Witajcie!
Mam lekkie opóźnienie, ale zgodnie z
obietnicą jest nowy rozdział. Zadowolona nie jestem, jednak na
więcej poprawek i zmian nie mam już pomysłów.
Czytajcie!
☆☆☆
Siedziała zamyślona na swoim łóżku
i ssała końcówkę cukrowego pióra. Na kolanach leżała książka,
której nawet nie otworzyła. Zastanawiała się jak rozegrać
rozmowę z Dumbledore`m. Jej rozmyślania przerwała poduszka, która
z impetem uderzyła ją w twarz. Rozejrzała się zdezorientowana,
zobaczyła rechoczącą Alicję. Uśmiechnęła się i odrzuciła z
całej sił przedmiot w przyjaciółkę.
—
Wzięłybyście się do nauki —
zrugała je Lily, wychodząc z łazienki.
— Nie
marudź. Przecież się uczymy. —
Albertini przewróciła oczami.
— Właśnie
widzę — burknęła.
— Kiedy
ostatnio odrobiłaś jakąś pracę domową?
— W
środę.
— Wczoraj
to byłaś na szlabanie.
— To
w zeszłą środę. —
Wzruszyła ramionami.
— Wtedy,
to biegałaś po boisku, podczas treningu z transparentem i zbierałaś
chętne do drużyny cheerleaderek.
Ros zamyśliła się, czy naprawdę
odrabiała lekcję trzy tygodnie temu? Nagle oczy jej się zaświeciły
i spojrzała proszącym wzrokiem na Lily.
— À
propos...
— Zapomnij.
Nie będę robić z siebie idiotki na oczach całej szkoły.
— A
może ty? — zwróciła
się do Alicji.
Bones pokręciła w odpowiedzi głową.
Albertini westchnęła. Nikt jej nie rozumiał. Może poszuka
dziewcząt wśród hogwarckiej społeczności.
★★★
Założył okulary na nos i rozejrzał
się po śpiących kumplach. Bezszelestnie wstał, naciągał spodnie
oraz bluzę, a spod poduszki wyciągnął pelerynę niewidkę.
Przemknął przez Pokój Wspólny, zaczarował schody i po cichu
skierował się do dormitorium Lily. Nacisnął klamkę i pchnął
drzwi, które zaskrzypiały, zamarł na chwilę, ale widząc, że nie
obudził żadnej z dziewczyn, wszedł do pokoju. Podszedł do łóżka
Evans, spała z rozrzuconymi rudymi włosami po całej poduszce.
Prawą rękę podłożył sobie pod głowę, a lewa ściskała
kołdrę, która ją okrywała. Przyjrzał się jej uważnie, tak
naprawdę nie była niesamowicie piękna, nie miała idealnej figury,
była najniższa ze swoich przyjaciółek, jej cerę przyozdabiały
piegi. Łapa zawsze mu tłumaczył, że może mieć ładniejsze, ale
on nie zwracał uwagi na paplaninę przyjaciela. Dla niego była
najładniejsza, najpiękniejsza na świecie, idealna w każdym calu.
Kiedy był mały, zawsze krzywił się, gdy w jego obecności, ojciec
przytulał i całował matkę. Słyszał wtedy, że gdy podrośnie i
znajdzie odpowiednią kobietę zrozumie. Teraz rozumiał doskonale.
Kolejna noc mijała mu na wpatrywaniu
się w twarz ukochanej.
Przebudziła się z przeczuciem, że
ktoś niepożądany jest w pokoju. Przetarła zaspane oczy i
rozejrzała się, nic nie wzbudzało jednak niepokoju.
—
Dziewczyny —
szepnęła, lecz odpowiedziała jej cisza i
oddechy spokojnie śpiących przyjaciółek.
Wstała i podeszła do komody, na
której stał dzbanek z wodą, napełniła szklankę i pijąc, dalej
rozglądała się po pomieszczeniu. Jej wzrok prześlizgiwał się,
po sylwetce skrytego pod peleryną Pottera. Weszła do łazienki, ale
i tam było wszystko na swoim miejscu, popijając wodę podeszłą do
okna, oparła się o parapet i wyjrzała.
Nie spuszczał z niej oczu, zauważył,
że każda jej piżama składa się z obcisłych, króciutkich
spodenek i dopasowanej koszulki na ramiączka. Pożerał ją
bezkarnie wzrokiem, kiedy podeszła do swojego łóżka i schyliła
się po coś, zaschło mu w ustach. Odkrył niedawno, że jego ciało
inaczej niż wcześniej reaguje na jej widok. Po chwili schowała się
pod kołdrą, a jemu wróciło rozsądne myślenie. Ułożyła się,
a on wpatrywał się w Lily i wyczekiwał. Kiedy upewnił się, że
zasnęła, wstał z zamiarem wyjścia, jednak coś go tknęło.
Ściągnął pelerynę, nachylił się i zapragnął ją pocałować,
kiedy cal dzielił Jamesa od twarzy dziewczyny, ta niespodziewanie
otworzyła oczy i zaczęła krzyczeć.
— POTTER!
Ty zboczeńcu! Ty erotomanie!
Niepodziewający się obudzenia Evans,
chłopak potknął się i zaplątując w kołdrę, upadł na
podłodze. Lily stała nad nim i wykrzykiwała wyzwiska, a
zdezorientowane dziewczyny próbowały wywnioskować, co się stało.
— Dorcas
wezwij McGonagall —
zarządziła Evans.
— Daj
spokój, już sobie idę.
— Nie!
Nie wiadomo jak długo tu byłeś! A może... —
Lily zająknęła się i przyłożyła dłoń do
ust, uświadamiając coś sobie. —
Patrzyłeś, jak się kąpałam!
Przez myśl Pottera przemknęło, że
jednak mógł ten wieczór spożytkować lepiej.
—
Przyszedłem
jak spałaś!
—
Udowodnij!
— Jak?!
Lily wzruszyła ramionami i opadła
załamana na łóżko, nawet we własnym dormitorium nie mogła być
spokojna. Łzy zaczęły zbierać się w jej oczach.
— Liluś
naprawdę, przychodzę tylko popatrzeć, jak śpisz —
przyznał ze skruchą w głosie.
Zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
—
Przysięgam
na gacie Merlina! Słowo skauta!
— Którym
nigdy nie byłeś —
prychnęła
— WYNOCHA!
— Ale...
— Wynoś
się!
— Lepiej
idź, Jim — Rosario
popchnęła go do wyjścia, a nogą szurnęła pod swoje łóżko
pelerynę.
— Zabiję
Remusa — jęknęła
Evans — i
Pottera.
— Jutro
pójdziemy do McGonagall, Dumbledore na pewno zmieni zabezpieczenia —
Dorcas uśmiechnęła się pokrzepiająco do Lily.
Ta jej tylko przytaknęła ze zbolałą
miną.
— Musisz
przyznać, że to było słodkie —
zaczęła Alicja.
— Bones,
bo będziesz następna po Lupinie i Potterze —
warknęła Ruda.
★★★
Słońce ogrzewało hogwarckie błonia
oraz przyległe do niego tereny. Wiosnę czuć i widać było
wszędzie: na drzewach, łąkach, jeziorze, a zwłaszcza wśród
uczniów. Aby połączyć przyjemne z pożytecznym, większość
zaopatrywała się w książki i wychodziła z zimnych murów zamku
na dwór, aby nacieszyć się ciepłem. Choć nauki mieli multum,
warto było oderwać się, choć na chwilę i obejrzeć ostatni,
decydujący mecz. W tym sezonie prym w tabeli wiedli Gryfoni i
Krukoni. Obie drużyny zacięcie trenowały, aby to im przypadł
zaszczyt dzierżenia pucharu przez następny sezon. Zdobyć tę
nagrodę było nie lada wyzwaniem, a gdy się udało, przybywało
również punktów pozwalających, przybliżyć się do otrzymania
Pucharu Domów, zdobycie jednego oraz drugiego, w jednym roku
nadawało ogromnego prestiżu. Każdy z graczy chciał przyczynić
się do zwycięstwa, pomóc drużynie, jednak to tym, którzy mieli
szansę ostatni raz zagrać w reprezentacji, zależało najbardziej,
aby na trofeum obok nazwy domu i roku było wygrawerowane jego
nazwisko.
John Abbot spojrzał na Gryfona,
wiedział, co przeżywa jego rywal. Obydwaj w tym roku kończyli
Hogwart, zarówno jeden, jak i drugi liczył, że uda mu się
poprowadzić drużynę do zwycięstwa. Nigel czując, że jest
obserwowany, odwrócił się i spojrzał w oczy Abotta. Uśmiechnął
się blado i podniósł pucharek z sokiem dyniowym, wznosząc toast,
Krukon odwzajemnił gest. Prywatnie nie żywili do siebie niechęci.
Adrenalina rozsadzała im żyły, nie
mogli doczekać się, kiedy wsiądą na miotły i poczują wiatr we
włosach. Pojawieniu się graczy na boisku towarzyszył gwar, brawa i
piski żeńskiej części kibiców. Lily spojrzała krytycznym
wzrokiem na Syriusza i Petera, którzy z dumą, a nawet czcią
trzymali transparent z napisem: „Kiedy Gryfoni na miotły wsiadają,
Krukonom ze strachu gacie spadają!”. Dom Ravenclawu nie był
dłużny, można było dostrzec powiewające bannery o haśle:
„Krukoni, Krukoni, żaden Gryfon ich nie dogoni!”. Mecz był
wyjątkiem, gdyż prywatnie te dwa domy nie żywiły do siebie
niechęci,
Część Puchonów opowiadała się za
Gryffindorem, a reszta kibicowała Krukonom, jednak dla każdego, kto
przyszedł na mecz, liczyło się widowisko, a nie wygrany. Co
innego, gdy chodziło o podopiecznych domu Węża, oni dzierżyli w
rękach niebiesko-brązowe proporczyki oraz wykrzykiwali obelgi pod
adresem Gryfonów. Powszechnie było wiadomo, że prywatnie żywią
do siebie niechęć.
Piłki zostały uwolnione, rozległ
się gwizdek i piętnaście osób poderwało się w górę. Obrońcy
zajęli miejsca obok pętli, ścigający przyjęli ustalone szyki,
pałkarze już latali i bronili swoich zawodników przed tłuczkami,
a szukający zaczęli wypatrywać tego, co najcenniejsze
– złotego
znicza.
Mecz rozpoczęto.
Po pół godziny gry wciąż nie
został wyłoniony zwycięzca. Gracze walczyli zaciekle, a wynik był
wyrównany, gdyż Gryffindor prowadził zaledwie dwudziestoma
punktami. Zapał kibiców nieco ostygł i tylko nieliczni krzyczeli
oraz zagrzewali swoich kolegów do walki. Lily siedziała znudzona,
zastanawiając, jakie ma szanse na przeciśnięcie się między
tłumem uczniów, aby udać się do dormitorium. Rosario zupełnie
odwrotnie do Evans kręciła się na siedzeniu, przy każdym, nawet
najdrobniejszym, cieniu szansy na zwycięstwo. Jej lewy warkocz
mienił się złotem, a prawy był w iście szkarłatnym kolorze, oba
podskakiwały wraz z właścicielką i często trafiały zirytowanego
Syriusza w twarz. Black już miał wygłosić długi, męczący
monolog, w którym to pragnął zaznaczyć swoje zbulwersowanie na
zachowanie Albertini, gdy jego uwagę przykuł krzyk komentatorki.
Odwrócił wzrok i spostrzegł swojego najlepszego przyjaciela wraz z
szukającą Ravenclawu, ścigających się do małej złotej
piłeczki, rozpaczliwie próbującej im uciec.
— Dawaj
James! — wykrzyknął,
a warkocze Ros zupełnie przestały mu przeszkadzać.
Lily obserwowała rozgrywające się
sceny z mniejszym zainteresowaniem i zaangażowaniem niż jej
przyjaciele, choć musiała przyznać, że Quidditch, z każdym
meczem coraz bardziej jej się podobał. Może komuś wydać się to
dziwne, ale pierwszy mecz obejrzała, gdy zwolniła Pottera ze
szlabanu, wszystkie poprzednie spędzała z Severusem w ich ulubionej
klasie na warzeniu lub czytaniu książek i poradników o eliksirach.
Zauważyła, iż ostatnimi czasy oddalają się od siebie, mają
coraz mniej wspólnych tematów, rzadziej się widują, a co gorsza
Snape zaczął zadawać się z podejrzanymi typami. Odpędziła
nieprzyjemnie myśli i przeniosła wzrok z podskakującej Rosario na
Jamesa.
„Jeszcze troszeczkę, jeszcze
stópka! Jeszcze jeden, mały pieprzony cal i złapie tego
przeklętego znicza!” Te i tym podobne myśli krążyły po głowie
szukającego Gryfonów. Był już blisko, jednak zdobycz znów mu
umknęła, jedynym pocieszeniem było to, że Krukonce też zginął
z oczu. Zatrzymał miotłę i rozejrzał się po boisku, a potem
bezwiednie zaczął przeszukiwać trybuny w poszukiwaniu rudej
czupryny. Wrzask Sary koło ucha przywrócił go do rzeczywistości,
spojrzał za ścigającą zdobywającą kolejny punkty. Kafel
przeleciał przez najwyższą obręcz przeciwników, a publiczność
zawyła z uciechy. Widząc błysk koło Abotta poderwał Zmiatacza do
lotu i pomknął, najszybciej jak potrafił za swoim celem.
Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, musiał tylko po nie
sięgnąć.
★★★
Wygrana była największym
zaskoczeniem dla samego Gryffindoru, gdyż Potter po tym, jak pognał
za złotym zniczem, zaplątał się w swoją własną pelerynę,
jakież było jego zdumienie, gdy odnalazł małą, trzepoczącą
piłeczkę w swoim rękawie. Zdziwiony dla szczęśliwy szukający
zarządził imprezę, którą poparł cały dom.
— Jeszcze
po kropelce! Jeszcze po kropelce! Bo dzierżymy puchar w ręce! —
Syriusz śpiewał do pustej butelki whiskey, Peter
założył się z Dorothy, kto zje więcej muffinek, a James zbierał
zakłady, które pierwsze puści pawia. Żadnemu z imprezowiczów nie
przeszkadzał w zabawie fakt, że następnego dnia jest poniedziałek,
a zwłaszcza Łapie i Rogaczowi, zaczynającymi ten dzień
transmutacją.
★★★
Minerwa McGonagall mierzyła
nieprzychylnym wzrokiem swoich wychowanków. Jej podopieczni nie
wykazywali żadnej aktywności na zajęciach, miała wrażenie, że
tylko nieliczni w ogóle wiedzą gdzie się znajdują. Przeniosła
spojrzenie z notującej Meadowes na usypiającego Blacka. Cicho,
niczym kocica, w którą się przemieniała, podeszła do ławki, w
której siedzieli dwaj Huncwoci. Chrząknęła, czym zwróciła uwagę
dwójki rozrabiaków. Ujrzała jak Potterowi oczy, mimo wielkiego
wysiłku, same się zamykają, natomiast Blacka były przekrwawione,
a sińce pod oczami wskazywały, że tej nocy nie zmrużył oka. W
myślach najpierw zganiła samą siebie, że nie poszła sprawdzić,
jak jej dom świętuje wygraną. Potem zabrała się za chłopców.
— Black!
Dlaczego masz przekrwawione oczy?! Piłeś?! —
krzyknęła.
— Ależ
skąd pani profesor! —
bronił się zachrypniętym głosem, który wcale
nie poprawiał jego sytuacji.
— Więc?
Syriusz wytężył ostatki umysłu,
które pozostały niezamglone przez kaca i wypalił:
— Pani
profesor płakałem przez cały weekend, bo brakowało mi pani
lekcji!
Klasa parsknęła, nikt będąc w tak
opłakanej sytuacji, nie wymyśliłby tak niedorzecznego
wytłumaczenia. Kąciki ust Minerwy na ułamek sekundy podniosły się
w uśmiechu, co nauczycielka szybko zatuszowała ironicznym wyrazem
twarzy.
— W
takim razie dodatkowy esej na dwie stopy o przemianie lampy w biurko.
Łapa jęknął, za co dostał kuksańca
w bok od śpiącego Jamesa.
— Panu
Potterowi też nie zaszkodzi —
dodała po chwili głośniej jadowitym tonem.
Rogacz przetarł zaspane oczy,
rozejrzał się i dostrzegł odchodzącą McGonagall.
— Ominęło
mnie coś?
Zrezygnowany Syriusz pacnął się w
czoło, a James jakby nigdy nic, posyłał w powietrzu buziaki w
stronę Evans.
★★★
Dziękował Merlinowi za skończone
zajęcia, jedyne, o czym marzył to łóżko. A przed nimi była
jeszcze pełnia, liczył więc, że uda mu się odrobinę zdrzemnąć,
zanim pójdą do Wrzeszczącej Chaty.
— Remus
reagujesz na nas coraz lepiej, nie jesteśmy już tak poobijani, jak
za pierwszym razem.
— James,
powiedziałem nie.
— No,
ale co ci szkodzi.
— Nie
będę narażać was ani nikogo innego. A jak Hagrid będzie w lesie,
to co wtedy?
Potter przewrócił oczami. Peter
pozostał biernym słuchaczem, choć w duszy przytakiwał Lupinowi, a
Syriusz nie miał siły, ani ochoty, użerać się z upartym
Lunatykiem. Rozglądając się, spostrzegł cień, który przemykał
za nimi.
—
Zapomniałem podręcznika, idźcie, dogonię was.
Przyjaciele przytaknęli, przez chwilę
obserwował oddalającą się grupkę, a potem szybko się odwrócił,
ruszył za skrawkiem czarnej peleryny niknącej za winklem.
★★★
Gdy był pewny, że go nie dogoni,
zwolnił kroku. Odprężył się, jednak nie był usatysfakcjonowany,
znów nie dowiedział się, co to za tajemnicę skrywał Lupin.
— Nieładnie
jest podsłuchiwać.
Drgnął na dźwięk znienawidzonego
głosu.
— O
czym ty bredzisz, Black?
— Ne
udawaj niewiniątka Smarkerusie, widziałem, jak nas śledziłeś.
Prychnął.
— Jeśli
chcesz się dowiedzieć, przyjdź wieczorem pod Bijącą Wierzbę,
trzeba dźgnąć jej pień, żeby stała się nieszkodliwa. —
Widząc jawne zainteresowanie w oczach Ślizgona
kontynuował. — Bystry
jesteś, dasz sobie radę.
Odszedł zadowolony z siebie,
zostawiając osłupiałego Snapa. Może ten dzień nie będzie, aż
taki beznadziejny?
☆☆☆
I jak?