zabrałeś?
— Chyba Kenny`ego. Jest szczuplejszy. W sumie tak czułem, że mnie piją na tyłku. Mogłabyś?
— Mówiłeś coś o zołzach i tak dalej — odparła ze słodką miną.
— Będziesz mniejszą, gdy mi pomożesz — zaoferował.
Udała, że bardzo dogłębnie się zastanawia.
— Chyba wolę być większą — orzekła w końcu.
— Napiszę ci tę opiekę — obiecał ze zrezygnowaniem.
— I wreszcie gadasz z sensem.
Machnęła różdżką, a spodnie nie dość, że się zszyły, to jeszcze odrobinę rozluźniły.
— Kocham cię. — Pocałował ją w policzek i odszedł. Przed wyjściem z Wielkiej Sali jeszcze się potknął, gdy próbował jednocześnie iść tyłem i jej machać.
— Ja ciebie chyba też... — westchnęła zrezygnowana.
Czy to możliwe, że mimo bronienia się ten gapowaty ciamajda skradł jej serce?
I czy w jego sercu jest miejsce dla niej?
★★★
          — Nie musicie iść ze mną, będzie gorzej niż zazwyczaj — ostrzegał.
— Nie pitol Luniu — mruknął ze znudzeniem Syriusz.
— Ja jestem poważny, a ty stroisz sobie żarty — skrzyczał go.
— Remus to nie pierwsza nasza wspólna pełnia. — Uspokoił go James.
— Rogacz ma racje, ale nie! Ty zawsze musisz panikować jak baba — stwierdził Black.
— Nie chcę wam zrobić krzywdy — przyznał zbolałym tonem.
— Luniu parę blizn i siniaków doda mi męskości. Będę mógł opowiadać laskom, jak w heroiczny sposób pokonałem wilkołaka. Będą jadły mi z ręki. — Łapa zatarł ręce na samą myśl.
— Już wszystkie jedzą — zauważył Peter.
Remus tylko westchnął i spojrzał błagalnie na Rogatego.
— Będziemy grzeczni — obiecał — słowo skauta.
Lupin przewrócił oczami, ale nie drążył tematu. Założył bluzę i udał się do Skrzydła Szpitalnego gdzie czekała na niego Poppy. Wypił przygotowane przez nią eliksiry wzmacniające, uspokajające i przeciwbólowe. Taki sam zestaw otrzymał na czas po pełni. Chociaż pielęgniarka przychodziła do niego krótko po przemianie w ludzką postać, odkąd są z nim Huncwoci nalegał, aby zostawiała mu wywary. Wiedział, że James go ocuci, poda leki i pomoże się ubrać. Łatwiej mu było pokazać się jej w nieco lepszym stanie, niż takim, mogącym zaliczyć do opłakanego. Pomfrey machnęła różdżka, a drzewo znieruchomiało, wprowadziła chłopaka do Wrzeszczącej Chaty, poklepała pokrzepiająco po plecach i obiecała zjawić się nad ranem.
          Huncwoci czekali, kiedy oddali się na bezpieczna odległość. Peter pod postacią szczura unieruchomiło ponownie tej nocy Bijącą wierzbę i cała trójka pognała przez tunel. W momencie, kiedy znaleźli się w salonie, zaczęła się przemiana. Rogacz i Łapa wymienili zdziwione spojrzenia, nigdy tak szybko księżyc nie osiągnął pełnej postaci.
          Remus wił się. Ogromny, okropny ból rozsadzał go od środka, czuł jak każda kość w jego ciele łamie się, aby zrosnąć się ponownie, nadając sylwetce zwierzęcego kształtu. Twarz pokryła się sierścią jako pierwsza, następnie korpus, ręce i nogi. Resztkami świadomości marzył, aby ten koszmar się skończył, aby przestało boleć, a potem nie czuł już nic oprócz palącego, wszechogarniającego pragnienia krwi.
          Przemiana dobiegła końca. Lunatyk upadł, lecz zaraz się poderwał i zaatakował kredens. Syriusz, gdyby mógł, przewróciłby oczami, od miesięcy wychodząc, naprawiał mebel a Remus, gdy tylko się przeistoczył, go rozwalał. Wilkołak odwrócił się do animagów, najeżył, następnie zaczął warczeć i skradać się. Stojąc spokojnie, pozwolili się obwąchać, a kiedy Remus wyczuł znajome zapachy, uspokoił się i zawył. Po kilku pełniach nauczyli się odróżniać ton wycia. Ten oznaczał radość. Skierowali się do tunelu, Lupin podskakiwał koło nich jak mały wilkołaczek, który chce się bawić ze starszymi kolegami. Weszli do zakazanego Lasu i wędrowali przez gąszcz roślin spokojnym, równym tempem. Remus biegał od krzaka do krzaka, obwąchując i strasząc mniejsze, leśne stworzenia. Z krzaka jeżyn wyskoczyła mała, zwinna wiewiórka. Lupin natychmiast za nią pognał, a Huncwoci za nim. Potter widząc, że zbliżają się do skraju lasu, który znajdował się na uboczu Hogsmeade przyspieszył i gnał ile sił w kopytach, by nie dać Remusowi wyjść za obrąb drzew. Niestety wilkołak był szybszy, wpadł na polną dróżkę, która zapewne za kilka mil łączyła się z jedna z głównych dróg wioski czarodziejów, a którą z łatwością likantrop mógł pokonać w ekspresowym tempie. Lupina przestało interesować zwierzątko. Stanął i zaczął z uwagą oraz skupieniem nasłuchiwać, po chwili przeraźliwie zawył i ruszył w stronę światełka. Rogacz oraz Łapa od razu zorientowali się, że owy blask pochodzi z okna jednego z domów. Syriusz zamienił się w człowieka.
— Nie dogonimy go — wysapał z paniką w głosie.
Zamiast jelenia pojawił się rozczochrany okularnik.
— Cholera — zaklął. Myślał gorączkowo jak zawrócić przyjaciela i wtedy wpadł mu do głowy pomysł, który mógł okazać się jedyną deską ratunku.
— Staraj mu się mnie dać za bardzo do mnie zbliżyć — krzyknął do Blacka i zaczął grzebać w kieszeni.
— Rogacz, co ty robisz?!
James wyciągnął różdżkę i przyłożył do boku, wyszeptał zaklęcie, a z nowo powstałej rany powoli zaczęła sączyć się krew. Potter zasyczał z bólu, jednak umaczał rękę, w lepkiej cieszy i wysmarował nią drzewo.
— Remus — wydarł się. Ponownie zamienił w jelenia i ruszył na tyle, jak szybko pozwalała mu rana w stronę zamku. Łapa otrząsnął się z szoku, powrócił do animagicznej postaci i zaczął ujadać.
          Zatrzymał się i usłyszał krzyk, świadomość podpowiadała mu, że jest on ludzki. Zapach krwi potwierdził domysły i wyostrzył zmysły. Zawrócił i pognał za swoim nowym celem — krwawiącym człowiekiem.
          Otarł się o kolejne drzewo i przystanął, bolący bok coraz bardziej mu dokuczał, a utrata krwi osłabiła organizm. Przez zarośla widział zarys błoni i Bijącej Wierzby. Za sobą usłyszał łamanie gałęzi i wycie. Resztkami sił zmusił się do galopu. Wraz z Glizdogonem dotarli na skraj lasu i szczurek pognał do drzewa, aby je unieruchomić. Jeleń wpadł do tunelu, zostawiając już niespecjalnie, coraz większe plany krwi. Wycieńczony padł na podłogę we Wrzeszczącej Chacie i zmienił się w człowieka. Peter również to uczynił i podbiegł do przyjaciela.
— Wstawaj! — Rozpaczliwie próbował podnieść omdlałego Pottera.

Usłyszał rumor, a następnie warczenie. Z szalejącym w piersi sercem odwrócił się i zobaczył oszalałe z żądzy ślepia wilkołaka.