Witajcie Najdrożsi!
Ostatnio marudziliście, że rozdział
za krótki, ten jest dwa razy dłuższy i mam nadzieję, że
zostaniecie usatysfakcjonowani jego długością:)
W poprzednim dużo dziewczyn, w tym
bardziej skupiłam się na Huncwotach. Chociaż nie mogło zabraknąć
Lily i Jamesa:)
Dziękuję za komentarze:)
Rozdział dedykuje Teoretycznej,
która miała urodziny:) Sto lat kochana jeszcze raz!:*
Rogata
☆☆☆
Syriusz Black miał niezwykle
pracowite życie w Hogwarcie. Oprócz przymusowego uczęszczania na
zajęcia, z których większość uważał za bezsensowne i zbędne,
zmagał się z tłumami fanek, obsesyjnie próbującymi się z nim
umówić. Dzierżył również zaszczytny tytuł największego
rozrabiaki w zamku, zobowiązujący do ciągłego wymyślania i
realizowania dowcipów na skale szkolną.
Dziś jednak miał w planach jeszcze
jedno zadanie, jakim było towarzyszenie najlepszemu kumplowi w
naborze do drużyny. Z niewielkim zainteresowaniem przyglądał się
Gryfonom latającym na miotłach.
Co roku w Gryffindorze drużyna wraz
z nowymi rekrutami zbierała się, aby wybrać nowy, podstawowy skład
oraz rezerwowych. Do tej pory zostali sprawdzeni pałkarze, obrońcy
i ścigający. Przyszedł czas na szukających, prócz Jamesa
zgłosiło się pięciu chłopców i trzy dziewczyny. Eliminacje
powoli zbliżały się ku końcowi, a Syriusz zdarzył z nudów
zaczarować znicza, aby stawał się co kilka minut niewidziany,
wypuścił tłuczki na Annabeth Flint, kafel stał się niezwykle
ciężki i żaden z zawodników nie mógł go podnieść, a co
dopiero rzucić podczas lotu. Natomiast obręcze odpychały wszystkie
piłki rzucone w ich stronę. Black miał niezły ubaw, podczas gdy
kapitan zorientował się, dlaczego każdy z kandydatów na obrońcę
nie przepuścił ani jednego gola. Zirytowany podleciał do Blacka i
nawrzeszczał na niego, po czym wrócił do drużyny.
Łapa rozejrzał się w poszukiwaniu
nowego źródła rozrywki. Kiedy miał już podpalić miotłę
Henry`ego przysiadł się do niego Terry. Starszy o rok Puchon,
niezbyt rozgarnięty, jednak sympatyczny mięśniak.
— Cześć Syriusz — zagadnął.
— Hej — odparł i wrócił do
przerwanej czynności nie, zwracając na niego uwagi.
— Mam sprawę.
— Nie mam ognistej na zbyciu.
Niedługo moje urodziny i muszę zbierać zapasy — wytłumaczył
automatycznie.
— Nieee. — Machnął lekceważąco
ręką, jakby ognista w istocie nie miała tak wielkiej wartości,
jak uważał Black. — Ja nie o tym. Chodzi o Jamesa, a raczej o
Evans.
Huncwot oderwał wzrok od miotły
Whitmana, która właśnie zaczęła płonąć. Przez co jej
właściciel złapał za rączkę i uderzał o murawę, niszcząc
przy tym jej witki.
— A możesz jaśniej? —
Zainteresował się, co też chłopak może chcieć od jego
najlepszego kumpla i rudego uparciucha.
— Czy Jim z nią tak na poważnie?
— Poważnie, czyli jak?
— No wiesz, bo nie chciałbym koledze
wchodzić w paradę.
— Jaką paradę?
— Słyszałem, że podoba się też
Willowi z Ravenclawu i jeśli Jamesowi na niej nie zależy jakoś
szczególnie, to bym się z chęcią koło niej zakręcił, zanim
zrobi to ktoś inny.
— Ale zaraz, zaraz. Ty mówisz o Lily
Evans Gryfonce?
— No.
— Prefekt?
— Tak.
— Tej, za którą lata Rogacz ?
— O ile mi wiadomo, w zamku jest
tylko jedna Lily Evans — stwierdził Terry. Jego ton nie spodobał
się Łapie.
— Na brudne gacie Merlina z ćpaliście
się wszyscy liśćmi odorosoku? Ona ma cycki o smaku ognistej czy co
— warknął zirytowany.
— A ma?! Może faktycznie je czymś
naciera. — Zamyślił się.
— Kretyn — fuknął. — Evans jest
Jamesa, a jak któryś się zbliży, to będzie miał do czynienia z
całą naszą czwórka — obwieścił.
— Dobra, dobra stary. Wolałem się
upewnić — stwierdził i odszedł w momencie, gdy został
obwieszczony koniec eliminacji.
— Powariowali — mruknął Syriusz,
wstał z trybun i skierował się w stronę szatni.
★★★
Szedł powoli, niezdarnie, potykał
się o rąbek swojej przydługiej szaty. W oczach mu pociemniało,
gdyby nie przytrzymał się zbroi, pewnie upadłby na zimną
posadzkę. Może to byłoby lepsze rozwiązanie, wtedy ukoiłby
rozgrzaną skórę. Wiedząc, że dalej nie da rady iść, usiadł na
ławeczce i oparł się o ścianę, zaczął grzebać w kieszeni za
odrobiną czekolady. Blond włosy pozlepiały mu się od potu, a
grzywka przykleiła do czoła. Westchnął, czując słodki smak na
języku. Mięśnie zaczęły się rozluźniać a obraz przed oczyma
wyostrzać. Żałował, że nie posłuchał Jamesa i nie zgodził się
na posiadanie dwukierunkowego lusterka, teraz byłoby idealne, aby
wezwać go do pomocy. Pomimo kojącego działania kakaowego przysmaku
ręce nadal mu drżały ze zdenerwowania. Czuł, że nie jest z nim
dobrze, że dzieją się dziwne rzeczy, ale czy będąc wilkołakiem
od tylu lat, kiedykolwiek mógł o sobie powiedzieć normalny? Nie
przypuszczał, nie pomyślał nawet, że to znów go spotyka. Blue
moon. Te dwa słowa wciąż kołatały mu się po głowie. Samo
wyrażenie go przerażało, a co dopiero jego skutki. W swoim
likantropicznym życiu tylko raz zdarzyło mu się doświadczyć tego
zjawiska i szczerze prosił Merlina, aby nigdy więcej go nie
spotkało. Bo jaka może być większa kara dla wilkołaka niż dwie
pełnie w jednym miesiącu? Wzdrygnął się na sama myśli.
Doskonale pamiętał, gdy dziesięć lat temu doświadczył Blue
Moon. Niepokój, zdenerwowanie, złe samopoczucie, senność i
obrzydliwa żądza, dominująca jego umysł przez cały czas, która
dokuczała mu przeważnie kilka godzin przed pełnią. Nauczył się
z nią funkcjonować, ujarzmiać, ale nie potrafił uciszyć jej, gdy
była tak silna. Wtedy trzymał się z daleka od tłumów, czasem
dzień przed pełnią rezygnował ze wspólnych posiłków, na
zajęciach siadał jak najdalej od wszystkich. Kilka razy w obawie
przed zrobieniem śpiącym przyjaciołom krzywdy wymykał się do
Pokoju Życzeń i wracał nad ranem. Kiedyś przyłapał go James,
ale mimo ogólnego wrażenia, luzaka i lekkoducha, jakże mylnego, od
razu pojął, że Remus nie chce się wszystkim zwierzać ze swoich
słabości. Pozwolił się wyżalić i nie drążył tematu ani w
obecności reszty Huncwotów, ani gdy byli sami.
Lupin starał się wymazać z pamięci
męki tamtego miesiąca i dlatego nie od razu zrozumiał, co się
dzieje, nie przestudiował dokładnie i wnikliwie map nieba. Chociaż
może prawda była bardziej bolesna i brutalna. Doskonale zdawał
sobie sprawę, co oznacza jego złe samopoczucie, ale nie dopuszczał
do siebie myśli, że będzie podwójnie przeżywał swoją prywatną
tragedię. Aż do dziś. Dziś McGonagall, która była na bieżąca
informowana przez profesor Purcell o dokładnej dacie pełni oraz
wszelkich anomaliach jak Blue Moon. Dwóch pełniach w jednym
miesiącu, oddzielonych od siebie tylko kilkoma dniami i niezwykle
silne wpływającym księżycem na likantropów.
— Luniu! Tu jesteś! Dobrze, że mam
mapę, bo jesteś nam potrzebny. Trzeba zaplanować urodziny Łapy i
pójść po zgodę do McGonagall na przywiezienie prezentu, no i mamy
nowy pomysł na kawał. Mówię ci, jest świetny... — Przestał
nawijać jak katarynka, widząc bladego i roztrzęsionego
przyjaciela. — Remus? Wszystko dobrze?
— Blue moon — odparł tylko Lupin.
Przymknął oczy, czaszkę rozsadzał mu ogromny ból.
— Yyyyy ja wiem, że jako twój
kumpel powinienem w minimalnym stopniu orientować się w fazach
księżyca, ale przez ostatni rok astronomii moim jedynym zajęciem
było gapienie się na Evans — przyznał skruszony Potter.
— Dwie pełnie w jednym miesiącu —
wytłumaczył zbolałym, słabym głosem.
— Ja cię! Dwie wyprawy! — Oczy mu
rozbłysły z podekscytowania. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyli,
odkąd rozpoczęli swoje nocne eskapady z Lunatykiem.
— To nie takie wspaniale jak ci się
wydaje.
— Porozmawiamy o tym w pokoju —
odparł James obserwując zezujących na nich Ślizgonów — Chodź,
pomogę ci.
Powoli dotarli do Wieży Gryfonów.
Rogacz nalegał, ale uparty Lupin kategorycznie odmówił pójścia
do Skrzydła Szpitalnego. Nie jest na tyle słaby, żeby dać się
pokonać kaprysom księżyca.
★★★
Lily biegała po Pokoju Wspólnym i
pomstowała na wszystko, na czym stoi Hogwart. Odznaka prefekta,
którą nosiła z dumą i zaangażowaniem w swoim obowiązkach, dziś
niezwykle jej ciążyła. Pierwszoroczni padali ofiarami
wspaniałomyślnych starszych kolegów, którzy urządzali kocowanie
i temu podobne dyrdymały. Kilku chłopców zaprowadziła do
Skrzydła, zarekwirowała mnóstwo nowych, nielegalnych gadżetów, z
jednego sklepu dla żartownisiów na Pokątnej. Odrzuciła zaloty
wyjątkowo chamskiego czwartoklasisty i ugasiła trzy pożary, jeden
kanapy i dwa dywanu. Zmrużyła wściekle oczy, gdy spostrzegła
Pottera i Remusa przechodzących przez portret.
— Może byś mi łaskawie pomógł, a
nie szlajasz się z Potterem! — warknęła i założyła ręce na
piersi, tupiąc przy tym nogą.
— Już Lily.
Twarz dziewczyny momentalnie
złagodniała widząc zły stan zdrowia przyjaciela.
— Pełnia? — spytała niezwykle
miękko i cicho.
— Dwie — wyjaśnił James i był
już gotowy uraczyć Evans obszernym tłumaczeniem, co to oznacza,
gdy spytała:
— Blue moon?
Przytaknął, nie dowierzając. Ta
dziewczyna zaskakiwała go na każdym kroku. Swoją wiedzą,
oczytaniem, zdolnością empatii. Obserwował, jak odprowadza Remusa
do pokoju i szepce mu kojące słowa. Nie był o niego zazdrosny,
przyjaciel nigdy nie zrobiłby mu świństwa. Nawet cieszył się, ze
Lily odrobinę uspokoiła Lunatyka. Delikatny uśmiech zaczął
błąkać się na jego twarzy. Była aniołem, rudowłosym dobrym
duszkiem, z temperamentem, ale mimo to wiedział, że jest niezwykle
opiekuńcza.
— Nasz dzieciak będzie mieć
przerypane — mruknął i potargał włosy, bo właśnie Evans
schodziła po schodach.
Na „dzień dobry” wdepnęła w
rozpuszczoną czekoladę. Jęknęła i wyczyściła różdżką
najpierw siebie, a potem podłogę.
— Nie matkuj mu. Nie lubi tego —
stwierdził z uśmiechem.
— Nie matkuję, staram się pomóc —
burknęła obrażonym tonem.
— Wolałby, żebyś go poklepała po
plecach niż tłumaczyła, jaki jest biedny.
— Tak jak ty? — Uniosła jedna brew
w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Chociażby. Dla nas jest równy,
nie ma ulg, bo ma mały futerkowy problem.
— I dlatego Black zaatakował go o
nowy kawał, jak tylko wszedł? — spytała z po wątpieniem.
— To odciąga jego umysł od
problemów.
— Akurat — prychnęła.
— Wierz mi. Znam go sześć lat. Nie
lubi użalania się nad nim.
— To, co mam zrobić?
— Zaproponuj partię szachów.
Posłała mu sceptyczne spojrzenie.
— Nie wierzysz mi?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
— To chodź!
Pociągnął ją za rękę i
poprowadził do dormitorium, wepchnął siłą i zamknął drzwi,
odgradzając jej drogę ucieczki. Pozostali Huncwoci przyglądali się
temu ze zdziwieniem.
— Lily? — Remus posłał jej
pytające spojrzenie.
— Noo... ten, bo ja — zaczęła się
plątać.
— Evans chciała zagrać z tobą
partyjkę, ale nie chciała przyjść do naszego pokoju, twierdząc,
zupełnie nie wiem dlaczego, że będę ją nagabywać o randkę. —
Black parsknął śmiechem, a James kontynuował. — Więc
obiecałem, że na cały jej pobyt tutaj dam spokój.
— Serio? — zapytała zbita z tropu.
— Oczywiście — przytaknął
Rogacz.
Remus doskonale zdawał sobie sprawę,
jak było naprawdę, znał zarówno Evans, jak i Pottera, ale
ucieszył się z takiego obrotu sprawy.
— Gramy? — spytał i nie czekając
na odpowiedź dziewczyny, wyciągnął planszę i zaczął ustawiać
pionki.
Lily posłała Jamesowi pełne uznania
spojrzenie, które było dla niego wystarczającą nagrodą.
★★★
Chodziła po całym zamku, a nawet
przeszła już błonia, sowiarnię oraz odwiedziła Hagrida. Zostały
lochy i Wielka Sala. Wątpiła, aby chłopak zaszył się w zimnych
piwnicach, więc wybrała się do drugiego punktu.
— Cześć przystojniaku — zagaiła.
Nie zareagował, dalej zawzięcie
notując.
— Powiedziałam cześć —
burknęła, opadła na miejsce obok niego i szturchnęła go, nie
będąc delikatną.
— Myślałem, że Black stoi koło
mnie — przyznał z uśmiechem, za co znów zarobił sójkę.
— Kretyn.
— Jak wakacje? Widziałaś się z
mamą? — spytał i spojrzał na Ros. Gdy się obracał, ręką
potrącił kałamarz, wylewając jego zawartość na wypracowanie.
Jęknął przeciągle i zaczął rękawem szaty wycierać atrament.
— Przestań! — Podniosła jego
ramię. — Chłoszczyć — mruknęła. Ubranie znów stało się
czyste. Potem zajęła się rozlanym tuszem. Usunęła go, nie
niszcząc eseju.
— Wybawczyni — krzyknął i znów
przewrócił buteleczkę, która była tym razem pusta.
— Tragedia — westchnęła z
rozbawieniem.
— Jestem ci winny przysługę. Nie
zniósłbym pisania tego drugi raz.
— Upomnę się — ostrzegła.
Sposępniała przypominając sobie o
matce.
— Wnioskując po twoim humorze, nie
odezwała się.
— Wiesz... pokazy, sesje, wywiady
znów pokazy — odparła, siląc się na beztroski ton.
— Nie martw się. Jak będzie mogła,
to na pewno się zobaczycie — pocieszył ją.
— Cóż myślę, że jak zamieni
wakacje na Kanarach z przystojnym gachem na odwiedziny w Cardiff, to
się zobaczymy.
— Na stringi Morgany muszę poprosić
twoja babcię, aby nie kupowała tych tabloidów. — Podrapał się
w zamyśleniu piórem po nosie, tworząc na nim kleksa. Albertini
roześmiała się cicho i wytarła mu nos.
— Co ja bym bez ciebie zrobił? —
spytał Derek.
— Zginał marnie — odparła z
przekonaniem i zaczęła wpatrywać się w chłopaka.
— Co tak mrugasz? Wpadło ci coś do
oka? — Zaniepokoił się.
— Taki tam gamoń ze skarpetkami... —
Przychyliła się i zerknęła na jego nogi, a potem znów parsknęła
śmiechem. — W bombki choinkowe, serio? We wrześniu?
Przewrócił oczami.
— Drugą dla odmiany mam w pisanki —
odparł. — Nie mogłem znaleźć pary — przyznał.
Idealnie poprawiał jej humor,
sprawiając, że uśmiech nie znikał z jej twarzy. Przyglądała się
w ciszy, jak dopisuje kolejne zdania w pracy domowej.
— Kiedy przestaniesz gwałcić ten
pergamin kretynizmami na temat praw Gampa? — spytała, zaglądając
mu przez ramię.
— Co ci się tu niby nie podoba?
— Nie da się transmutować
wszystkiego.
— Jaka maruda — fuknął — Prawo
drugie, uwaga cytuję! — Podniósł palec do góry, aby ją
uciszyć. — Każdy obiekt można dowolnie poddać działaniu
transmutacji.
— Z wyjątkiem różdżki, duchów
oraz jedzenia i picia, którego nie można stworzyć, a jedynie
zamienić — odparła z wyrazem wyższości na twarzy.
Jenkinsowi mina zrzedła, gdyż
przedmiot nauczany przez McGonagall był jedynym, z którego Rosario
wszytko wiedziała i potrafiła. Oznaczało to, że będzie musiał
wszystko pisać od nowa.
— Wiesz co, cofam swoją propozycję
przysługi. I tak muszę je wyrzucić. — Przyznał z bólem,
gniotąc pergamin.
— Napiszę to, jak ty... — zaczęła.
— O nie, nie, nie! — Podniósł
ręce w obronnym geście. — Nie piszę znów twojego eseju na
Opiekę. Zresztą, po jakiego grzyba to kontynuujesz, jesteś
beznadziejna z tego przedmiotu.
— Lubię zwierzątka — oznajmiła
beztrosko. Posłał jej sceptycznie spojrzenie. — No dobra
wygrałeś. To wymówka, aby siedzieć z tobą w jednej ławce. —
Poruszyła sugestywnie brwiami.
Westchnął zrezygnowany.
— Zołza — mruknął na tyle
głośno, żeby usłyszała. — A mogłem nie próbować cię
poderwać — przyznał już głośniej. — Na razie. — Pokazał
jej język i wstał. Gdy się podnosił, usłyszeli charakterystyczny
dźwięk przy rozpruwaniu materiału. Derek jęknął i posłał
błagalne spojrzenie w stronę krztuszącej się ze śmiechu Ros.
— Kogo spodnie tym razem zabrałeś?
— Chyba Kenny`ego. Jest szczuplejszy.
W sumie tak czułem, że mnie piją na tyłku. Mogłabyś?
— Mówiłeś coś o zołzach i tak
dalej — odparła ze słodką miną.
— Będziesz mniejszą, gdy mi
pomożesz — zaoferował.
Udała, że bardzo dogłębnie się
zastanawia.
— Chyba wolę być większą —
orzekła w końcu.
— Napiszę ci tę opiekę — obiecał
ze zrezygnowaniem.
— I wreszcie gadasz z sensem.
Machnęła różdżką, a spodnie nie
dość, że się zszyły, to jeszcze odrobinę rozluźniły.
— Kocham cię. — Pocałował ją w
policzek i odszedł. Przed wyjściem z Wielkiej Sali jeszcze się
potknął, gdy próbował jednocześnie iść tyłem i jej machać.
— Ja ciebie chyba też... —
westchnęła zrezygnowana.
Czy to możliwe, że mimo bronienia się
ten gapowaty ciamajda skradł jej serce?
I czy w jego sercu jest miejsce dla
niej?
★★★
— Nie musicie iść ze mną, będzie
gorzej niż zazwyczaj — ostrzegał.
— Nie pitol Luniu — mruknął ze
znudzeniem Syriusz.
— Ja jestem poważny, a ty stroisz
sobie żarty — skrzyczał go.
— Remus to nie pierwsza nasza wspólna
pełnia. — Uspokoił go James.
— Rogacz ma racje, ale nie! Ty zawsze
musisz panikować jak baba — stwierdził Black.
— Nie chcę wam zrobić krzywdy —
przyznał zbolałym tonem.
— Luniu parę blizn i siniaków doda
mi męskości. Będę mógł opowiadać laskom, jak w heroiczny
sposób pokonałem wilkołaka. Będą jadły mi z ręki. — Łapa
zatarł ręce na samą myśl.
— Już wszystkie jedzą — zauważył
Peter.
Remus tylko westchnął i spojrzał
błagalnie na Rogatego.
— Będziemy grzeczni — obiecał —
słowo skauta.
Lupin przewrócił oczami, ale nie
drążył tematu. Założył bluzę i udał się do Skrzydła
Szpitalnego gdzie czekała na niego Poppy. Wypił przygotowane przez
nią eliksiry wzmacniające, uspokajające i przeciwbólowe. Taki sam
zestaw otrzymał na czas po pełni. Chociaż pielęgniarka
przychodziła do niego krótko po przemianie w ludzką postać, odkąd
są z nim Huncwoci nalegał, aby zostawiała mu wywary. Wiedział, że
James go ocuci, poda leki i pomoże się ubrać. Łatwiej mu było
pokazać się jej w nieco lepszym stanie, niż takim, mogącym
zaliczyć do opłakanego. Pomfrey machnęła różdżka, a drzewo
znieruchomiało, wprowadziła chłopaka do Wrzeszczącej Chaty,
poklepała pokrzepiająco po plecach i obiecała zjawić się nad
ranem.
Huncwoci czekali, kiedy oddali się na
bezpieczna odległość. Peter pod postacią szczura unieruchomiło
ponownie tej nocy Bijącą wierzbę i cała trójka pognała przez
tunel. W momencie, kiedy znaleźli się w salonie, zaczęła się
przemiana. Rogacz i Łapa wymienili zdziwione spojrzenia, nigdy tak
szybko księżyc nie osiągnął pełnej postaci.
Remus wił się. Ogromny, okropny ból
rozsadzał go od środka, czuł jak każda kość w jego ciele łamie
się, aby zrosnąć się ponownie, nadając sylwetce zwierzęcego
kształtu. Twarz pokryła się sierścią jako pierwsza, następnie
korpus, ręce i nogi. Resztkami świadomości marzył, aby ten
koszmar się skończył, aby przestało boleć, a potem nie czuł już
nic oprócz palącego, wszechogarniającego pragnienia krwi.
Przemiana dobiegła końca. Lunatyk
upadł, lecz zaraz się poderwał i zaatakował kredens. Syriusz,
gdyby mógł, przewróciłby oczami, od miesięcy wychodząc,
naprawiał mebel a Remus, gdy tylko się przeistoczył, go rozwalał.
Wilkołak odwrócił się do animagów, najeżył, następnie zaczął
warczeć i skradać się. Stojąc spokojnie, pozwolili się obwąchać,
a kiedy Remus wyczuł znajome zapachy, uspokoił się i zawył. Po
kilku pełniach nauczyli się odróżniać ton wycia. Ten oznaczał
radość. Skierowali się do tunelu, Lupin podskakiwał koło nich
jak mały wilkołaczek, który chce się bawić ze starszymi
kolegami. Weszli do zakazanego Lasu i wędrowali przez gąszcz roślin
spokojnym, równym tempem. Remus biegał od krzaka do krzaka,
obwąchując i strasząc mniejsze, leśne stworzenia. Z krzaka jeżyn
wyskoczyła mała, zwinna wiewiórka. Lupin natychmiast za nią
pognał, a Huncwoci za nim. Potter widząc, że zbliżają się do
skraju lasu, który znajdował się na uboczu Hogsmeade przyspieszył
i gnał ile sił w kopytach, by nie dać Remusowi wyjść za obrąb
drzew. Niestety wilkołak był szybszy, wpadł na polną dróżkę,
która zapewne za kilka mil łączyła się z jedna z głównych dróg
wioski czarodziejów, a którą z łatwością likantrop mógł
pokonać w ekspresowym tempie. Lupina przestało interesować
zwierzątko. Stanął i zaczął z uwagą oraz skupieniem
nasłuchiwać, po chwili przeraźliwie zawył i ruszył w stronę
światełka. Rogacz oraz Łapa od razu zorientowali się, że owy
blask pochodzi z okna jednego z domów. Syriusz zamienił się w
człowieka.
— Nie dogonimy go — wysapał z
paniką w głosie.
Zamiast jelenia pojawił się
rozczochrany okularnik.
— Cholera — zaklął. Myślał
gorączkowo jak zawrócić przyjaciela i wtedy wpadł mu do głowy
pomysł, który mógł okazać się jedyną deską ratunku.
— Staraj mu się mnie dać za bardzo
do mnie zbliżyć — krzyknął do Blacka i zaczął grzebać w
kieszeni.
— Rogacz, co ty robisz?!
James wyciągnął różdżkę i
przyłożył do boku, wyszeptał zaklęcie, a z nowo powstałej rany
powoli zaczęła sączyć się krew. Potter zasyczał z bólu, jednak
umaczał rękę, w lepkiej cieszy i wysmarował nią drzewo.
— Remus — wydarł się. Ponownie
zamienił w jelenia i ruszył na tyle, jak szybko pozwalała mu rana
w stronę zamku. Łapa otrząsnął się z szoku, powrócił do
animagicznej postaci i zaczął ujadać.
Zatrzymał się i usłyszał krzyk,
świadomość podpowiadała mu, że jest on ludzki. Zapach krwi
potwierdził domysły i wyostrzył zmysły. Zawrócił i pognał za
swoim nowym celem — krwawiącym człowiekiem.
Otarł się o kolejne drzewo i
przystanął, bolący bok coraz bardziej mu dokuczał, a utrata krwi
osłabiła organizm. Przez zarośla widział zarys błoni i Bijącej
Wierzby. Za sobą usłyszał łamanie gałęzi i wycie. Resztkami sił
zmusił się do galopu. Wraz z Glizdogonem dotarli na skraj lasu i
szczurek pognał do drzewa, aby je unieruchomić. Jeleń wpadł do
tunelu, zostawiając już niespecjalnie, coraz większe plany krwi.
Wycieńczony padł na podłogę we Wrzeszczącej Chacie i zmienił
się w człowieka. Peter również to uczynił i podbiegł do
przyjaciela.
— Wstawaj! — Rozpaczliwie próbował
podnieść omdlałego Pottera.
Usłyszał rumor, a następnie
warczenie. Z szalejącym w piersi sercem odwrócił się i zobaczył
oszalałe z żądzy ślepia wilkołaka.